Wszystkie Odcienie Zieleni to opowiadanie o Lokim - nordyckim bogu kłamstw. Powstaje ono w oparciu o mitologię nordycką i serię filmów Marvela. Jest to historia własna. Po więcej info zapraszam do zakładki "o blogu".
Status: trwające
Gatunek: fantasy/fanfiction

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 13

BITWA DUCHÓW



Na dłuższą chwilę zamilkł. Opierał się o parapet. Nie patrzył na Sif.
  A kiedy znów się odezwał, jego głos brzmiał cicho – dużo ciszej niż wcześniej – i spokojnie... To był jednak spokój tego rodzaju, który w rzeczywistości nie zwiastuje nic dobrego. Ani spokojnego.
— Mówili mi, że tydzień przeleżałem w śpiączce. – Każde słowo wypowiadał powoli, jakby jego powiedzenie sprawiało mu ból. – Że byłem odcięty od świata i otaczającej mnie rzeczywistości. Byłem wyczerpany – fizycznie i psychicznie. Twierdzili, że żyłem w ciągłym stresie, ryzyku, bla, bla, bla... – Wzniósł oczy do nieba. – Wszystko, co dla mnie się liczyło, było bezpieczne. I to było dla mnie najważniejsze. Gdybym wiedział... gdybym tylko wiedział, że mnie okłamali... Nie pozwoliłbym...
Urwał.
Cierpienie wtuliło się w jego serce. W oczach, nagle dziwnie zaczerwienionych, odmalował się ból. Zagryzł wargi. Na pół sekundy przyłożył zaciśniętą pięść do ust. Przełknął ślinę.
Uspokoił się.
Jeden drżący, taki drżący, tak bardzo drżący oddech później podjął swój monolog:
— On był moim jedynym przyjacielem. – Jego głos był zduszony. – Jedynym, prawdziwym przyjacielem. Gdy się obudziłem... Wspomnienia wracały do mnie powoli. Minęło kilka dni, zanim udało mi się posklejać wszystko. Wówczas nie zdawałem sobie sprawy z tego, że udało mi się rozbudzić w sobie magię jasną. Nie miałem pojęcia, że różdżka Gandalfa nie była zwykłą różdżką... Że nie działała na mnie, bo... – zawiesił się na moment – Bo NIE MAM serca – wyszeptał. – Nie wiedziałem, jak bardzo te dwie rzeczy pomogły mi w osądzie sytuacji. Patrzyłem w Ich twarze. Widziałem, że czegoś mi nie mówią. – Pokręcił głową, jakby zawiedziony. – Twarze kłamców. Uśmiechy strachu. Oczy... morderców...
Zacisnął powieki. Odtwarzał to w pamięci. Po raz kolejny... Na krew Sigurda, ileż razy on to już robił?
— Giol. Poszedłem na Giol. JEGO miało tam nie być. Miał być bezpieczny. W Muspelheimie... Nie... nie spodziewałem się... Niczego. Wszedłem na szczyt. – Otworzył usta. Oddech uwiązł mu w gardle. Zamknął usta. Przełknął ślinę. – On tam był – wyszeptał. – Spętany łańcuchami, jak jakiś... POTWÓR. Mój. Najlepszy. Przyjaciel. Leżał na ziemi, na boku... – Uniósł dłonie, wlepił w nie wzrok. – Nim się obejrzałem, podszedłem do niego. Potrząsnąłem nim. Moje. Dłonie. Były takie brudne... takie brudne od JEGO sierści. A on się nie ruszał. Wołałem do niego. Fenrisulf, wstawaj. Fenrisulf, do cholery, czemu nie wstajesz? Szarpałem go. Próbowałem go podnieść. Był taki... chudy. Zagłodzony. I nie ruszał się. A ja klęczałem obok niego... Do dziś pamiętam smak łez. Zapach jego... jego ciała. Fenrisulf – wołałem. Fenrisulf, czemu nie wstajesz? Czemu. Nie. Wstajesz. Nie mogłem, nie chciałem, nie potrafiłem zrozumieć... że on nie żyje. Fenrisulf. Martwy. Zabiłem go. Zginął z mojej winy...
Zaczerpnął głęboko powietrza. Zadrżał.
— W miejscu, gdzie leżało jego ciało, powstały z czasem dwie rzeki, które istnieją do dziś. Pewnie je znasz… Narodziły się z imionami Vál i Víl. Nadzieja… i Rozpacz.
Oderwał wzrok od swoich dłoni. Spuścił ręce.
I wreszcie popatrzył na Sif. Zrobił to w taki sposób, jakby dopiero teraz ją zauważył. Jego oczy mówiły wszystko – były jak otwarta księga, jak lustro, przez które można zajrzeć do jego wnętrza.
—  Płaczesz, Lady Sif? – zapytał.
Ale JAK zapytał... Jakby nic innego nie liczyło się na świecie.
Dopiero teraz, gdy Loki skończył opowiadać, Sif zdała sobie sprawę z tego, że po jej policzku spłynęła jedna, jedyna łza. Zrozumiała, że gdyby mogła cofnąć czas, nigdy nie zadałaby Lokiemu tamtego pytania.
Iluzjonista przechylił głowę, przyglądając się jej z uwagą.
—  Płaczesz nade mną? Głupcem z Jotunheimu?
Dziewczyna pokręciła głową. Wytarła mokry policzek wierzchem dłoni.
—  Przestań, Iluzjonisto. Nie mów tak.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Pozbawiony radości.
—  Nie warto, Sif. Uwierz mi, nie warto.
Wojowniczka zmierzyła go pozbawionym wyrazu spojrzeniem.
— Będę z tobą szczery. Nie martwię się Jormungandem – powiedział. – Tylko... Ragnarökiem. I wspomnieniami, jakie we mnie obudził. Możesz mnie osądzać, możesz patrzeć na mnie jak na zwyrodniałego potwora, którym poniekąd jestem, ale... – urwał i odetchnął głęboko. – Wszystko, o czym ci opowiedziała Hyrrokkin, zdarzyło się po śmierci Fenrisulfa. Czy tam Fenrira. Niewiele osób jednak wie o mojej... naszej zażyłości.
Wzruszył ramionami, jakby to było dla niego bez znaczenia. Uśmiechnął się kpiąco. Tylko jego oczy nie kłamały – zasnute mgłą cierpienia, wywołanego bolesnymi wspomnieniami.
Sif wyciągnęła rękę w jego stronę i zacisnęła dłoń na jego ramieniu. Chciała mu w ten sposób dodać otuchy. Przekazać mu tym gestem, że ona jest z nim, że on może liczyć na jej pomoc.
—  Iluzjonisto...
Chciała mu coś powiedzieć. Chciała tyle rzeczy mu teraz powiedzieć. Nagle jednak wszystkie wydały jej się  nieodpowiednie, nie na miejscu... Nagle ktoś odwrócił do góry nogami jej słownik i wysypał z niego wszystkie właściwe słowa. Nagle zrozumiała, że prawdopodobnie nic nie jest w stanie złagodzić jego cierpienia. Na czarny wiatr, co ona mogłaby mu powiedzieć?
Loki popatrzył na jej dłoń spoczywającą u niego na ramieniu. Zacisnął wargi, niepewny, co ma o tym myśleć. Jego wściekłe, palące spojrzenie powędrowało jednak dalej... Już otwierał usta, by warknąć na Sif coś niemiłego, gdy wtem... ich oczy odnalazły drogę do siebie. Wypuścił powietrze, nie powiedziawszy ani słowa, a wraz z nim ulotniła się cała jego zła energia. Spojrzenie złagodniało.
I wtedy zrozumiał, że już nie mógłby zrobić Sif czegoś takiego. Nie byłby w stanie po raz kolejny jej skrzywdzić... nie JEJ.
Wreszcie zrozumiał, że Sif jest jego przyjaciółką.
Kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze. Stłumił śmiech w sobie.
— Miło nam się gawędzi, milady – odezwał się, kręcąc głową z pewnego rodzaju politowaniem – ale jeszcze chwila, a ucieknie nam herbatka z Nieumarłymi.
Cały czar w jednej sekundzie
prysł.
Loki na powrót nałożył swoją maskę. Ruszył w stronę wyjścia, nie odwracając się nawet, by sprawdzić, czy dziewczyna idzie za nim...


 Wszyscy wojownicy gromadzili  się w olbrzymim holu przed bramą główną. Uzbrojeni, ustawieni w szykach przed swoimi dowódcami. Pragnienie rozlewu krwi było niemalże namacalne. Adrenalina zdawała się wręcz buzować w żyłach berserkerów. Jedni młodsi, inny starsi – wszyscy gotowi do walki – stali tam i czekali na nadejście przeznaczenia. Wiele dusz miało być dzisiaj zabrane przez walkirie, aczkolwiek...
To był dobry dzień
by umrzeć.
—  Gdzie on jest? – usłyszała Sif tuż obok siebie.
Obróciła się w siodle i dostrzegła za sobą Fandrala, prowadzącego swojego konia. Nawet jeżeli był zirytowany obecną sytuacją, to nie dawał tego po sobie poznać. Na widok Sif na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Dziewczyna mimo woli odwzajemniła go. Wzruszyła ramionami.
— Nie mam pojęcia – odpowiedziała, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, o kogo Fandral pytał. - Ostatni raz widziałam go w wieży.
Wśród tego całego zgiełku brakowało tylko jednej osoby.
Jak zwykle.
Sif zsiadła ze swojego siwka i podeszła do Fandrala. Splotła ręce na piersi.
— Boisz się? - spytała.
Blondyn parsknął śmiechem.
— Ja? Bać się? Lady Sif, jestem jednym z trójki najsłynniejszych wojowników w całym Wszechświecie. Czego miałbym się bać?
Sif przełknęła ślinę. Fandral powiedział o TRÓJCE wojowników. Tak, jakby nie brał dziewczyny pod uwagę...
— Wiesz, Fandral, ja zawsze czuję strach przed nadchodzącą walką. Nigdy nie mam stu procent pewności siebie... - urwała, gdy nagle zdała sobie sprawę z tego, że blondyn skrócił dzielący ich dystans.
Poczuła na skórze jego ciepły oddech. To na ułamek sekundy ją rozproszyło. W ostatnim czasie tak często jej kark muskał oddech Lokiego, że już zdążyła się przyzwyczaić do tego uczucia... Było ono jednak inne od tego, co czuła teraz. Tylko co było nie tak?
— Naprawdę? - odezwał się cicho wojownik.
Podniosła wzrok i skupiła się na jego oczach o tak niesamowicie błękitnym, czystym kolorze. Patrzyła na niego. Odczuwała. Myślała. Co było nie tak?
Fandral wyciągnął rękę w jej stronę i delikatnie, tak bardzo delikatnie, odgarnął jej z twarzy parę kosmyków włosów. Pogładził ją po policzku. Skupiła się na jego dotyku – dotyku, który powinien wywołać w niej silne emocje... ale coś było nie tak.
— Sif... wszystko w porządku?
Westchnęła.
— Nigdy nie wiesz... - podjęła, ale zaraz urwała. - Możesz przecież zginąć. Może walkirie po ciebie nie przybędą. Może będziesz patrzeć, jak twoi bracia umierają... Skąd możesz wiedzieć, co się wydarzy?
Fandral pokręcił głową, a przez ten gest przemawiała czułość. Uparcie bawił się pasmem jej włosów, nawijając je na palec i puszczając.
— Za dużo myślisz – powiedział. - Po prostu postaraj się nie zginąć, dobrze?
Uśmiechnęła się lekko. Odsunęła się od niego, zrywając tę więź, która przez moment ich łączyła. I w tym samym momencie zrozumiała, CO BYŁO NIE TAK.
Oddech Fandrala był przyjemnie ciepły, a nie zimny i kłujący, nie drażniący, nie atakował jej skóry, tylko delikatnie łaskotał. Jego niebieskie oczy patrzyły na nią z pewnego rodzaju czułością – nie miały tajemniczego, przeszywającego spojrzenia, przyprawiającego ją o niepokój. Jego dotyk nie wywoływał w niej dreszczy, nie czuła strachu...
Dosiadła konia. Fandral nie był Lokim. Powinna wyrzucić to z pamięci. Fandral nie był Lokim. Powinna przestać o tym myśleć. Fandral. Nie był. Lokim. Zaczęły ją nękać złe przeczucia...
Nagle salę przeszył huk, który sprawił, że wszyscy zgromadzeni zamilkli.
Przez jedne z bocznych drzwi wmaszerował obiekt jej rozmyślań. A tuż za nim, jak cień, posuwał się Vivian – jego pół-pająk, pół-skorpion – wzbudzając wśród wojowników okrzyki zdumienia.
Serce Sif zabiło mocniej. Źle, źle, źle...
Jednak gdy Loki zaczął się zbliżać w jej kierunku, wtedy dostrzegła gwałtowną zmianę, jak w nim zaszła. I w tym momencie poczuła się tak, jakby jej serce się zatrzymało. Bowiem osoba, z którą wcześniej rozmawiała, która się przed nią otworzyła i podzieliła swoim cierpieniem, znikła bezpowrotnie.
TO było prawdziwe oblicze Lokiego, Mistrza Kłamstw.
Szedł przed siebie. Taki dumny, taki bezwzględny. Jego maska powagi, którą wiecznie utrzymywał na twarzy, powoli kruszyła się, ustępując miejscem pogardzie, mieszającej się z władczą impertynencją. Zimne spojrzenie powoli przesuwało się po twarzach wojowników, jakby oceniając, szukając ofiary, a jego oczy... Na czarny wiatr, jego oczy! Budziły grozę. Były mocno podkreślone czarną kredką – czerń oblekała jego powieki, czerń tak dobrze wpasowała się w jego skórę, czerń była nieprzenikniona, niczym maska. Równie dobrze mógł założyć maskę. Ale nie... Wysmarował się czernią. A ta czerń tak bardzo budziła grozę.
Przez ramię miał przerzucony skórzany pas, a do niego przypięty cały arsenał broni. Noże do rzucania, długie, krótkie... Sztylety do miotania, zapewne wzmocnione magicznie. Wszelkiego rodzaju shurikeny. Chakramy, niebezpiecznie połyskujące. Na plecach miał przymocowane dwa, skrzyżowane ze sobą kopisy. Przy pasku przyczepił swój ulubiony, magiczny sztylet.
To, co Loki ze sobą zrobił było tak bardzo bezlitosne. Niczym policzek, wymierzony w te resztki nadziei, tlące się w Sif – nadziei na to, że on może faktycznie posiada zdolności Odczuwania. Płomienie jednak zgasły, pogrzebały ze sobą nadzieję. Loki zrobił się niebezpieczny – to mało powiedziane. Posiadał zabójczy zestaw ostrzy – to nic. Najbardziej okrutne było to, że Loki w tak krótki czasie... przeobraził się w broń.
Stał się żywą, pozbawioną ludzkich uczuć bronią.
Zatrzymał się mniej-więcej na środku. Tłumek wokół niego rozstąpił się, z należytym mu szacunkiem. Powiódł wzrokiem po zgromadzonych... Teraz odgadnięcie koloru jego oczu było jeszcze trudniejsze.
Jego górna warga lekko drgnęła. Grymas czystego obrzydzenia wykrzywił mu twarz na ułamek sekundy. Z zadziwiającą łatwością i zręcznością, o jaką większość wojowników nigdy by go nie posądzało, wdrapał się na grzbiet Viviana. Przez krótki moment tkwił w bezruchu, cały spięty, próbując zachować równowagę na chybotliwym cielsku pająko-skorpiona. W końcu stanął w rozkroku, ręce splótł na plecach, odetchnął głęboko... rozluźnił się. Teraz znacznie górował nad wojownikami, tak że wszyscy mogli go dostrzec. Jego spojrzenie przepłynęło po twarzach zgromadzonych, niczym fala lodowatych wód Gandviku. Czekał.
Niektórzy zrozumieli jego aluzję. Zsiadali z koni, posłusznie się przed nim korzyli... Jednak wciąż nie wszyscy.
— Na kolana – warknął władczym głosem.
Dopiero teraz, gdy wyraźny rozkaz padł z ust Lokiego, każdy wojownik posłusznie, w ciszy, upadł na prawe kolano i przyłożył pięść do serca. Na twarzy iluzjonisty pojawił się błysk tryumfu.
— Idealnie... – wyszeptał.
Nikt nie śmiał wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Szept Lokiego słychać było wyraźnie w każdym zakamarku olbrzymiego holu. Było w tym coś przerażającego.
—  Powstańcie – mruknął w końcu, niechętnie. – Za chwilę wyruszymy na wojnę, jak wiecie.
Pająk ruszył przed siebie. Loki lekko zachwiał się, ale zaraz jednak odzyskał równowagę. Zaczął lawirować miedzy zebranymi wojownikami, a każdy z obrzydzeniem odsuwał się od obrzydliwego potwora.
      — Od tego, czy wygramy, będzie zależało wszystko. – Na moment urwał. Spuścił wzrok, myślał intensywnie. – Wiem, że was okłamałem – podjął. – Robiłem to jednak w dobrej wierze. Nie oczekuję od was przebaczenia, bo też nie proszę o nie. Nie oczekuję od was zrozumienia, bo sam na waszym miejscu nie obdarzyłbym nim siebie. Oczekuję tylko jednego: że nie zlekceważycie naszego wroga.
      Zrobił dłuższą pauzę, w czasie której uważnie przyjrzał się twarzom otaczających go wojowników. Nie umiał jednak odczytać z nich niczego przydatnego.
      — Wydawało mi się, że robię dobrze... – wyznał, wzruszając ramionami. – Popełniłem jednak błąd. – Parę osób parsknęło śmiechem. Loki uniósł rękę, uciszając swoich słuchaczy. Na jego ustach błąkał się uśmiech. – Po raz kolejny – zaznaczył. – Tym razem nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... Każdy z was tutaj zebranych doskonale wie, jak bardzo swego czasu pragnąłem tronu. – Wzniósł oczy do nieba. – Nie chcę mówić, że nie byłem na to gotowy. Nie będę też jednak zaprzeczać temu, że zawiniłem. Mogę tylko obiecać, że POSTARAM SIĘ być lepszym władcą.
      Zatrzymał się. Ponownie rozejrzał po zgromadzonych.
      — Teraz daję wam wybór. Możecie się wycofać, w każdej chwili. Mówię to dlatego, ponieważ przeciwnik, z którym przyjdzie nam się zmierzyć, jest prawie nie do pokonania. – Przełknął ślinę. – Prawda jest taka, że sprowadziłem was tu na pewną śmierć. Wielu z nas zginie tego dnia. Do was więc należy decyzja: zostańcie i walczcie – za Asgard, za Wszechświat, czy inne przekonania tyczące się wyższego dobra. – Wywrócił oczami. – Albo odejdźcie. Tym razem nie oczekuję niczego...
      Powiedziawszy te słowa, będące bardziej przeprosinami, przyznaniem się do winy, niż przemową zagrzewającą do walki, zeskoczył z grzbietu potwora, po czym odwrócił się i ruszył w kierunku bramy. Próbował zignorować wybuch rozmów, jaki nastąpił zaraz po jego przemówieniu. Szedł przed siebie, wytrwale, aż nagle...
      Kilkunastu wojowników zastąpiło mu drogę. Na ich czele stał jakiś młodzieniec o brązowych, pół-długich włosach, z charakterystycznymi, oryginalnymi zielonymi pasemkami. Niektóre pasma miał splecione w warkoczyki.
      Uniósł wysoko rękę.
    Cisza!!! – wrzasnął. – Zamilczcie, wszyscy!!!
Część rozmów zaczęła jakby cichnąć, aż w końcu wszyscy zgromadzeni zainteresowali się nowo powstałym zamieszaniem.
Zielono-włosy skłonił się szybko, niedbale i od razu przeszedł do sedna sprawy:
— Loki, Wielki Władco, Królu mój, panujący nad Dziewięcioma Światami... – zaczął, z nadmierną, sztuczną emfazą. – Jakże to miłosiernie z twojej strony, że dajesz nam WYBÓR. – Chłopak rozejrzał się po otaczających go towarzyszach. Rozłożył szeroko ręce na boki. – Nasz Pan gra z nami w karty. Szkoda tylko, że na szali kładzie... nasze życia. – Spojrzał Lokiemu prosto w oczy.
Iluzjonista nie spuścił z niego wzroku ani na moment. Poczuł, jak jego dłonie same zaciskają się w pięści. „Panuj nad sobą...” – upomniał się. „Ci ludzie mają przeżyć to spotkanie”.
— Wiesz czego MY oczekiwaliśmy, przychodząc tu za tobą? – kontynuował zielono-włosy. – Na pewno dużej dawki adrenaliny, porządnej naparzanki i radości z wygranej… – Splótł ręce na piersi. – Nie wiem, jak pozostali, ale ja na pewno nie spodziewałem się kiepskich przeprosin – tutaj, przyznam szczerze, zostałem całkiem nieźle zaskoczony. Jeżeli zaś chodzi o adrenalinę... w ostatnim czasie jej poziom wzrósł u mnie tak wysoko, że jeszcze trochę, a chyba wybuchnę.
Stojący wokół niego wojownicy pokiwali głowami przyznając mu rację. Niektórzy się roześmiali.
Serce Lokiego zabiło mocniej. Będą go zatem krytykować... Tak? TAK...?
— Z pierwszego punktu zatem wywiązałeś się, Panie – powiedział zielono-włosy, rozwiewając wątpliwości iluzjonisty i wprawiając go w nie lada zdumienie. – Daj nam jeszcze możliwość wzięcia udziału w dobrej walce i poprowadź nas do wygranej, a wszyscy będą zadowoleni. Mam rację?!
Rozległy się okrzyki radości, popierające go.
Usta Lokiego powolutku rozciągnęły się w iście parszywym uśmieszku. Na jego twarz padł cień samozadowolenia... Niepokój natychmiast się oddalił.
— A teraz, Wasza Królewska Mość – podjął zielono-włosy, ponownie uciszając wszystkich. ­– Może rzucisz nam wreszcie parę słów zagrzewających do walki?
Wojownicy ponownie huknęli przytakująco. Szybko jednak umilkli i zamarli w oczekiwaniu na to, co powie Loki.
Władca przejechał wzrokiem po zgromadzonych.
— Moi drodzy... – wymruczał, głosem dalekim od przyjemnego. – To będzie prawdziwa rzeź.
I znów wszyscy wybuchli radością.
Loki wprawdzie nie zaznaczył, na kim owa „rzeź” zostanie dokonana, ale... kogo to teraz obchodziło?


Vivian szedł przed siebie, środkiem szerokiego traktu. Z rozwagą stawiał kroki, a było to niezmiernie trudne, zważając na liczbę jego odnóży. Klucz tkwił w tym, by nie nadepnąć na żaden z drewnianych bloczków. Tak powiedział mu Pan. A Pan był mądry.
Wszędzie wokół otaczały go jego podobizny, jego bracia... Choć dzięki oczom Pana teraz wiedział, ze tak naprawdę to nie są jego bracia. To tylko iluzje. Niezwykle realne iluzje... Obsypywane
gradem strzał. Padające na ziemię, bez tchu. Niemal natychmiast rozpływające się w powietrzu.
Łuczników jednak nigdzie nie było widać. Dobrze się ukrywali. Mgła była gęsta, a siarczysty deszcz dodatkowo utrudniał orientację. Było mokro, zimno, ślisko... Gdzieś w oddali rozlegały się grzmoty. Najgorszy z najgorszych dni, jaki Pan mógł sobie wybrać na bitwę.
Skały i kamienie, rosnące wzdłuż traktu, były tak wysokie i tak gęsto rozstawione, że sprawiały wrażenie wąwozu albo jakiegoś mistycznego labiryntu. Byłyby idealnym miejscem na kryjówkę jakiejś partyzantki.
Vivian zauważył, że strzały padają coraz rzadziej. Iluzje wokół niego też się przerzedziły... On jednak wciąż szedł przed siebie. Bo tak kazał Pan. A Pan był mądry.
Powiedział Vivianowi, że ten jest stworzony do wielkich rzeczy. Wysłał go pierwszego na pole bitwy, bo był silny i potrzebny. Bo jako jedyny mógł dowodzić tą wspaniałą, tajemniczą armią, stworzoną z niesamowicie realnych iluzji.
Vivian nie wiedział, co to znaczy iluzja.
Był tylko zwierzęciem.
Wiedział jednak, co znaczy czuć. A czuł się wspaniale, czuł się doceniony, czuł się ważny... Pan mu zaufał. Pan go wybrał, ożywił i mu zaufał! I powierzył mu tak niezmiernie ważne zadanie!
Pan tak mówił. Że to zadanie jest ważne. A Pan był mądry.
Vivian więc szedł przed siebie. A gdy poczuł ostre ukłucie i dostrzegł, że i jego wreszcie dosięgły strzały, nie pozwolił, by strach nad nim zapanował. Pan byłby zły, gdyby Vivian okazał się być tchórzem.
Wyraźnie widać było, że Wrogom Pana zaczyna brakować amunicji. Wciąż jednak strzelali... Strzelali tak długo, aż wreszcie wszystkie iluzje padły martwe.
A środkiem traktu szedł Vivian. Z jego pleców, grzbietu, nóg, całego ciała sterczały strzały, niczym kolczasta zbroja.
Krwawił
jego dusza krwawiła.
Cierpiał
ale robił to dla swojego Pana.
Nie poddawał się, mimo że wzrok mu się zamazywał. Nie próbował uciec, mimo że wkrótce miał zginąć. Nie przestawał iść, mimo że ledwo trzymał się na nogach.
Wypełniało go szczęście. Był tak bardzo, bardzo szczęśliwy...
Zatrzymał się. Zachwiał.
Strzały dopadły go, niczym horda sępów. Opadły na niego, wbiły się w jego cielsko, osaczyły go. Deszcz mieszał się z krwią... A strzały były wszędzie. W nim, na nim, wokół niego. Cała ziemia, całe pole – usiane strzałami. A on jeden pośród tego wszystkiego. Przepełniony szczęściem.
Zieleń w jego oczach gwałtownie zbladła, ustępując czerni...
Vivian zatoczył się.
Wzrok mu się rozmazał.
Nogi ugięły się pod nim...
Upadł
na ziemię
w kałużę własnej krwi.
Życie powoli z niego wyciekło. Był tylko zwierzęciem, ale czuł, że dokonał czegoś wielkiego... Pomyślał, że w ostatnich chwilach obdarzono go miłością. Że wysłano go tutaj, by wypełnił wspaniałą misję.
Do końca wydawało mu się, że jego Pan tak naprawdę go kocha. Ale skąd Vivian miał znać prawdę? Przecież był tylko zwierzęciem. Był naiwny...
Umarł
nie wiedząc, że w rzeczywistości wysłano go tutaj
jako mięso armatnie...


Loki patrzył, jak Vivian umiera. Żaden mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął, gdy wyraźnie odczuł, jak magiczna więź, która utworzyła się między nimi, która utrzymywała Viviana przy życiu, zerwała się, niczym nić przecięta bez ostrzeżenia.
Główny trakt zadrżał.
Dwie armie zderzyły się ze sobą – Draugrowie z Jotunami. Wyraźnie widział, jak Hyrrokkin skacze na jednego z Nieumarłych i rozdziera mu gardziel. Olbrzymi nieśli ze sobą chaos... ich lodowe strzały przebijały się przez zbroje Draugrów na wylot, zamrażały ich ciała, paraliżowały, wyniszczały. Ich mroźny dotyk odbierał Draugrom życia, powoli je z nich wysysając. Lecz i tak mimo tego wszystkiego... zdawali się być bezsilni.
Żołnierze Yggry byli jak wykuci z żelaza. Prawie niezniszczalni. Ich rany niemal natychmiast się zasklepiały, a nawet z wyniszczonymi ciałami nieprzerwanie parli przed siebie i tratowali wszystko, co tylko stanęło im na drodze.
Niektórzy wypadli z czeluści labiryntu, spomiędzy skał obrastających trakt. Niczym huragan, naparli na armię Jotunów, rozpętali piekło... W całym tym chaosie brakowało tylko Fenrira. Choć ten drobny szczegół działał akurat na korzyść Lokiego.
Wiatr dmuchnął mu prosto w twarz, mierzwiąc rozczochrane włosy. Przyniósł ze sobą zapach krwi, stali i rozkładu. Loki zmarszczył nos, zniesmaczony.
Nagle jego wzrok przykuło zamieszanie, jakie wybuchło po zachodniej stronie traktu. Zmrużył oczy... To Hogun ze swoim oddziałem.
 — Przygotujcie się... – mruknął Loki.
Stała przed nim drużyna Asów – w pełnym uzbrojeniu, na koniach, gotowi do walki...
Jeźdźcy Apokalipsy.
Sif dosiadła swojego siwka. Obok niej Fandral poprawiał siodło na swoim koniu. Milczeli. Wszelkie rozmowy wydawały się być teraz nie na miejscu...
W końcu, gdy oboje już byli gotowi, skierowali oba wierzchowce na przód ich oddziału – ustawili się na jego czele. Znajdowali się na lekkim wzniesieniu, z którego widzieli cały przebieg bitwy.
    Gotowy? – spytała Sif, zakładając hełm.
Fandral skinął głową. Popatrzył na nią poważnie... Deszcz sprawiał, że jego zbroja lekko połyskiwała.
— Sif – odezwał się. – Uważaj na siebie...
W jego głosie odbiła się nuta troski.
— Ty też – odparła.
 Uśmiechnęła się, po czym zasunęła przyłbicę. Ściągnęła lejce.
    Wszyscy na stanowiska!!! – ryknął Fandral.
Pochyliła się. Przylgnęła do szyi konia.
    DO ATAKU!!!
Ruszyła.


Jon wraz z grupą Asów ukrywał się między skałami. Były one istnym labiryntem, nie miał pojęcia, jak Hogun, który nimi dowodził, odnajdywał drogę. Wszyscy czekali na odpowiedni moment... Mieli wyruszyć zaraz po tym, jak Hyrrokkin zaatakuje.
Jon wyciągnął z sakiewki przy pasie kawałek kartki... Rozłożył ją, rozprostował. Na jego młodej twarzy pojawił się uśmiech.
Miał przed sobą rysunek najpiękniejszej istoty, jaką kiedykolwiek w życiu widział. Eydis, jego bogini. Jego ukochana. Spadła mu z nieba, niczym anioł, w najgorszych momentach jego życia. Wyprowadziła go na prostą. Godzinami mógłby się wpatrywać w miodowy kolor jej aksamitnych włosów...
    Przygotujcie się! – syknął Hogun.
Eydis nauczyła Jona, że nigdy nie należy się poddawać. Nauczyła go posiadać nadzieję. Nauczyła go wierzyć. A teraz Jon całym sobą wierzył, że pamięć o Eydis pozwoli mu przetrwać tę bitwę...
Złożył kartkę i schował do kieszeni wewnątrz kamizelki pod zbroją. Przy sercu. Przysiągł sobie, że gdy tylko wróci, oświadczy się Eydis. Opowie jej o wszystkim, czego tutaj dokonał.
    Do ataku! – zawołał Wan.
Wszyscy ruszyli.
 Dosłownie wypadli na pole bitwy.
Zakotłowało się, stal szczęknęła, setki wrzasków rozdarło gardła mężczyzn... Jon chwycił mocniej swój topór i zaatakował najbliższego z Draugrów. Odciął mu ten parszywy łeb niemalże za pierwszym podejściem. W tym samym momencie poczuł, jak coś rozcina mu skórę na ramieniu. Odwrócił się.
Chaos. Wszędzie wokół, wszyscy walczyli, nie szło się odnaleźć...
Wbił topór w sam środek brzucha gnijącego Nieumarłego. Przeciwnik lekko zatoczył się, po chwili jednak wyrwał topór i cisnął go na ziemię. Zrobił parę kroków do przodu... Flaki wylały się z jego wnętrzności, zdawał się tym jednak nie przejmować.
Jon cofnął się odruchowo, obrzydzony. Szybko wyciągnął miecz. Jednym płaskim cięciem rozciął przeciwnikowi gardło...
Odwrócił się, przechodząc w paradę. Draugr, który wyrósł tuż przed nim, jak spod ziemi, skrzyżował z nim ostrze swojego miecza. Wydobył z siebie coś na kształt gniewnego warknięcia, cofnął się, po czym zaatakował z całą siłą... Jon szybko odskoczył, zrobił unik i odparował atak.
Wspólnie rozpoczęli śmiertelny taniec. Ciosy padały jeden za drugim, aż nagle, w pewnym momencie Jon dostrzegł idealną okazję do wyprowadzenia finty. Zrobił zwód i... zaatakował.
BRZĘK!
Stal zderzyła się ze stalą. Przeciwnik przewidział atak Jona i z dziecinną łatwością sparował. Jeden, błyskawiczny ruch później podciął mu nogi w kolanach. Jon opadł na ziemię, zaskoczony. Przewrócił się na plecy... Zdołał jeszcze poderwać miecz na sztorc, chcąc tym znokautować Draugra, najwidoczniej go jednak nie docenił...
SZAST!
Jedno, gładkie machnięcie miecza Nieumarłego wystarczyło, by pozbawić Jona broni. Chłopak poczuł, jak ostrze wypada mu z ręki i zobaczył, jak przelatuje parę metrów dalej. Uniósł wzrok, by napotkać spojrzenie przeciwnika.
Draugr kucnął nad Jonem, przycisnął jego pierś kolanem tak mocno, że aż zabrakło chłopakowi tchu. Wyciągnął sztylet – czarny, lśniący – i przystawił go do szyi Jona.
 — Dam ci wybór – odezwał się wysuszonym, beznamiętnym głosem. – Możesz być ze mną. Albo przeciw mnie.
Jon przełknął ślinę. Nie chciał okazać mu strachu.
— Wybieraj, żołnierzyku – wycedził Nieumarły, mrużąc złowrogo czarne, puste oczy.
Jon uniósł brodę, po czym splunął mu na twarz.
Draugr zacisnął usta w wąską linię. Ostentacyjnie starł plwocinę z czoła. Wytarł rękę o tunikę Jona.
    Popełniłeś... błąd.
Wbił mu sztylet w pierś. Jon jęknął... Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Poczuł na policzkach oddech Draugra.
— Zapamiętaj moje oczy, Asie. Zapamiętaj mój głos... – Pokręcił sztyletem w ranie, wywołując u Jona spazmy bólu. – Zapamiętaj dotyk tego ostrza. Zapamiętaj imię tego, z którego rąk zginąłeś...
Chłopak zamrugał szybko, chcąc odegnać ciemność. Wzrok na moment mu się wyostrzył. Zobaczył sylwetkę swojego oprawcy nad sobą. Poczuł, jak Nieumarły wyszarpnął sztylet... Zadrżał. Stęknął z bólu... Przeszyła go fala zimna.
    Zapamiętaj mnie, żołnierzyku – powiedział jeszcze Draugr. – Zwą mnie Chodząca Śmierć.
Powiedziawszy to, odszedł.
Zostawił Jona, wykrwawiającego się.
Jego głowa opadła na bok – charakterystyczne dla niego zielone, zaplecione w warkoczyki kosmyki zsunęły mu się na twarz... Jeszcze nigdy w życiu nie czuł tak olbrzymiego bólu. Tak przenikliwego zimna. Tak wszechogarniającej pustki w umyśle.
Czy on... umiera?
Gdzieś w oddali, za mgłą, która nagle przysłoniła mu wzrok, zobaczył zarys ciemnej postaci na skrzydlatym koniu.
Czy to... już?
Tracił przytomność. Odzyskiwał ją. Wszystko wokół niego ścieliło się czerwienią... Nie słyszał nic. Nie widział nic. Nie myślał o niczym.
Nagle poczuł, jak ktoś do niego podchodzi. Jak czyjeś dłonie odgarniają mu włosy czułym, ciepłym gestem.
Ey... Eydis?
Z rozrzewnieniem wspomniał jej dotyk. Jej przepiękne, miodowe włosy. Jej uśmiech. Jej głos. Jej pocałunki...
Ciepło wypełniło jego wnętrze, gdy poczuł, jak jakaś niewidzialna siła unosi go.
 Zalała go fala światła – łagodnego i przyjemnego, dzięki któremu cały ból zniknął.
Ogarnął go strach. Chociaż czuł podświadomie, że nie ma czego się bać...
Usłyszał tętent kopyt. Przestworza nad nim otworzyły się. Jasność i chwała wypełniły jego wnętrze. Wieczność przywitała go.
„Jestem w domu” – pomyślał.
A potem była już tylko cisza...


Jeźdźcy stoczyli się ze wzgórza niczym lawina. Kawalkada ta – mordercza, niosąca apokalipsę i zniszczenie – runęła na Nieumarłych, atakując ich hałasem setek rozpędzonych koni; plujących pianą, ociekających potem... A nadejście każdego jeźdźca zwiastował nieprzyjemny szelest i szczęk zbroi, przywodzący na myśl zawodzenie ciężkich łańcuchów, ciągniętych po chropowatej ziemi. Gnali przed siebie, wzbudzając do życia dźwięki z najgorszych koszmarów – niosąc ze sobą piosnkę śmierci.
Niczym burza piaskowa, wchłonęli Draugrów, zmieszali ich z błotem i wypluli bez życia na ziemię.
Teoretycznie, bez życia.
Sif zaszarżowała na pierwszego lepszego przeciwnika. Po drodze szybkim machnięciem miecza odcięła głowę Nieumarłemu, z którym walczył Volstagg. Uśmiechnęła się do niego w przelocie i pognała dalej... Złapała za topór przypięty przy pasie – rzuciła nim, trafiając niekoniecznie do celu, ale jednak... Draugr padł na ziemię, znokautowany.
Dziewczyna ścisnęła boki konia udami i poderwała go w powietrze. Zgrabnie przeskoczyła nad dwójką walczących – kątem oka udało jej się dostrzec zielone pasma we włosach jednego z wojowników...
 Błyskawicznie zeskoczyła z konia i wmieszała się między kilku Jotunów. Dobyła glewii o dwustronnym ostrzu, zawirowała między Draugrami. Widziała jednak, że jej legendarny „młynek” nie wywiera zbytniego wrażenia na przeciwnikach. Wreszcie zdała sobie sprawę z tego, że ich szanse na wygraną są... nikłe.
Mieczem zablokowała atak jednego z Draugrów. Odepchnęła go od siebie, obróciła się. Parada. Cięła na odlew... Zrzuciła z głowy hełm, który jej jedynie przeszkadzał. Zaatakowała ponownie, sparowała... Odwróciła się.
BRZĘK!
Ostrze jej miecza skrzyżowało się z ostrzem...
rapiera Fandrala.
 Odetchnęła z ulgą. Blondyn posłał jej uśmiech.
    Mówiłem ci już, że jesteś najpiękniejszą Asynią we Wszechświecie?
    Z jakieś milion razy – odparła.
Obróciła mieczem nad głową i... wbiła go tuż koło boku przyjaciela. Ostrze z głuchym chlupnięciem zatopiło się w ciele przeciwnika.
Blondyn zadrżał.
— Ktoś za mną stoi, tak? – spytał retorycznie.
Dziewczyna przekręciła miecz i wyszarpnęła go. Krew Nieumarłego trysnęła na plecy Fandrala. Dało się słyszeć odgłos ciała upadającego na ziemię...
    Teraz już nie – odparła Sif. – Wspominałam, że jesteś palantem?
    Z jakieś milion razy... – Na jego twarzy zagościł szelmowski uśmieszek.
 Wojowniczka wzniosła oczy do nieba. Przebiegła obok przyjaciela i złapała za uzdę stojącego w pobliżu konia. Już nawet nie dbała o to, czy to jej koń, czy kogoś innego. Wskoczyła na niego, ściągnęła lejce.
    Sif! – usłyszała jeszcze głos przyjaciela.
Odwróciła się w siodle, by na niego spojrzeć – akurat w tym samym momencie, w którym przebił kogoś rapierem na wylot.
    Sif, my przegrywamy... – zawołał.
Dziewczyna zacisnęła zęby. Rozejrzała się wokół siebie szybko... I dopiero teraz naprawdę dostrzegła przewagę, jaką mieli nad nimi Draugrowie. Gdyby dysponowali odrobiną magii...
Oddech uwiązł jej w krtani w przypływie nagłego olśnienia. Nie chcąc tracić ani chwili, pognała konia. Popędziła przed siebie, przytulona do mokrej od potu szyi rumaka, przeskakiwała nad walczącymi, pilnie rozglądała się wokół siebie, aż nagle...
ŁUP!
Flara jaskrawego światła poniosła się falą po polu bitwy. Podmuch mocy, który powalił większość wojowników na ziemię.
Czarny rumak Sif stanął dęba, prawie zrzucając ją z grzbietu. Nim opadł, dziewczynie udało się dostrzec jedną, jedyną stojącą postać, pośród wszystkich tych znokautowanych wojowników. Postać o szeroko rozłożonych na boki rękach, zdającą się wręcz emanować zielono połyskującą mocą.
    Loki... – wyszeptała Sif, odetchnąwszy z ulgą.
Mistrz magii zadziałał w przypływie desperacji. Początkowo chciał niezauważenie przemknąć się do bazy, w której stacjonował Fenrir. Z czasem jednak, gdy zobaczył, jak bardzo jego armia przegrywa, postanowił interweniować. To był impuls. To było coś poza planem. To był błąd.
 Teraz żałował, że to zrobił. Żałował, że był na tyle słaby, że nie udało mu się jeszcze opanować mocy naturalnej, że nie umiał okiełznać tego ognia, który tlił się w jego wnętrzu. Żałował, że ma tak niewiele broni.
Grupka ośmiu Draugrów otoczyła Lokiego ciasnym kręgiem. Iluzjonista rozejrzał się bacznie wokół siebie, ocenił swoje szanse...
Możliwość wygranej: 60%. Możliwość ucieczki: 80%. Możliwość przeżycia: 20%.
Jego morale gwałtownie spadło.
Ręka sama powędrowała mu w kierunku pasa z bronią... Lekko musnął palcami jeden z chakramów. To dla Nieumarłych było niczym sygnał. Rzucili się na niego, wznosząc swoje bronie.
Iluzjonista zerwał z pleców obydwa kopisy, obrócił się błyskawicznie wokół własnej osi, zamienił się w smugę barw, stał się rozmazaną plamą... Ostrza zderzyły się ze sobą. Broń szczęknęła, posypały się iskry. A Loki wirował, wirował, wirował, uderzał sztyletami na oślep – był niczym stalowa, zabójcza chmura, przez którą nie sposób było się przedrzeć...
Do czasu.
Jeden Nieumarły osunął się na ziemię, bez tchu. Jeden kopis wypadł Lokiemu z dłoni. Jeden jego unik wystarczył, żeby znalazł się w potrzasku.
 Odskoczył. Rozpoczął walkę na odległość... Poszybowały ostrza. Pozbył się chakramów. Pozbył się sztyletów. Dwóch przeciwników padło martwych, jeden został ranny...
Kolejny zaraz doskoczył do Lokiego. Magik poczuł, jak coś ostrego wbija mu się w brzuch. Syknął z bólu, nie poddał się jednak. Kilkoma wyćwiczonymi do perfekcji ruchami rozbroił Draugra, wykręcił mu ręce na plecach i przyciągnął do siebie, zasłaniając się nim, jak żywą tarczą. Do jego gardła przystawił sztylet.
    Stójcie!!! – wycharczał. Nie miał już sił na dalszą walkę. Był nieludzko zmęczony.
Nieumarli zatrzymali się, nieco zdezorientowani.
    Ani kroku dalej albo wasz kompan pożegna się z życiem!!!
Loki łapał się ostatniej deski ratunku. Na razie jednak jego strategia skutkowała... Zauważył, że Draugrowie, o których wcześniej myślał, że ich zabił, podnoszą się z ziemi i dołączają do swoich towarzyszy. No, tak – w całym tym zamieszaniu Loki nie miał czasu na odcinanie im głów.
— Zaprowadźcie mnie do swojego dowódcy – mówił powoli – a nikomu nic się nie stanie...
 Patrzył po twarzach przeciwników, czekając na jakąś reakcję. Szukał strachu – ku jego utrapieniu nie mógł go jednak dostrzec. Paru Draugrów uśmiechnęło się kpiąco, gdy wtem...
Ten, którego Loki trzymał jako zakładnika, wbił mu łokieć w ranę na brzuchu. Iluzjonista zatoczył się, czując, jak krew tryska mu ze szramy, niczym fontanna. Chwilę potem ten sam Nieumarły zerwał Lokiemu z piersi jego pas z bronią, a kolejnym uderzeniem w brzuch powalił go na ziemię.
 Magikowi aż zrobiło się niedobrze od tego wszystkiego. Przechylił się na bok, ściskając dłonią ranę... Zakaszlał, niemalże dławiąc się. Krwią.
Zobaczył, jak jeden z Draugrów pochyla się nad nim, wyciągając jakieś długie, paskudnie wyglądające ostrze. Przymierzył się do ciosu...
Loki po omacku zaczął szukać swojego sztyletu. Wszystkie zaklęcia w jednej sekundzie wyparowały z jego pamięci. Poczuł, jak ogarnia go panika. Jego oczy rozszerzyły się ze strachu, gdy...
    Stać!!! – ktoś warknął.
Obydwoje, zarówno Loki jak i Draugr, spojrzeli w kierunku, z którego doszedł głos... Iluzjonista ściągnął brwi, gdy zobaczył, jak powietrze zaczyna falować, a po chwili z nicości wyłania się cień, a z cienia...
    Fenrisulf... – Loki odetchnął z ulgą. – Ratujesz mi...
    STUL PYSK! – przerwał mu wilk.
Loki aż zadrżał, znokautowany ostrymi słowami dawnego przyjaciela.
    Me imię. Brzmi. Fenrir – wycedził.
Iluzjonista odepchnął od siebie Nieumarłego, po czym wstał – z trudem, ale wstał. Ściskał się ręką za rozcięty bok... Czuł, jak palce nasiąkają mu krwią. Miał tylko nadzieję, że nie pobrudzi mu się płaszcz.
    Fenrir – poprawił się. – Musimy...
    Powiedziałem, że masz się zamknąć, gnido. – Wilk oddychał ciężko, wpatrując się nienawistnym spojrzeniem w Lokiego. – Której części polecenia nie zrozumiałeś?
 Loki już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Tę walkę nie on miał poprowadzić. Postanowił poczekać na rozwój wypadków.
— Niech nikt się nie zbliża! – warknął Fenrir. Wokół ich dwójki uformował się krąg wojowników, stworzyli im arenę. – Czas na zemstę, Szalony. Plugawy Zdrajca... – wysyczał.
Zaczął się powoli zbliżać w kierunku magika.
    Nie chcę z tobą walczyć, Fenrir – powiedział powoli Loki. Ostrożnie dobierał każde słowo.
    W takim razie zginiesz... Weź broń!
    Nie. Porozmawiajmy.
    Weź broń!!!
Loki przestąpił z nogi na nogę.
    Nie będę z tobą walczyć... Nigdy bym cię nie skrzywdził, nie rozumiesz?
    ZAMKNIJ SIĘ I WEŹ TĘ CHOLERNĄ BROŃ!!! – ryknął Fenrir.
Loki zdawał się być jednak niewzruszony.
— Daj mi szansę. Tak, jak kiedyś – mówił. Zdał sobie sprawę z tego, że nikt już nie walczył. Wszyscy się im przysłuchiwali.
    Weź broń... – głos Fenrira ścichł.
Loki przełknął ślinę. Był gotowy na wszystko.
    Nie – wyszeptał. – Nigdy.
W tym momencie Fenrir skoczył.
Wybił się w powietrze, wyciągnął przed siebie łapy, celując nimi w pierś Lokiego. Jego białe oczy lśniły na tle szarej sierści – nie sposób było odczytać z nich jakichkolwiek uczuć.
 Iluzjonista odetchnął. Puścił krwawiący bok i rozłożył ręce szeroko na boki – tak, jakby chciał kogoś przytulić. Zacisnął powieki. Na jego twarzy zatańczył blady uśmiech.
 A Fenrir, przekonany, że to iluzja, z całą swoją siłą uderzył w niego.
Obydwoje runęli na ziemię. Pył wzbił się w powietrze. Rozległo się głuche dudnienie.
A potem śmiech. Lokiego.
— Ał, ał, ał... – zajęczał, śmiejąc się. – Moje plecy. Moja głowa... Mój brzuch. – Na moment urwał, by wytrzeć twarz z kurzu. – Moje wszystko!
 Otworzył oczy, by napotkać spojrzenie Fenrira. Wilk przygniatał go całym ciężarem swojego ciała. W jego mlecznobiałych ślepiach czaiła się jednak niepewność... i cień wspomnień.
    To jak, Fenrir, zabijesz mnie? – rzucił Loki beztrosko.
Jak zwykle nonszalancki. Niczym nieporuszony. Rozbawiony sytuacją, która nigdy nie powinna być dla niego zabawna. Fenrir poczuł, jak coś w jego martwym sercu zaczyna się topić...
Loki jednak nagle przestał się śmiać.
— Naprawiłeś mnie. Pamiętasz? – powiedział cicho. Jego oczy zaszkliły się. – Ja też mogę cię naprawić. Tylko mi na to... pozwól.
Fenrir milczał. Myślał intensywnie.
— Dobrze – mruknął w końcu. – Ostrzegam cię jednak: lepiej, żeby to, co masz do powiedzenia, było warte całego zachodu...

---------------------------------------------------------
Välkommen!
Wracamy na znajomą drogę. Jedyne, co mam do powiedzenia po tym rozdziale, to: Loki jest popieprzony. Dziękuję za uwagę.




Jestem Wam wdzięczna za każdy komentarz - nawet nie wiecie, jak bardzo podbudowują mnie one na duchu :). Jeżeli coś jest nie jasne (albo po prostu chcecie o coś zapytać) śmiało zadawajcie pytania! Z chęcią odpowiem na każde :D. À propos pytań -  jak sądzicie, jak przebiegnie rozmowa Lokiego z Fenrirem? Czy nasz ulubiony kłamca podejmuje dobrą decyzję? Czy Fenrir... nie prowadzi go w pułapkę?Czekam na opinie, odpowiedzi i wszelakie komentarze! :)
Hej då!




4 komentarze:

  1. Pierwsze część wzruszająca i to bardzo. Aż mi Lokiego było szkoda. I jego relacja z Sif widać, że przeszła wyraźnie na wyższy poziom, skoro cierpiący na znieczulicę Loki nazwał ją swoją przyjaciółką.
    Przeprosin po Lokim to ja się nie spodziewałam i jakoś trudno mi uwierzyć w jego obietnice. Ciekawe czy ich dotrzyma, czy to tylko taki chwyt jak kandydaci przed wyborami na prezydenta :P I ten zielonowłosy facet, szkoda mi go. Marnie skończył.
    A z cena z Vivian była przerażająca, smutna, wzruszająca, a jednocześnie nerwa brała. Biedny potworek, ale przynajmniej zginął szczęśliwy, bo Pan go (niby) kocha. Przeklęty, cierpiący na znieczulicę Loki :(
    I ja nie wiem czy mi cos umknęło, ale czy między Sif, a Fendralem coś jest bądź było? Nie trudno było się zorientować, że Fendral żywo zainteresował się Sif, ale ona też coś do niego czuła, bo tutaj się trochę pogubiłam.
    I owszem Loki jest szurnięty, ale to było wiadomo od dawna. W sumie to co innego można robić, gdy śmierć staje przed oczami? Nic innego tylko się śmiać, bo płakać to nie ^^
    Rozdział światny. Bardzo mi się podobał. To już 13, a ty wciąż trzymasz poziom, nie spóźniasz się z publikacjami, a mi po każdym rozdziale odżywa zafascynowanie twoim opowiadaniem, Lokim i innymi postaciami. To coś niesamowitego. Chyba nigdy mi się to nie znudzi :D
    Pozdrawiam!
    Ana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za taką wyczerpującą odpowiedź i cieszę się, że rozdział przypadł go gustu :')
      Jeżeli chodzi o Fandrala i Sif - ich relację na razie pozwolę sobie pozostawić bez komentarza... poczekamy, zobaczymy.

      Usuń
  2. hahahah...zakończenie rozdziału powaliło mnie wręcz na kolana. Nie spodziewałam sie zupełnie, że Loki i Fenir padną sobie w ramiona, co wyglądało poczatkowo bardzo poważnie...powitanie dość wzruszające...ale coś mi mówi, że obaj się zmienili i nie od razu będą w pełni sobie ufać, a może sie jednak mylę i wilk będzie jedynym sprzymierzeńcem lokiego i odwrotnie... hmmm...
    świetnie budujesz napięcie, świetnie zarysowujesz relacje pomiędzy bohaterami, widzę, że Fandral pała czymś więcej do Sif, a ona nie chce tego zauważać, woli traktować go jak przyjaciela, odsunąć się...bo to Loki ją intryguje, chyba Sif bardziej od przyjaźni, zaczyna zdradzać pewne uczucia do boga Kłamstwa.
    Hmmm....i znów wzdycham i sie zamyślam, jak to pięknie widzieć te rozsterki, a moze tylko ich namiastki, wszystko dzięki temu nabiera dodatkowego smaczku. Podobały mi sie sceny walki, śmierć Jon'a i szczególnie współpraca sif i Fandrala w walce, swietna sprawa i do tego z żarcikiem - idealnie.

    Czekam na jeszcze
    pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając rozdział się popłakałam. W głębi siebie myślę: Loki przeżyje czy nie. Fenrir! Nie rób mi tego! Twoja opowieść jest wspaniała. Perfekcyjna! Kocham ten blog.

    OdpowiedzUsuń

Język urzędowy: staroskandynawski.
Mile widziany alfabet runiczny :)

» «