Wszystkie Odcienie Zieleni to opowiadanie o Lokim - nordyckim bogu kłamstw. Powstaje ono w oparciu o mitologię nordycką i serię filmów Marvela. Jest to historia własna. Po więcej info zapraszam do zakładki "o blogu".
Status: trwające
Gatunek: fantasy/fanfiction

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 19

UPROWADZONA


–  Wiesz, co dzisiaj twój syn zrobił?
Nie odpowiedział, że nie wie. Nie miał zamiaru z Nim rozmawiać.
– Zadałem ci pytanie.
    Prychnął lekceważąco. Nie zareagował na kopniak, jakim On go obdarzył. Poruszył się niepewnie… ech, ileż by dał za to, by ściągnięto mu te przeklęte kajdany!
     – Twój. Syn. Ten sam, którego się wyrzekłeś. Ten sam, który pozostawił cię tutaj, na pastwę moich wilków.
   Kajdany stworzone zostały ze specjalnego metalu, blokującego magiczną moc. Sam je zaprojektował… nigdy jednak nie przypuszczał, że również sam je będzie nosić.
– Wysłałem na niego Demony, wiesz? – szeptał jego porywacz.
     Poczuł ogarniający go w duchu niepokój. Mimo że to nawet nie był jego syn. Spodziewał się oznak buntu z jego strony, wręcz wyczekiwał, gdy jego ognista natura wymieszana z zimnem Jotunheimu przejmie nad nim kontrolę i wybuchnie. Nie był nawet zdziwiony tym wszystkim, co się potem stało w Midgardzie. A jednak stale się o niego niepokoił.
– Wiesz, co twój syn zrobił? – usłyszał ponownie.
Drgnął. Spodziewał się najgorszego.
     – Zdziesiątkował je – wyszeptał On drżącym głosem, który po chwili… – ZDZIESIĄTKOWAŁ! – ...wybuchł. – ZABIŁ JE! Zabił prawie wszystkie! Cholerny Potężny wykończył stado Demonów!!!
Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
     – BAWI CIĘ TO?! Ty plugawy Asie! Zaraz zetrę ci ten uśmieszek z twojej parszywej, zakłamanej gęby…
  Oprawca odetchnął ciężko, zmęczony napadem agresji. Od stojącego obok paskudnie wyglądającego strażnika wziął długi, gruby drut, żarzący się czerwienią.
    – Jeden z moich dowódców, Chodząca Śmierć, wpadł na pewien pomysł – mówił chłodnym tonem. – Powiedział mi, żeby zniszczyć Potężnego, zabijając go od wewnątrz… żeby pozbyć się jego najsilniejszych wojowników. – Zbliżył się do niego i uniósł drut na wysokość swoich oczu. – Z tego, co wiem, jest ich Pięciu. Podasz mi ich imiona.
      Opierał się.
      Długo się przed Nim opierał.
   W końcu jednak wśród hektolitrów potu, zmieszanego z krwią, wśród nieludzkich wrzasków, poddał się… ale nie Jemu, tylko narzędziom, jakich używał.
    Leżał ledwo co przytomny na zimnej, kamiennej posadzce. Bezbronny. Z tymi beznadziejnymi kajdanami na nadgarstkach.
   Z runicznym napisem „Oszust”, dosłownie wydrapanym na jego twarzy. Nie wypalonym.… Wyciętym, starannie wyskrobanym tępą końcówką rozżarzonego drutu.
     Ale to nie był koniec. Nie wiedział, co potem On robił, ale było to na tyle okropne i na tyle straszne, że nie mógł zachować przytomności umysłu. Stale opadał w ciemność, a gdy już myślał, że znajdzie w niej ukojenie od bólu… On go z niej wyciągał. Perfidnie. Z pomocą magii.
     – Thor! – wychrypiał niespodzianie, niekontrolowanie, w momencie, w którym On już miał przyłożyć brudny nóż do jego oka.
      Oprawca cofnął się. Spojrzał na niego z zainteresowaniem. Gestem nakazał, żeby kontynuował…
       – Thor Gromowładny, mój prawowity syn – powtórzył cicho, przeklinając w duchu swoją słabość. – Wojownicza Trójka… Hogun z Wanheimu, Fandral Zuchwały i Volstagg Śmiały.
– A piąty? Piąte imię!
– Lady… Lady Sif.
       Przylgnął do pokrytej krwią ziemi, zrezygnowany.
       Oprawca uśmiechnął się zadowolony z siebie.
       – Bardzo dobrze. W najbliższym czasie możesz spodziewać się, że nie będę cię dręczyć.
        Patrzył, jak On odwraca się i kieruje do wyjścia z celi.
– Tyr – zawołał w jego kierunku.
A On zatrzymał się.
– Zmieniłeś się, Tyrze.
     – Zmieniłem jedynie swoje imię – odparł tamten, po czym wyszedł, zatrzaskując za sobą magiczne drzwi.

   Yggra szedł przed siebie zadowolony, ciesząc się dotykiem krwi, która oblekła jego dłonie. Korytarz za korytarzem. Cela za celą. Pustka za pustką.
    Aż w końcu odnalazł tego, którego szukał.
– Chodząca Śmierć – wezwał go do siebie.
      Dowódca podszedł do Yggry niepewnie, odrobinę zlękniony. Skłonił się posłusznie, chyląc głowę w wyrazie pokory.
– Najstraszliwszy… jestem na twe usługi.
   – Świetnie. Chciałbym, abyś zebrał pozostałe przy życiu Demony i przekazał im, że mają się szykować do ataku.
Chodząca Śmierć skinął głową i zerknął ostrożnie na swego Pana.
– Jakie są imiona Pięciu?
     – Thor, Hogun, Fandral, Volstagg, Lady Sif – wymienił, zadowolony z siebie, że zapamiętał.
     – Którego z nich mają zaatakować?
    Władca zamyślił się na dłuższą chwilę. Z taktycznego punktu widzenia, pierwszy atak nie miał znaczenia, miał być jedynie ostrzeżeniem. Ale ze strategicznego, to właśnie najsilniejszy przeciwnik powinien zostać wyeliminowany najpierw. Tylko, że Najstraszliwszy nic nie wiedział na temat Pięciu…
     Wpadł jednak na genialny pomysł.
     – Może – odezwał się – zgodnie z obyczajami Midgardianów, zastosujemy się do jednej z ich zasad kultury? – Uśmiechnął się paskudnie. – Panie mają pierwszeństwo.


    Loki siedział w sali tronowej z nastrojem, który w jego przypadku mógłby zostać uznany za niemalże pozytywny. Dzisiaj obudził się przed wschodem słońca, w ostatniej chwili powstrzymując się od krzyku. Sen o Jarnwidjur ciągle do niego powracał – wiedział to, bo choć nie zapamiętał treści snu, to w jego sercu wciąż kołatało uczucie strachu. A jedna z rzeczy, których bał się najbardziej na świecie, to cień, w którym przyszłoby mu żyć, gdyby Thor objął władzę.
    Tego ranka nie chciał ponownie rozpamiętywać koszmaru, który każdej nocy ostatnim czasem przeżywał. Postanowił skupić się na czymś innym. Pomyślał o Sif.
     Wstał z łóżka bezszelestnie, nie chcąc zbudzić zwiniętej w kłębek Ratatosk. Wyszedł na taras – powoli i niepewnie, jakby bał się tego, co może tam zastać. Zbliżył się do balustrady i oparł o nią… Pozwolił, by chłodne powietrze zabawiło się jego włosami. Tak niewiele dzieliło go od przepaści. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dół, w odległą ziemię, której nie mógł dostrzec z tej wysokości, gdzie wczesnym rankiem formowały się kłęby mgły. A potem…
     Zmrużył oczy – struga światła padła na jego twarz, nadając jej złoty kolor. Zaciekawiony uniósł głowę i dostrzegł, że… świat zapłonął. Nie był to jednak odcień agresywnego ognia, trawiącego wszystko, co stanie mu na drodze, tylko delikatnego płomienia świecy. Powoli, zza wysokich budynków, zza zielonych wzgórz, wynurzał się dzień, niosąc ze sobą ciepło i odpędzając chłód nocy. Niebo rozbłysło feerią pastelowych kolorów – od jaskrawej bieli, przez żółć, aż po błękit… bez choćby kropli odcienia zielonego. Cóż to był za niesamowity widok – patrzeć, jak wszystko wokół, jeszcze przed chwilą ogarnięte nocną czernią, zostaje pomalowane na miliony kolorów przez największego malarza we Wszechświecie. Cóż to było za niesamowite zjawisko – obserwować, jak cały świat budzi się do życia.
     Tego ranka wschód słońca nie zastał Lokiego w łóżku. I teraz, gdy iluzjonista o tym pomyślał, był bardzo zadowolony.
     Siedział na tronie, a w głowie wciąż słyszał słowa Sif. „Nie chcę cię zostawić”. „Nie okłamałabym cię”. Zastanawiał się, czy dziewczyna po prostu prowadzi jakąś grę, czy może wręcz przeciwnie… Nie. O tym drugim nawet nie odważyłby się pomyśleć. W całym jego życiu liczba osób, które darzyły go kiedykolwiek sympatią, zmieściłaby się na palcach jednej ręki – szaleństwem byłoby, gdyby Sif znalazła się w tym gronie.
     Stłumione dudnienie otwieranych potężnych drzwi wyrwało go z zamyślenia.
     Dostrzegł, jak do środka wchodzą Fandral i Hogun. Skłonili się przed Lokim niedbale, wyraźnie było im do czegoś spieszno…
     – Hogunie – odezwał się iluzjonista, tknięty nagłym przebłyskiem w pamięci. – Ostatnio pytałeś mnie o jakieś księgi… mógłbym się za nimi rozejrzeć w mojej prywatnej bibliotece. Przypomnij mi tylko, o jakie tytuły ci chodziło?
    Hogun zdębiał. Rzadko się zdarzało, by Loki składał komuś propozycje pomocy – i  w tym przypadku również tego nie zrobił. Hogun wiedział, że umysł Lokiego działa jak kajet, w którym iluzjonista ma zanotowane setki tysięcy różnych drobnostek, które powolutku sobie z niego wykreśla, jedna po drugiej, za każdym razem, gdy którąś uda mu się zrealizować. Proces mozolny, ale pamięć godna pozazdroszczenia.
       – Tak – ucieszył się, wciąż lekko skonfundowany bezpośredniością władcy. – Tak… Chodziło mi o…
–  DOŚĆ, Hogunie! – przerwał mu Fandral. – Przyszliśmy tu w jednym celu.
Lokiemu nie spodobał się ton blondyna. Popatrzył na niego surowo.
– Dobrze, że tylko w jednym. Nie będziecie długo marnować mojego czasu.
      – To naprawdę nie pora na żarty, przeklęty Jotunie… – wycedził Fandral. Zauważywszy jednak poruszenie wśród otaczających Lokiego strażników, spuścił nieco z tonu. Uśmiechnął się uroczo. – Wystarczy, że nam powiesz, gdzie jest Sif?
        Sif? Ta wasza pseudo–wojowniczka? – Parsknął śmiechem.
     –        Tak. Właśnie ona. – Z trudem panował nad sobą. – Znikła. I sądziliśmy, że może TY wiesz coś na ten temat…
W sercu Lokiego zakiełkował niepokój.
        A cóż ona miałaby tu robić? – odparował. – To nie burdel.
     Tego Fandral już nie zniósł.
   Rozwścieczony dobył swego rapiera. Rzucił się w kierunku Lokiego. Zatrzymał się tuż przed tronem. Uniósł broń. I…
    BRZĘK!
    Ostrze rapiera zetknęło się ze sztyletem Lokiego. Nikt nie dostrzegł, w którym momencie iluzjonista go wyciągnął. Był to na pewno ruch błyskawiczny. Precyzyjny. Starannie wyćwiczony i dopracowany.
     Posypały się iskry. Rozbłysła flara światła, uwolniona ze wzmocnionego magicznie sztyletu. Klinga rapiera zaczęła pękać. Powolutku sczerniała. I w końcu rozpadła się, niczym stłuczona porcelana…
     Fandral stał tuż przed Lokim, oddychając ciężko, i trzymając w dłoni jedynie rękojeść rapiera. Z przerażeniem patrzył, jak popiół – pozostałości po głowni – z wolna opada na ziemię. Zaskoczony przesunął ręką w powietrzu, tam gdzie powinno znajdować się ostrze…
    – Tym razem to nie jest iluzja – poinformował go Loki. Równie błyskawicznym, co wcześniej, niezauważalnym ruchem schował swój sztylet. – Teraz za atak na króla straciłeś swoją broń. W przyszłości nie będę już tak łaskawy i z przyjemnością utnę ci rękę. Zrozumiałeś?
      Blondyn skinął głową. Wycofał się tyłem do Hoguna, nie spuszczając wzroku z Lokiego.
        Nie jestem głupi, Loki.
        A to ciekawe…
     –        Może na początku uwierzyłem Sif, ale teraz… Teraz jednak czuję, że pod tym wszystkim od początku kryło się coś więcej. Nie wiem, gdzie ona jest. Ty rzekomo również nie wiesz. Ale obydwoje mamy wspomnienie o Demonach… I o ich groźbie. – Rozłożył szeroko ręce na boki. – Tę układankę chyba będziesz w stanie sam dopasować, prawda?
     Loki nie odpowiedział. Jego twarz jak zwykle nie zdradzała żadnych uczuć.
   W jego wnętrzu jednak aż się zakotłowało od niechcianych emocji. Wzniesiona w jego sercu misterna piramidka światła i nadziei w jednej sekundzie zaczęła się rozpadać.
     Od początku wiedział, że takich piramidek nie należy budować z kart… 


      Sif nie można było uznać za zaginioną od razu, ot tak, jak gdyby stwierdzało się, jaka będzie jutro pogoda.
      Do zachodu jednak nic się nie zmieniło. Dziewczyna nie pojawiła się.
Loki zaczął się na poważnie niepokoić dopiero po zmierzchu. I już nawet nie próbował tego ukrywać przed samym sobą. Stał na jednym z niższych tarasów Gladsheimu i wpatrywał się w drogę prowadzącą na dziedziniec. Jego cierpiące oczy usilnie szukały tej jednej, jedynej osoby. Czekał, aż Sif się tam pojawi. Czekał długo.
Znużenie zmusiło go do pójścia spać. Śnił niespokojnie.
Z samego ranka okazał swą wielką łaskawość i zezwolił Fandralowi i Hogunowi na zorganizowanie ekspedycji poszukiwawczej. A potem do końca dnia miotał się między ścianami Złotego Pałacu, próbował zająć czymś myśli, starał się skupić na czymś innym…  Z niecierpliwością oczekiwał ich powrotu. W głębi duszy czuł, że wokół niego brakuje jakiegoś elementu – niezbędnego, do ukończenia układanki, do wypełnienia otaczającej go pustki.
Tamtego dnia zdał sobie sprawę z tego, że Sif nie jest dla niego bez znaczenia.
Gdy Fandral wraz z Hogunem wrócili pod wieczór, Loki z trudem panował nad rozpierającą go od środka ekscytacją wymieszaną ze strachem. Niestety, Sif nie została odnaleziona.
W nocy prawie w ogóle nie spał.
Rano stanął przed lustrem. Patrzył na swoje odbicie i wyraźnie czuł, że coś mu nie pasuje. W oczach, w których zazwyczaj czaił się dziki błysk – symbol wiecznej zabawy i przygody, uciechy z czynienia zła, chaotycznej fascynacji wszystkim wokół – teraz była tylko… pustka. Bezbrzeżna rozpacz. Cierpienie. Strach.
Zauważył, że gdy przechyla głowę pod pewnym kątem, tak by na jego prawy policzek odpowiednio padało światło, to może dostrzec prawie niewyraźną, niemalże niedostrzegalną jasną kreskę – bliznę od pazurów Fenrira.
W południe, gdy jak zwykle znajdował się w sali tronowej, z niezwykłą uwagą zaczął się przyglądać swoim dłoniom. Na wierzchu były gładkie, jasne i smukłe, prawie jak z alabastru wyrzeźbione. A potem obracał je wnętrzem do góry i na jego twarzy pojawiał się krzywy uśmiech – tam miał suchą, szorstką, zniszczoną od ciągłej pracy nad magią skórę, pokrytą siateczką bladych blizn. Strażnicy pytali, co go tak bawi… nie umiał im odpowiedzieć.
Wieczorem natomiast oszalał.


Stał tuż przed drzwiami do swoich komnat.
Przygotowywał się psychicznie na to, co zaraz nastąpi. Już wiedział, co musi zrobić… co powinien był zrobić już dawno.
Nie chcąc zwlekać ani chwili dłużej, przekroczył próg komnat i wmaszerował do środka. Tak, jak się spodziewał, Ratatosk już tam była. Cała przejęta podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję.
— Kochany! Gdzie tak długo byłeś? – Odsunęła się od niego, by spojrzeć mu w oczy. – Martwiłam się…
Loki lekko odepchnął ją od siebie.
    Musimy porozmawiać – powiedział głosem wypranym z wszelkich uczuć.
Ratatosk wzruszyła ramionami. Wszelkie oznaki zdenerwowania zdradzał jedynie jej ogon, kręcący się niecierpliwie na wszystkie strony.
    Rozmawiajmy.
Iluzjonista skinął głową.
    — Czas mnie nagli – pozwolisz więc, że będę z tobą szczery? – Odetchnął. – Nie kocham cię. Wezwałem cię, ponieważ jesteś mi potrzebna. Od początku pragnąłem tylko i wyłącznie wykorzystać cię. Nigdy mi na tobie nie zależało. Przez cały czas cię okłamywałem. Jedyne, czego chcę, to twoja moc. – Uśmiechnął się uroczo. – Jakieś pytania?
Ratatosk szczęka opadła. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, nie wiedząc, co powiedzieć, czując, jak w jej oczach stają łzy. Uniosła rękę, chcąc go uderzyć, ale on… złapał ją za nadgarstek.
Spuściła wzrok, załamana. To ją jeszcze bardziej dobiło. Zrozumiała, jak bardzo jest bezsilna wobec Lokiego. Jak bardzo była głupia i naiwna. Nie mogła uwierzyć w to, że dała się nabrać na jego sztuczki.
    Kłamiesz… – wyszeptała. – To nie jest prawda…
    Ależ jest. – Nie tracił dobrego humoru. – Spędziliśmy razem parę całkiem przyjemnych nocy, ale teraz może przejdziemy do formalności?
      Nie odzywała się. Jej ramiona drżały, gdy pochlipywała cichutko.
    Chcę, żebyś oddała mi swoją moc. Zdolność do teleportacji.
Dopiero teraz popatrzyła na niego. W jej oczach zalśniły iskierki gniewu. Cofnęła się od niego o krok.
    A co, jeśli się nie zgodzę? – wysyczała.
    Cóż, wówczas będę musiał zastosować inne metody…
Dopiero teraz zauważyła, że w jednej ręce Loki ściska swój ulubiony sztylet. Przełknęła ślinę.
— Zabij mnie – powiedziała spokojnie. – Proszę bardzo. Możesz mnie zabić. Nie oddam ci mojej mocy dobrowolnie.
Loki wzniósł oczy ku niebu.
    Rata, bądźmy poważni. Nie chcesz umierać.
    Ależ nie krępuj się. Śmiało, Loki. Zadaj cios – prowokowała.
Iluzjonista zbliżył się do niej.
    O co ci chodzi, do cholery?
    O to, że nie byłbyś w stanie mnie zabić. Nie umiałbyś. – Po jej policzkach spływały łzy. – Nie miałbyś na tyle odwagi.
Loki parsknął śmiechem, szczerze rozbawiony.
    Chyba w takim razie się zdziwisz.
W momencie, w którym iluzjonista uniósł swój sztylet, Ratatosk zrozumiała, że od początku źle go oceniała. Była głupia, ufając mu, a teraz miała za to zginąć. Zacisnęła zęby i w przypływie desperacji…
skoczyła.
A Loki w ostatnim momencie odrzucił broń i złapał wiewiórkę za ramiona.
Oczy Ratatosk rozbłysły dziwnym, niebiesko-białym światłem. Krajobraz wokół nich zaczął się zmieniać. Jeszcze przed chwilą byli w komnatach Lokiego, a potem…
…podmuch chłodu uderzył w iluzjonistę, rozwiewając jego włosy, gdy nagle zatopili się po pas w śniegu. Śnieg zaraz zamienił się w mgłę, a Loki poczuł, jak jego kostki zanurzają się w błocie – otoczyły ich gęste mokradła. Mokradła rozlały się, zamieniając się w piasek spowitej nocną czernią pustyni. Czerń pogłębiła się, gdy nagle wylądowali w mrocznej, wilgotnej jaskini.
Światło w oczach Ratatosk zabłysło jaśniej – przestrzeń wokół nich zaczęła przeobrażać się szybciej. Lodowa góra. Bezludna wyspa. Siedlisko pająków. Głęboki wąwóz. Rozległe pola. Szeroki gościniec.
Przez cały czas stali w miejscu, a Loki kurczowo trzymał się ramion Ratatosk, jak tonący tratwy. Wiedział, że to oni przemieszczają się w przestrzeni, choć wrażenie było zupełnie odwrotne – jakby to przestrzeń przemieszczała się wewnątrz nich. Obrazy wokół niego zmieniały się teraz tak szybko, że nawet nie był w stanie rozpoznać otaczających go miejsc, a jego oczy zdawały mu się płonąć żywym ogniem. Gdyby puścił Ratatosk przy takiej prędkości, zginąłby.
Miejsca zamieniły się w kolory. Rozmazane smugi plam. Czerwienie, żółcie, czernie, zielenie, szarości, błękity.
Ratatosk zmrużyła oczy w gniewie, a potem…
…zaczęli spadać.
Przeskok był tak gwałtowny, że Loki z wrażenia puścił się. W ostatniej chwili chwycił wiewiórkę za przedramię. Lecieli szybko, wokół nich nie było nic, poza błękitem nieba i odległą mgłą daleko w dole. Lokiemu płaszcz furkotał na wietrze, zmęczone oczy łzawiły…
Ratatosk próbowała za wszelką cenę wyrwać się mu, odepchnąć go od siebie, zabić… Szarpała się, wiła, ale chwyt Lokiego był iście żelazny. Z całej siły ściskał wiewiórkę za rękę, niczym imadło i nie miał najmniejszego zamiaru jej puścić.
Z trudem panując nad swoim ciałem, iluzjonista sięgnął po jeden ze swoich sztyletów. Pęd wysysał mu powietrze z płuc, ale ostatkami siły woli zebrał się w sobie i mocnym, sprawnym ruchem, przyciągnął Ratatosk do siebie. Dziewczyna wciąż próbowała uwolnić się, ale była dużo słabsza od niego i nie dawała rady.
Przelecieli przez zwały mgły. W dole – już całkiem blisko – dostrzegli ziemię.
W oczach wiewiórki odbił się strach. Loki zacisnął zęby. Uniósł dłoń, wziął zamach i…
CHLAST!
…poderżnął Ratatosk gardło.
ŁUP!
Krajobraz wokół niego zmienił się tak gwałtownie, że iluzjonista aż stracił równowagę i przewrócił się na ziemię. Przeturlał się po niej, po czym sprawnie poderwał do lekkiego przyklęku. Natychmiast przybrał pozycję obronną – jedną ręką wsparł się o podłogę; drugą uniósł, osłaniając się sztyletem; zgarbił się; nogi ułożył w sposób umożliwiający mu szybkie wstanie. Rozejrzał się.
Z powrotem znajdowali się w jego komnatach.
Nie odnalazłszy żadnego zagrożenia, podniósł się z ziemi, próbując ustabilizować przyśpieszony oddech. Otrzepał płaszcz. Schował zakrwawiony sztylet.
Parę metrów od niego, na podłodze, leżała na boku Ratatosk. Krew wypływająca z jej rany utworzyła wokół niej szeroką, ciemną kałużę…
Loki zbliżył się do jej nieruchomego ciała i stanął nad nim, niczym niewzruszony. Uniósł dłoń o szeroko rozstawionych palcach, wyprostował rękę maksymalnie.
        Yhtenäisyyttä teho – wyszeptał czarno-magiczne zaklęcie.
Z ciała Ratatosk, z jej krwi, zaczęły wznosić się niebiesko-białe iskierki. Wzleciały na wysokość ręki Lokiego, a potem dosłownie w niego wstąpiły. Mistrz magii przymknął oczy i odetchnął głęboko, gdy poczuł, jak wypełnia go nowy rodzaj mocy.
Nie czuł ani odrobiny żalu.



Przepraszam wszystkich, którzy spodziewali się rozdziału w terminie, za opóźnienie :(
Zostało ono spowodowane moim wyjazdem.
Pewnie się powtórzę, ale następny rozdział pojawi się już zgodnie z planem.
Ten dzisiejszy nie był może za długi, ale wydaje mi się, że był dobry. A już na pewno lepszy od wcześniejszego. Pisząc go, z jednej strony strasznie mi było żal Lokisia, ale z drugiej... w końcowej scenie znowu mogłam się nim trochę pobawić, wyłonić jego prawdziwą naturę...
No nic, gadam, gadam, a tu wy powinniście pisać, co sądzicie. Mam nadzieję, że przypadł wam ten rozdział do gustu :) Jak myślicie, co Loki planuje?
Czekam na komentarze - opinie/odpowiedzi/cokolwiek.




8 komentarzy:

  1. Świetny rodział! Dopiero nie dawno odkryłam tą historie i musze powiedzieć, że jest świetna :D Z niecierpliwością czekam na kolejny rodział, oby Loki znalazł w nim Sif :3 Ciekawi mnie też, czy Illuzjonista wykorzysta Wojowniczke *wciąż może spędzić z nią noc za pomoc Volstaggowi, ale nie było powiedziane co muszą w tą noc robic :P* Podziwiam twoją prace nad całym opowiadaniem i pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za miłe słowa i cieszę się, że się podoba! :D

      Usuń
    2. Od zawsze moim ulubionym parringiem było Loki x Sif, ale nie wiedziałam, że znajde tak cudowne opowiadanie *o* Podziwiam cię, naprawde. Aww, nie wytrzymam tych 2 tygodni;-;

      Usuń
  2. Cóż zbiorę się na odwagę i wreszcie to skomentuję.
    Bardzo mi się podoba wygląd bloga, styl jakim piszesz i ogólnie wszystko. Moim zdaniem jest to wręcz najlepszy blog o Lokim jaki kiedykolwiek czytałam. Jak czytam kolejne rozdziały to zawsze szczerze się jak głupia do monitora.
    Nie mogę się doczekać nexta.
    Życzę weny i pozdrawiam. ;**
    MadDarky

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @MadDarky "Moim zdaniem jest to wręcz najlepszy blog o Lokim jaki kiedykolwiek czytałam. Jak czytam kolejne rozdziały to zawsze szczerze się jak głupia do monitora." Zgadzam się w 100% z tobą :D

      Usuń
  4. Bosze twoje opowiadanie ( w sumie nie dużo brakuje do książki ale ja się nie znam ) jest tak dobry, tak świetny pod każdym względem, że rzygam tęcza jestem po prostu w niebo wzięta *,* czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością
    PS według mojej skromnej oceny to najlepszy blog jaki czytałam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. No no no...chwile mnie nie ma a tu juz taki doskonaly rozdzial. Jestem pod wrazeniem,az zal mi ze nie wpdlam tu wczesniej. Ah..na szczescie blogi nie zajace inie uciekaja.. xD

    Historia Lokiego sie rozwija. Juz padla kolejna ofiara,ktora ma umozliwic Klamcy szybkie zmiany miejsc pobytu. Pomysl naprawde zacny. Zdobycie danej umiejetnosci bylo oclzywiscie podstepne,jak zawsze w przypadku Lokiego. W recz genialne. Swietnie sie bawilam czytajac ten rozdzial.

    W trakcie natrafilam na takie zdanie : //
    Od początku wiedział, że takich piramidek nie należy budować z kart..\\ i tak sie w tym momencie zastanawiam czy przed wyrazem `z kart` Nie powinno czasem byc slowa `jak`. Oczywiscie moze mi sie tylko wydawac...hmmm.

    Czekam na nowy rozdzial .pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Język urzędowy: staroskandynawski.
Mile widziany alfabet runiczny :)

» «