LOCHY
Łomotanie skrzydeł.
Koszmar senny
czy okropna rzeczywistość? Nie ma to znaczenia. Bo czym się różni marzenie od
snu na jawie? W obydwu przypadkach czujesz strach. W obydwu cierpienie jest
zawsze tak bardzo dotkliwie realne. Zawsze mroczne cienie twojego umysłu
podążają za tobą i próbują cię doścignąć. Sądzisz, że wszystko zależy od tego,
jak szybko jesteś w stanie uciekać? Kłamstwo. One i tak cię dopadną – prędzej
czy później, zawsze cię dopadną. Nie jesteś w stanie uciec. Jedyna prawdziwie
sprawiedliwa rzecz, która bez względu na wszystko zawsze w końcu cię dosięgnie,
to niesprawiedliwość. Tylko ona jest w stanie złożyć obietnicę i
dotrzymać danego słowa, niezależnie od wszystkiego, nie bacząc na nic.
Powinieneś czuć się wyróżniony, bo zrobi to specjalnie dla ciebie. Zawsze.
Czym więc
różni się marzenie od snu na jawie?
Tylko w jednym
przypadku możesz się obudzić.
Sif otworzyła
oczy i niemal natychmiast poczuła silne łupanie z tyłu głowy.
Nie wiedziała,
ile minęło godzin. W tym miejscu czas nie miał znaczenia. Ważne było tylko to,
że systematycznie przychodził do niej Potwór i przenosił ją do innego
pomieszczenia. Sif nikomu nie życzyłaby, żeby kiedykolwiek tam wylądował.
—
Wstawaj – warknął przybysz.
Nazywał się Chodząca Śmierć.
Wszystko
zaczęło się od pewnego nadzwyczajnego dnia w Asgardzie. Właśnie wtedy Sif
wspięła się na najwyższą wieżę Gladsheimu i, tak jak zwykle zresztą, zaczęła
obserwować wschodzące słońce – widok był jednak zupełnie inny od wszystkich
wschodów, jakie do tej pory oglądała. Był dużo piękniejszy. Tak, jakby powstał
dla jakiejś konkretnej osoby i chciał zwrócić na siebie jej uwagę.
Sif tak się w
niego zapatrzyła, zupełnie oczarowana, że nie usłyszała, jak coś się do niej
skrada… bo cóż by miało się do niej skradać o takiej godzinie w takim pięknym
dniu? Zwłaszcza, że Loki Przysiągł jej, że nie ma się czego bać.
Nie miała
pojęcia, co się stało. W pewnym momencie usłyszała jakiś syk za swoimi plecami.
Odwróciła się błyskawicznie, dobywając broni, a wówczas… w jej oczy uderzyło
oślepiające, białe światło.
Łomotanie
skrzydeł. To było ostatnie, co usłyszała, nim straciła przytomność.
A gdy ocknęła
się, od razu wszystko zrozumiała.
Demony.
Dzięki ich
zasłudze Sif znalazła się w lochach Yggdrasilu. Cztery zimne, wilgotne ściany. Brudna,
mokra podłoga. Szare, nieprzeniknione metalowe drzwi. Długo waliła w nie
pięściami, marnując swoje siły. Krzyczała. Wyzywała Yggrę od najgorszych.
A potem
przyszli do niej Draugrowie. Nie miała niczego, żeby się obronić. Dzielnie im
się opierała, nie poddawała się… nie miała jednak żadnych szans. Nieumarli
mieli przewagę liczebną, byli silniejsi. Wygrali.
I wtedy
zaczęło się najgorsze…
Na jej
nadgarstkach zapięli specjalne magio-chłonne kajdany. Wyprowadzili ją z celi.
Szli długo, klucząc wieloma korytarzami, żeby zmylić jej orientację, aż w końcu
zaszli do pomieszczenia zwanego Laboratorium.
Tam oddali ją
w ręce Chodzącej Śmierci. Tam Sif zaczęła umierać.
Związali ją.
Położyli na stole. Zerwali z niej ubranie. I…
Zaczęli
eksperymentować.
Na początku
Chodząca Śmierć sprawdzał, co się stanie, jeżeli natnie jej skórę i wpuści do
krwi parę kropel jakichś substancji. Początkowe upokorzenie przerodziło się w
ból. Sif znosiła go z dumą. Tylko do czasu…
Na rozcinaniu
nie skończyło się. Nie mogło się skończyć. Chodząca Śmierć zaczął z niej żywcem
odrywać większe płaty skóry i poddawać odpowiednim badaniom. Wsłuchiwał się z
chorą przyjemnością w odgłos, jaki wydaje zabrudzony jej krwią niesterylny nóż,
gdy wbijał go w jej ciało jak w masło.
Nacinał.
Rozcinał. Odcinał.
Za każdym
razem, jak doszedł do jakichś wniosków, odsyłał Sif do jej celi, by w spokoju
przyjrzeć się badanemu obiektowi. A potem ponownie po nią posyłał i wszystko
zaczynało się od nowa – za każdym razem było jednak gorzej.
Zaczął truć
jej organizm. Sprawdzał, co się stanie, jak wpuści do jej krwi wszelakiego
rodzaju substancje. Każdą obserwację skrupulatnie notował…
A wojowniczka
nie mogła myśleć o niczym innym, jak o bólu, wszechogarniającym jej ciało.
Teraz leżała
na ziemi, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Poprzednia „operacja” sprawiła, że
jej mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
—
Wstawaj – powtórzył Chodząca Śmierć i kopnął ją w
twarz.
Przetoczyła się po ziemi, raniąc sobie ciało jeszcze
bardziej. Nie płakała. Jak dotąd jeszcze nie uroniła ani jednej łzy.
Potwór, jak w
myślach nazywała swego oprawcę, uśmiechnął się.
—
Nie możesz wstać? A to ciekawe…
Zawlókł ją do
Laboratorium.
Wtedy, gdy
obudziły ją jego kroki, wróciła cała zakrwawiona, z zerwanymi mięśniami.
Była tak
słaba, że jedyne, co podtrzymywało ją przy życiu, to był sen. Traktowała go jak
błogie oderwanie się od rzeczywistości, mimo że on również bezdusznie katował
ją – jej umysł – niechcianymi myślami. Śniła o hektolitrach wody. O dużej
ilości rześkiej, chłodnej, zdatnej do picia wody…
Potem, gdy
obudziły ją kroki, wróciła ze sparaliżowanym od pasa w dół ciałem.
Gdy obudziły
ją kroki, wróciła z posiniaczonym, podziurawionym brzuchem.
Gdy obudziły
ją kroki, wróciła z trucizną zabijającą ją od środka.
Gdy obudziły
ją kroki, wróciła z połamanymi nogami.
Gdy obudziły
ją kroki… jej sen stał się rzeczywistością.
Loki zawsze poruszał się bezszelestnie. Uważał to za
swój największy atut, za najlepszą umiejętność, jakiej kiedykolwiek mógł się
nauczyć. Nie potrafił jednak zwieść Heimdalla. Złotym oczom Widzącego jeszcze
nigdy nic nie umknęło.
Gdy tylko Loki
przekroczył próg Bramy, Strażnik odwrócił się w jego kierunku… Na jego widok
skłonił się uniżenie.
—
Co cię do mnie sprowadza, Panie?
Loki machnął na niego ręką, pozwalając mu podnieść
się z klęczek. Wyraźnie było widać, że jest czymś wielce rozdrażniony.
—
Mam pewien problem, Heimdallu – zaczął bez ogródek. –
Złożyłem Przysięgę Stali. –Powiedział to w taki sposób, jakby mówił o
pogodzie.
Strażnik wstał
z ziemi i ponownie zapatrzył się w gwiazdy.
— Co w tym problematycznego? Wydawało mi się, że to
nie jest trudne zaklęcie. A już w szczególności nie dla ciebie, Panie.
— Ależ tak. –
Loki zaczął bezcelową wędrówkę dookoła podwyższenia znajdującego się w centrum
Strażnicy. – Rzecz w tym, że jej nie dotrzymałem.
Heimdall
drgnął.
—
Ale wciąż żyjesz…
—
To prawda. Wolę jednak nie ryzykować. Muszę to
naprawić. – Zatrzymał się i popatrzył na Strażnika. – Nie jestem aż tak dobrze
wyspecjalizowany w Widzeniu. Powiedz mi zatem, Heimdall, czy jeżeli to naprawię,
nie będę musiał dłużej bać się o swoje życie?
Przez dłuższą
chwilę Widzący nie odpowiadał.
—
Chodzi o Lady Sif, prawda?
Nawet jeśli przenikliwość Heimdalla wstrząsnęła
Lokim, on tego nie okazał w żaden sposób.
—
Może. Skąd o niej wiesz?
—
Wiem dużo rzeczy. Dużo więcej, niż ci się wydaje.
To rozdrażniło Lokiego. Przez głowę przemknęła mu
pewna myśl, ale nie zamierzał wyciągać od razu pochopnych wniosków… W
ostateczności, powstrzymując się od wybuchnięcia gniewem, ściągnął usta i nie
odezwał się ani słowem.
— Asowie w mieście – odezwał się Heimdall – mówią,
że ludzie każdego dnia znikają w dziwnych okolicznościach. Niektórzy szeptają
nawet, że podobne zdarzenia mają miejsce w innych Królestwach…
— Słyszałem. – Głos Lokiego był nad wyraz spokojny i
opanowany. Iluzjonista z rozwagą dobierał każde słowo, bez pośpiechu. – Yggra
próbuje mnie zmusić, żebym do niego przybył. I właśnie to zamierzam zrobić.
Heimdall przechylił głowę z zainteresowaniem.
—
Domyśliłem się tego. Ale ty sam, Panie, zakazałeś
otwierania bifrostu…
—
Oczywiście. Jednak nie będziesz musiał go otwierać. Mam
inny sposób.
Strażnik
odwrócił się w jego kierunku i popatrzył na niego z błyskiem w oku.
—
Masz moc Ratatosk?
Bezpośredniość Heimdalla zaskoczyła Lokiego.
Iluzjonista jednak stłumił emocje w sobie, niczego po sobie nie okazując.
Skinął głową w odpowiedzi, niepewny tego, co się zaraz wydarzy.
—
Zabiłeś Ratatosk… – odgadł Heimdall.
Gdy tylko Loki to usłyszał, poczuł, jak w jego
wnętrzu wybucha wściekłość. A jednak! Jego poprzednia myśl, której nie chciał
dopuścić do siebie ze względu na jej pochopność, okazała się być prawdziwa!
Zazgrzytał zębami ze złości… Nie kontrolując tego, co robi, ruszył w stronę
Heimdalla pewnym siebie krokiem. Zatrzymał się tuż przed Strażnikiem. Ich
twarze dzieliły zaledwie centymetry. Loki nawet nie próbował ukrywać
rozsadzającego go od środka gniewu, nie próbował zapanować nad swoim ciężkim
oddechem…
—
Zakazałem ci mnie Obserwować – wycedził.
—
Ale nie zakazałeś mi Obserwować Ratatosk.
Loki przeklął w duchu swoją własną głupotę. Mierzył
Heimdalla nienawistnym spojrzeniem. Napięcie gęstniało w powietrzu…
— Zdajesz sobie sprawę z tego, że każda osoba, która
się o tym dowie, będzie musiała zginąć, prawda? – W jego zimnych słowach
zabrzmiała ukryta groźba.
Heimdall przełknął ślinę.
— W takim razie dobrze, że jestem jedynie Strażnikiem, a nie Plotkarzem – odpowiedział.
— O, tak. Dobrze dla ciebie. Bo ja z miłą chęcią urwałbym język takiemu Plotkarzowi. – Przechylił głowę, a na twarzy wywołał iście paskudny uśmiech. – Albo chociaż zaszyłbym mu usta…
Jeszcze przez dłuższą chwilę prowadzili walkę na spojrzenia, aż w końcu Heimdall odwrócił wzrok, zawstydzony. Loki cofnął się od niego. Uśmiech na jego twarzy stał się nieco bardziej tryumfalny.
— Może wróćmy do tematu, Złotooki. – Splótł ręce za plecami. Spoglądał na Heimdalla niczym dobroduszny władca okazujący swą wielką łaskawość nędznej miernocie. – Czy jeżeli naprawię słowa złamanej Obietnicy, nie będę już musiał dłużej bać się o swoje życie? – powtórzył pytanie.
Heimdall westchnął głęboko.— Ta magia jest prosta w użyciu, ale jeżeli w grę
wchodzą jakieś czynniki poboczne, jak nad wyraz rozwinięta moc czy uczucia,
wtedy jej mechanizm staje się dużo bardziej skomplikowany. Nie znam treści
twojej Przysięgi, ale wydaje mi się, że skoro jeszcze żyjesz, Panie, to jej
naprawienie powinno zadziałać.
— To dobrze. – Pokiwał głową. Kamień spadł mu z
serca. – W takim razie przekaż moim poddanym, że wyruszyłem do Yggdrasilu zabić
Yggrę.
— Sam? Bez żadnej armii?
— To nie ma być żadna otwarta wojna, tylko zwyczajna
pogawędka z Yggrą. Tylko ja i on.
— Ale wciąż na jego terenie. Nie chciałbym
kwestionować twoich decyzji, Panie, ale wydaje mi się, że to nie jest najlepszy
pomysł.
— W takim razie nie kwestionuj – wycedził. –
Dopilnuj, by nikt nie próbował wyruszać na jakieś „akcje ratunkowe”, i upewnij
się, że bifrost pozostaje zamknięty.
— Nie podoba mi się to wszystko… Powinieneś mieć
chociaż jakąś ochronę albo…
— Nie – przerwał mu. – Ja jestem moją ochroną. I
stoczę tę bitwę sam na sam z Yggrą. Bez niczyjej eskorty. Nie zachowam się jak
jakiś tchórz.
Heimdall pokiwał powoli głową, pełen wątpliwości co
do decyzji Lokiego. Według niego nie byłoby w tym nic „tchórzowskiego”, gdyby
władca zabrał ze sobą paru strażników. Wiedział jednak, że jego słowa nie mają
tu żadnego znaczenia…
— Tylko
postaraj się wrócić – powiedział. – Nasz los od tego momentu spoczywa w twoich
rękach…
—
Wiem – odparł Loki.
Powiedziawszy to, skierował się w stronę centrum
Strażnicy. Gdy wreszcie stanął w upatrzonym sobie miejscu, ustawił się w lekkim
rozkroku, próbując się rozluźnić. Jeszcze nigdy w życiu nie próbował tego
zaklęcia. Cały podenerwowany zamknął oczy i wyciszył wszystkie myśli. Skupił
się na swoim rytmicznym oddechu. Wsłuchał się w przyspieszone bicie serca. Wyobraził
sobie Yggdrasil – a gdy zobaczył jego obraz przed oczami, przybliżył się do
niego w myślach, zanurkował w nim…
—
Loki – usłyszał głos Heimdalla.
Otworzył oczy. Już widział, jak rzeczywistość wokół
niego powoli się zaciera i przybiera postać zupełnie innej, obcej,
nieprzyjemnej przestrzeni.
—
Uważaj na siebie – powiedział Strażnik.
W
odpowiedzi Loki uśmiechnął się szelmowsko.
Skoczył.
Jotunowie mają to do siebie, że umieją zniknąć. Ale
nie rozpłynąć się w powietrzu, jak byle kuglarz czy iluzjonista. To nie jest
żadna nędzna sztuczka, którą byle głupi umiałby powtórzyć przy odrobinie
treningu. To nie jest też magia, tak cenna w dzisiejszych czasach – mimo że
magii niekiedy udaje się osiągnąć podobny efekt.
To jest naturalna cecha Jotunów. Coś jak kolor
włosów, barwa głosu… taki dodatek do zakupu. Lodowym Olbrzymom znikanie
przychodzi równie naturalnie, jak myślenie, czy rozmawianie.
Nie jest to jednak zwyczajna umiejętność. Jotunowie
po jej użyciu stają się dla innych niezauważalni – zlewają się z otoczeniem,
nie można ich w żaden sposób wykryć… ani za pomocą wzroku, ani za pomocą magii.
Lodowy Olbrzym może stać tuż obok, ale go nie dostrzeżesz, w żaden sposób nie
wyczujesz jego obecności, nie usłyszysz go.
Od momentu, w którym Loki dowiedział się, że w jego
żyłach płynie krew jotunowska, natychmiast nauczył się znikać. Przyszło mu to
zaskakująco łatwo. I z jednej strony cieszył się z tego powodu, że nie musiał
tracić wielu godzin na naukę tej umiejętności (jak to wcześniej było w
przypadku jego lekcji magii). Z drugiej jednak poczuł wszechogarniający smutek
– to przecież oznaczało, że Loki w znacznym stopniu jest Jotunem.
Gdy tylko skok dokonał się, Lokiego natychmiast
owionęły znajome mgły Yggdrasilu. Przez dłuższą chwilę stał w miejscu,
skonsternowany, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Nie ułożył sobie żadnego
planu działania. Nie miał pojęcia, od czego powinien zacząć… Wiedział tylko, że
musi znaleźć Sif i Yggrę.
Otrząsnąwszy się z fali chwilowego otępienia, użył
swoich jotunowskich umiejętności i powolutku rozpłynął się w powietrzu. Ruszył
przed siebie pewnym krokiem, aż nagle…
Zatrzymał się.
Obraz przed jego oczami rozmazał się.
Świat zaczął wirować.
Loki upadł na kolana
i zwymiotował.
Oto skutki niewytrenowanej teleportacji.
O wiele trudniej jest samemu używać tej mocy, niż
podróżować jako pasażer. Przez dłuższą chwilę Loki klęczał, wspierając się na
rękach. Wdech – wydech. Próbował zapanować nad własnymi zmysłami, które
odmawiały mu posłuszeństwa.
—
Kto tu jest?! – czyjś chrapliwy głos gwałtownie rozdarł
ciszę.
Loki zastygł w bezruchu. Oddychał ciężko, starając
się zachowywać najciszej jak tylko potrafił. Przechylił głowę, z
zainteresowaniem wpatrując się w mgły. Zmrużył oczy – nie mógł dostrzec źródła
tego głosu.
W jednej sekundzie ogarnęło go przerażenie. Zdał
sobie sprawę z tego, że utracił swoją osłonę niewidzialności… A potem usłyszał
czyjeś kroki tuż za sobą.
Poderwał się gwałtownie, ignorując zamroczenie, i
dobył swego sztyletu – echo poniosło świst stali. Był czujny… Rozglądał się
uważnie wokół siebie, próbując dostrzec cokolwiek w spowijających okolicę
mlecznych chmurach. Nie widział jednak nic… Tylko pustka. Wszędzie, jak okiem
sięgnąć, szarobiała ściana mgieł.
Kątem oka dostrzegł jakiś cień. Obrócił się
błyskawicznie, starając się nie wydawać z siebie choćby najmniejszego dźwięku.
Jego wzrok przewiercał chmury na wylot. Loki odnosił takie wrażenie, jakby
dudnienie jego serca było jedynym odgłosem wokół, niosącym się echem przez
dziesiątki, setki, tysiące kilometrów tej mlecznej przestrzeni.
—
Proszę, proszę… – usłyszał tuż za sobą.
Odwrócił się, przybierając pozycję obronną. W każdej
chwili gotowy do ataku. Zmrużył oczy, uważnie wpatrując się w falującą przed
nim mgłę.
Po chwili z bieli wynurzył się cień… Była to
nieokreślona, ciemna masa i Loki od razu zorientował się, że ma tutaj do
czynienia z zaklęciem magicznym.
Uśmiechnął się szelmowsko. Iskierka zieleni w jego
tęczówkach, machnięcie ręką, celne uderzenie kulą światła – pół sekundy. Coś
zaskowyczało, zakotłowało się i z głośnym tąpnięciem uderzyło o ziemię.
Loki przechylił głowę, coraz bardziej
skonsternowany. Uniósł sztylet w pozycji pionowej i zaczął skradać się w
kierunku przybysza. Zatrzymał się, gdy zauważył, jak mgła się rozstępuje, a z
niej powoli, powolutku wynurza się para mlecznobiałych, świetlistych ślepiów…
Iluzjonista cofnął się o krok.
—
Fenrir – wyszeptał.
Przypomniawszy sobie ich ostatnie spotkanie, Loki od
razu przełączył się na tryb natychmiastowej gotowości.
— Loki, Loki, Loki… – Wilk powoli ruszył przed
siebie, wyraźnie niezadowolony ze swojego zdemaskowania. – Nieszczęścia chodzą
parami. Dajesz temu wiarę, że znowu się spotykamy? – Zataczał koło wokół
iluzjonisty. Mgła za nim rozwiewała się. – A ty jak zwykle wykazujesz się swoim
nadzwyczajnym wariactwem… Albo niebywałym skretynieniem. Nie wiem, co lepiej do
ciebie pasuje…
Mistrz magii uważnie śledził go wzrokiem.
— Ale ja za to wiem, co tobie pasuje: mój sztylet w
twoim oku. – Uśmiechnął się uroczo. – Doprawdy, uwielbiam z tobą gawędzić,
Fenrir. Chociaż… nie, czekaj. Właśnie coś sobie przypomniałem. – Udał, że się
nad czymś zastanawia, aż uśmiech zniknął z jego twarzy. –Ach, tak. Pogadanki
nie są w moim stylu… nudzą mnie, wiesz? Jeśli chcesz mnie zabić, to lepiej zrób
to teraz. – W jego oczach odbił się niebezpieczny błysk. – Nie obiecuję jednak,
że ci się uda.
Fenrir
warknął gniewnie.
— Dowcipny, jak zawsze… – Jego
głos ociekał jadem. – Niestety, Yggra nałożył na ciebie immunitet, Szalony.
Nikt nie ma prawa cię tknąć, oprócz niego. Wygodne, no nie?
Loki przełknął ślinę. Czuł, że
prowadzi bardzo niebezpieczną grę.
— Jakby się nad tym
zastanowić, to tak. Wy nic mi nie możecie zrobić. Ale ja nie mam zakazu wobec
was. – Zaśmiał się pod nosem. – Rzeczywiście, bardzo wygodne…
—
Mam cię zatem zaanonsować?
— Ależ
nie będzie takiej potrzeby. Wystarczy, że wskażesz mi drogę. Zrobię Yggrze…
niespodziankę.
Jak przystało na kulturalnego
Nieumarłego, Fenrir objaśnił Lokiemu krótko i treściwie, w którą stronę
powinien się kierować.
—
Postaraj się nie przeżyć tego spotkania – warknął na
pożegnanie.
—
Obietnice nie są moją mocną stroną.
Powiedziawszy to, Loki ruszył
przed siebie, ponownie narzucając na siebie osłonę niewidzialności. Nie miał
pojęcia, co ma myśleć o tej rozmowie. Doskonale wiedział, że jedynie rozkaz
Yggry chronił go przed natychmiastowym atakiem ze strony wilka. Obydwoje
udawali, że wszystko jest w porządku. Że są tylko dwiema, przypadkowymi
osobami, które omyłkowo spotkały się na środku drogi. Prowadzili własną grę
pozorów, której zasady znali tylko i wyłącznie oni.
Loki potrząsnął głową,
odpędzając od siebie myśli o Fenrirze. Miał teraz dużo ważniejsze priorytety.
Musiał przecież zabić Yggrę.
A wcześniej jeszcze za wszelką
cenę odnaleźć lochy.
Tam powinna być Sif…
Stalowy Pałac Yggry był
budowlą monumentalną i straszną. Miał w sobie coś przerażającego – może to
odpychające zimno, bijące od zniszczonej stali, z której był zbudowany? A może
niewielkie okna, w których czaił się tylko i wyłącznie mrok? Lub też wieże,
strzeliste i wąskie, niczym zęby starego, obrzydliwego potwora? Albo
gigantyczne wrota, które za każdym razem, jak się otwierały, wydawały z siebie
przeciągłe, jękliwe skrzypienie, jakby odczuwały na sobie ciężar cierpień
całego Wszechświata?
Loki nie tracił czasu na
kontemplowanie widoków, ani na zastanawianie się nad stanem rzeczy. Ukrywszy
się we mgle, uważnie obserwował, kto, kiedy i w jaki sposób wchodzi i wychodzi
przez mosiężną bramę.
W końcu, wyczekawszy
odpowiedniego momentu, zerwał się na równe nogi i rzucił się biegiem w stronę
wrót. W ostatniej chwili przecisnął się między zamykającymi się skrzydłami,
które nieomal przycięły mu kawałek płaszcza.
Gdy tylko usłyszał odgłos
zamykanego przejścia, odetchnął z ulgą. Był w środku. Pierwszy mały sukces.
Gdyby Loki wówczas zatrzymał
się, chociaż na chwilę, może dostrzegłby piękno otaczającego go świata, w jakim
nagle się znalazł. Stalowy Pałac był zupełnie inny od Gladsheimu. Jego wnętrze
było zimne i nieprzyjemne, ale też i groteskowe: misterne ozdoby, jakimi
pokryte były jego ściany, szerokie kolumny, podpierające strop i fantazyjnie
udekorowane, wspaniały sufit, z którego zwieszały się stalowe kolce, na kształt
jaskiniowych stalaktytów – wszystko to było przerażające, ale też w pewien
sposób piękne.
Loki jednak nie miał czasu,
żeby się zatrzymywać.
Los czuwał nad nim, bo właśnie
w tym momencie zauważył strażników, ciągnących za sobą jakiegoś więźnia…
Rozochocony bez wahania ruszył za nimi, mając nadzieję, że nie zaprowadzi go to
w jakąś pułapkę.
Wkrótce przekonał się, że
intuicja rzadko kiedy go zawodzi. Strażnicy zaprowadzili go krętymi korytarzami
do niewielkiego przejścia, a potem, schodami w dół, do lochów…
Loki rozejrzał się pośpiesznie
i zaklął cicho, zauważywszy, w jakiej znalazł się sytuacji. Od miejsca, w
którym się znajdował, rozchodziły się na boki trzy mroczne, pozbawione choćby
promienia światła korytarze. A wzdłuż każdego z nich ciągnęły się drzwi, każde
z niewielkim, okratowanym okienkiem u góry.
Iluzjonista nie miał pojęcia,
co robić. Czas go naglił, a jeżeli wybierze zły korytarz, może się tu jeszcze
zgubić i będzie chodził po tym przeklętym miejscu całymi godzinami! Odetchnął
głęboko, chcąc się uspokoić. Nie pomogło…
Zdesperowany wybrał ten
korytarz, którym wcześniej poszli strażnicy. Irytowała go otaczająca go
ciemność. Nie widział praktycznie nic, poza nikłym światłem dobywającym się zza
niektórych okien w mosiężnych drzwiach… Zaglądał w każde z nich, w nadziei, że
odnajdzie to, czego szuka. Takie okna zdarzały się jednak rzadko. Trudno
stwierdzić, czy na szczęście, czy na nieszczęście…
Szedł długo. Cela za celą.
Pustka za pustką. Za towarzysza miał jedynie ciszę. Stąpał bezszelestnie, jakby
w obawie, że rozbudzi martwych. Starał się oddychać głęboko, by rozluźnić
napięte ze zdenerwowania mięśnie. Próbował uspokoić rozszalałe serce, ale nie
potrafił.
Bał się, tak bardzo się bał,
że nic tutaj nie znajdzie. Że się spóźnił.
Cisza. Czasem przeszywana
jękami więźniów, będących już na granicy śmierci. Ciemność. Czasem rozświetlana
bladym światłem zza krat. Loki często odwracał wzrok od tego, na co padało światło…
Krew wypływająca spod drzwi.
Szczury przemykające po kątach. Ludzkie szczątki pozostawione pod ścianami,
jakby w oczekiwaniu na lepsze potraktowanie… zapomniane, rozszarpane na strzępy
przez potwory, o których on wolał nawet nie myśleć. Nie w tym miejscu.
W pewnym momencie minął
znajomych strażników. Stali nad swoją ofiarą i głośno debatowali nad tym, co z
nią zrobić…
—
Mówiłem Chodzącej Śmierci, żeby, kuźwa, nie przesadzał!
– zawołał jeden z nich.
— A
spróbuj tylko z nim porozmawiać, to nie, pan się wywyższa, że niby jakiś lepszy
od nas!
Jeden splunął na tę
zmasakrowaną imitację człowieka. Sama skóra i kości. Posiniaczona, pokryta
wieloma zadrapaniami i jątrzącymi się ranami. O tłustych, przerzedzonych
włosach.
—
Z nim to się nie da rozmawiać.
—
To niech, kuźwa, sam przynajmniej potem sprząta…
—
Co my z tym teraz zrobimy?
Loki ruszył dalej, nie
czekając na ostateczny werdykt. Nie wiedział, ile minęło czasu, ale w końcu…
Zatrzymał się.
Ślepy zaułek.
Zacisnął zęby i zazgrzytał
nimi ze złości. Z trudem powstrzymał się od wyrzucenia z siebie najdłuższej
wiązanki przekleństw, na jaką tylko było go stać…
Zawrócił. Teraz jego
wcześniejszy niepokój zastąpiła wściekłość.
Był tak wkurzony, że gdy
stadko śmierdzących, nażartych szczurów przebiegło mu drogę, nawet nie drgnął.
Wdrapały się po drzwiach jednej z cel i przecisnęły przez wąskie kraty okienka,
z którego padało nikłe światło… Loki zignorował opętańczy wrzask więźnia, jaki
chwilę potem rozdarł ciszę. Głos długo niósł się za iluzjonistą, odbijany przez
echo między korytarzami…
Był tak wkurzony, że w żaden
sposób nie zareagował, gdy w oddali dostrzegł błyszczącą parę jasno-czerwonych
ślepi, powoli zsuwających się na ziemię z niknącego w mroku sufitu. Gdy
iluzjonista podszedł wystarczająco blisko, dostrzegł, że właścicielem ów ślepi
jest olbrzymi, paskudny potwór – połączenie owada i konia. Gdy ten zajmował się
pożeraniem ciała więźnia, wcześniej porzuconego tu przez strażników, Loki
spokojnie przeszedł między jego długimi nogami i jak gdyby nigdy nic poszedł
dalej.
Był tak wkurzony, że gdy
dotarł do punktu wyjścia, nawet nie zastanawiał się nad wyborem korytarza.
Ruszył pierwszym z brzegu, nie myśląc, co robi. Teraz zwiększył tempo – w tej
części lochów więcej cel było zaludnionych. W pewnym momencie napotkał na swej
drodze ostry zakręt, a minąwszy go…
…znalazł się na środku
skrzyżowania czterech ścieżek.
Poczuł, jak desperacka
wściekłość w jednej sekundzie ulatnia się, ustępując bezgranicznej bezsilności.
Te lochy były istnym labiryntem.
Rozejrzał się na
wszystkie strony, obrócił dookoła własnej osi… Dawno nie czuł się tak bardzo
bezradny, jak teraz. Ale przecież… musiało istnieć jakieś rozwiązanie! Myśl,
Loki. Oblizał spierzchnięte ze zdenerwowania wargi. Myśl, do cholery, myśl!
Kroki.
Czyjeś kroki odezwały
się w ciszy nieprzyjemnym, zupełnie nieadekwatnym do tego miejsca echem.
Loki natychmiast
przywarł do najbliższej ściany i czekał na rozwój wydarzeń. Przybysze nadeszli
od jego lewej strony – było ich dwóch, mieli na sobie szare, identyczne
płaszcze. Jeden z nich – Alf – wydał się
Lokiemu znajomy, ale iluzjonista nie mógł stwierdzić, dlaczego.
—
…i wydaje mi się, sir, że odrobinkę przesadziliście.
—
Wszystko robiłem w imię nauki. Jeszcze tylko parę
testów i myślę, że eliksir będzie gotowy.
—
Ale ta dziewczyna nie jest niezniszczalna.
—
Oto właśnie chodzi. Pokażemy Potężnemu, że nie jest
niezniszczalny.
—
Kiedy?
—
Jak podrzucimy mu jej zwłoki, oczywiście…
Ich
głosy zaczęły się oddalać.
Loki już na początku
doznał pewnego przeczucia, że wie, o czym ci Draugrowie mówią. Albo raczej – o
kim. Nie tracąc ani chwili rzucił się biegiem w kierunku, z którego tamci
przyszli.
Czuł, jak jego oddech
gwałtownie przyśpiesza, gdy błyskawicznie sprawdzał każdą celę. Słyszał, jak
jego serce bije coraz głośniej, gdy zbliżał się ku końcowi korytarza.
Wypełniający jego wnętrze niepokój stawał się naprawdę nieznośny. Nie poddawał
się jednak – tyle już przeszedł i prawdopodobnie był tak blisko, że nie mógł
teraz zawrócić. Szedł przed siebie nieprzerwanie, niepokonany… Mijał pustki,
mijał piekła i ciągle nie mógł znaleźć tego odpowiedniego. Zaglądał w każde
okienko, aż nagle…
Zatrzymał się. Tuż przed nim
znajdowała się ściana korytarza. I ostatnia cela.
Przełknął ślinę. Jego
wcześniejszy zapał nagle ulotnił się. Na nogach jak z waty zbliżył się w
kierunku metalowych drzwi. Przez jego głowę przemknęło tornado niewłaściwych,
nieodpowiednich w tym momencie myśli. Poczuł, jak jego serce zamiera. A potem…
spojrzał przez kraty.
Piękne, trzymające w napięciu i zakończenie zostawiające niepokój... Jak się go czyta, aż oczy same zaglądają na niższe linijki. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Po prostu majstersztyk!
OdpowiedzUsuńJestem tu od niedawna, a już zakochałam się w twoim blogu. W imieniu swoim i koleżanek chcę powiedzieć, że masz 4 nowe czytelniczki. ;) Życzymy Ci dalszej weny i byś doprowadziła swoje opowiadanie do końca.
Wohoo, aż cztery? Witam serdecznie! :D Dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że się podoba! :D
UsuńRozdział cudowny!
OdpowiedzUsuńZakochałam się w tym opowiadaniu <333
Kocham tego Lokiego (no dobra.... Kocham każdego Lokiego).
Nie mogę się doczekać nexta. Chyba nie wytrzymam.
Wpisz sobie na YouTube Loki Crack .
Życzę weny ;***
Aaaa o matko, dlaczego ja wcześniej nie znałam tej serii filmików?! Hesusie niebieski, aż mi się chce pisać dalej!
UsuńOd siebie mogę jedynie polecić: Loki - Get the party started
Rozdział cudowny! <3 Przerwałaś w takim momencie, że nie wiem co ze sobą zrobić;-; Czekam z niecierpliwością na spotkanie Lokiego i Sif! Pozdrawiam i życze weny (oby jak najszybciej pojawił się rozdział, bo nie wytrzymam;w;)
OdpowiedzUsuńA ja polecam "You just got Loki"<3
https://m.youtube.com/watch?v=SaPmt75ibVc
OdpowiedzUsuńTo mnie rozwaliło.
https://m.youtube.com/watch?v=IxZvBdyBvog
https://m.youtube.com/watch?v=gfiLpMAVbkg
https://m.youtube.com/watch?v=uN6njYWK0bY
https://m.youtube.com/watch?v=Svyf1OnJBqQ
Najbardziej rozwaliło mnie to Hello Kitty.
I jeszcze Funny Moments
https://m.youtube.com/watch?v=kXViNegXPTk
Taki Spam c:
Boże, Boże, Boże. proszę, pisz jak najszybciej możesz. Jak szkoda mi Sif... A Lokiego jeszcze bardziej. Jak on zareaguje kiedy ją zobaczy? Nie ma nic gorszego niż niedopowiedzenie. Czekam na następną część <3
OdpowiedzUsuń