ROZPACZ
Tygodnie
mijały nieubłaganie.
Przyjaźń Lokiego i
Fenrisulfa stawała się coraz silniejsza. Wilk był pierwszym, prawdziwym
przyjacielem iluzjonisty. Wspólne rozmowy stały się dla nich przyjemną
codziennością. Treningi nieuchronnym obowiązkiem.
A
brak poczynania przez Lokiego postępów wyjątkowym testem cierpliwości.
— Skup
się – warknął Książę Muspelheimu.
Loki poprawił
pozycję, w jakiej stał. Rozluźnił ręce, ale zaledwie na moment – zaraz znów je
uniósł i wyciągnął przed siebie, celując w skały przed sobą. Jego twarz była
cała napięta.
— Jestem
skupiony... – sapnął.
Łańcuchy
zaszeleściły.
— Nie.
Jesteś. Przestań myśleć. Za dużo myślisz. Działaj.
Loki machnął rękami.
Jego oczy na ułamek sekundy rozjaśniły się w jaskrawej zieleni, która jak
szybko się pojawiła, tak szybko znikła. Nic się nie wydarzyło.
— Nie
mogę – wydusił. – Nie dam rady...
— SKONCENTRUJ
SIĘ!
— Bardziej
nie mogę!
— Przestań
gadać i zacznij robić to, co ci każę – wysyczał Fenrisulf.
Iluzjonista
posłusznie się zamknął i spróbował ponownie... Jednak dopiero po chwili dotarł
do niego sens słów wilka. Zamrugał kilka razy, zaskoczony.
— Mam
robić to, co ty mi KAŻESZ?
Poczuł ogarniającą go
wściekłość. Nikt nigdy nie będzie mu rozkazywał. ON został stworzony do bycia
królem. Cała reszta ma się podporządkować, stworzona po to, by Loki nią
rządził.
Nie
doczekawszy się reakcji ze strony Fenrisulfa, odwrócił się gwałtownie w jego
stronę, przy okazji zupełnie przez przypadek zataczając szeroki łuk ręką...
Buchnęło
światło.
Posypały
się iskry.
Obydwoje
odskoczyli, oślepieni.
Przez
dłuższą chwilę każdy z nich mrugał szybko, próbując odpędzić sprzed oczu
czarne, rozmazane plamy. A gdy wreszcie odzyskali ostrość widzenia, to co
zobaczyli, wprawiło ich w najszczersze zszokowanie.
— Jak to
zrobiłeś? – wyszeptał Fenrisulf.
Loki rozłożył ręce na
boki, w geście bezradności. Wpatrywał się w swoje dzieło, niedowierzając.
Konsternacja pożerała jego twarz.
—
Masz olbrzymią moc, Szalony. Naprawdę olbrzymią. – Wilk patrzył w to samo
miejsce, co Loki. Po chwili jednak przeniósł wzrok na niego. – To magia
naturalna. Możliwe, że nie będziesz w stanie opanować jej w ogóle...
Iluzjonista
machnął na niego ręką.
—
Chcę spróbować. Jeżeli faktycznie jest tak, jak mówisz... jeżeli mam olbrzymią
moc, spróbuję rozbudzić pozostałe typy magii. Muszę spróbować.
Fenrisulf
pokiwał głową.
— Nie
nad wszystkim można panować, Szalony.
Loki chciał
odpowiedzieć, że doskonale o tym wie, ale w jego krtani wyrosła nagle jakaś
dziwna blokada. Podświadomie wyczuł, że jeżeli będzie trenować, to mu się uda.
Wolał jednak nie mówić żadnych słów na głos – nie chciał zapeszyć. Ale patrząc
na swoje dzieło, jego nadzieja stawała się wręcz namacalna...
Na ziemi, zbudowanej
z magicznej skały, której praktycznie nic nie mogło zniszczyć, rysował się
idealny łuk, powstały od jego machnięcia ręką. Lity kamień, wcześniej szary,
teraz przybrał odcień smolistej czerni – powoli spopielany przez równą ścianę
zielonego, drgającego
ognia, wysokiego na
około metr. Wyrastał wprost z podłoża. Był zabójczy... I jak najbardziej
prawdziwy.
Loki uśmiechnął się
chytrze do siebie.
Realnie istniejące
PŁOMIENIE.
Jego tajna broń...
Któregoś ranka, gdy
Loki wtargnął do kuchni, jak zwykle równo o świcie, coś się zmieniło.
Konkretnie, były to dwie, nowe rzeczy, na widok których iluzjonista aż stanął
jak wryty.
Po pierwsze, kuchnia
była pusta. Nie było tu żadnego jedzenia... Zazwyczaj o tej godzinie wszędzie
stało pełno półmisków, przygotowanych zawczasu, a teraz czekających tylko, aż
ktoś po nie przyjdzie. Ale tym razem nie było tu niczego...
Po drugie, drzwi
prowadzące do sali jadalnianej były otwarte – kolejne odstępstwo od normy.
Loki, zaciekawiony, podszedł bliżej i...
— Czekaliśmy
na ciebie! – zawołał Thor.
...o mało nie padł z wrażenia.
Cały stół był
zastawiony jedzeniem. Siedziała przy nim rodzina królewska i paru znajomych
gromowładnego. Wszyscy byli zajęci pałaszowaniem tych niewielkich resztek,
jakie zostały na półmiskach. Ciekawe, o której godzinie musieli wstać, że już
nie było trzech czwartych jedzenia?
— Wejdź,
Loki, musimy porozmawiać – odezwał się Odyn.
Na usta iluzjonisty
cisnęło się tak wiele przekleństw, że... w ostateczności związał ciasno wargi,
tworząc z nich cienką linię. Stłumił gniew w sobie, pod maską względnego
niesmaku. To, co w tej chwili czuł, można było odgadnąć jedynie patrząc mu w
oczy.
Oczu nigdy nie umiał
maskować – jego własne spojrzenie za bardzo go parzyło... było zbyt gorące dla
niego samego, a co dopiero dla innych! Doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
jak przenikliwie potrafi patrzeć na ludzi. I do czego ich w ten sposób
doprowadza...
Oczu JESZCZE nie
umiał maskować. Ale był pewien, że w przyszłości dojdzie do perfekcji.
Wtedy przecież nie
mógł wiedzieć, jak pewność siebie może być czasem zgubna... a w szczególności
wobec niego.
Przekroczył próg i
ruszył w stronę stołu dziarskim krokiem, przepełnionym bezczelną odwagą i
naturalnym, królewskim majestatem, przed którym strach, niepewność i bezsilność
czmychnęły po drodze. Usiadł naprzeciwko Thora, koło matki, wcześniej
zatrzymawszy się na dłuższą chwilę, by zmierzyć zgromadzonych władczym
wzrokiem.
— Siedzisz już, Lok?
– parsknął gromowładny, przerywając swoje przekomarzania z kumplami.
Iluzjonista obdarzył
go chłodnym spojrzeniem. Mięśnie jego twarzy widocznie poruszyły się, gdy
zacisnął zęby – i była to jedyna oznaka parującej w nim wściekłości. W końcu
jednak zdołał przełknąć to gorzkie uczucie, ale nie był już w stanie przywdziać
na twarzy maski nonszalancji.
Sięgnął ręką po
kromkę chleba, choć korciło go, by użyć niedawno nauczonej sztuczki z psychokinezą.
Odchylił się na krześle i zaczął lekko chwiać. Wpatrując się w kromkę, odrywał
od niej małe kawałki i zjadał, ale nie odczuwał z tego żadnej przyjemności.
Gdyby nie to, że jego beznadziejny organizm potrzebował energii, mógłby nie
jeść w ogóle. A i tak jadł zdecydowanie mało.
— Nie chcę was
popędzać, żebyście się nie zadławili, ale... – Podniósł wzrok na Odyna. –
Pospieszcie się – powiedział. – Nie mam całego dnia, muszę...
Thor beknął głośno,
wywołując salwy śmiechu u swoich kompanów. Loki zamrugał szybko, niedowierzając
temu, co widzi. Był całkowicie zniesmaczony i już nawet nie próbował tego
ukrywać.
— Nic nas nie
obchodzi, co musisz – zaczął Thor, ale umilkł natychmiast, pod wpływem
machnięcia ręką Odyna.
Bóg wojny wyprostował
się, nadzwyczaj spokojnie, wytarł usta chustką, po czym łaskawie obdarzył
Lokiego wymownym spojrzeniem.
— Zwalniam
cię z twojego stanowiska – powiedział.
Iluzjonista wpatrywał
się w niego, nie ośmielając się odezwać. Szok malował się na jego twarzy. Nie
miał bladego pojęcia, o czym Odyn mówi.
— Już więcej nie
musisz być ulfs fostra. Dzisiaj wyruszamy do Alfheimu... Nie mieliśmy czasu,
aby o tym porozmawiać, bo ciągle cię nie było – mówił Wszech-ojciec. – Na
wschodnich terenach wybuchły bunty rebeliantów. Rozruchy rozprzestrzeniają się
na dalsze obszary. Naszym celem będzie ich stłumienie.
Loki już zupełnie
zdążył zapomnieć, że ojciec mianował go opiekunem wilka. Od tego czasu minął
blisko miesiąc... a jego życie zdążyło się tak gwałtownie zmienić. W dodatku
pierwsze słyszał o jakichś buntach
wśród Alfów. Naprawdę, musiał bardzo mocno wyłączyć się z asgardzkiego życia.
Gorąco myślał nad tym, jaki związek z tym wszystkim ma Fenrisulf. Słuchał więc
w skupieniu.
— Obawialiśmy się, że
bez silnej, skutecznej broni nie zdołamy ich pokonać – kontynuował Odyn.
– Złożyłem więc Fenrisulfowi pewną propozycję. On pomoże nam wygrać tę wojnę, a
my jego w zamian uwolnimy. Twoja służba nie będzie więc już potrzebna.
Rozległ się huk, gdy
Loki wraz z krzesłem runął na podłogę. Chcą zrobić z Fenrisulfa BROŃ? Szybko
pozbierał się z ziemi i usiadł z powrotem. Otworzył usta, zaraz je jednak
zamknął, nie wiedząc, co powiedzieć.
Do tej pory myśl o
tym, że Fenrisulf może zostać uwolniony, nawet nie przechodziła przez zakamarki
jego umysłu. Nie dopuszczał tego do świadomości. Żył w błogostanie, który dla
niego miał trwać całą wieczność. Nigdy się nie zastanawiał nad tym, co jest
ważne dla Pogromcy, ani nad tym, co będzie POTEM, gdy on zostanie uwolniony.
Przede wszystkim: co z ich przyjaźnią? Nie mógł stracić jedynego przyjaciela!
— ...nie wiem, kogo
przydzielimy do nadzorowania wilka. Zbyt wielu ochotników nie ma.
Głos Odyna wyrwał
Lokiego z rozmyślań. Popatrzył na ojca z nową energią. Siłą, wręcz emanującą z
jego wnętrza. Bóg wojny poruszył się niepewnie, czując się niezręcznie pod
wpływem tego spojrzenia.
— Ja
mogę iść, ojcze – powiedział iluzjonista, starając się zabrzmieć naturalnie. –
W końcu przez ostatnie parę tygodni byłem ulfs fostra... Pilnowanie Pogromcy
nie powinno być dla mnie problemem.
Bóg wojny popatrzył na niego nie kryjąc zaskoczenia.
— Zrobiłbyś
to?
Loki przyjrzał się swoim dłoniom, z udawaną
nonszalancją.
— Cóż...
Wydaje mi się, że ewentualnie mógłbym to zrobić.
— Ewentualnie...?
Iluzjonista podniósł wzrok. Obdarzył go drwiącym
uśmiechem.
— Wszystko
zależy od tego, jak rozwinie się sytuacja na polu bitwy.
Sytuacja na polu
bitwy nie rozwijała się.
Wszystko zaczęło się
knocić już od samego początku, gdy tylko Thor stanął przed zgromadzoną przez
Odyna armią wojowników, berserkerów i einherjarów, by przemówić. Obok niego, w
jego cieniu, stał Loki. Udawał, że pilnuje wymyślnej klatki, w której zamknięto
Fenrisulfa – klatka ta była o tyle specyficzna, że unosiła się w powietrzu, a
przenosiło się ją z taką łatwością, jakby nic nie ważyła. Była przykryta
grubym, jasnobrązowym płótnem.
Iluzjonista wpatrywał
się martwym wzrokiem w ciemny punkt przed sobą, za wszelką cenę usiłując nie
zasnąć. Thor nie był dobrym mówcą.
— Proszę
was wszystkich o ciszę – zawołał. – Cisza! – jego wołania były daremne.
Prawdę powiedziawszy, Thor był beznadziejnym mówcą.
Włosy Lokiego
zmierzwiły się pod wpływem gwałtownego podmuchu powietrza. Jego oczy otworzyły
się szeroko ze zdumienia, gdy poczuł na skórze jego ciepło. Obrócił głowę,
skonsternowany, a wtedy w jego nozdrza uderzył zalatujący stęchlizną smród.
Wykrzywił się w grymasie obrzydzenia... Dopiero po chwili, gdy zauważył, jak
płachta przykrywająca klatkę się porusza, zdał sobie sprawę z tego, że to był
ODDECH Fenrisulfa.
— Nie
sap tak na mnie, stoję tuż obok – warknął cicho w kierunku klatki.
Odpowiedziało mu głośne westchnięcie. I kolejna fala
smrodu.
— Cholera jasna,
Fenrisulf! Jesteś w fazie rozkładu, czy co? – Iluzjonista zmarszczył nos,
czując że jest o krok od zwrócenia śniadania. – Zapewniam cię na kości Ymira, że
twojemu oddechowi daleko do perfum.
— Długo
jeszcze? – spytał niezrażony wilk. – Nudzę się, cholera. Niech no mnie tylko
wypuszczą, a pójdę do tego twojego brata i...
— Pogromco,
wytrzymaj jeszcze trochę – przerwał mu. – Ostatnia walka dla Asgardu. A potem cię
uwolnimy.
— Nie
chce mi się już czekać... Nudzę się – powtórzył Fenrisulf.
— A idź
się wypchaj – odparował Loki. – Najlepiej miętą – dodał po chwili, machając
ręką przed nosem w próbach odpędzenia się od stęchłego zapachu.
Płachta poruszyła się
nieznacznie, a po chwili wychylił się spod niej czarny nos, który trącił lekko
Lokiego w rękę.
Iluzjonista odskoczył
gwałtownie, obrzydzony. Rozejrzał się, mając nadzieję, że nikt tego nie
zauważył, po czym powrócił do klatki, idąc w jej stronę wolnym krokiem...
— Zdziczałeś?!
– warknął, zniżając głos.
Nos poruszył się, próbując odgarnąć płótno zasłaniające
mu widok.
— Powiedz
braciszkowi, żeby zrobił jakiś użytek z tej swojej zabaweczki. Jeżeli to jest
ten słynny MŁOT, to jakoś nie widzę, by był do czegokolwiek w tej chwili
przydatny...
Loki pokiwał głową,
po czym podszedł do Thora. Stanął tuż za nim i powtórzył mu pomysł Fenrisulfa.
— Niezła
myśl – skwitował gromowładny.
Odepchnął Lokiego od
siebie, wyciągnął mjollnir, po czym z całej siły uderzył nim o ziemię. Rozległ
się huk równy dziesięciu piorunom, w powietrze wzbił się pył, a
niewytłumaczalnie silna moc odepchnęła stojących najbliżej wojowników
gwałtownym podmuchem... Iluzjonista z trudem utrzymał się w miejscu, schylił
głowę, gdy posypał się na niego grad ziemistych grudek.
Wszyscy ucichli.
Niektórzy zaczęli rozglądać się wokół siebie, nie wiedząc, co się stało. W
końcu większość zaczęła zwracać uwagę na Thora.
Władca piorunów
poruszył się niepewnie, przytłoczony ciężarem tych wszystkich spojrzeń.
— Posłuchajcie... –
odezwał się. Odchrząknął. – Posłuchajcie! – powtórzył głośniej. – Niektórzy z
was wiedzą, w jakim celu się tutaj zebraliśmy. Inni jednak nie. Chciałbym więc
wam teraz ten cel co-nieco przybliżyć, jako że będę przemawiał w imieniu Odyna,
który wraz z grupą najbardziej oddanych mu einherjarów już wyruszył...
Niektórzy wojownicy
zaczynali tracić zainteresowanie. Rozległy się szmery, gdy oddali się cichym
rozmowom. Las szeptów coraz bardziej narastał.
— Może przejdę do
rzeczy... – kontynuował Thor, choć już wiedział, że jest przegrany. – Jakiś
czas temu dowiedzieliśmy się, że tutaj, w Alfheimie, wybuchły bunty przeciwko
mojemu ojcu... to znaczy, Odynowi, i... – Widząc, że wojownicy go nie słuchają,
chwycił się ostatniej deski ratunku: – Mamy broń! Możemy to wygrać!
Loki wyłączył się.
Nie słyszał już nic, poza wrzawą, jaka zapanowała między wojownikami. Tracili
czas. CENNY czas. Poczuł, że musi coś zrobić... Że musi interweniować.
— Szalony...
– ostrzegawczy głos dobywający się z wnętrza klatki.
Loki przełknął ślinę.
— Wiem,
co powiesz. „Nawet o tym nie myśl” – czy tak?
Gniewne prychnięcie Fenrisulfa.
— Szalony,
ruszże się, dzieciaku. Zrób to. Teraz.
Słowa Fenrisulfa
napędziły go nową siłą. Uśmiechnął się do siebie chytrze, gdy ruszył w stronę
niewielkiego podwyższenia. Na początku niepewnie, ale z każdym kolejnym krokiem
z coraz bardziej narastającą odwagą. A gdy stanął obok Thora i delikatnie,
wymownie go odepchnął, nie czuł nic poza mocą, wibrującą w jego żyłach.
Spojrzał po
zgromadzonych wojownikach. Wdech. Wydech. Wdech.
— ZAMKNĄĆ
SIĘ, WSZYSCY!!! – wydarł się. – STULIĆ
DZIOBY, ALE TO JUŻ!!!
Wydech.
Seria głębokich, głębokich oddechów.
Zdezorientowani
wojownicy uciszyli się. Skupili całą uwagę na iluzjoniście. Zacisnął zęby,
okazując w ten sposób swoją irytację. Jego władczy wzrok przesunął się po
wojownikach... Niejeden z nich cieszył się teraz w duchu, że spojrzenie nie
może zabijać.
— Czy wy jesteście
bandą wioskowych przygłupów? – rzucił Loki. – A może prymitywami z Midgardu? –
Cisza. – To może armią zaplutych, rozwydrzonych Olbrzymów? – Cisza. – KIEDY
PYTAM, MACIE ODPOWIADAĆ!!! – wrzasnął.
Kilku wojowników aż
skuliło się w sobie. Odezwały się ciche pomruki, zaprzeczenia...
— Nie
słyszę was, ĆWOKI!
Tym razem rozległy się chóralne okrzyki, zaprzeczające
słowom Lokiego.
— Tak lepiej! – Kąciki jego ust uniosły się w perfidnym
uśmiechu.
W przypływie pewności
siebie zeskoczył z piedestału i ruszył przed siebie, nie przestając mówić.
Wojownicy rozstępowali się przed nim, jak rzeka opływająca kamień.
— Alfheim odwrócił
się od Asgardu! – zawołał Loki. – Po waszych minach widzę, że mi nie wierzycie.
MACIE RACJĘ! – zatrzymał się i powiódł wzrokiem po otaczających go wojownikach.
– Na razie. Bo TO może się stać. Już niebawem. – Zrobił efektowną pauzę. –
Niejaki Gandalf gromadzi na wschodzie rebeliantów, by zaatakować stolicę i
wystąpić przeciwko Geirstadaalfowi. Nie możemy do tego dopuścić. Jeżeli Gandalf
zrzuci z tronu Geirstadaalfa i przejmie władzę, jaką możemy mieć pewność, że
jego następnym celem nie stanie się Asgard? – odwrócił się i popatrzył na
oniemiałego Thora. Ruszył z powrotem. – Za niedługo wyruszamy na wojnę.
Stłumimy wszelkie oznaki buntów. Zdepczemy rebeliantów, jak mrówki. A tego, kto
przyniesie Odynowi głowę Gandalfa, czeka nagroda... – Ponownie się zatrzymał.
Jego wzrok przesunął się po wojownikach, zatoczył koło, zatrzymał na klatce. –
Naszą przewagą jest... broń!
Rozrzucił szeroko
ręce na boki, posyłając Thorowi wymowne spojrzenie. Gromowładny zmarszczył
czoło, nie wiedząc, o co mu chodzi. To Lokiego zirytowało. Wywrócił oczami, po
czym uniósł brwi i spojrzał na niego jeszcze bardziej wymownie. Thor wciąż
jednak nie wiedział, o co chodzi. Loki zazgrzytał zębami – jego wzrok
przeskoczył na klatkę, po czym z powrotem na Thora. Na klatkę i z powrotem, na
klatkę...
Wreszcie gromowładny
zrozumiał. Szybko się reflektując, podbiegł do klatki, po czym zamaszystym
ruchem zrzucił z niej okrywający ją pled.
Rozległy się donośne
ochy i achy, gdy wszyscy zgromadzeni ujrzeli Fenrisulfa.
Jego czarna, lśniąca
sierść była nastroszona. Ślepia błyszczały mu złowrogo, niesamowitym odcieniem
złota. Kły szczerzyły się drapieżnie. Ostre jak brzytwy pazury miał wysunięte.
A najbardziej niesamowite było to, że...
Fenrisulf płonął.
Cała jego sylwetka
skrzyła się od ognia, nad którym PANOWAŁ. Złote, czerwone, pomarańczowe
płomienie okrywały go, niczym całun. Drgały, tańczyły po jego ciele.
— Mamy broń! –
powtórzył Loki. – I nie zawahamy się jej użyć, gdy dojdzie do ostatecznego
starcia! Co wy na to?!
Rozległy się krzyki
aprobaty.
— To jest nasza
wojna! – wrzasnął iluzjonista, coraz bardziej podniecony. – Drżyjcie narody
Alfów, drżyjcie ziemie Alfheimu... NADCHODZI CHAOS! – Wiwaty. – NADCHODZI
SPUSTOSZENIE! – Coraz głośniejsze wiwaty. – NADCHODZI ASGARD! – Wiwaty nie
znają końca. – TO JEST NASZA WOJNA, WOJOWNICY ODYNA, I MY. JĄ. WYGRAMY!!!
Wybuch euforii.
Fajerwerki rozdzierają gardła wojowników. Radość opada na ich ramiona. Bojowe
okrzyki zagrzewają do walki...
A Loki stoi pośrodku
tego wszystkiego. Czuje wypełniające go ciepło. Czuje się jak najbardziej
spełniony. Czuje, że doświadczył jednej ze wspanialszych chwil w jego życiu.
Otaczający go wojownicy patrzą na niego z uznaniem, uśmiechają się do niego,
dotykają go, gdy przechodzi przez tłum, w stronę Fenrisulfa. To JEGO ludzie. Są
tu dla niego.
Loki odwrócił się, by
ostatni raz popatrzeć na armię. Swoją armię.
— JESTEŚCIE
ZE MNĄ?!
Okrzyki radości, jeszcze głośniejsze niż wcześniej.
— POKAŻMY
WIĘC ALFOM, CZYM NAPRAWDĘ JEST GNIEW ASGARDU!!!
Wielka, masowa euforia, która...
w jednej sekundzie ucichła.
Peleryna Thora, stojącego przy klatce Fenrisulfa...
zajęła się ogniem.
W namiocie dowódczym
panował zgiełk i harmider. Loki i Fenrisulf z trudem słyszeli siebie nawzajem.
Iluzjonista zawzięcie tłumaczył coś przyjacielowi, pokazując mu jakieś
informacje na mapie. Pogromca słuchał go w skupieniu.
—
Pójdziemy przodem. Ty uruchomisz tę swoją pożogę i wyczyścisz szyki. Będę tuż
koło ciebie.
— Jasne.
I nic nie będziesz robić.
— OPANOWAŁEM
parę umiejętnych sztuczek...
— Ale to
są wciąż tylko SZTUCZKI, Szalony. My idziemy na wojnę, a nie do cyrku.
Loki
popatrzył na niego wściekle.
— Zdaję
sobie z tego sprawę, ale...
— Nie –
przerwał mu Fenrisulf. – Najlepszy wciąż jesteś w iluzjach, Szalony. Zrobimy
tak: w połowie walk odłączysz się ode mnie i skierujesz do ich obozu. Tam
powinieneś znaleźć Gandalfa. Ja dołączę później.
Iluzjonista przez
dłuższą chwilę patrzył na niego spod zmrużonych powiek.
—
Zgoda... – powiedział niepewnie. – Ale nie wejdę do namiotu Gandalfa bez
ciebie. Będę czekać... Na ciebie też mogę rzucić iluzję, jakbyś potrzebował
pomocy.
Fenrisulf
parsknął chrapliwym śmiechem.
—
To raczej nie będzie potrzebne. Wydaje mi się, że sami będą mi schodzić z
drogi, na widok ognistej kuli ognia...
Loki
uśmiechnął się chytrze.
— Idę z
wami – usłyszał za sobą czyjś głos.
Zamarł. Odwrócił się,
by spojrzeć prosto w twarz Thora. Przez dłuższą chwilę patrzył na niego,
czując, jak ulega jego płonącym oczom, jak wewnętrzny lęk przejmuje nad nim
władzę... Już wiedział, że mu się nie przeciwstawi. Jest na to za słaby.
Stworzony do tego, by żyć w cieniu Mocarnego Thora... własnego brata.
Wtem
poczuł jak Fenrisulf trąca go mocno w plecy.
I
to mu dodało odwagi. Świadomość tego, że nie jest już sam. Że jest z nim jego przyjaciel.
— Nie,
Thor – odparł z nadnaturalnym spokojem. – Przykro mi, ale nie idziesz.
Prawda uderzyła w
gromowładnego z kilkusekundowym opóźnieniem. Zamrugał kilka razy, jakby nie
dowierzając temu, co usłyszał.
— Moment,
Loki. Jak to NIE IDĘ? Czy ty sobie czegoś nie pomyliłeś? Oczywiście, że idę!
Iluzjonista
westchnął, wyraźnie poirytowany. Uśmiechnął się do niego współczująco.
—
Nie. Nie. I jeszcze raz: NIE. – Uśmiech momentalnie zniknął mu z twarzy.
— Loki...
– zagrzmiał ostrzegawczo Thor.
Magik pokręcił tylko
głową. Wydął dolną wargę, ukazując w ten sposób swoje rozczarowanie.
— Och...
– westchnął. – Ja po prostu nie chcę, żeby ktoś taki jak ja, kto jest NIKIM,
niszczył ci reputację. – Skłonił się teatralnie, nie spuszczając z Thora
chłodnego spojrzenia. – Racz mi wybaczyć, o, Mocarny. Obowiązki mnie wzywają.
Powiedziawszy to,
odwrócił się i wyszedł, chwytając po drodze wiszące na ścianie siodło.
Przekraczając próg, zdążył jeszcze zasalutować bratu na pożegnanie.
Fenrisulf wybuchł
śmiechem na widok oniemiałej miny gromowładnego, po czym w paru susach dołączył
do Lokiego.
— No,
no... Szalony, robisz postępy. Rozbestwiłeś się! Jaki z ciebie buntownik!
— Zamknij
się, Pogromco. Nie powinieneś przypadkiem zająć się swoim cuchnącym oddechem? –
zapytał go zimnym głosem, kierując się w stronę stajni.
— Królewicz
drażliwy się zrobił? Ojej, ojej... – śmiał się wilk. Szedł za przyjacielem,
dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, GDZIE tak właściwie idą. – Czemu
jesteśmy koło stajni? – zdziwił się.
Loki posłał mu
szelmowski uśmieszek, po czym wkroczył do środka. Nie minął dłuższy moment, jak
wyprowadził stamtąd pięknego, białego rumaka. Ośmionogiego.
— Pomyślałem
sobie, że trudno mi będzie za tobą nadążyć... – mówił, kulbacząc konia.
Fenrisulfowi
szczęka opadła.
To był przecież
Sleipnir. Najszybszy koń w całym Wszechświecie. Najważniejszy dla Odyna. Rumak,
którego jedynie Wszech-ojciec może dosiadać. Silna bestia, stworzona do
przewożenia zmarłych... Stworzenie, którego zwykła istota ludzka nie powinna
nawet dotykać.
— Więc przywiozłeś ze
sobą Sleipnira?! – wykrzyknął Fenrisulf, zszokowany. – Skąd ty go wziąłeś?! Na
czarny wiatr, Odyn ci łeb urwie!
Loki wzruszył
ramionami. Sprawdziwszy, czy wszystko prawidłowo leży, dosiadł rumaka.
— Tylko
go pożyczyłem...
Ruszył przed siebie, wymijając wilka. Pogromca powiódł
za nim wzrokiem.
— A Odyn
o tym wie?
To pytanie Loki pozostawił bez odpowiedzi...
Przycisnął głowę do
szyi konia.
Rzucenie iluzji w
panującym wokół zgiełku i zamieszaniu było znacznie trudniejsze, niż mu się na
początku wydawało... Wszędzie lała się krew, na ziemi leżeli martwi wojownicy –
obydwu światów. Fenrisulf szalał zamieniając wszystko wokół w jedno wielkie
pogorzelisko. Ogień, ogień, ogień.
Śmierć czaiła się za
plecami Lokiego. Zaglądała mu przez ramię. Biegła przy jego boku. Spoglądała mu
w oczy.
To była jedna wielka
rzeź.
Gdyby nie Fenrisulf,
prawdopodobnie Asowie nie przeżyliby tego starcia. Nikt nie docenił Alfów... A
okazali się znacznie lepsi, niż ktokolwiek śmiałby przypuszczać.
Zbłąkana strzała
wbiła się w ramię Lokiego.
Ból. Krew. Ogień.
Siła uderzenia
odrzuciła go lekko do tyłu. Szarpnął cuglami przez przypadek, sprawiając, że
Sleipnir stanął dęba i prawie zrzucił go z grzbietu. Zaraz jednak Loki odzyskał
władzę nad zmęczonymi mięśniami i opanował wierzchowca – koń z powrotem opadł
na ziemię, z łomotem uderzając o nią wcześniej wzniesionymi czterema kopytami.
Lokiemu aż zęby zadzwoniły.
Starając się
zignorować ból, wyrwał strzałę z ramienia i cisnął nią gdzieś w bok. Ponownie
przylgnął do szyi konia.
— Pędź,
Sleipnir. Pędź, jakby cię sam Surtr gonił – wyszeptał mu do ucha.
Ścisnął nogami jego boki i...
Sleipnir ruszył.
Loki z całych sił
próbował skupić się na rzuceniu iluzji. Graniczyło to jednak z niemożliwym...
Jechał z zaciśniętymi zębami i niespokojnym spojrzeniem, wczepionym w jakiś
punkt przed sobą. Wszystko wokół go rozpraszało.
Wojownicy walczący ze
sobą, którzy w ostatniej chwili uciekali sprzed kopyt Sleipnira. Martwe ciała,
które deptał. Zbłąkane strzały, które ze świstem przelatywały nad jego głową.
Szalejący wokół ogień, nad słupami którego ośmionogi rumak z łatwością
przeskakiwał. Wrzaski walczących. Jęki umierających. Wołania rannych. Zgiełk
atakujących siebie nawzajem wojowników. Trzeszczenie i zgrzytanie mieczy –
metalu uderzającego o metal. Odgłosy siekących powietrze strzał i biegających
wokół ludzi. Widok śmierci. Widok rozkładu. Widok wojny... Smród potu,
spływającego mu po karku. Smród strachu, unoszący się w powietrzu. Smród
gnijących kawałków ciał, leżących na drodze, jak liście zdmuchnięte przez
wiatr. Jego twarz zbryzgana cętkami krwi tego, któremu właśnie, gdzieś obok,
odrąbano głowę... Jego płaszcz ociekający krwią, jego własną. Pole bitwy tonące
pod morzem krwi. Wszystko zaścielone czerwienią, miękkim szkarłatem, od
patrzenia na który aż bolały go oczy...
Wojna.
Wojna go rozpraszała.
Nagle na jego drodze,
jak spod ziemi, wyrósł łucznik. Alf stał centralnie na środku, nie przejmując
się pędzącym na niego Sleipnirem. Był cały zbryzgany bordową posoką. Skórzane
ubranie miał w strzępach. Długi ozdobny łuk wzniesiony. Celował.
Do.
Lokiego.
Nim iluzjonista zdał
sobie sprawę z tego, co się dzieje, Alf błyskawicznie wyszarpnął strzałę z
kołczanu, nałożył ją na cięciwę, naciągnął aż do samego policzka, przy
wyprostowanym ramieniu i... puścił.
A czas spowolnił.
W jednej sekundzie
Loki widział zimne, nienawistne spojrzenie łucznika.
W drugiej strzałę,
pędzącą prosto na niego. Każdą rysę na drewnie. Specyficzne wycięcia grotu.
Falowanie barwnych lotek – żółtych albo czerwonych.
W kolejnej Sleipnir
wzbił się w powietrze, chcąc przeskoczyć nad stojącym mu na drodze Alfem.
A potem nadeszła
śmierć.
Strzała z furkotem
przefrunęła tuż koło Sleipnira. Otarła się o jego szyję, nawet go nie
drasnąwszy – rumak w ostatniej chwili odchylił głowę. Kierowała się prosto na
Lokiego, który...
Widział wszystko. Ale
zarazem nic. Krew dudniła mu w uszach, bicie jego serca było jedynym odgłosem,
jaki był w stanie słyszeć. Musiało minąć jedno buch-buch. Musiało minąć jedno
uderzenie gorąca. Musiało minąć jedno jego mrugnięcie.
Nim wypuścił
wstrzymywany od dłuższego czasu oddech.
A czas znów ruszył.
Coś w nim drgnęło.
Nie wiedział, co się stało. Wtedy jeszcze nie mógł wiedzieć, że obudził w sobie
magiczną moc. Wtedy jeszcze nie mógł wiedzieć, że udało mu się spowolnić czas.
Wtedy jeszcze nie mógł wiedzieć, że właśnie w wyniku tych obu czynników...
złapał
strzałę.
Tuż przed swoją
twarzą.
Konsternacja.
Niedowierzanie. Przerażenie. Co się właśnie stało? Jakim cudem udało mu się
tego dokonać? Jak blisko śmierci znajdował się w tamtej chwili?
Jego oddech stał się
ciężki i urywany. Szeroko otwartymi ze zdumienia oczami wpatrywał się przed
siebie, a w jego spojrzeniu malował się strach. Dłoń wciąż zaciskał na
schwytanej strzale, nie zdając sobie z tego sprawy – ręce mu drżały. Nie chciał
o tym myśleć. Nie teraz. Zamknął oczy, wzdychając głęboko. Z całej siły
przylgnął do szyi konia, a potem...
On i Sleipnir
rozpłynęli się w
powietrzu.
Dosłownie.
Adrenalina opadła,
gdy zsiadł z konia. Zatrzymał się dopiero przed namiotem dowódczym. W głowie
wciąż miał mętlik, gdy tu przyjechał. Nie miał bladego pojęcia, co się wtedy z
nim stało. Skąd miał wiedzieć?
Był pewien tylko
tego, że nie chce czekać na Fenrisulfa. Miał dość bezczynności.
Podświadomie czuł, że
coś się w nim zmieniło. Napędzała go ochota działania. Pragnienie zniszczenia.
Chęć siania chaosu. I wyrządzenia komuś naprawdę paskudnej, paskudnej
krzywdy...
Rzucił na siebie
iluzję i przekroczył próg namiotu, starając się powstrzymać od śmiechu.
Nie oczekiwał, że
będzie łatwo. I na pewno też się tego nie spodziewał. A jednak... tym razem Los
się do niego uśmiechnął.
Gandalf siedział przy
mahoniowym biurku, całkowicie bezbronny. Stojący pod ścianą kijek, który
prawdopodobnie był jego różdżką, nie wyglądał wcale groźnie. Krótki, złoty i
ostro zakrzywiony, zwężający się na czubku, jak ostrze. W rozwidleniu na górze
miał wstawione coś w rodzaju szlachetnego kamienia – tak to przynajmniej
wyglądało dla Lokiego – jarzącego się jaskrawym odcieniem błękitu.
Pierwsze skojarzenie:
dzida.
Spodobała się
iluzjoniście.
Teraz jednak nie
chciał zawracać sobie nią głowy. Odbywszy szybki rekonesans i upewniwszy się,
że Gandalf jest sam, zasunął płachtę namiotu, pozorującą drzwi, po czym
podszedł do skonsternowanego, nic nie spodziewającego się Alfa.
Wyszarpnął swój
ulubiony sztylet i podrzucił nim parę razy w powietrzu. Stanął tuż koło
Gandalfa, złapał go za przedramię ręki opartej na stole i...
Z całej siły
przyszpilił ją sztyletem do blatu.
Iluzja znikła.
Rozległo się
otępiające wycie cierpiącego dowódcy.
Loki przysunął sobie
stojące obok krzesło, po czym siadł na nim, rozpierając się wygodnie. Nogi
ułożył na blacie. Nie spuszczał wzroku ze swojego „jeńca”. Westchnął głęboko.
Jakby z nudów, zaczął kręcić nożem pogłębiając ranę na ręce Alfa.
— Gandalf,
prawda?
Odpowiedziały mu jęki przepełnione bólem.
Oczy Lokiego zmrużyły
się złowróżbnie. Drugi sztylet pojawił się u niego znikąd, w ułamku sekundy.
Brutalnym, szybkim ruchem wbił go w dłoń Gandalfa. Krew trysnęła na wszystkie
strony. Rozległ się jego rozdzierający, mrożący krew w żyłach wrzask.
— Odpowiadaj, jak do
ciebie mówię – powiedział Loki zadziwiająco spokojnym, władczym głosem.
Gandalf jęknął cicho.
Oczy zaszły mu łzami.
— Tak... – wysapał w
języku Asów z ciężkim, alfickim akcentem. – Tak. Jestem Gandalf. A ty...
— Loki – wszedł mu w
słowo. – Z Asgardu. Wysłano mnie tu z niezwykle ważną misją. Zanim jednak
przejdziemy do sedna całej sprawy, chciałbym się jeszcze z tobą trochę zabawić.
Co ty na to?
Gandalf zacisnął
zęby. Nie odpowiadał.
Jego upór doprowadzał
Lokiego do szaleństwa. Już wyciągał rękę, by znów pokręcić którymś ze
sztyletów, gdy nagle...
— Masz
serce? – rzucił Gandalf.
Loki zatrzymał się w połowie ruchu. Z powrotem opadł na
oparcie krzesła.
— To
jakieś pytanie z kruczkiem? – spytał.
— Powiedziałeś,
że chcesz się zabawić – wycedził Gandalf. – Masz serce? – powtórzył.
Iluzjonista uniósł
brwi w zdziwieniu. Spuścił wzrok i popatrzył na swoją pierś, jakby nie był
pewien odpowiedzi i szukanie dowodów miało go do niej przekonać. Przez dłuższą
chwilę wpatrywał się, jak jego klatka piersiowa faluje w rytm oddechu. Uniósł
wzrok, by z powrotem spojrzeć na Gandalfa. Jedna z jego uniesionych brwi
opadła.
— Co to
za głupie pytanie? Chyba każdy ma serce... – odparł z nutą drwiny w głosie.
— Owszem.
Ale mnie nie o to chodzi. Nie o „narząd”.
— Więc...
Nie dokończył, bo w
tej samej chwili rozległ się odgłos rozdzieranej tkaniny i do środka wparował
Fenrisulf. Jego całe ciało płonęło.
Zarówno Loki jak i
Gandalf spojrzeli w kierunku wilka.
— Cześć,
Pogromco. Fajnie, że raczyłeś wpaść – przywitał się iluzjonista.
— Jeszcze
go nie zabiłeś? – prychnął Fenrisulf.
Loki wzruszył tylko ramionami.
— Zgaś
się – rozkazał.
Wilk posłusznie wykonał polecenie – ogień spowijający
go natychmiast zniknął.
Na moment przestano
zwracać uwagę na Gandalfa. Moment wystarczająco długi, by ten złapał wolną ręką
za swoją różdżkę, chwycił ją pewniej i...
Przystawił jej koniec
do piersi Lokiego.
Do jego serca.
Niebieski kamień
rozjarzył się błękitem i...
Nic więcej się nie
stało.
Iluzjonista powoli
obrócił głowę, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że jego własny
jeniec próbuje zrobić mu krzywdę. Ściągnął brwi w konsternacji. Spojrzał na
końcówkę złotego kijka, lekko wbijającego mu się w pierś. Przesunął wzrokiem po
całej jego długości, potem w górę, w górę, aż zatrzymał się na oczach Gandalfa.
Przerażonych, zdumionych oczach.
— Ty
nie... – zająknął się Alf. – Ty nie masz...
Loki zazgrzytał
zębami. Ostrożnie spuścił nogi na ziemię, po czym złapał za różdżkę i odrzucił
ją jak najdalej od siebie.
— Dosyć
tej błazenady – wysyczał. – Gadaj natychmiast, co planujecie.
Gandalf powędrował
wzrokiem za swoją różdżką, ciśniętą w kąt. Na jego twarzy malowało się
niedowierzanie. Przez dłuższy moment nie odzywał się.
— Chcemy zabić
twojego brata, Thora, księcia Asgardu – powiedział w końcu, jakby to była
najbardziej banalna rzecz na świecie.
Te słowa uderzyły w
Lokiego jak grad. Zamrugał szybko, zaskoczony bezpośredniością Gandalfa.
— Skąd
ta odwaga? Macie jakiś konkretny powód? – zadrwił.
— Zemstę
– Gandalf uśmiechnął się. – Chcemy się zemścić na Thorze za to, co robi nam,
naszemu królowi, naszym ludziom, naszym kobietom...
Twarz Lokiego nie
wyrażała żadnych uczuć. Jego oczy rozbłysły zielenią, choć nie zdawał sobie z
tego sprawy.
— Mów
dalej.
— Cóż...
– westchnął Alf. – Od pewnego czasu Thor nawiedza nasze ziemie, żądając broni,
naszych trunków i wszystkich wyrobów. Jeśli mu się nie podporządkujemy, robi
nam okropne rzeczy. Niszczy wszystko. Morduje. Gwałci. Traktuje nas, jak
robactwo.
— Skąd
możemy wiedzieć, że nie kłamiesz? – mruknął Fenrisulf.
— Nie
kłamie – odparł Loki. Nie wiedział, skąd u niego ta pewność, ale coś w jego
wnętrzu mówiło mu, że dowódca ma rację. – Kontynuuj.
Gandalf odchrząknął.
— My,
Alfowie, jesteśmy Leśnymi Duchami. Za czasów Tyra traktowano nas na takim samym
poziomie, jak Ród Świetlisty... to znaczy, wasz ród. Nie tolerujemy przemocy.
Nie tolerujemy agresji. Nie tolerujemy walk. Ale jak przychodzi, co do czego,
to potrafimy się zemścić... Uznaliśmy, że już DOŚĆ. Nie pozwolimy na to, by
jakiś nędzny As nami pomiatał.
Loki wpatrywał się w
niego spod zmrużonych powiek.
W końcu, podjąwszy
decyzję, wyrwał mu z ręki oba sztylety, za jednym zamachem. Z gardła rannego
wydobył się zduszony jęk.
— Czy ty
to słyszysz, Fenrisulf?
Wilk aż przysiadł z wrażenia.
— Tak...
Tak. Może mi się wydaje, ale chyba coś nas łączy z tym Gandalfem.
— Naprawdę?
– spytał Alf, przyciskając dłoń do ran i szybko owijając je jakąś szmatą.
Twarz Lokiego rozświetlił paskudny uśmieszek.
— O,
tak. Wyobraź sobie, że nie ty jeden nienawidzisz mojego brata.
Na początku Gandalf
wpatrywał się w niego ze zdziwieniem i zmieszaniem. Ale w miarę, jak słuchał,
robił się coraz bardziej przekonany, że jego „porywacze” nie kłamią.
Loki powiedział mu w
skrócie o tym, jakie to on ciężkie życie prowadzi, żyjąc pod jednym dachem z
Thorem. Fenrisulf dorzucił swoje dwa grosze, mówiąc o swoim pojmaniu i nieomal
zagłodzeniu na śmierć przez gromowładnego.
A pod koniec tych
wszystkich opowieści Gandalf czuł, że zyskał dwóch, nowych, silnych
sojuszników.
— Moglibyśmy
połączyć siły – powiedział Fenrisulf.
— Na
święty miecz Tyra, to przecież genialny pomysł! – wykrzyknął Gandalf.
— Oczywiście,
że tak – kontynuował wilk. – Ty masz swoją armię, która walczy tak samo dobrze,
a może nawet i lepiej niż wojska Odyna. Ja mam swoją pożogę, jak to
zwykł mój kumpel po fachu nazywać. Loki też coś tam umie...
— Coś
tam?! – warknął oburzony. – Umiem dużo więcej, niż jesteś sobie w stanie
wyobrazić!
— Młody
ma rację – odezwał się Gandalf. – Udało mu się z łatwością mnie unieszkodliwić.
Loki pokiwał dłonią,
wskazując na to, że Gandalf wie, co mówi.
— Ponadto –
kontynuował Alf – na jego korzyść działa to, że jest odporny na działanie mojej
różdżki.
To zaintrygowało
iluzjonistę.
— A co
to tak właściwie oznacza...? – spytał.
Gandalf popatrzył na
leżącą w kącie różdżkę. Potem znów na Lokiego. Jakby nie był pewien, czy może o
tym mówić. W końcu odetchnął i...
HUK!
Ściany namiotu
zostały zerwane.
Płachta odfrunęła,
porwana przez wiatr.
Białe światło
przeszyło powietrze z siłą stu piorunów, oślepiając wszystkich zgromadzonych.
Loki zasłonił oczy ręką.
Oddech uwiązł mu w krtani. Usłyszał odgłos miecza, wysuwanego z pochwy. Potem
krótkie, szybkie CHLAST. Coś go ochlapało. Coś upadło na ziemię i potoczyło się
po niej...
Odsunął rękę i
niepewnie otworzył oczy, mrugając szybko. Gdy tylko mroczki znikły, zobaczył...
Thora
który stał koło niego
i wpatrywał się nań złowrogo. W jednej ręce ściskał młot. W drugiej długi
miecz, zroszony świeżą krwią.
Coś w tym widoku
sprawiło, że serce Lokiego uderzyło dwa razy mocniej. Powoli spuścił wzrok i...
Z jego płuc wydobył
się szybki, urywany oddech. Oczy rozszerzyły się szeroko w zdumieniu. Odniósł
wrażenie, że lada chwila, a zemdleje. Bowiem tuż koło jego stóp leżała...
...głowa Gandalfa.
Wszelka nadzieja
przepadła.
Chciał krzyczeć.
Chciał wrzeszczeć. Chciał zaatakować Thora. Wyrwać mu miecz i wbić mu w pierś.
Albo sobie. Zrobić coś. Cokolwiek.
Siedział jednak w
miejscu i wpatrywał się tępo w oczy dowódcy Alfów. Martwego.
— Miałeś tylko jedną
rzecz do zrobienia, Lok – powiedział Thor, zawiedzionym głosem. – Tylko jedną.
Loki nie odezwał się.
Pomocy. Powietrza.
Czegokolwiek...
— Loki?
– głos Thora stał się niepewny, drżący.
Czy naprawdę po raz
kolejny szansa na uwolnienie się od brata po prostu uciekła mu tuż sprzed nosa?
— Lok,
wszystko w porządku?
— Nie. Nic nie jest w
porządku. I nie będzie, dopóki ty, Thor, pozostaniesz żywy – to były słowa,
których Lokiemu nie udało się wypowiedzieć. Choć pragnął to zrobić. Ale nie
potrafił.
Poczuł, jak zatacza
się. Teraz wszelka adrenalina opadła, razem z nadzieją, ulatującą z niego jak
powietrze z przebitego koła.
Ogarnęło go przemożne
zmęczenie... Ból w ramieniu odezwał się ze zdwojoną siłą.
— Loki –
głos Thora, zacierający się. Dobiegający z bardzo, bardzo daleka. – Krwawisz.
Pochłonęła go ciemność.
Błysk.
Światło.
— Fenrisulf?!
– To jego głos? Jak zabawnie brzmi.
Gdzie on się znajduje? I gdzie jest Pogromca? Co się
stało...?
— Spokojnie.
Straciłeś dużo krwi. Właśnie cię operujemy... – Nic nie znaczące słowa,
odległe, puste, zimne.
Ciemność. Światło. Ciemność... jeszcze nie. Musi
wiedzieć. Dopiero potem... odpocznie.
— Fenrisulf?
– powtórzył. Chciało mu się śmiać. – Pogromco...?
Cisza. Niepokojąca.
Słaby... taki słaby...
— Nic mu
nie jest – ktoś odpowiedział. – Fenrisulf jest bezpieczny. Ty też jesteś.
Jego przyjaciel –
jedyna osoba, na której mu zależało – jest bezpieczny. Reszta go nie
interesowała.
Co on miał zrobić?
Ach... tak...
Odpocząć.
— Panowie... – inny
głos. Chyba Thora? – Czy ta żaróweczka powinna się świecić na czerwono?
— Na
CZERWONO?! – zdołał usłyszeć.
A potem
znów nadeszła
ciemność...
Fenrisulf uchylił
powieki. Fala jaskrawego światła, jaka w niego uderzyła, sprawiła, że od razu
je jednak zamknął.
Próbował przypomnieć
sobie, co się wydarzyło... gdzie się znajduje...
Jego głowę osaczał
jednak tępy ból. A pamięć urywała mu się w momencie, gdy przebywał w namiocie
dowódczym Gandalfa wraz z Lokim i nagle coś huknęło, a wszędzie wokół rozbłysło
białe światło. Wtedy stracił przytomność.
Ale gdzie był teraz?
Odyn i Loki powtarzali mu wielokrotnie, że jak tylko wykona swoje zadanie, to
oddadzą mu wolność.
Otworzył oczy,
powoli. Dłuższą chwilę zajęło mu przyzwyczajenie się do światła. Gdy wreszcie
mroczki się rozwiały, wszystkie kolory straciły nagle swoją jaskrawość i
ostrość. I zauważył, że w rzeczywistości otaczają go ze wszystkich stron szare,
znajomo wyglądające skały...
Muspelheim?
Poruszył się i
poderwał z ziemi, gdy nagle...
TRZASK
Coś zaszeleściło i
zatrzymało go w ruchu tak nagle i silnie, że aż się zachwiał. Odetchnął głęboko
i przeanalizował otaczające go środowisko...
Nie. To niemożliwe.
Dopiero teraz poczuł
dziwną pustkę we wnętrzu, jakby coś stale wysysało z niego energię. A chwilę
potem dostrzegł... łańcuchy. Sieć oplatających go łańcuchów, niknących wewnątrz
znajomo wyglądającej skały.
Giol.
Ogarnęło go przerażenie.
Wściekłość. Niedowierzanie...
Już wiedział, że te
łańcuchy są inne. Stale wysysają z niego moc, uniemożliwiając jej regenerowanie
się. Ale...
Jak to w ogóle się
stało, że się tam znalazł? Przecież Odyn mówił, że go uwolni. Loki go
zapewniał, że mu pomoże. Chyba, że oni obydwoje kłamali. Czy Loki byłby zdolny
do tego, by udawać jego przyjaciela? Spędzać z nim tyle czasu, łudzić go i
mamić nadziejami i marzeniami o lepszym jutrze tylko po to, by go wykorzystać?
Czy on naprawdę mógł go... ZDRADZIĆ?
Doskonale wiedział,
jaka jest odpowiedź na każde z tych trzech pytań. Znał Lokiego. Wiedział i
widział do czego iluzjonista jest zdolny...
Zdradził go.
Prawda z trudem
przedzierała się przez bariery jego umysłu.
Najlepszy przyjaciel
go zdradził.
Odetchnął głęboko. I
pozwolił, by z jego gardła wyrwał się opętańczy, zawodzący ryk – przepełniony
bólem, cierpieniem i poczuciem straty czegoś naprawdę ważnego. Przepełniony
świadomością bycia zdradzonym.
Ryczał tak długo, aż
zabrakło mu sił
i osunął się na ziemię
bez tchu.
Stracił poczucie
czasu. Mijały sekundy i minuty. Mijały godziny. Mijały dni... Może nawet
tygodnie? Nikt go nie odwiedzał. Jedyne, co czuł, to zimno ziemi, na której
leżał i pożerające go uczucia głodu i pragnienia.
Konał.
Obrazy z jego życia
przesuwały mu się przed oczami. Bywało, że wzrok mu się wyostrzał i dostrzegał
szarą, otaczającą go rzeczywistość. Ale najczęściej leżał nieprzytomny.
Tego dnia coś się
jednak zmieniło.
Gdy otworzył oczy,
dostrzegł niewyraźny, rozmazany zarys jakiejś postaci... Odczekawszy aż wzrok
przyzwyczai mu się do światła i wyostrzy, zobaczył ją wyraźnie... Był to
starzec, odziany w szary płaszcz sięgający ziemi. Miał długą, białą brodę.
Twarz skrytą w cieniu kaptura... Wspierał się na wysokiej, poskręcanej lasce.
— A więc... zostałeś
zdradzony, Wasza Wysokość? – odezwał się chrapliwym, wysuszonym głosem.
Fenrisulf z trudem
skupił na nim wzrok.
— Kim...
jesteś...? – wydyszał, zdając sobie sprawę z tego, jak dawno nie używał strun
głosowych.
— Nazywam
się Yggra. I wydaje mi się, że możemy sobie nawzajem pomóc... – odpowiedział
tajemniczo.
Fenrisulf przełknął ślinę. Nie miał siły, by prowadzić
tę dziwaczną rozmowę.
— Zostałeś
zdradzony? – powtórzył Yggra.
Wilk skinął nieznacznie głową.
— Przez...
tych przeklętych... Asów... – jego zmęczony głos ociekał nienawiścią.
Starzec roześmiał się.
— O, tak... Coś o tym
wiem, uwierz mi. Kiedyś też zostałem zdradzony. W dosyć paskudny sposób.
Różnica między nami polega na tym, że mnie udało się przetrwać. Moje pytanie
brzmi: czy ty też chciałbyś przetrwać?
Fenrisulf oblizał
kły. Kolejne skinięcie głową.
— Zależy
co to oznacza... – udało mu się wychrypieć.
— Możliwość
zemsty na tych, których darzysz nienawiścią – odparł Yggra niewinnie.
Wilk przetrawił jego
słowa. Zemsta... Tak, wcześniej o tym nawet nie pomyślał. A może ten człowiek
faktycznie umożliwi mu odegranie się nie tylko na Thorze, tak jak wcześniej
zamierzał, ale też na Odynie? I na przeklętym Lokim? Zemsta. Jak to cudownie
brzmiało. Przed oczami stanęły mu krwawe obrazy ginącego rodu Asów...
— Co...
co mam zrobić? – spytał, nagle niezwykle podekscytowany.
Yggra poruszył się nieznacznie.
— Jak
wysoką cenę jesteś w stanie zapłacić? – odpowiedział pytaniem.
Fenrisulf wlepił
rozognione spojrzenie złotych ślepi w mroczne czeluści kaptura Yggry. Chciał
nim przekazać wszystkie swoje uczucia: złość, nienawiść, poczucie siły,
pragnienie, pragnienie, pragnienie zemsty.
— Każdą
– wysyczał.
Starzec klasnął w dłonie.
— Tego
właśnie oczekiwałem.
Na dłuższy moment zamilkli.
— Co...
teraz? – sapnął Fenrisulf, lekko zdezorientowany.
Yggra nawet nie drgnął.
— Teraz
– odpowiedział – musimy poczekać, aż umrzesz...
------------------------------------------------------
Cześć wam!
Tym "pozytywnym" akcentem kończę epicką opowieść Lokiego i kolejny rozdział już standardowo pojawi się za dwa tygodnie, a w nim zostanie zawarta ostatnia scenka podsumowująca całą historię, opowiedziana już prosto przez naszego bohatera. Uwielbiam pisać o młodym Lokim, naprawdę. Odkryłam to niedawno. Dawniej był jeszcze taki uroczo głupi i naiwny, taki niedoświadczony... tak lekko mi się o nim pisało, szczególnie scenki w których zabijałam jego psychikę. Tak bardzo się różni młody Loki od "starego" - teraz jest osobą rozbitą, cierpiącą, uginającą się pod ciężarem zbyt wielu masek, szukającą czegoś dobrego, ale nie za bardzo wiedzącą czego konkretnie... Wciąż jednak pozostaje tak samo złośliwy :). Mam nadzieję, że niektórzy z Was zauważyli tę różnicę. Czekam na opinie, po raz drugi życzę Wesołych Świąt i do zobaczenia w następnej notce!
A.
Zauważyli? Och, Alleko, ja się tym rozkoszowałam! Uwielbiam historię o małym Lokim. O tym, jak to wszystko się zaczęło. S Twoja jest jedyna w swoim rodzaju. Jest cudowna, nieobliczalna! Jesteś jedną z tych niewielu osób dzięki którym kocham czytać! <3 Dziękuję Ci za to.
OdpowiedzUsuńTo jest niesamowite, jak potrafisz wykreować historię na podstawie mitologii, zupełnie jak miliony osób na tej planecie, a jednak Twoja jest inna. Posiada taki zupełnie odmienny charakter, w którym zakochuję się co raz bardziej z każdym następnym rozdziałem. Zawsze sądzę,że więcej nie dasz rady mnie zaskoczyć, a z tego co dziś przeczytałam, widzę, że dopiero rozkładasz skrzydła, które tylko czekają na lot! Są one tak pełne piór wyobraźni, a każde tak odmienne, że przeciętny czytelnik przy nich siada i zachwyca się ich kształtem, charakterem wykonania. Ich wyjątkowością (ale ze mnie poeta XD)
Nie mogę się doczekać dalszych przygód Lokiego i tego jak poprowadzisx akcję. Jesteś tak utalentowana :)
Pozdrawiam,
Viv
na bogów, dziękuję :') tak dużo miłych słów na raz, sam Loki w całym moim życiu tylu mi nie dał
UsuńO tak, młody Loki jest wręcz taki naiwny i niedoświadczony. Różnicę widać bardzo wyraźnie i podoba mi się to. Doskonale pokazałaś zmianę, jaka nastąpiła w jego psychice w ciągu tych kilku lat (?), stuleci (?). Tak nawiasem mówiąc nienawidzę ich długowieczności, trudno się połapać z ich kalendarzem, no ale nieważne.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo intersujący. Historia przyjaźni Lokiego i Fernisulfa bardzo poruszająca i pomyśleć, że to się tak niewinnie zaczęło, ale lubię takie wątki ;) I ogólnie opis tego jak Loki uczył się posługiwać magią i odkrywał coraz to nowe umiejętności bardzo ciekawe. Thor jak Thor strasznie głupi, ale u niego to norma. I Odyna wręcz nienawidzę, ale to też norma. Za to zatęskniłam za Sif. Dwa rozdziały bez niej, a już smutno :(
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i "na święty miecz Tyra" (czy jakoś tak), dlaczego dopiero za dwa tygodnie! Ledwie tydzień wytrzymałam. Dawniej jakoś szybciej mi czas płyną, teraz się tak wlecze :/ No cóż, nie mam innego wyboru jak uzbroić się w cierpliwość.
Życzę dużo chęci do pisania i jeszcze więcej świetnych pomysłów :D
Pozdrawiam!
Ana
Oh gods, ja też nie mogę się połapać w tym, ile każdy z nich ma lat... Obliczenie tego, ile sam Loki ma lat zajęło mi około godziny - liczyłam osobno wg mitologii i osobno wg. Marvela - i otrzymałam dwa różne wyniki, co mnie cholernie zirytowało. Kombinowałam nawet z przedstawieniem różnicy czasowej (spowolnienie czasu w Midgardzie, czy coś), ale się z tym zapętliłam. W końcu postanowiłam pozostawić ten czas tak ogólnikowo, nie zagłębiając się w konkretne daty, tylko rzucić informacją "kilkaset".
UsuńWracając jednak do tematu: od wydarzeń opisanych wyżej minęło właśnie to kilkaset lat - wydaje mi się, że coś koło 600 - jeżeli mamy być zgodni z Marvelem. (Co do zgodności z mitologią - wolę się nie zagłębiać i pozostawić tę informację bez szczegółów xD)
Rzeczywiście różnica pomiędzy Lokim młodym, a tym starszym jest zauwazalna...świetnie opisałaś jego historię i świetnie ujęłaś w tym uczucia. Cieszę się, ze są osoby, które tak świetnie budują świat fikcyjny,aż się milej robi w sercu.
OdpowiedzUsuńAle co ja to miałam....a tak.... Opowieść Lokiego zacna, jednakże nie wyjąśnia faktu, jak to się stało, że został ojcem potwora, jakiego potwora i jak się ten narodził, ta opowieść jest o przyjaciołach, czy ojcostwo jest w takim razie metaforą? że niby zrodził potwora ze swej rzekomej zdrady? hmmm....
Liczę na to, iż to uściślisz.
Pozdro
Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam, o co chodzi. Więc może po kolei: ta rozbita na dwie części historia to opowieść o przyjaciołach, jak to nazwałaś. Niektóre wersje mitologii nordyckiej mówią o tym, że Loki jest ojcem Fenrira, ale inne temu zaprzeczają i twierdzą, że wilk narodził się w Żelaznym Lesie a z Lokim miał tyle wspólnego, że razem brali udział w końcu świata.
UsuńZ tym potworem chodzi ci o Jormungunda (aka Węża, Serpentynę Midgardu)? Jeśli tak, to tutaj wyjaśnię od razu, że mitologiczne ten przemiły gad był synem Lokiego i niejakiej Angrbody. Ja co prawda w opowiadaniu nie wymieniłam matki z imienia, ale pozostawiłam jej związek z Lokim zgodnie ze stanem rzeczy - z tą tylko różnicą, że z Angrbody zrobiłam prostytutkę ._. (mam nadzieję, że mi wybaczy)
Tak chodziło mi o tych drugich. dzięki za wyjasnienie i wybacz za zamieszanie, bo ja to czasem mieszam i też posługuję się nie tymi imionami co trzeba, im któreś dłuższe i bardziej skomplikowane tym trudniejsze staje się do zapamietania dla mnie
OdpowiedzUsuńOch, jak mi było żal Fenrira. Jak Yggra mógł!?
OdpowiedzUsuńyoutube - YouTube Channel - vimeo
OdpowiedzUsuńyoutube · www.youtube · www.youtube.com · www.youtube · youtube.com · mp3 to youtube youtube.com · youtube.com · youtube.com.
The casino app is not available for South Africa
OdpowiedzUsuńPlay at The Casino. This is an app 성남 출장샵 where you 김포 출장샵 can 포천 출장안마 play your 공주 출장안마 favourite slot 보령 출장샵 machine games for free, no deposit required, and win cash prizes for