Wszystkie Odcienie Zieleni to opowiadanie o Lokim - nordyckim bogu kłamstw. Powstaje ono w oparciu o mitologię nordycką i serię filmów Marvela. Jest to historia własna. Po więcej info zapraszam do zakładki "o blogu".
Status: trwające
Gatunek: fantasy/fanfiction

środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 24

DZIEŃ CUDOWNYCH ZMARTWYCHWSTAŃ


 Jane Foster złapała za dzbanek z gorącą wodą i pozwoliła, by woreczek z herbatą zatonął pod falą wrzątku. Pokrywające niebieską taflę kubka białe kropki niemal natychmiast zaczęły zmieniać kolor pod wpływem kontaktu z wyższą temperaturą.
Na blacie obok wciąż stał karton z mlekiem, którego używał ich gość – Osbourne earl Jones – by rzekomo „doprawić” herbatę. Jane zupełnie nie widziała sensu w tym brytyjskim zwyczaju… co niby było fajnego w psuciu smaku esencji?
Wycisnęła cytrynę, wrzuciła trzy kostki cukru, po czym złapała za ucho kubka i odwróciła się by iść z powrotem na górę, gdzie obecnie domownicy grali w bilard. Znała swój dar do rozlewania wszystkiego, co wpadnie jej w ręce, więc nim ruszyła przed siebie, zwyczajowo odczekała, aż tafla wody się uspokoi. Dopiero mając pewność, że panuje nad kubkiem, spokojnie skierowała się w stronę schodów…
ŁUP! ŁUP!
Łomot, porównywalny do odgłosu, jaki wydaje z siebie pianino zrzucone z siódmego piętra, rozległ się gwałtownie, przecinając powietrze jak strzała. Było to tak głośne i tak niespodziewane, że Jane aż podskoczyła ze strachu i tym samym połowa zawartości jej kubka wylądowała na podłodze.
    Kurwa!
Z wściekłością odstawiła herbatę – czy raczej to, co z niej zostało – na blat kuchenny, po czym ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Przechodząc przez hol, usłyszała zaniepokojony głos Thora, dobiegający z góry:
    Jane? Coś się stało?
    Nic ważnego, skarbie, ktoś po prostu… pukał – ostatnie słowo dosłownie z siebie wypluła.
Wyjrzała przez wizjer, próbując się zorientować, z kim ma do czynienia. Niewiele osób odwiedzało ich dom na pustkowiu – zazwyczaj był to listonosz, rzadziej jakiś zbłąkany przechodzień, a sporadycznie goście z laboratorium i agencji Fury’ego. Teraz na progu dostrzegła trzy postacie, wszystkie ubrane w ciemne kolory utrudniające rozróżnienie ich od siebie. Dwójka z nich w pewien sposób wydała się Jane znajoma, nie mogła jednak stwierdzić skąd. Trzecia natomiast stała w taki sposób, że nie dało się jej nijak rozszyfrować.
Łomotanie rozległo się znowu. Nie dając natrętowi czasu na dłuższą zabawę, Foster złapała za klamkę i powoli uchyliła drzwi.
— Nie, nie chcę rozmawiać o Jezusie Chrys… – urwała w połowie zdania, gdy wreszcie dostrzegła, kto stoi na progu.
    Świetnie – powiedział Loki. – Bo ja też nie.
Jane poczuła jak opada jej szczęka. To. Nie może. Być. Prawda.
Niepewna ostrożnie przymknęła drzwi… po czym otworzyła je znów. Nic się jednak nie zmieniło. ON wciąż tam stał, wraz ze swoimi towarzyszami. Poczuła, jak zaczęła jej drżeć dolna warga. Zacisnęła powieki, uszczypnęła się i… nic.
To był Loki. Najprawdziwszy, we własnej osobie, nie do pomylenia z nikim innym. Miał na sobie swój zwyczajowy czarno-zielony strój, który widziała u niego już w Asgardzie, i przedziwny złoty hełm na głowie. Ten ostatni element przykuł jej uwagę, jako że widziała go po raz pierwszy. Nie było to odzienie ani brzydkie, ani też ładne, choć jego rogi na pewno wyglądały intrygująco.
    Loki – wydusiła. Nie była to najinteligentniejsza rzecz, jaką mogła teraz powiedzieć.
Iluzjonista uśmiechnął się szeroko – tym uśmiechem, który podbił jej serce, który wywoływał u niej motyle w brzuchu – jakby zadowolony z tego, że zapamiętała jego imię.
Otrząsnęła się z szoku dopiero po chwili.
— Ty nie żyjesz – wyszeptała, celując w niego palcem. – S-sama widziałam! Umarłeś na moich oczach!
— Też tak myśleliśmy – odezwał się mężczyzna, u którego dopiero teraz dostrzegła łuk w ręce. – Niedopatrzenie Thora…
Jane przeskakiwała wzrokiem z Lokiego na łucznika i na kobietę o płomienno rudych włosach. Była całkowicie przerażona. A co, jeśli straciła zmysły?
Iluzjonista oparł się o framugę, wyrażając tym samym całą swoją nonszalancję i pełnię znudzenia.
— Spokojnie, Midgardianko – odezwał się głosem miękkim jak aksamit. – Przypomnij mi swoje imię.
    J–Jane.
    Jaaane… – mruknął, smakując to słowo na języku. – Nie ma się czego bać, Jane. Ostrzegałem cię, pamiętasz? Przy naszym pierwszym spotkaniu. To miała być nasza mała tajemnica. – Mrugnął do niej.
Foster gorączkowo przeszukiwała pamięć w poszukiwaniu tego wspomnienia, ale wszystkie jej zmysły nagle jakby zostały przyćmione.
— Mówiłeś, że masz jakiś plan. Mówiłeś… – Myślała, myślała, myślała. – Mówiłeś, że masz niespodziankę dla nas obojga! – wyszeptała nagle, czując jak oblewa ją gwałtowne zimno. – Dla mnie i dla Thora! Że czeka nas niezapomniane widowisko.
Loki nie patrzył na nią, wzrok miał spuszczony. Sprawiał takie wrażenie, jakby całą jego uwagę pochłaniała zabawa nitką, wystającą mu z tuniki. Na ustach tańczył mu pełen zadowolenia uśmiech, który jednak nie sięgał jego oczu.
— Więc to był twój plan – mówiła, czując, jak wszystkie puzzle układanki wskakują na swoje miejsce. – Przez cały czas myślałam, że nic z twoich zamierzeń nie wyszło, bo… bo zginąłeś. Ale teraz już wiem. To było kłamstwo!
    Mądra Midgardianka – wymruczał.
    Upozorowałeś swoją własną śmierć!
Nagle popatrzyła na niego pełna podziwu. Och, jakże mogła być taka głupia i nabrać się na jego podstęp! Rzecz w tym, że wszystko to wtedy wyglądało tak niesamowicie realistycznie. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie mogła przestać się uśmiechać, gdy oparła się o framugę naprzeciwko niego. Splotła ręce na piersi.
    To absolutnie niesamowite! – zawołała.
Wyczuwszy jej żywe zainteresowanie, popatrzył na nią z zaciekawieniem.
— Wiem. Po wszystkim wróciłem do Asgardu i objąłem władzę we Wszechświecie. Jestem więc teraz… hm… Panem Wszechrzeczy.
    Niesamowite – powtórzyła. Była niezwykle rozemocjonowana i podekscytowana tym wszystkim. – Co więc robisz tutaj? Masz już przecież wszystko.
    A, to… Nie przybyłem tu by obalać rząd, nie mam na to czasu. Muszę spotkać się z moim bratem. Mam do niego pilną sprawę.
Jane pokiwała powoli głową.
    Więc zostajesz tu na dłużej? – Modliła się, by nie wyczuł w jej głosie nadziei.
    To zależy.
Widać było, że Loki na razie nie ma zamiaru nic więcej powiedzieć na temat swojego tajemniczego pobytu w Midgardzie. Jane to jednak nie przeszkadzało. Cieszyła się, że w ogóle może go zobaczyć, porozmawiać z nim.
    Kim są twoi towarzysze?
Loki odwrócił się w kierunku dwójki ludzi tak, jakby dopiero teraz ich zauważył.
— To jest agentka Natasha Romanoff, znana pod pseudonimem Czarna Wdowa. Jedyna w swoim rodzaju, niezastąpiona, perfekcyjnie wyszkolona. – W jego oczach rozbłysły dziwnie niepokojące iskierki, gdy o niej mówił. Potem jednak przeniósł wzrok na mężczyznę i natychmiast spochmurniał. – A to Clint. Barton.
Jane poczuła, jak zakręciło jej się w głowie. Z tego, co wiedziała, Czarna Wdowa i Hawkeye zostali uznani za zaginionych przez Nicka Fury’ego, a z czasem nawet przypisano im status martwych. Co to było, dzień cudownych zmartwychwstań?!
— Coś czuję, że szykuje się długa dyskusja między Avengersami – wymamrotała, wciąż niedowierzając, że to wszystko dzieje się naprawdę. – No nic, na razie wejdźcie, a ja pójdę po Thora. Rozgośćcie się.
Gdy tylko znaleźli się w środku, Jane zamknęła za nimi drzwi, po czym ruszyła na górę, przywdziewając uroczy uśmiech na twarzy. Czuła się jednak tak, jakby wybierała się na wojnę.
— A zatem – odezwał się Loki, gdy tylko gospodyni znikła mu z oczu. Z zainteresowaniem rozglądał się po nowym otoczeniu. – Zostaliśmy sami.
Clint na widok jego uśmiechu rekina odruchowo zacisnął rękę na łuku.
— Jednak nie na długo – Natasha szybko interweniowała. – Może pójdziemy do salonu i zobaczymy co słychać w telewizji?
Nie czekając na decyzję kolegów, ruszyła przed siebie. Clint jeszcze przez dłuższą chwilę mierzył Lokiego nienawistnym spojrzeniem. Już chciał mu powiedzieć, że jeśli tylko spróbuje jakichś sztuczek, bez wahania strzeli do niego i niekoniecznie będzie to strzał śmiertelny, lecz…
…nagle Loki jakoś dziwnie stracił zainteresowanie jego osobą. Zamiast tego z zaciekawieniem patrzył w kierunku, w którym odeszła Natasha, i choć nikt z otoczenia nie mógł tego dostrzec, Loki bił się z własnymi myślami. Wahał się pomiędzy wykorzystaniem sytuacji i zrobieniem czegoś przykrego Clintowi a dołączeniem do seksownej agentki. Obie czynności wydawały się oczywiście niezmiernie kuszące, dlatego musiał szybko przeanalizować wszystkie za i przeciw.
„A, pieprzyć to” – pomyślał w końcu, nawet nie podejmując się rozważaniom. Ciekawość jak zwykle zwyciężyła nad nim.
Wszedł do salonu, pozostawiając oniemiałego Clinta za sobą. Przywdział na twarzy maskę bezczelności i nonszalancji, która była jego stałym wizerunkiem, jego etykietą – symbolem tego, że uwielbia być w centrum uwagi – choć jego wnętrze targała na strzępy niepewność.
Na jego twarzy zatańczył lekki uśmiech, gdy Loki ostrożnie usiadł na kanapie, tuż obok Czarnej Wdowy. W jednej sekundzie uderzyło go, jak bardzo ryzykowne było jego posunięcie.
Cóż, „ryzyko” to chyba od zawsze było jego drugie imię.
Ściągnął z głowy swój rogaty hełm i położył go obok siebie delikatnie w obawie, że może się zniszczyć. W końcu nie wziął do Midgardu zapasowego.
Naprzeciwko kanapy stało na szafce wielkie, szare pudło, które wyświetlało kolorowe obrazki. Gdy tylko Loki zobaczył tę śmiesznostkę, uśmiech natychmiast zniknął mu z twarzy. Wpatrywał się oniemiały w tę dziwną, kwadratową rzecz. Działała trochę jak hologram myśli, którym on często się bawił, gdy chciał przywołać jakieś wspomnienie – była jednak znacznie… lepsza. Wszystkie kolory były tak naturalnie wyraźne, tak prawdziwe. Poczuł ukłucie zazdrości. Wątpił, czy jego magia kiedykolwiek osiągnie taki poziom.
    Telewizji – wyszeptał.
Natasha popatrzyła na niego. Czuła się niesamowicie niezręcznie, wiedząc, że on jest tak blisko niej i w dodatku nie dzieli ich żadna szklana ściana. Wtedy, w bazie SHIELD, nie udawała – naprawdę się go wystraszyła, tej jego nieobliczalności. Od zawsze wiedziała, że wariatom ufać nie należy.
— A. Telewizj-A – poprawiła go.
— Telewizja – powtórzył, smakując to słowo na języku. Zmrużył oczy. Nie nadążał za tymi wszystkimi obrazami.
Romanoff uśmiechnęła się na ten widok. Żywe zainteresowanie Lokiego nowym doświadczeniem (jakim był w tym przypadku telewizor) było wręcz namacalne.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wyciągnęła w jego kierunku pilot. Ostrożnie dotknęła jego ramienia, by skupił na niej swoją uwagę. Bardzo, ale to bardzo niechętnie oderwał wzrok od ekranu. Najpierw przeszył ją na wylot spojrzeniem ciemnych oczu, a potem powoli przejechał wzrokiem wzdłuż jej ciała, aż do pilota. Jego brwi ściągnęły się w konsternacji.
    Cóż to jest? – zapytał.
Natashę niezmiernie bawił sposób, w jaki on się wyrażał. Z trudem panowała nad powstrzymywaniem śmiechu.
— Pilot – wytłumaczyła. – Tu masz różne przyciski. Wystarczy, że wycelujesz go w telewizor i naciśniesz któryś z nich, o tak.
Zademonstrowała. Obraz przeskoczył na jakiś film przyrodniczy o wężach.
    Andskotinn! – wykrzyknął Loki, a zaskoczenie momentalnie przeszyło jego twarz.
Wyrzucił rękę przed siebie, wskazując telewizor. Widać było, że brak mu słów. Popatrzył na Natashę, oczekując, że wyjaśni mu to zjawisko.
— Pudełko przeobraziło się – oznajmił w taki sposób, w jaki mówi się: „Jak mogłeś nie widzieć spadającego meteorytu?!”.
Czarna Wdowa w końcu nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Loki jednak nie podzielał jej wesołości. Nie znosił, gdy ludzie się z niego wyśmiewali albo szydzili. Już byłby rzucił jakąś kąśliwą uwagę, ale na szczęście dla Natashy w tym momencie rozległo się wołanie Clinta:
— Romanoff?! Zechciałabyś uczynić nam tę łaskę i do nas dołączyć?!
Agentka zdążyła jeszcze posłać kpiący uśmiech w kierunku Lokiego, nim go opuściła. Gdy tylko wyszła zza rogu, prosto na hol, natychmiast została porwana w objęcia Thora. Było to tak nagłe i tak niespodziewane jak kubeł zimnej wody.
— Nat! – wykrzyknął Thor, na jego twarzy jak zwykle malował się ten pocieszny, pewny siebie uśmiech. – Jakże dobrze cię widzieć! Myśleliśmy, że nie żyjesz!
W końcu postawił ją na ziemi. Delikatnie wyswobodziła się z jego uścisku. Kątem oka dostrzegła Clinta, który stał nieco z tyłu z założonymi rękoma, równie skołowany jak ona. Prawdopodobnie przed chwilą również doświadczył tego gwałtownego Thorowego przypływu miłości.
    Ciebie też dobrze widzieć, Thor – zawołała wesoło Natasha.
    Och, a twoje włosy… – Złapał za jeden z jej kosmyków i pociągnął go w swoją stronę.
    Faktycznie, urosły. Nie zwróciłam na to uwagi.
Miała na głowie potężną czuprynę, sięgającą jej prawie połowy pleców.
— Ooo... Czarny Wietrze, radość gości mi w sercu! – wykrzyknął gromowładny. Chyba nikt jeszcze nigdy nie widział go tak rozentuzjazmowanego. Z tego wszystkiego aż zapomniał o poprawnej angielszczyźnie. – Musim natychmiast ruszać do bazy, wszystkich zgromadzić… Ciekawym, jak pozostali zareagują!
— Thor… – Jane spróbowała wtrącić mu się delikatnie, ale okazało się to niemożliwe.
— Na rękę Tyra, Jane, co to za okrutny zapach? – Thor zaczął węszyć w powietrzu. – Helviti, to od was! – Wskazał ręką agentów. – Kiedyście wy ostatnio…
— Thor! – wykrzyknęła Foster, oburzona jego zachowaniem, po czym zwróciła się do gości: – Przepraszam was za to, naprawdę. Pewnie chcielibyście się odświeżyć, nim…
Clint uniósł rękę, ucinając dyskusję.
— Dziękujemy ci, Jane, aczkolwiek Nick Fury wszystko nam załatwi. Thor ma rację, powinniśmy się udać do niego niezwłocznie.
Na moment zaległa między nimi cisza. Jedynym dźwiękiem stał się hałas telewizora, dobiegający z salonu. Thor natychmiast się tym zainteresował i instynktownie ruszył za odgłosem.
— Ktoś tu jeszcze jest?
Jane zatrzymała go.
— Właśnie o tym ci chciałam powiedzieć.
— Chryste Panie, on jeszcze nie wie? – odezwała się z niedowierzaniem Natasha.
— Nie wie o czym? – Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Thora, co dało takie samo wrażenie, jakie daje słońce, gdy zasnują je deszczowe chmury. – Moja ukochana, co się stało? – Wszelka radość ulotniła się i jego głos brzmiał teraz niebywale ostrożnie, tak jakby Thor badał niestabilny grunt.
— Chciałam, żebyś to załatwił sam – odpowiedziała Jane. Cofnęła się odrobinę, robiąc mu przejście. Splotła ręce na piersi. Głowę miała spuszczoną. – Zanim tam wejdziesz, musisz mi coś obiecać.
    Co takiego? – Jego serce biło coraz szybciej. Niewytłumaczalne podenerwowanie stopniowo w nim narastało.
    Że nie zareagujesz zbyt agresywnie. Że nie ulegniesz emocjom. Że nie będzie rozlewu krwi…
Clint stłumił parsknięcie śmiechem. Thor go zignorował.
    Jane, zaczynasz mnie przerażać – wyszeptał.
    Obiecaj mi to. – Popatrzyła mu prosto w oczy. Błagalnie.
    Wiesz, jaki jestem. Nie mogę ci tego obiecać.
    Wymagam aż tak dużo? Zrób to. Dla mnie.
    Nie mogę obiecać, że nie stracę panowania nad sobą. Po prostu nie mam na to wpływu. Czasem, jak stracę kontrolę…
    Postaraj się nie stracić – przerwała mu.
    Mogę ci obiecać, że spróbuję. Nic więcej. Nie chcę składać fałszywych obietnic.
Ponownie spuściła wzrok. Pokiwała głową, przekazując mu w ten sposób, że się z nim zgadza. Dopiero na ten gest Thor ruszył przed siebie. Jego dłoń na ułamek sekundy zabłądziła w okolicach mjollniru, ale zaraz szybko ją cofnął. Minął Jane. Wstrzymał oddech.
I wkroczył do salonu.
Zatrzymał się. To, co ujrzał, zaburzyło jego wewnętrzną równowagę jak najsilniejsze i najstraszniejsze trzęsienie ziemi. Szok, którego doznał, zalał go falą gwałtowną i nieoczekiwaną niczym największe na świecie tsunami. Czas stanął w miejscu na dłuższą – zdecydowanie za długą – chwilę, w czasie której wszystko wokół niego spowolniło, dźwięki wyłączyły się, obraz przed jego oczami zamazał, ukazując jedynie postać siedzącą na kanapie.
Loki nieśpiesznie obrócił głowę, spojrzał na niego tym swoim przenikliwym, wszechwiedzącym spojrzeniem i… uśmiechnął się szeroko. Tak, jak tylko on potrafił. W sposób na tyle uroczy, że powalał kobiety na kolana, i na tyle perfidny, że wywoływał w ludziach uczucie niezmierzonej nienawiści.
    Ty żyjesz – wymamrotał gromowładny, natychmiast przechodząc na język staronordycki. Nie była to najmądrzejsza rzecz, jaką mógł teraz powiedzieć.
    Thor! Błyskotliwy, jak zawsze.
W pierwszym odruchu gromowładny zapragnął podejść do brata i uścisnąć go z całych sił – przecież nie widział go szmat czasu i w dodatku żył w przeświadczeniu, że Loki jest martwy! Zaraz jednak się zreflektował i jego myśli zasnuła chęć ostrego zbesztania iluzjonisty, bo jakże on mógł sprawić taką przykrość rodzinie i udawać nieżywego – tak po prostu zniknąć i teraz, jak gdyby nigdy nic, pojawić się znowu! W ostateczności Thor nie ruszył się z miejsca. W jego umyśle zapaliła się czerwona lampka… Ostrożność przysłoniła radość z odnalezienia brata. Ziarnko nienawiści zostało zasiane. Thor wyczuł, że coś jest nie tak.
    Czasem wydawało mi się, że czuję obecność twojej mocy w bifroście – powiedział cicho. – Zastanawiałem się, jak to możliwe. Loki przecież nie żyje! – Jego palce nie wiedzieć jak i kiedy znalazły się na mjollnirze. – Umarłeś. Na moich rękach. – Jego głos z każdą chwilą stawał się coraz bardziej nienawistny. – A teraz siedzisz sobie bezczelnie rozwalony w moim salonie i szczerzysz się, jakbyś dostał najlepszy prezent od życia. Masz mi coś do powiedzenia? Jakieś wyjaśnienie?
    Tylko dwa słowa: wrodzona głupota.
Thor powoli ruszył w jego stronę, nie ściągając ręki z młota.
    Rozwiń.
    To jest to, co nas od siebie odróżnia – zaśmiał się. – Twoja wrodzona głupota. Wydawało mi się, że znasz mnie wystarczająco długo. Mało to razy pozorowałem swoją śmierć?
    Po co to zrobiłeś, Lok? Dlaczego pozwoliłeś nam myśleć, że nie żyjesz? Cała rodzina pogrążyła się w rozpaczy! Przecież… – Na moment zamilkł.
Wyraźnie widać było, że jego zwoje mózgowe pracują na najwyższych obrotach. W końcu, gdy cała prawda do niego dotarła, popatrzył na Lokiego z nową siłą: pełen szoku, niedowierzania, obrzydzenia… Iluzjonista uśmiechnął się szerzej, w jego oczach zabłysły ledwo dostrzegalne zielone światełka – tak, jakby chciał powiedzieć „Bingo, braciszku! W końcu myślisz jak ja!”.
    Zabiłeś naszego ojca – wyszeptał Thor.
    Hm… obawiam się, że nie wiem, o kim mówisz.
    O Odynie, idioto! – Mjollnir nagle znalazł się w jego dłoni, przetoczyły się po nim zabójcze iskry. – Zabiłeś Odyna, by zasiąść na tronie! Mam rację?
    Ustalmy pewne fakty – Loki z niepokojem śledził wzrokiem młot w ręce Thora. Równocześnie powoli podniósł się z kanapy i zaczął wycofywać za jej oparcie, tak jakby ta bariera miała mu w jakikolwiek sposób pomóc. – Owszem, Odyn nie żyje, ale to nie ja…
Nie dokończył. W ostatniej chwili kucnął, gdy gromowładny z całej siły uderzył młotem o podłogę. Fala uderzeniowa poniosła się po pokoju i rozprzestrzeniła po całym domu. Znokautowana Jane uderzyła o ścianę za jej plecami, Clint i Natasha zdążyli w ostatniej chwili uskoczyć. Włosy Lokiego poruszyły się pod wpływem gwałtownego podmuchu powietrza.
— Thor! – pisnęła Foster. – Uspokój się, natychmiast!
Iluzjonista przez dłuższą chwilę siedział schowany. Domyślał się, że mogą wystąpić pewne problemy w nawiązaniu kontaktu z Thorem, ale nie spodziewał się, że będzie aż tak ciężko.
    Może spróbujemy załatwić to pokojowo? – zawołał.
Gdy nie doczekał się odpowiedzi, zniecierpliwiony ostrożnie wysunął głowę nad oparciem, by zbadać sytuację. Zaraz szybko cofnął się, zacisnął powieki i przylgnął do kanapy. Tuż nad nim przefrunął młot, wraz z powiewem wiatru, zataczając swoje zwyczajowe tam-i-z-powrotem.
    Mam to rozumieć jako „nie”?
Dopiero teraz otworzył oczy. Przekręcił się tak, by usiąść tyłem do rozmówcy i wygodnie oprzeć. Ze spokojem i lekkim znużeniem słuchał, jak Thor delikatnie mu zwraca uwagę:
— A jak inaczej chcesz to rozumieć?! – Jego głos brzmiał niczym ryk piorunów. – Oszukałeś mnie. Zdradziłeś. Zabiłeś Odyna. I pod jego przebraniem objąłeś władzę we Wszechświecie. Niech no ja tylko wrócę do kraju! – Słychać było jego kroki, świadczące o tym, że nerwowo chodzi w kółko. – Niech no tylko odzyskam koronę! Otworzę oczy wszystkim poddanym. Nie wiem, jak ja mogłem być taki głupi! Na czarny los, jak mogłem! Znam cię ponad tysiąc lat!
— Jak widać, nie wystarczająco długo – mruknął pod nosem, po czym dodał głośniej: – Drobna poprawka. Nie sprawowałem władzy pod przebraniem. Zostałem pełnomocnie mianowany. Wszystko odbyło się jak należy, zgodnie z protokołem i z zaprzysiężeniem…
Urwał, gdy nagle ktoś gwałtownie odsunął kanapę, odbierając mu jego jedyne schronienie. Mebel z hukiem uderzył o przeciwległą ścianę. Wciąż siedząc na ziemi, Loki obserwował powoli przemieszczające się naokół niego nogi Thora.
— Próbujesz mi powiedzieć, że omamiłeś cały ród Asów? – wycedził bóg piorunów, gdy w końcu zatrzymał się tak, by mógł z wysoka spojrzeć Lokiemu prosto w oczy.
    Zaraz omamiłem! Wypraszam sobie. Poddani mnie uwielbiają!
Gromowładny puścił jego odpowiedź mimo uszu.
    I chcesz mi też powiedzieć, że moi przyjaciele, mimo obiecanej zemsty w przypadku twojej niesubordynacji, oszukali mnie? – mówił powoli, z rozwagą dobierając każde słowo.
    Coś ty. Bardzo się starali spełnić swoją obietnicę. Ale w sumie to niezbyt im wyszło. Nawet się zaprzyjaźniliśmy.
    Co ty im zrobiłeś?
    Nic! Czemu zawsze wszystko na mnie?!
    Bo to zawsze wszystko jesteś ty! – wysyczał. – Znam moich towarzyszy. Ani Sif, ani Fandral, ani Hogun, ani Volstagg nigdy nie próbowaliby się z tobą, jak ty to nazwałeś, „zaprzyjaźnić”.
    A, właśnie. A propos Volstagga. – Odrobinę się wyprostował, wznosząc rękę, jakby chciał zawczasu uciszyć Thora. – Tylko nie wrzeszcz na mnie, bo to nie do końca moja wina.
Z twarzy gromowładnego odpłynęła krew.
—  Nie kończ – warknął.
    Chłopak kopnął w kalendarz, ale…
    Ja cię, kurwa, zabiję.
Najwidoczniej postanowił zrealizować swój zamiar bez chwili zwłoki, bo w tym samym momencie zakręcił młotem młyńca, wziął zamach i…
uderzył nim o ziemię
w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą siedział iluzjonista. Sylwetka Lokiego powoli zmaterializowała się po drugiej stronie pokoju. Stał tam ze splecionymi na piersi rękoma i opierał się nonszalancko o szafę. Nie musiał nic mówić na temat zachowania Thora i tego, co o nim myśli – jego wysoko uniesiona brew idealnie oddawała kłębiące się w nim emocje.
    Thor, nie chcę z tobą walczyć – mruknął zmęczonym głosem.
    Na twoim miejscu też bym nie chciał – wycharczał gromowładny, podnosząc się z ziemi. Odrzucił włosy do tyłu. – Świadomość tego, że po walce nawet nie mieliby czego z ciebie zeskrobywać, musi fatalnie działać na morale.
Loki wzniósł oczy ku niebu.
    Ty naprawdę potrafisz być męczący… Próbuję wszystko ci na spokojnie wytłumaczyć, a ty się rzucasz na mnie jak pchła. Przybyłem tutaj ten kawał drogi i ujawniłem się nie bez powodu. Myślisz, że zrobiłbym tak, gdyby to nie było coś naprawdę ważnego?
    Nie zmieniaj tematu! – huknął. – Ty po prostu próbujesz uniknąć konfrontacji!
    Nie. Daję ci szansę na ocalenie życia.
Po młocie przeskoczyły iskry. Thor zmrużył oczy, mierząc iluzjonistę nienawistnym spojrzeniem.
— Jesteś beznadziejny, Lok. – Jego głos nagle zabrzmiał niesamowicie spokojnie, niemalże ozięble. – To ja dałem ci szansę. Dałem ci szansę na wyrównanie rachunków z godnością i honorem, jak przystało na prawdziwego wikinga. A ty się chyłkiem wycofujesz.
    Przestań, nie bądź śmieszny. Mi chodzi o coś zupełnie innego…
    Nie przestanę. Nie zamknę tej sprawy, dopóki nie dokona się sprawiedliwość. Ty jednak nie chcesz ze mną współpracować i znając życie nie zechcesz mnie też przeprosić. – W tym momencie Loki parsknął śmiechem. – Zachowujesz się jak zwykły, obrzydliwy tchórz.
Ostatnie słowo podziałało na iluzjonistę jak zapalnik. Nagle jego maska psotnika skruszyła się i ukazała bezwzględność osoby zdolnej do zniszczenia wszystkiego, co żywe – wyrafinowanego zabójcy. Przez dłuższą chwilę Loki patrzył na brata ze stuprocentową, autentyczną powagą, jakby zadawał sobie milczące pytanie, czy to, co właśnie usłyszał, wydarzyło się naprawdę. Przechylił głowę mechanicznie, przyglądając mu się uważnie.
    Nie jestem. Tchórzem – wycedził aksamitnym głosem.
    Jesteś. Zawsze byłeś. Odkąd tylko pamiętam, zawsze wszystko wolałeś załatwiać drogą okrężną, bez użycia broni, może nawet pokojowo. Jednak czasem cięty język nie działa. Jest się zmuszonym do użycia siły, ale… do tego trzeba mieć choć odrobinę odwagi.
    Thor, ostrzegam cię.
    Ostrzegaj. Ale prawdy nie unikniesz. Nawet sposób, w jaki przejąłeś władzę był tchórzliwy. Zrobiłeś to, gdy nikt cię nie obserwował. Złamałeś dane mi słowo. Oszukałeś wszystkich. I po cichu, pod osłoną, usunąłeś Odyna. Wiesz co? Czuję do ciebie jedynie żal. Do tego, jak…
    Zamknij się!
Nagle postać Lokiego rozwiała się, a chwilę potem
coś złapało Thora od tyłu za szyję.
Loki oplótł jego kark ramionami i zacisnął wystarczająco lekko, by gromowładny mógł oddychać, i na tyle mocno, by czuł ból. Z najwyższym trudem powstrzymywał się od zmiażdżenia mu krtani. Kolejne zdania wypływały z niego niczym zatruty potok – ciche, szeleszczące i bezwzględne:
— Jeszcze jedno słowo, Thor, jeszcze jedno jebane słowo… Nie jestem tchórzem. Jasne? Spróbuj to przyswoić tym swoim maleńkim móżdżkiem. – Potrząsnął nim dla wzmocnienia efektu przekazu. – Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a urwę ci łeb.
    Chciałbym to zobaczyć.
Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia Thor złapał Lokiego za ramiona, po czym jednym, szybkim, płynnym ruchem przeciągnął go nad swoimi plecami i cisnął nim o ziemię. Było to tak nagłe i tak zaskakujące, że Lokiemu aż odebrało na moment oddech. Zaczął mrugać szybko, próbując odpędzić mroczki sprzed oczu, lecz wtem dostrzegł nad sobą błysk, a chwilę potem pędzący wprost na niego mjollnir. W ostatnim momencie Loki przeturlał się na bok, unikając kontaktu z młotem. Błyskawicznie poderwał się na równe nogi.
Na tym się jednak nie skończyło. Zwinął się w piruecie, zamienił się w smugę barw… W jego dłoniach nie wiedzieć jak i kiedy znalazły się noże, którymi zaczął ciskać przed siebie, ani razu nie chybiając celu. Wszystkie jednak odbijały się od niewidzialnej tarczy, którą Thor wytworzył za pomocą mjollniru. W końcu Loki rzucił ostatnim ostrzem i opadł na ziemię, w przyklęku. Oddychał ciężko.
    To wszystko, na co cię stać, zdrajco? – wysyczał gromowładny.
    Przestańcie! – zawołała Jane. – Natychmiast przestańcie! Oboje! Chcecie się pozabijać?!
Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Loki odrzucił włosy z twarzy i zmierzył Thora przenikliwym spojrzeniem.
    Dopiero się rozkręcam – wycharczał.
W jednej sekundzie wydarzyło się kilka rzeczy. Loki gwałtownie podniósł się z ziemi. Thor cisnął młotem. A w momencie, w którym mjollnir miał uderzyć w iluzjonistę… nastąpił wybuch.
Ciało Lokiego zareagowało automatycznie. To było jak przełącznik, który uruchamia w telefonie przydatną funkcję, o której istnieniu nie miało się pojęcia. Loki sam nie wiedział nawet, jak to się stało. Po prostu poddał się tej mocy, tej pradawnej iskrze, która nagle się w nim rozbudziła.
Wyrzucił obie ręce przed siebie. Poczuł, jak krew w jego żyłach popłynęła dwa trzy cztery razy szybciej, a łomot jego serca, przywodzący na myśl szaleńczą kawalkadę śmierci, stał się jedynym odgłosem we Wszechświecie. Jego umysł oczyścił się i wszystko wokół stało się tak banalnie wyraźne, tak niedościgle nieidealne i tak proste, jakby dotychczas jego życie było jedynie kurtyną, oślepiającą go i zasłaniającą mu widok na prawdę. Cały świat nagle zmalał, podczas gdy jego wnętrze rozszerzyło się – stało się głębokim oceanem, niezmierzoną puszczą, bezkresną pustynią. Na wierzch jego duszy wypłynęła najstarsza magia świata – ogień, z którego został zrodzony.
Zielone, zabójcze płomienie trysnęły z jego palców niczym szaleńcza fontanna i z hukiem wodospadu rozbiły się o pędzący mjollnir. Młot zawrócił jak bumerang i z powrotem wpadł w dłoń swojego właściciela. Thor w ostatniej chwili, nim dosięgnął go podmuch ognia, osłonił się naprędce wytworzonym polem siłowym. Płomienie rozbiły się o nie, iskry rozprysły na wszystkie strony.
    Co… co to jest?! – wydusił gromowładny.
    To jest moment, w którym kończy się moje ostrzeżenie. – Głos Lokiego zabrzmiał cicho i niesamowicie spokojnie, co w połączeniu dało przerażający efekt.
Zaczął się powoli zbliżać w stronę Thora – z każdym jego kolejnym krokiem Thor wykonywał jeden krok w tył. Ogień Lokiego był tak potężny, że by go powstrzymać, gromowładny musiał użyć całej swojej siły, przez co jego ciało było przechylone pod niebywale dużym kątem.
    Jeżeli mówię, że nie zabiłem Odyna, to znaczy, że go nie zabiłem – kontynuował Loki.
    Jesteś kłamcą – sapnął. – Wybacz, że ci nie wierzę.
    Tutaj to akurat nie ma problemu. Gorzej będzie z tym, że prawie mnie zatłukłeś tym swoim młotem – wycedził nienawistnie.
Po czole Thora spływał pot. Magia Lokiego nagle wezbrała na sile i gromowładny był już za słaby by dalej odpierać atak – po prostu trzymał wzniesioną tarczę. Moc ognia powoli go odpychała do tyłu, nawet mimo tego że zaparł się obiema nogami… powoli przesuwał się, jak po taśmie bagażowej.
    Przecież nie zrobiłbym ci krzywdy, Lok – wyjąkał i uśmiechnął się blado.
    Próbowałeś mnie zabić!!!
Ogień spotęgował się jeszcze bardziej.
    Loki, posłuchaj mnie…
    Nie! To ty mnie teraz posłuchaj. Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać, dopóki się nie uspokoisz. Mam jednak nadzieję, że nastąpi to w miarę szybko – w końcu Wszechświat w każdej chwili może zostać zniszczony.
Ostatnie słowa iluzjonisty sprawiły, że w Thorze obudziła się potrzeba niesienia pomocy, spektakularnego ocalenia kogoś w ostatnim momencie, a może nawet efektownego poświęcenia się tylko po to, by odkryć, że tak naprawdę się nie poświęciło, tylko udawało poświęcenie. Tak się zatracił w swoich bezsensownych rozmyślaniach, że jego siła woli rozproszyła się i zupełnie przez przypadek osłabił niewidzialną tarczę…
Płomienie, przez nic już niepowstrzymywane, z całą mocą uderzyły o tę cienką powłokę, oddzielającą strefę bezpieczeństwa Thora od potencjalnego zagrożenia, i przebiły się przez nią, sprawiając, że rozsypała się na wszystkie strony w milionach iskier.
BUM!
Światło tak jaskrawe, że dla obu wojowników wydało się co najmniej tysiąckrotnie jaśniejsze od Słońca, wypełniło cały pokój. Podmuch mocy powalił Thora na ziemię; na moment zamroczył Lokiego. To był zaledwie ułamek sekundy, w czasie którego świat usunął się iluzjoniście spod nóg. Zrobiło mu się ciemno przed oczami i odniósł takie wrażenie, jakby na całą wieczność wpadł do bezbrzeżnego oceanu, tak głębokiego, że nie dochodziło do niego światło, i tak lodowatego, że zamroził wszystkie jego zmysły.
Ogień zgasł. Moc mistrza magii wyłączyła się. Wyczerpana, jak zużyta bateria.
Loki w ostatniej chwili odzyskał równowagę. Jeszcze tylko odrobinę się zataczał. W uszach mu dzwoniło. Mrok zniknął – teraz nie widział nic poza mętną bielą, rozpościerającą się przed jego oczami. Mrugnął kilka razy – błysk! – dostrzegł Thora leżącego na ziemi, nieprzytomnego, z jego głowy sączyła się krew… albo z nosa… albo z… czegoś… a może cały był we krwi? Tonął we krwi? Obrazy przeplatały się z mleczną beznadzieją. Kolory co rusz rozjaśniały się aż do bólu. Zaczął mrugać szybko, chcąc odpędzić to odrętwienie sprzed powiek – błysk! – kątem oka, gdzieś nieopodal, zauważył jakiś cień, sunący w jego kierunku, jego zmysły były jednak tak przyćmione, że nie był w stanie rozpoznać tego cienia i w żaden racjonalny sposób go nazwać. Po prostu sobie obok niego istniał. Może to był jego własny cień?
Zacisnął powieki. Tak mocno, że aż poczuł ból przeszywający jego ciało tysiącami milionami miliardami igieł. Skupił się na oczyszczeniu umysłu. Dzwonienie w jego uszach zamieniło się w ciągły szum, coś na kształt trzeszczenia, trzepotania skrzydeł chmary owadów. Przechylił głowę, nasłuchując, jakby to miało mu pomóc w zagłębieniu się w tym dźwięku, aż nagle
wszystko ucichło.
Bardzo powoli otworzył oczy, bojąc się tego, co zobaczy. Ku jego radości biel znikła i znów mógł normalnie widzieć. Dostrzegł w korytarzu, centralnie naprzeciwko niego, dziewczynę Thora. Jej imię przefrunęło przez jego pamięć i zatraciło się gdzieś Tam Pomiędzy, w bliżej niezidentyfikowanym miejscu, które równie dobrze mogło nie istnieć.
    Jill – odezwał się, siląc się na swobodny uśmiech. – Co się stało?
Dziewczyna stała w miejscu jak słup soli, z przerażeniem wpatrując się w ciało Thora. Obiema dłońmi zakrywała sobie usta, jakby chciała powstrzymać wydobywający się z nich niemy krzyk.
Po chwili przeniosła wzrok na Lokiego i jej oczy momentalnie się rozszerzyły. Ze strachu? Z zaskoczenia? Odruchowo cofnęła się parę kroków. Coś w jej zachowaniu sprawiło, że jakaś część zmrożonego instynktu Lokiego rozbudziła się i wysłała w kierunku jego zmysłów co najmniej setkę informacji ostrzegawczych… Jego ciało jednak wciąż było uśpione i reagowało w spowolnionym tempie. Jedynie jego serce odrobinkę przyśpieszyło, wzbudzając w Lokim jakiś zalążek niepokoju.
    O co chodzi, Jill? – spytał.
Na ułamek sekundy Jane spojrzała na coś za jego ramieniem. Zamroczony iluzjonista nawet tego nie zauważył.
    Loki, ty krwawisz – wyszeptała dziewczyna. – Twoje oczy krwawią.
Przez moment stał w bezruchu, czekając, aż ostatnie słowa Jill do niego dotrą. Przebiją się przez tę chmurę. Dobiją się do jego świadomości. A gdy w końcu zrozumiał ich znaczenie…
Przełknął ślinę. Powoli uniósł drżącą rękę i musnął nią jeden ze swoich bladych policzków. Przesunął dłoń nieco do góry, łaskocząc opuszkami odrobinę wysuszoną skórę, aż dotarł do powiek. Gdy oderwał rękę i ponownie na nią popatrzył, jego palce były całe pokryte krwią. Z całą pewnością jego własną krwią. Nie wiedział tylko, czy powstałą od wybuchu, czy od zużycia magii. Uniósł jedną brew i przechylił głowę, przyglądając się znalezisku w konsternacji i nie wiedząc za bardzo, co z tym fantem zrobić, gdy wtem…
ŁUP!
…coś go łomotnęło w głowę. Znów zatoczył się, nieomal tracąc równowagę. Czystą rękę potarł obolałe miejsce, odruchowo. Powoli odwrócił się, zastanawiając się równocześnie, co to mogło być, a wtedy…
ŁUP!
…oberwał po raz drugi. I to już zdecydowanie było dla niego za wiele. Oczy zasnuł mu mrok, z którego po chwili wyłoniły się całe konstelacje, galaktyki, wszechświaty – tryliardy maleńkich światełek, palących się niczym drobniutkie żaróweczki.
„Ładne” – pomyślał.
Jego powieki jakoś tak samoistnie opadły

i pofrunął prosto do gwiazd.



Cześć wszystkim!
Ponieważ zaczęły krążyć dziwne pogłoski o tym, że nie żyję, uznałam że jest to dobry moment, aby wrócić.
Przepraszam was wszystkich bardzo za tak długi brak notki. Mam napisane kilka rozdziałów do przodu, ale pewne sprawy w moim życiu prywatnym nie pozwalają mi się w pełni poświęcić pisaniu i pracy nad opowiadaniem. Wiem, że powinnam była was jakoś poinformować, nie miałam jednak na to siły... Nie będę wam pisać tutaj dłużej o moich problemach. Opowiadanie mam zamiar doprowadzić do końca. Potem poprawić. A potem konwertować do .pdf. Nic nie zmieni tego planu, czas jego realizacji może się jedynie odrobinę wydłużyć. Przepraszam jeszcze raz za to i za przyszłe podobne wydarzenia (których mam nadzieję nie będzie tak dużo).
Jeżeli zaś chodzi o ocenę... Nie zabolała mnie, nie zmieniła mojego nastawienia do życia. Na pewno uzmysłowiła mi, co robię źle, i zamierzam się do niektórych uwag Gayaruthiel w jakiś sposób dostosować. Jeżeli mam być szczera, to czytając ocenę, śmiałam się - naprawdę. Ale wiem też, że autorce oceny właśnie o to chodziło. By jej czytelnicy się śmiali, mieli przy niej dobrą zabawę, itd. To też w pewien sposób świadczy o profesjonalizmie oceniającej. Wezmę sobie część jej rad do serca, tak zrobię - jednak widząc sposób, w jaki Gaya podeszła do oceny, większość jej komentarzy potraktuję z przymrużeniem oka. I to jest też moja rada dla innych: by nie traktować niczego, co jest pisane w ocenialniach, w 100% poważnie.
To chyba tyle z mojej strony na dziś, mam nadzieję, że rozdział się podobał. c:
«