UPROWADZONA
– Wiesz, co dzisiaj twój syn zrobił?
Nie odpowiedział, że nie wie. Nie
miał zamiaru z Nim rozmawiać.
– Zadałem ci pytanie.
Prychnął lekceważąco. Nie
zareagował na kopniak, jakim On go obdarzył. Poruszył się niepewnie… ech, ileż
by dał za to, by ściągnięto mu te przeklęte kajdany!
– Twój. Syn. Ten sam, którego się wyrzekłeś. Ten
sam, który pozostawił cię tutaj, na pastwę moich wilków.
Kajdany stworzone zostały ze specjalnego metalu,
blokującego magiczną moc. Sam je zaprojektował… nigdy jednak nie przypuszczał,
że również sam je będzie nosić.
–
Wysłałem na niego Demony, wiesz? – szeptał jego porywacz.
Poczuł ogarniający go w duchu niepokój. Mimo że to
nawet nie był jego syn. Spodziewał się oznak buntu z jego strony, wręcz
wyczekiwał, gdy jego ognista natura wymieszana z zimnem Jotunheimu przejmie nad
nim kontrolę i wybuchnie. Nie był nawet zdziwiony tym wszystkim, co się potem
stało w Midgardzie. A jednak stale się o niego niepokoił.
– Wiesz,
co twój syn zrobił? – usłyszał ponownie.
Drgnął.
Spodziewał się najgorszego.
– Zdziesiątkował je – wyszeptał On drżącym głosem,
który po chwili… – ZDZIESIĄTKOWAŁ! – ...wybuchł. – ZABIŁ JE! Zabił prawie
wszystkie! Cholerny Potężny wykończył stado Demonów!!!
Na jego
ustach pojawił się lekki uśmiech.
– BAWI CIĘ TO?! Ty plugawy Asie! Zaraz zetrę ci ten
uśmieszek z twojej parszywej, zakłamanej gęby…
Oprawca odetchnął ciężko, zmęczony napadem agresji.
Od stojącego obok paskudnie wyglądającego strażnika wziął długi, gruby drut,
żarzący się czerwienią.
– Jeden z moich dowódców, Chodząca Śmierć, wpadł na
pewien pomysł – mówił chłodnym tonem. – Powiedział mi, żeby zniszczyć
Potężnego, zabijając go od wewnątrz… żeby pozbyć się jego najsilniejszych
wojowników. – Zbliżył się do niego i uniósł drut na wysokość swoich oczu. – Z
tego, co wiem, jest ich Pięciu. Podasz mi ich imiona.
Opierał się.
Długo się przed Nim opierał.
W końcu jednak wśród hektolitrów potu, zmieszanego
z krwią, wśród nieludzkich wrzasków, poddał się… ale nie Jemu, tylko
narzędziom, jakich używał.
Leżał ledwo co przytomny na zimnej, kamiennej
posadzce. Bezbronny. Z tymi beznadziejnymi kajdanami na nadgarstkach.
Z runicznym napisem „Oszust”, dosłownie wydrapanym
na jego twarzy. Nie wypalonym.… Wyciętym, starannie wyskrobanym tępą końcówką
rozżarzonego drutu.
Ale to nie był koniec. Nie wiedział, co potem On
robił, ale było to na tyle okropne i na tyle straszne, że nie mógł zachować
przytomności umysłu. Stale opadał w ciemność, a gdy już myślał, że znajdzie w
niej ukojenie od bólu… On go z niej wyciągał. Perfidnie. Z pomocą magii.
– Thor! – wychrypiał niespodzianie,
niekontrolowanie, w momencie, w którym On już miał przyłożyć brudny nóż do jego
oka.
Oprawca cofnął się. Spojrzał na niego z
zainteresowaniem. Gestem nakazał, żeby kontynuował…
– Thor Gromowładny, mój prawowity syn – powtórzył
cicho, przeklinając w duchu swoją słabość. – Wojownicza Trójka… Hogun z
Wanheimu, Fandral Zuchwały i Volstagg Śmiały.
– A
piąty? Piąte imię!
– Lady… Lady Sif.
Przylgnął do pokrytej krwią ziemi, zrezygnowany.
Oprawca uśmiechnął się zadowolony z siebie.
– Bardzo dobrze. W najbliższym czasie możesz
spodziewać się, że nie będę cię dręczyć.
Patrzył, jak On odwraca się i kieruje do wyjścia z
celi.
– Tyr –
zawołał w jego kierunku.
A On
zatrzymał się.
–
Zmieniłeś się, Tyrze.
– Zmieniłem jedynie swoje imię – odparł tamten, po
czym wyszedł, zatrzaskując za sobą magiczne drzwi.
Yggra szedł przed siebie zadowolony, ciesząc się
dotykiem krwi, która oblekła jego dłonie. Korytarz za korytarzem. Cela za celą.
Pustka za pustką.
Aż w końcu odnalazł tego, którego szukał.
–
Chodząca Śmierć – wezwał go do siebie.
Dowódca podszedł do Yggry niepewnie, odrobinę
zlękniony. Skłonił się posłusznie, chyląc głowę w wyrazie pokory.
–
Najstraszliwszy… jestem na twe usługi.
– Świetnie. Chciałbym, abyś zebrał pozostałe przy
życiu Demony i przekazał im, że mają się szykować do ataku.
Chodząca
Śmierć skinął głową i zerknął ostrożnie na swego Pana.
– Jakie
są imiona Pięciu?
– Thor, Hogun, Fandral, Volstagg, Lady Sif –
wymienił, zadowolony z siebie, że zapamiętał.
– Którego z nich mają zaatakować?
Władca zamyślił się na dłuższą chwilę. Z
taktycznego punktu widzenia, pierwszy atak nie miał znaczenia, miał być jedynie
ostrzeżeniem. Ale ze strategicznego, to właśnie najsilniejszy przeciwnik
powinien zostać wyeliminowany najpierw. Tylko, że Najstraszliwszy nic nie
wiedział na temat Pięciu…
Wpadł jednak na genialny pomysł.
– Może – odezwał się – zgodnie z obyczajami
Midgardianów, zastosujemy się do jednej z ich zasad kultury? – Uśmiechnął się
paskudnie. – Panie mają pierwszeństwo.
Loki siedział w sali tronowej z nastrojem, który w
jego przypadku mógłby zostać uznany za niemalże pozytywny. Dzisiaj obudził się
przed wschodem słońca, w ostatniej chwili powstrzymując się od krzyku. Sen o
Jarnwidjur ciągle do niego powracał – wiedział to, bo choć nie zapamiętał
treści snu, to w jego sercu wciąż kołatało uczucie strachu. A jedna z rzeczy,
których bał się najbardziej na świecie, to cień, w którym przyszłoby mu
żyć, gdyby Thor objął władzę.
Tego ranka nie chciał ponownie rozpamiętywać
koszmaru, który każdej nocy ostatnim czasem przeżywał. Postanowił skupić się na
czymś innym. Pomyślał o Sif.
Wstał z łóżka bezszelestnie, nie chcąc zbudzić
zwiniętej w kłębek Ratatosk. Wyszedł na taras – powoli i niepewnie, jakby bał
się tego, co może tam zastać. Zbliżył się do balustrady i oparł o nią…
Pozwolił, by chłodne powietrze zabawiło się jego włosami. Tak niewiele dzieliło
go od przepaści. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dół, w odległą ziemię,
której nie mógł dostrzec z tej wysokości, gdzie wczesnym rankiem formowały się
kłęby mgły. A potem…
Zmrużył oczy – struga światła padła na jego twarz,
nadając jej złoty kolor. Zaciekawiony uniósł głowę i dostrzegł, że… świat
zapłonął. Nie był to jednak odcień agresywnego ognia, trawiącego wszystko, co
stanie mu na drodze, tylko delikatnego płomienia świecy. Powoli, zza wysokich
budynków, zza zielonych wzgórz, wynurzał się dzień, niosąc ze sobą ciepło i
odpędzając chłód nocy. Niebo rozbłysło feerią pastelowych kolorów – od jaskrawej
bieli, przez żółć, aż po błękit… bez choćby kropli odcienia zielonego. Cóż to
był za niesamowity widok – patrzeć, jak wszystko wokół, jeszcze przed chwilą
ogarnięte nocną czernią, zostaje pomalowane na miliony kolorów przez
największego malarza we Wszechświecie. Cóż to było za niesamowite zjawisko –
obserwować, jak cały świat budzi się do życia.
Tego ranka wschód słońca nie zastał Lokiego w
łóżku. I teraz, gdy iluzjonista o tym pomyślał, był bardzo zadowolony.
Siedział na tronie, a w głowie wciąż słyszał słowa
Sif. „Nie chcę cię zostawić”. „Nie okłamałabym cię”. Zastanawiał się, czy
dziewczyna po prostu prowadzi jakąś grę, czy może wręcz przeciwnie… Nie.
O tym drugim nawet nie odważyłby się pomyśleć. W całym jego życiu liczba osób,
które darzyły go kiedykolwiek sympatią, zmieściłaby się na palcach jednej ręki
– szaleństwem byłoby, gdyby Sif znalazła się w tym gronie.
Stłumione dudnienie otwieranych potężnych drzwi
wyrwało go z zamyślenia.
Dostrzegł, jak do środka wchodzą Fandral i Hogun.
Skłonili się przed Lokim niedbale, wyraźnie było im do czegoś spieszno…
– Hogunie – odezwał się iluzjonista, tknięty nagłym
przebłyskiem w pamięci. – Ostatnio pytałeś mnie o jakieś księgi… mógłbym się za
nimi rozejrzeć w mojej prywatnej bibliotece. Przypomnij mi tylko, o jakie
tytuły ci chodziło?
Hogun zdębiał. Rzadko się zdarzało, by Loki składał
komuś propozycje pomocy – i w tym
przypadku również tego nie zrobił. Hogun wiedział, że umysł Lokiego działa jak
kajet, w którym iluzjonista ma zanotowane setki tysięcy różnych drobnostek,
które powolutku sobie z niego wykreśla, jedna po drugiej, za każdym razem, gdy
którąś uda mu się zrealizować. Proces mozolny, ale pamięć godna
pozazdroszczenia.
– Tak – ucieszył się, wciąż lekko skonfundowany
bezpośredniością władcy. – Tak… Chodziło mi o…
– DOŚĆ, Hogunie! – przerwał mu Fandral. –
Przyszliśmy tu w jednym celu.
Lokiemu
nie spodobał się ton blondyna. Popatrzył na niego surowo.
–
Dobrze, że tylko w jednym. Nie będziecie długo marnować mojego czasu.
– To naprawdę nie pora na żarty, przeklęty Jotunie…
– wycedził Fandral. Zauważywszy jednak poruszenie wśród otaczających Lokiego
strażników, spuścił nieco z tonu. Uśmiechnął się uroczo. – Wystarczy, że nam
powiesz, gdzie jest Sif?
–
Sif? Ta wasza pseudo–wojowniczka? – Parsknął śmiechem.
–
Tak. Właśnie ona. – Z trudem panował nad sobą. – Znikła. I
sądziliśmy, że może TY wiesz coś na ten temat…
W sercu
Lokiego zakiełkował niepokój.
–
A cóż ona miałaby tu robić? – odparował. – To nie burdel.
Tego Fandral już nie zniósł.
Rozwścieczony dobył swego rapiera. Rzucił się w
kierunku Lokiego. Zatrzymał się tuż przed tronem. Uniósł broń. I…
BRZĘK!
Ostrze rapiera zetknęło się ze sztyletem Lokiego.
Nikt nie dostrzegł, w którym momencie iluzjonista go wyciągnął. Był to na pewno
ruch błyskawiczny. Precyzyjny. Starannie wyćwiczony i dopracowany.
Posypały się iskry. Rozbłysła flara światła,
uwolniona ze wzmocnionego magicznie sztyletu. Klinga rapiera zaczęła pękać.
Powolutku sczerniała. I w końcu rozpadła się, niczym stłuczona porcelana…
Fandral stał tuż przed Lokim, oddychając ciężko, i
trzymając w dłoni jedynie rękojeść rapiera. Z przerażeniem patrzył, jak popiół
– pozostałości po głowni – z wolna opada na ziemię. Zaskoczony przesunął ręką w
powietrzu, tam gdzie powinno znajdować się ostrze…
– Tym razem to nie jest iluzja – poinformował go
Loki. Równie błyskawicznym, co wcześniej, niezauważalnym ruchem schował swój
sztylet. – Teraz za atak na króla straciłeś swoją broń. W przyszłości nie będę
już tak łaskawy i z przyjemnością utnę ci rękę. Zrozumiałeś?
Blondyn skinął głową. Wycofał się tyłem do Hoguna,
nie spuszczając wzroku z Lokiego.
–
Nie jestem głupi, Loki.
–
A to ciekawe…
–
Może na początku uwierzyłem Sif, ale teraz… Teraz jednak
czuję, że pod tym wszystkim od początku kryło się coś więcej. Nie wiem, gdzie ona
jest. Ty rzekomo również nie wiesz. Ale obydwoje mamy wspomnienie o Demonach… I
o ich groźbie. – Rozłożył szeroko ręce na boki. – Tę układankę chyba będziesz w
stanie sam dopasować, prawda?
Loki nie odpowiedział. Jego twarz jak zwykle nie
zdradzała żadnych uczuć.
W jego wnętrzu jednak aż się zakotłowało od
niechcianych emocji. Wzniesiona w jego sercu misterna piramidka światła i
nadziei w jednej sekundzie zaczęła się rozpadać.
Od początku wiedział, że takich piramidek nie należy budować z kart…
Sif nie można
było uznać za zaginioną od razu, ot tak, jak gdyby stwierdzało się, jaka będzie
jutro pogoda.
Do zachodu jednak nic się nie zmieniło.
Dziewczyna nie pojawiła się.
Loki zaczął się na
poważnie niepokoić dopiero po zmierzchu. I już nawet nie próbował tego ukrywać
przed samym sobą. Stał na jednym z niższych tarasów Gladsheimu i wpatrywał się
w drogę prowadzącą na dziedziniec. Jego cierpiące oczy usilnie szukały tej
jednej, jedynej osoby. Czekał, aż Sif się tam pojawi. Czekał długo.
Znużenie
zmusiło go do pójścia spać. Śnił niespokojnie.
Z
samego ranka okazał swą wielką łaskawość i zezwolił Fandralowi i Hogunowi na
zorganizowanie ekspedycji poszukiwawczej. A potem do końca dnia miotał się
między ścianami Złotego Pałacu, próbował zająć czymś myśli, starał się skupić
na czymś innym… Z niecierpliwością
oczekiwał ich powrotu. W głębi duszy czuł, że wokół niego brakuje jakiegoś
elementu – niezbędnego, do ukończenia układanki, do wypełnienia otaczającej go
pustki.
Tamtego
dnia zdał sobie sprawę z tego, że Sif nie jest dla niego bez znaczenia.
Gdy
Fandral wraz z Hogunem wrócili pod wieczór, Loki z trudem panował nad
rozpierającą go od środka ekscytacją wymieszaną ze strachem. Niestety, Sif nie
została odnaleziona.
W
nocy prawie w ogóle nie spał.
Rano
stanął przed lustrem. Patrzył na swoje odbicie i wyraźnie czuł, że coś mu nie
pasuje. W oczach, w których zazwyczaj czaił się dziki błysk – symbol wiecznej
zabawy i przygody, uciechy z czynienia zła, chaotycznej fascynacji wszystkim
wokół – teraz była tylko… pustka. Bezbrzeżna rozpacz. Cierpienie. Strach.
Zauważył,
że gdy przechyla głowę pod pewnym kątem, tak by na jego prawy policzek
odpowiednio padało światło, to może dostrzec prawie niewyraźną, niemalże
niedostrzegalną jasną kreskę – bliznę od pazurów Fenrira.
W
południe, gdy jak zwykle znajdował się w sali tronowej, z niezwykłą uwagą
zaczął się przyglądać swoim dłoniom. Na wierzchu były gładkie, jasne i smukłe,
prawie jak z alabastru wyrzeźbione. A potem obracał je wnętrzem do góry i na
jego twarzy pojawiał się krzywy uśmiech – tam miał suchą, szorstką, zniszczoną
od ciągłej pracy nad magią skórę, pokrytą siateczką bladych blizn. Strażnicy
pytali, co go tak bawi… nie umiał im odpowiedzieć.
Wieczorem
natomiast oszalał.
Stał
tuż przed drzwiami do swoich komnat.
Przygotowywał
się psychicznie na to, co zaraz nastąpi. Już wiedział, co musi zrobić… co
powinien był zrobić już dawno.
Nie
chcąc zwlekać ani chwili dłużej, przekroczył próg komnat i wmaszerował do
środka. Tak, jak się spodziewał, Ratatosk już tam była. Cała przejęta podbiegła
do niego i rzuciła mu się na szyję.
—
Kochany! Gdzie tak długo byłeś? – Odsunęła się od niego, by spojrzeć mu w oczy.
– Martwiłam się…
Loki
lekko odepchnął ją od siebie.
— Musimy
porozmawiać – powiedział głosem wypranym z wszelkich uczuć.
Ratatosk wzruszyła
ramionami. Wszelkie oznaki zdenerwowania zdradzał jedynie jej ogon, kręcący się
niecierpliwie na wszystkie strony.
— Rozmawiajmy.
Iluzjonista
skinął głową.
— Czas mnie nagli –
pozwolisz więc, że będę z tobą szczery? – Odetchnął. – Nie kocham cię. Wezwałem
cię, ponieważ jesteś mi potrzebna. Od początku pragnąłem tylko i wyłącznie
wykorzystać cię. Nigdy mi na tobie nie zależało. Przez cały czas cię
okłamywałem. Jedyne, czego chcę, to twoja moc. – Uśmiechnął się uroczo. – Jakieś
pytania?
Ratatosk
szczęka opadła. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, nie wiedząc, co
powiedzieć, czując, jak w jej oczach stają łzy. Uniosła rękę, chcąc go uderzyć,
ale on… złapał ją za nadgarstek.
Spuściła
wzrok, załamana. To ją jeszcze bardziej dobiło. Zrozumiała, jak bardzo jest
bezsilna wobec Lokiego. Jak bardzo była głupia i naiwna. Nie mogła uwierzyć w
to, że dała się nabrać na jego sztuczki.
— Kłamiesz…
– wyszeptała. – To nie jest prawda…
— Ależ
jest. – Nie tracił dobrego humoru. – Spędziliśmy razem parę całkiem przyjemnych
nocy, ale teraz może przejdziemy do formalności?
Nie odzywała się. Jej ramiona drżały, gdy
pochlipywała cichutko.
— Chcę,
żebyś oddała mi swoją moc. Zdolność do teleportacji.
Dopiero teraz popatrzyła na
niego. W jej oczach zalśniły iskierki gniewu. Cofnęła się od niego o krok.
— A co,
jeśli się nie zgodzę? – wysyczała.
— Cóż,
wówczas będę musiał zastosować inne metody…
Dopiero teraz zauważyła, że w
jednej ręce Loki ściska swój ulubiony sztylet. Przełknęła ślinę.
—
Zabij mnie – powiedziała spokojnie. – Proszę bardzo. Możesz mnie zabić. Nie
oddam ci mojej mocy dobrowolnie.
Loki
wzniósł oczy ku niebu.
— Rata,
bądźmy poważni. Nie chcesz umierać.
— Ależ
nie krępuj się. Śmiało, Loki. Zadaj cios – prowokowała.
Iluzjonista
zbliżył się do niej.
— O co
ci chodzi, do cholery?
— O to,
że nie byłbyś w stanie mnie zabić. Nie umiałbyś. – Po jej policzkach spływały
łzy. – Nie miałbyś na tyle odwagi.
Loki parsknął śmiechem,
szczerze rozbawiony.
— Chyba
w takim razie się zdziwisz.
W momencie, w którym
iluzjonista uniósł swój sztylet, Ratatosk zrozumiała, że od początku źle go
oceniała. Była głupia, ufając mu, a teraz miała za to zginąć. Zacisnęła zęby i
w przypływie desperacji…
skoczyła.
A
Loki w ostatnim momencie odrzucił broń i złapał wiewiórkę za ramiona.
Oczy Ratatosk rozbłysły dziwnym, niebiesko-białym
światłem. Krajobraz wokół nich zaczął się zmieniać. Jeszcze przed chwilą byli w
komnatach Lokiego, a potem…
…podmuch
chłodu uderzył w iluzjonistę, rozwiewając jego włosy, gdy nagle zatopili się po
pas w śniegu. Śnieg zaraz zamienił się w mgłę, a Loki poczuł, jak jego kostki
zanurzają się w błocie – otoczyły ich gęste mokradła. Mokradła rozlały się,
zamieniając się w piasek spowitej nocną czernią pustyni. Czerń pogłębiła się,
gdy nagle wylądowali w mrocznej, wilgotnej jaskini.
Światło w
oczach Ratatosk zabłysło jaśniej – przestrzeń wokół nich zaczęła przeobrażać
się szybciej. Lodowa góra. Bezludna wyspa. Siedlisko pająków. Głęboki wąwóz.
Rozległe pola. Szeroki gościniec.
Przez cały
czas stali w miejscu, a Loki kurczowo trzymał się ramion Ratatosk, jak tonący
tratwy. Wiedział, że to oni przemieszczają się w przestrzeni, choć wrażenie
było zupełnie odwrotne – jakby to przestrzeń przemieszczała się wewnątrz nich.
Obrazy wokół niego zmieniały się teraz tak szybko, że nawet nie był w stanie
rozpoznać otaczających go miejsc, a jego oczy zdawały mu się płonąć żywym
ogniem. Gdyby puścił Ratatosk przy takiej prędkości, zginąłby.
Miejsca
zamieniły się w kolory. Rozmazane smugi plam. Czerwienie, żółcie, czernie,
zielenie, szarości, błękity.
Ratatosk
zmrużyła oczy w gniewie, a potem…
…zaczęli
spadać.
Przeskok był
tak gwałtowny, że Loki z wrażenia puścił się. W ostatniej chwili chwycił
wiewiórkę za przedramię. Lecieli szybko, wokół nich nie było nic, poza błękitem
nieba i odległą mgłą daleko w dole. Lokiemu płaszcz furkotał na wietrze,
zmęczone oczy łzawiły…
Ratatosk
próbowała za wszelką cenę wyrwać się mu, odepchnąć go od siebie, zabić…
Szarpała się, wiła, ale chwyt Lokiego był iście żelazny. Z całej siły ściskał
wiewiórkę za rękę, niczym imadło i nie miał najmniejszego zamiaru jej puścić.
Z trudem
panując nad swoim ciałem, iluzjonista sięgnął po jeden ze swoich sztyletów. Pęd
wysysał mu powietrze z płuc, ale ostatkami siły woli zebrał się w sobie i
mocnym, sprawnym ruchem, przyciągnął Ratatosk do siebie. Dziewczyna wciąż
próbowała uwolnić się, ale była dużo słabsza od niego i nie dawała rady.
Przelecieli
przez zwały mgły. W dole – już całkiem blisko – dostrzegli ziemię.
W oczach
wiewiórki odbił się strach. Loki zacisnął zęby. Uniósł dłoń, wziął zamach i…
CHLAST!
…poderżnął
Ratatosk gardło.
ŁUP!
Krajobraz
wokół niego zmienił się tak gwałtownie, że iluzjonista aż stracił równowagę i
przewrócił się na ziemię. Przeturlał się po niej, po czym sprawnie poderwał do
lekkiego przyklęku. Natychmiast przybrał pozycję obronną – jedną ręką wsparł
się o podłogę; drugą uniósł, osłaniając się sztyletem; zgarbił się; nogi ułożył
w sposób umożliwiający mu szybkie wstanie. Rozejrzał się.
Z powrotem
znajdowali się w jego komnatach.
Nie
odnalazłszy żadnego zagrożenia, podniósł się z ziemi, próbując ustabilizować
przyśpieszony oddech. Otrzepał płaszcz. Schował zakrwawiony sztylet.
Parę metrów od
niego, na podłodze, leżała na boku Ratatosk. Krew wypływająca z jej rany
utworzyła wokół niej szeroką, ciemną kałużę…
Loki zbliżył
się do jej nieruchomego ciała i stanął nad nim, niczym niewzruszony. Uniósł
dłoń o szeroko rozstawionych palcach, wyprostował rękę maksymalnie.
–
Yhtenäisyyttä teho – wyszeptał czarno-magiczne
zaklęcie.
Z ciała Ratatosk, z jej krwi, zaczęły wznosić się
niebiesko-białe iskierki. Wzleciały na wysokość ręki Lokiego, a potem dosłownie
w niego wstąpiły. Mistrz magii przymknął oczy i odetchnął głęboko, gdy poczuł,
jak wypełnia go nowy rodzaj mocy.
Nie czuł ani
odrobiny żalu.
Przepraszam wszystkich, którzy spodziewali się rozdziału w terminie, za opóźnienie :(
Zostało ono spowodowane moim wyjazdem.
Pewnie się powtórzę, ale następny rozdział pojawi się już zgodnie z planem.
Ten dzisiejszy nie był może za długi, ale wydaje mi się, że był dobry. A już na pewno lepszy od wcześniejszego. Pisząc go, z jednej strony strasznie mi było żal Lokisia, ale z drugiej... w końcowej scenie znowu mogłam się nim trochę pobawić, wyłonić jego prawdziwą naturę...
No nic, gadam, gadam, a tu wy powinniście pisać, co sądzicie. Mam nadzieję, że przypadł wam ten rozdział do gustu :) Jak myślicie, co Loki planuje?
Czekam na komentarze - opinie/odpowiedzi/cokolwiek.
Świetny rodział! Dopiero nie dawno odkryłam tą historie i musze powiedzieć, że jest świetna :D Z niecierpliwością czekam na kolejny rodział, oby Loki znalazł w nim Sif :3 Ciekawi mnie też, czy Illuzjonista wykorzysta Wojowniczke *wciąż może spędzić z nią noc za pomoc Volstaggowi, ale nie było powiedziane co muszą w tą noc robic :P* Podziwiam twoją prace nad całym opowiadaniem i pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe słowa i cieszę się, że się podoba! :D
UsuńOd zawsze moim ulubionym parringiem było Loki x Sif, ale nie wiedziałam, że znajde tak cudowne opowiadanie *o* Podziwiam cię, naprawde. Aww, nie wytrzymam tych 2 tygodni;-;
UsuńCóż zbiorę się na odwagę i wreszcie to skomentuję.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba wygląd bloga, styl jakim piszesz i ogólnie wszystko. Moim zdaniem jest to wręcz najlepszy blog o Lokim jaki kiedykolwiek czytałam. Jak czytam kolejne rozdziały to zawsze szczerze się jak głupia do monitora.
Nie mogę się doczekać nexta.
Życzę weny i pozdrawiam. ;**
MadDarky
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń@MadDarky "Moim zdaniem jest to wręcz najlepszy blog o Lokim jaki kiedykolwiek czytałam. Jak czytam kolejne rozdziały to zawsze szczerze się jak głupia do monitora." Zgadzam się w 100% z tobą :D
UsuńBosze twoje opowiadanie ( w sumie nie dużo brakuje do książki ale ja się nie znam ) jest tak dobry, tak świetny pod każdym względem, że rzygam tęcza jestem po prostu w niebo wzięta *,* czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością
OdpowiedzUsuńPS według mojej skromnej oceny to najlepszy blog jaki czytałam :*
No no no...chwile mnie nie ma a tu juz taki doskonaly rozdzial. Jestem pod wrazeniem,az zal mi ze nie wpdlam tu wczesniej. Ah..na szczescie blogi nie zajace inie uciekaja.. xD
OdpowiedzUsuńHistoria Lokiego sie rozwija. Juz padla kolejna ofiara,ktora ma umozliwic Klamcy szybkie zmiany miejsc pobytu. Pomysl naprawde zacny. Zdobycie danej umiejetnosci bylo oclzywiscie podstepne,jak zawsze w przypadku Lokiego. W recz genialne. Swietnie sie bawilam czytajac ten rozdzial.
W trakcie natrafilam na takie zdanie : //
Od początku wiedział, że takich piramidek nie należy budować z kart..\\ i tak sie w tym momencie zastanawiam czy przed wyrazem `z kart` Nie powinno czasem byc slowa `jak`. Oczywiscie moze mi sie tylko wydawac...hmmm.
Czekam na nowy rozdzial .pozdrawiam