NADZIEJA
W Gladsheimie, Złotym Pałacu Odyna, Asowie spędzali
ten dzień tak, jak zwykle. Nie działo się nic specjalnego, co mogłoby
rozpraszać spokojny nurt, jakim płynęła przed siebie szara rzeczywistość. Nie
zdarzyło się jak dotąd nic ciekawego, co mogłoby odegnać unoszącą się w
powietrzu nudę. Nie pojawiło się jeszcze nic nowego, co mogłoby odmienić koleje
losu...
Królewska
rodzina, jak zwykle o tej godzinie, spożywała posiłek w Sali Jadalnianej. Odyn
siedział u szczytu stołu, co jakiś czas rzucając resztki jedzenia swoim dwóm
wilkom, Geriemu i Frekiemu. Frigg, zasiadająca naprzeciw niego, jadła w
spokoju, jak zwykle przykładając niezwykłą wagę do kultury. Thor jak zwykle
przyszedł odrobinę spóźniony i cisnął mjollnir na stół, wywołując tym samym
oburzenie matki. A Lokiego nie było.
Jak zwykle.
— Co
dziś porabiałeś, Thorze? – zagadnął go Odyn.
Gromowładny złapał za
leżącego na stole dzika, po czym solidnym szarpnięciem urwał mu nogę. Przez
dłuższą chwilę patrzył to na nogę, to na dzika, aż w końcu nogę odłożył do
misy, a sobie na talerzu położył całą resztę.
— Nic
ciekawego, ojcze – odpowiedział, między kęsami. – Trochę trenowałem, chodziłem
po okolicy...
— Byłeś
u Baldra, jak cię prosiłam? – spytała go Frigg.
Thor zrobił tak duże oczy, jakby kawałek mięsa utknął
mu w przełyku. Uderzył się pięścią w pierś i odkaszlnął.
— Tyle razy ci
mówiłem, żebyś nie żarł jak prosię... – marudził Odyn, grzebiąc łyżką w swojej
misce zupy. Jedną ręką głaskał Frekiego.
Frigg
spojrzała na niego z naganą.
— A ja, żebyś
wyrażał się, jak człowiek, a nie jak cham! – warknęła. Popatrzyła z powrotem na
Thora, uśmiechając się słodko. – Co mówiłeś wcześniej, skarbie?
Gromowładny
wytarł usta kawałkiem swojej czerwonej peleryny, wywołując tym samym niesmak na
twarzy matki.
— Byłem
u Baldra. Wraca do zdrowia.
— Och,
to dobrze. Mówił coś jeszcze?
Thor nagle
zaczął się krztusić.
— Synu drogi, jedzenie
naprawdę ci nie ucieknie – upomniał go Odyn. – Frigg, nie zamęczaj go tymi
pytaniami... Lepiej powiedz mi, Thorze, jak było na szkoleniu?
Gromowładny
wepchnął do ust tak dużo, że aż się zaczerwienił.
— Co u moich wojowników? – dopytywał Odyn, nawet nie
zaszczyciwszy go spojrzeniem.
Thor głośno
przełknął.
— Cóż...
Więc... U nich wszystko...
ŁUP!
Drzwi wejściowe otwarły
się zamaszyście i do środka wmaszerował Loki. Nikt nawet nie podniósł wzroku
znad jedzenia...
— Na
czarny wiatr, ależ ponura pogoda dzisiaj! Widzieliście? – zawołał.
Słychać było dziwne
kłapanie, kiedy Loki chodził w kółko po pomieszczeniu, wypuszczając z siebie
potok słów. Frigg spojrzała na niego spod rzęs... a jej widelec upadł z
łoskotem na talerz. Thor i Odyn również zaprzestali jedzenia – najpierw
popatrzyli na nią, ze zdziwieniem, a potem na Lokiego... z przerażeniem.
Thorowi z wrażenia aż wypadł kawał mięsa, jaki jeszcze przed chwilą ściskał
między palcami.
Loki zaprzestał swojej
bezcelowej wędrówki. Uniósł lekko brwi, patrząc na nich nierozumnym
spojrzeniem.
— Coś
nie tak...?
— Loki,
dziecko, jak ty wyglądasz...? – wyszeptała Frigg.
Iluzjonista popatrzył po sobie, jakby dopiero teraz
zdając sobie sprawę, że coś jest z nim nie tak. Jego usta rozszerzyły się w
szerokim uśmiechu.
Loki był cały czarny.
Dosłownie. Od stóp do głów był umazany czarnym, świecącym się błotem. Nogi miał
całkowicie oblepione tym paskudztwem aż do połowy ud, ręce do łokci, a jego
twarz i kark zdobiły czarne smugi. Za sobą, na jeszcze przed chwilą lśniącej
czystością posadzce, zostawiał błotniste ślady. Jego strój był poprzecierany, a
w niektórych miejscach postrzępiony i porozcinany.
— Gdzieś
ty łaził? – spytała go Frigg, a jej twarz wykrzywił grymas niesmaku.
Nie miał na sobie
swojego ukochanego płaszcza, od początku więc musiał wiedzieć, co go będzie
czekać – nie brałby go, wiedząc, że tam, gdzie idzie, może się tak bardzo
ubrudzić i zniszczyć ubranie.
Ucieszył się, że może
coś opowiedzieć. Wznowił swoją wędrówkę po sali.
— Wybrałem się na spacer
do Jarnwidjur, Żelaznego Lasu. Postanowiłem odszukać słynne jaskinie, o których
pisały legendy... Czytałem o nich w twojej bibliotece, ojcze. Wybacz mi, nie
spytałem o pozwolenie. Wyobraźcie sobie, że udało mi się odnaleźć te... te
groty. Ale nawet nie wiecie, przez co musiałem przejść!
— Przez
tonę błota? – rzucił Thor, wgryzając się w kawałek trzymanego w rękach mięsa.
Loki spiorunował go spojrzeniem. Zbliżył się do
niego, a każdy jego krok słyszalnie lepił się do podłogi. Zatrzymał się tuż za
oparciem siedzenia gromowładnego.
Thor zastygł w bezruchu, w połowie ugryzienia...
— Loki,
braciszku kochany... Błagam cię, odsuń się ode mnie.
Iluzjonista starł z twarzy błoto. Popatrzył na
swoją smoliście czarną dłoń, potem na Thora. Jego twarz rozświetlił złośliwy
uśmiech.
— Zrobię to – odpowiedział – jeśli powiesz mi,
przez ile kobiecych ramion MUSIAŁEŚ PRZEJŚĆ dzisiaj, w Domu Rozkoszy Eydis...
Frigg ponownie upuściła widelec na talerz. Oparła
głowę na dłoni, wzdychając głęboko.
— Wracając do pałacu, spotkałem po drodze Długonogą
Larę – kontynuował Loki, zniżając głos. – Prosiła mnie, żebym ci przypomniał,
że masz rezerwację na jutro...
Thor był jeszcze w
stanie zachować resztki spokoju i nie wybuchnąć. Był w stanie, dopóki
iluzjonista nie podszedł do niego – buchnęło smrodem niemytego ciała – i nie
rozsmarował błota na jego twarzy. Wyciągnął rękę i po prostu przejechał dłonią
po całej twarzy Thora...
Tego gromowładny już nie
wytrzymał. Zadrżał, czując, jak złość się w nim zbiera, po czym chwycił pewniej
kawałek mięsa, który trzymał w ręce, odwrócił się błyskawicznie i rzucił nim w
Lokiego.
Salę wypełnił śmiech iluzjonisty, gdy ten zgrabnie
uniknął ataku.
— To nie mjollnir, bracie! – zawołał ze śmiechem. –
Nie wróci do ciebie!
— Zabiję
go... JA GO ZABIJĘ! – wysyczał Thor.
Poderwał się z miejsca i
rzucił na brata, przepełniony furią. Loki rozłożył ręce na boki, uśmiechając
się serdecznie, jakby chciał go po przyjacielsku uściskać. Gromowładny skoczył
na niego, próbując go dosięgnąć, gdy nagle...
Postać iluzjonisty
rozwiała się w powietrzu.
Thor z łoskotem upadł na
ziemię tam, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego brat. Śmiech Lokiego rozległ
się po drugiej stronie sali.
Frigg potarła twarz w
zmęczeniu... Odwróciła głowę, starając się nie patrzeć na tę komedię, jaka się
przed nią rozgrywała. Była zdegustowana.
— Dość!
– ryknął Odyn.
Loki
stłumił w sobie śmiech.
— Siadajcie.
Obydwoje – rozkazał bóg wojny.
Siedli. Thor od razu
powrócił do jedzenia. Iluzjonista rozparł się wygodnie na krześle i zaczął
kiwać się na nim, w przód i w tył.
— Loki, widzę, że
ostatnio cierpisz na niedosyt wrażeń – Odyn starał się mówić spokojnie. Nie
wychodziło mu to. – Ostatnio udało nam się złapać wilka, który zagrażał społeczności
Asgardu. Nikt jednak nie ma odwagi go karmić. Chciałbym ciebie przydzielić do
tego zadania.
Iluzjonista wydął dolną wargę. Odchylił się na
krześle.
— Cóż... może i cierpię
na niedosyt wrażeń, ale nie cierpię na niedosyt zajęć. Mam, co robić – odparował.
— A
jednak chcę, żebyś się tym zajął. Żebyś nam pomógł.
Loki
westchnął. Oparł się o blat stołu.
— To, co odkryłem, jest
dla mnie zdecydowanie ważniejsze, niż dokarmianie jakiegoś psa...
— Loki.
To nie jest prośba.
Iluzjonista
przełknął ślinę. Zdał sobie sprawę z tego, że stąpa po grząskim gruncie.
— Mógłbyś to jednak przemyśleć na spokojnie.
Ja naprawdę...
— Czy ty
nie rozumiesz?! – wybuchł Odyn, uderzając pięścią w stół.
Loki zamknął oczy i odczekał, aż wszystkie naczynia
przestaną brzęczeć.
— Rozumiem,
ojcze, ale...
— Przestań!
Czemu jesteś taki uparty?! Taki... nieposłuszny? Ciągle przynosisz nam wstyd,
robisz wszędzie zamieszanie, ściągasz kłopoty... Już dość, Loki. Pora dorosnąć.
Zacznij słuchać starszych i mądrzejszych od siebie.
Zapadła cisza, której nikt
nie ważył się zmącić jakimkolwiek dźwiękiem. Iluzjonista spuścił głowę. Za
wszelką cenę próbował odepchnąć od siebie myśl, że Odyn pragnie się go pozbyć.
— Dobrze,
ojcze. Zrobię, co mi każesz – odezwał się w końcu.
Odyn pokręcił tylko
głową z niezadowoleniem, po czym powrócił do konsumpcji. Zaraz też rozległo się
mlaskanie Thora. Loki siedział w ciszy, niepewny, czy może odejść, czy nie
zostanie za to zbesztany.
— Loki... –
usłyszał głos Frigg, która nachyliła się w jego stronę. – Skarbie, nie jesteś
głodny?
Popatrzył na
nią – najpierw z zimną bezwzględnością, szacując, co go czeka, po włączeniu się
do rozmowy. Zaraz potem jednak z bezgranicznym ciepłem. Uśmiechnął się do niej
wesoło. Wyciągnął rękę w jej stronę, nie bacząc na to, że brudzi talerze, jedzenie,
obrus i ją samą, gdy chwilę później chwyta ją za dłoń i ściska, wkładając w to
całe swoje uczucie. Kręci tylko głową przecząco.
Frigg z troską
gładzi go po brudnym policzku i odgarnia mu pół-długie włosy z twarzy.
— Jakbyś
był głodny, zawsze możesz tu przyjść...
— Wiem,
matko – odpowiedział.
Obróciła jego dłoń i pogłaskała jej wnętrze. Dopiero
teraz zauważyła, że Loki ma w tym miejscu paskudnie rozciętą skórę.
— Co ci
się stało? – spytała.
Jego
spojrzenie powędrowało za jej wzrokiem. Gwałtownie zbladł.
— To nic… to
nic takiego.
Uśmiechnął się
do matki po raz ostatni, po czym wstał i skierował się w stronę wyjścia.
— Idę
nacieszyć się resztkami wolności, jakie mi pozostały – oznajmił.
Tuż przed
drzwiami zatrzymał się. Czuł na plecach spojrzenia rodziny.
— Jeszcze jedno –
odezwał się. – W Żelaznym Lesie znalazłem zioła, które w drodze powrotnej
sprezentowałem Baldrowi... Piękniś prosił mnie jeszcze, żebym spytał, dlaczego
Thor od tygodnia go nie odwiedza?
Na jego twarzy wykwitł
przeuroczy uśmiech, gdy usłyszał, jak Thor gwałtownie się krztusi. Ignorując
jednak powstałe chwilę później zamieszanie, wyszedł z sali, z hukiem
zatrzaskując za sobą drzwi.
Na klamce pozostały resztki błota...
Tego dnia skałę Giol spowijała mgła. Po deszczach,
jakie w ostatnim czasie nawiedziły Asgard, było tu mokro, wilgotno i ślisko.
Podejście na szczyt było strome. A Loki niósł na plecach kosz wypełniony po
brzegi surowym mięsem.
To mało
powiedziane, że był wściekły.
Pierwsza próba
wdrapania się na Giol zakończyła się tym, że stracił równowagę – nogi mu się
osunęły i jak długi, legł na skale. Malowniczo zarył twarzą w błoto. Wciąż czuł
w ustach jego gorzki smak i to doprowadzało go do szaleństwa.
Za drugim
razem postanowił pomóc sobie rękoma. Czuł się jak idiota, kiedy wchodził na
górę niemalże na czworaka, ślizgając się przy tym okrutnie... W pewnym momencie
kosz, który dźwigał na plecach, przesunął mu się do przodu... Zanim zorientował
się, co się dzieje, pakunek miał już na głowie – a chwilę potem trzymające go
szelki pękły i kosz spadł tuż przed jego twarzą, ochlapując go kolejną falą
błota, po czym zjechał po wyślizganej skale na sam jej dół.
Loki zaklął
parszywie. Brudząc sobie ubranie, zaczął ostrożnie schodzić, przeklinając po
drodze każdy napotkany kamień. W pewnym momencie postawił stopę na głazie,
który z pozoru wyglądał bezpiecznie... Z pozoru, bo jak tylko na nim stanął,
ten zachwiał się, jak pijany na płocie, po czym osunął się, ściągając
iluzjonistę ze sobą. Nie trudno zgadnąć, że Loki od razu stracił równowagę –
zamachał rękami jak wiatrakami, nawet mu przez myśl nie przeszło, żeby użyć
magicznej mocy, po czym spoczął na ziemi, obijając sobie kość ogonową. Wokół
rozległo się głuche tąpnięcie. A zaraz potem fala przekleństw.
Rozwścieczony
podniósł się z ziemi. Podreptał w stronę leżącego na ziemi kosza, po drodze
trąc obolałe miejsce. Poderwał pakunek i dosłownie wcisnął do niego mięso,
które się wysypało. Nie dbał o to, czy będzie zabłocone. Naprawił szelki i
przywiązał sobie kosz do pleców. Spróbował podjąć się wspinaczki po raz trzeci.
Szło mu
nieźle. Całkiem nieźle... Teraz już wiedział, gdzie ma stawiać kroki, które
kamienie są zbyt chybotliwe albo śliskie. Powoli posuwał się do przodu, aż
wreszcie... wyczuł pod palcami płaski teren.
Szczyt!
Tak się
ucieszył, że z wrażenia poślizgnął się i wyrżnął brodą o kamienie, aż mu
zadzwoniło w uszach. Na moment zrobiło mu się mroczno przed oczami... Ten stan
jednak szybko przeminął, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że ponownie grunt
wymyka mu się pod stopami. W ostatniej chwili, zanim zaliczył glebę, złapał się
drugą ręką. Jego nogi jeszcze przez chwilę szukały oparcia, aż w końcu odzyskał
równowagę. Zastygł w bezruchu, jakby w obawie, że zaraz znowu zacznie się
osuwać... Nic takiego się jednak nie stało - jego twarz rozświetlił uśmiech.
Uspokoił ciężki oddech, po czym wspiął się na szczyt skały Giol...
I o mało się
nie przewrócił.
Opowieści o
Fenrisulfie, Pogromcy – Księciu Muspelheimu, Synu Chaosu, wilku Trzy-blizny –
nie były w żadnym stopniu przesadzone.
Bestia była
ogromna. Nawet wychudzona i zaniedbana, sprawiała porażające wrażenie. Miała
czarną, lśniącą sierść – na końcach każdego włoska perliły się krople deszczu.
Pazury były ubrudzone zaschłą, starą krwią. Pół lewego ucha miała urwane, a
przez tę samą część czarnego pyska biegły trzy, bordowe blizny. Jej ciało
opinała sieć łańcuchów, które znikały wewnątrz skały Giol.
Bestia spała.
Loki jednak
jak zwykle wykazywał czujność. Jego tęczówki nieznacznie rozbłysły zielenią...
i ruszył przed siebie.
Obszedł
olbrzymie cielsko wilka, uważnie lustrując wzrokiem jak jego boki unoszą się i
opadają, w rytm oddechu. Zatrzymał się dokładnie na wprost potężnego pyska.
Przez ułamek sekundy dostrzegł biel śmiercionośnych kłów... Ściągnął kosz z
pleców. Cisnął go na ziemię, po czym wygrzebał ze środka kawałek mięsa. Przez
krótką chwilę ważył go w dłoni, zanim... Rzucił. Mięso wylądowało tuż przed
nosem Fenrisulfa.
Loki oblizał
spierzchnięte wargi.
— Żryj –
wycharczał.
Nic się jednak nie wydarzyło. Splótł ręce na piersi,
coraz bardziej się niecierpliwiąc i irytując. Bestia jednak wciąż spała,
zupełnie niewzruszona.
Zazgrzytał
zębami, rozeźlony.
Podszedł do
wilka, po czym kucnął tuż przed jego nosem. Wziął do ręki leżący w błocie
kawałek mięsa i pomachał nim ponad pyskiem Fenrisulfa. Nadal nic. Przechylił
głowę w konsternacji. Spodziewał się dosłownie wszystkiego – szału, dzikiej
furii, nieokiełznanego chaosu...
Ataku.
To był ułamek
sekundy.
Łańcuch
zatrzeszczał. Ziemia zadudniła. Bestia poderwała się. Loki runął na ziemię.
— Myślałem,
że będziesz mądrzejszy... – Głos chrzęszczący jak żwir.
Twarz Lokiego tuż przy pysku Fenrisulfa. Zionący
smrodem oddech wbija się w skórę iluzjonisty.
— Mądrzejszy
od poprzednich... – Para złotych ślepi wpatruje się w niego z
przerażającą intensywnością. – Nie da się zapanować nad Chaosem, Mały.
Fenrisulf unosi się na
tylnych łapach, odchyla, otwiera paszczę szeroko, ukazując rząd ociekających
żółtawą śliną igieł i...
wbija
je w twarz Lokiego.
TRZASK
To odgłos,
jaki wydają zęby wilka, gdy ponownie stykają się ze sobą.
Marszczy nos. Mruży złociste oczy. Konsternacja
przeszywa go na wskroś, niczym zatruta strzała.
Człowiek
zniknął.
Rozpłynął się
w powietrzu...
— Tak! Woah,
o, tak! – czyjś przepełniony chorą ekscytacją głos.
Fenrisulf aż przysiadł, zdegustowany. Odwrócił się
mimo woli tylko po to, żeby ujrzeć tego samego człowieka tuż za swoimi plecami.
A więc wszystko jasne... to była tylko iluzja. Książę Muspelheimu nabrał się na
iluzję. Nie mógł uwierzyć, że ta nędzna ludzka istotka go przechytrzyła. Rzucił
magikowi obrażone spojrzenie...
Loki się
jednak nie przejął. Podszedł do wilka bez cienia strachu...
— Właśnie
na to czekałem – powiedział. – Na wybuch. Na fajerwerki.
Bestia
zadrżała. Zadrżała, gdy Loki przejechał palcami po jej sierści.
— Zawsze dostaję to, czego pragnę. Wiesz, wilku? To
takie moje przekleństwo – roześmiał się. – Cóż za siła w tobie drzemie! Nie bez
powodu zwą cię Synem Chaosu....
Obszedł go, by
stanąć przodem do jego pyska, jak wcześniej. Tym razem jednak Loki zachowuje
bezpieczną odległość. W jego oczach czai się podziw... Fenrisulf podświadomie
czuje, że są to oczy szaleńca.
— Sprowokowałeś
mnie – odzywa się, obrażony.
Gardło
iluzjonisty wypełnia śmiech.
— Cóż...
tak.
Kąciki jego
ust rozciągają się w naprawdę perfidnym uśmieszku.
— Od
dzisiaj jestem twoim ulfs fostra. Mam cię karmić, opiekować się tobą,
zabawiać... – Jego twarz wykrzywiła się w drwiącym uśmiechu.
— Żartujesz...
– sarknął Fenrisulf.
Znudzony przeciągnął się, po czym położył na ziemi,
w tej samej pozycji co wcześniej. Już zamykał oczy, by oddać się snom, gdy
nagle...
Niewidzialna
moc uderzyła w niego gwałtownie, jak rażenie pioruna. Poczuł, jak przeszywa go
mrowienie, podobne do prądu. Coś podrywa go do góry, stawia na wszystkich
czterech nogach. Wysysa z niego energię.
Nie wiedział,
co się z nim dzieje. Podniósł głowę, autentycznie przerażony – napotkał
spojrzenie ulfs fostry... i od razu zrozumiał, że to jego sprawka.
Stał
niewzruszenie, w lekkim rozkroku, z rękoma założonymi za plecami. Jego twarz
była ubrana w maskę bezwzględnej powagi. A oczy żarzyły mu się jadowitą
zielenią...
— Nie
przypominam sobie, żebym pozwolił ci się kłaść – odezwał się.
Przez dłuższą chwilę obydwoje mierzyli się wzrokiem,
gdy wtem zieleń w oczach iluzjonisty zgasła. Fenrisulf upadł z niemiłym
łoskotem na ziemię. Poczuł, jak wszystkie kości w jego zmęczonym ciele
zachrzęściły.
— Kim...
kim ty jesteś? – wyszeptał wilk.
Ulfs fostra
nie spuszczał z niego wzroku.
— Miałeś
rację, mówiąc, że nad tym nie da się zapanować... JA Jestem Chaosem –
jego głos jest wyprany z wszelkich ludzkich uczuć. – Ale możesz mi mówić Loki –
dodał po chwili, a na twarzy rozbłysnął mu promienny uśmiech.
Fenrisulf
pozbierał się jakoś z ziemi, szeleszcząc przy tym łańcuchami. W końcu usiadł i
odetchnął głęboko... Zlustrował iluzjonistę tak krytycznym spojrzeniem, tak
bardzo przepełnionym odrazą, że każda normalna osoba powinna od tego zapaść się
pod ziemię. Ale nie On... Jego uśmiech powiększył się.
— Miło
mi cię poznać, Loki. Naprawdę. Niezmiernie mi miło.
— Ojej...
– ucieszył się.
Wilk wywrócił oczami.
— To był
taki żarcik, dla rozładowania napięcia.
Usta Lokiego otworzyły się, ale tylko po to, by
niemal od razu się zamknąć. Wykrzywił je w komicznym grymasie. Pokiwał głową,
mówiąc w ten sposób Fenrisulfowi, że zrozumiał.
— Wiesz, co,
Loki... – Książę Muspelheimu ponownie wyłożył się na ziemi. – Jesteś szaleńcem.
Jesteś cholernym, popieprzonym szaleńcem... Mogę ci mówić Szalony?
Przygotował
się na kolejny atak magiczną mocą...
Ten jednak nie
nastąpił.
Loki
przechylił głowę, jakby faktycznie rozważając propozycję wilka. Oblizał wargi w
poszukiwaniu odpowiednich słów...
— Tak...
– odezwał się, ku zaskoczeniu Pogromcy. – Tak. Podoba mi się.
W tym momencie
Fenrisulf zwątpił.
Oparł pysk na skrzyżowanych łapach. W ten sposób
trudno było mu obserwować tę ciekawską istotę, jaką był Mały Magik, ale jego
ciało niesamowicie pragnęło odpoczynku.
—
Wyglądasz na zmęczonego, Bestio – odezwał się Loki, jakby
czytając mu w myślach. – Przyniosłem ci trochę jedzenia.
Ściągnął z pleców wiklinowy kosz, po czym odwrócił
go do góry dnem i wysypał całą jego zawartość na ziemię. Oczy Fenrisulfa
zaświeciły się. Uniósł się lekko i podczołgał w stronę góry mięsa, jaką
sprezentował mu jego nowy ulfs fostra. Może nie będzie tak źle, z tym
dziwolągiem? – przeszło mu przez myśl. Może nawet będzie... dobrze? Tak, ta
góra jedzenia tak bardzo przemawiała do wyczerpanego umysłu Pogromcy, że ten
już był w stanie uwierzyć, że...
Szarpnięcie.
Ostre, nagłe, niespodziewane – szarpnięcie łańcucha zatrzymało go w miejscu.
Parę centymetrów od stosu jedzenia. Wysunął język... nie dosięgał. Jedzenie
znajdowało się tak blisko... cały stos jedzenia... Ale te przeklęte łańcuchy
były za krótkie! Złote ślepia rozszerzyły się w niedowierzaniu.
A Loki zaniósł
się śmiechem.
— Ty
skurwysyńska gnido... – wysyczał Fenrisulf, czując, jak gotuje się w nim od
wściekłości.
A Loki się
śmiał i śmiał, i śmiał... Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak dobrze się bawił.
— Rozszarpię
cię. Pogryzę twoje ciało. Rozczłonkuję! – złorzeczył Pogromca.
Iluzjonista
otarł łzy. Wziął do ręki kosz, po czym ruszył w stronę zejścia z Giolu...
— Zobaczysz, Popaprańcu, jeszcze cię dorwę. Zerwę te
pęta, zniszczę te łańcuchy... Będziesz żałował, że się urodziłeś!
Loki aż się zatrzymał. Odwrócił się, ukazując
wymalowaną drwinę na twarzy.
— I, co?
Może jeszcze uciekniesz?
— Żebyś
wiedział!
— Do
Muspelheimu, Wasza Wysokość?
— Do
Muspelheimu! – potwierdził, dysząc ciężko.
Iluzjonista machnął na niego ręką.
— Wyślij
mi pocztówkę.
Ponownie
ruszył przed siebie – szykował się do zejścia na dół.
— Zabiję
cię, sukinkocie... Ja naprawdę NIE ŻARTUJĘ.
Loki
zaczął powoli schodzić.
— Ja też nie żartuję – odkrzyknął, mimo że Fenrisulf
nie widział już jego sylwetki. – Jeszcze nigdy nie dostałem pocztówki!
Mijały sekundy i minuty. Mijały godziny. Mijały
dni...
Fenrisulf nie
dotrzymał swojej obietnicy – łańcuchy wciąż ciasno go oplatały. Od ich
ostatniego spotkania Loki jeszcze do niego nie powrócił. Miał głęboką nadzieję,
że zapasy mięsa, jakie mu zostawił, wytrzymają na długi, długi czas...
Wystarczyło przecież, żeby wilk wyciągnął przed siebie łapę i zagarnął do
siebie tyle jedzenia, ile pragnął. Co z tego, że był osłabiony? To już Lokiego
nie obchodziło. Uważał, że jeśli Fenrisulf naprawdę zgłodnieje, to zapomni o
swoim rzekomym „osłabieniu” i zechce mu się sięgnąć łapą odrobinę dalej.
Świt zastał
iluzjonistę na pracy. Trenował na dziedzińcu rzucanie nożami do celu... Szło mu
fatalnie. Próbował różnych wypadów, obrotów, markował cięcia – za każdym razem
jednak jego sztylet nie wbijał się w upatrzone przez niego miejsce.
— Jesteś
beznadziejny.
Zatrzymał się w pół kroku, usłyszawszy głos swojego
brata. Podrzucił nożem, łapiąc go za rękojeść, po czym popatrzył na idącego w
jego kierunku Thora.
— Czyżby?
Na pewno mi idzie lepiej, niż tobie... kiedykolwiek.
Dla potwierdzenia swoich słów rzucił sztyletem. Znów
jednak zrobił coś źle, bo ten nawet nie wbił się w tarczę...
Thor wybuchł
śmiechem.
— Rzeczywiście.
Idzie ci REWELACYJNIE.
— Zobaczysz,
kiedyś będę trafiać w cel nawet z zamkniętymi oczami.
Gromowładny
westchnął głęboko.
— Trafiłeś
chociaż raz?
Loki zacisnąwszy zęby, schylił się po kolejne
ostrze. Mocno ścisnął je w dłoni. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w sztylet
pustym wzrokiem... Spojrzał Thorowi prosto w oczy.
— O co
ci chodzi? – wycedził. – Nie masz co robić? Znudziło ci się gwiazdorzenie?
— Ani
razu nie trafiłeś – domyślił się gromowładny. Uśmiechnął się drwiąco.
Iluzjonista
odwzajemnił uśmiech.
— To
najczęstsze słowa, jakie słyszysz u
kobiet? – zripostował.
Thorem aż
zatrzęsło.
— Loki,
czemu ty taki jesteś? Dawniej, jak byliśmy dziećmi...
— To
było DAWNIEJ – przerwał mu. – Przestań mi przeszkadzać, Thor. Chcę, żebyś stąd
odszedł.
Gromowładny naprawdę poczuł
się dotknięty słowami brata. Przecież... on przecież tylko żartował. Co się
stało z Lokim? Dlaczego tak nagle się zmienił?
— Myślałem,
że moglibyśmy razem potrenować...
— Idź
stąd, Thor. Natychmiast.
Loki mierzył
go chłodnym spojrzeniem ciemnych oczu. Oczekując, że brat wykona jego
polecenie, odwrócił się i przymierzył do ciosu...
— Nie
muszę trenować, wiesz? – odezwał się gromowładny.
Loki
westchnął, opuszczając rękę
— Thor...
– mruknął ostrzegawczo.
— Przyszedłem
tu dla ciebie. Żebyś miał towarzystwo... Ale ty jak zwykle obrzucasz mnie tymi
swoimi władczymi spojrzeniami. Wydaje ci się, że zasiądziesz na tronie? Mylisz
się, Loki. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Iluzjonista stał tyłem do niego. Ani drgnął.
Niewzruszony. Słowa brata uderzały w niego, jak morskie fale o kruszącą się
skałę... Był skałą. Powoli poddawaną erozji.
— Nigdy nie osiągniesz tego, co ja osiągnę –
kontynuował Thor. – Zostanę królem. Zastąpię naszego ojca. I nie będę
potrzebował takich prymitywnych broni, jakich ty używasz. Twoje sztylety w
niczym nie mogą się równać z mjollnirem. Są bezużyteczne. – Na moment urwał.
Przechylił głowę, przyglądając mu się z uwagą. – Ciągle mnie odrzucasz, mimo że
nie masz zupełnie nic. Nic.
Ostatnie słowa
Thora sprawiły, że w Lokim się zagotowało. Zadrżał. Poczuł, jak jego palce owijają się wokół rękojeści
sztyletu... Odwrócił się błyskawicznie, po czym ruszył w stronę nic nie
spodziewającego się brata. Nie zatrzymawszy się nawet na chwilę...
Wbił mu ostrze
w brzuch.
Stanął w
miejscu. Pozwolił, by Thor zgiął się w pół i oparł na jego ramionach... Po czym
odepchnął go. Na tyle mocno, że gromowładny się przewrócił, wraz ze sztyletem
utkwionym w trzewiach. Padł na ziemię i obiema rękami chwycił się za krwawiącą
ranę...
— Loki...
nie... – wystękał. – Czemu... Jak?! – słowa wypływały z jego ust bez składu.
— Naprawdę
uważasz, że moje sztylety są bezużyteczne? – zapytał go z zimnym wyrachowaniem.
— Loki...
— Zaprzecz
temu, a ocalę ci życie.
Thor zwinął
się, jęcząc z bólu.
— ZAPRZECZ!
– wydarł się iluzjonista.
Gromowładny
ciężko oddychał.
— Prze... przepraszam. Nie są bezużyteczne... Nie
są. Naprawdę. – Zajęczał. – Błagam cię, Lok, pomóż mi!
Przez dłuższą chwilę
Loki patrzył się na niego oczami wypranymi z ludzkich uczuć. Zimny.
Bezwzględny. Zabójczy.
Podszedł do
brata, kucnął obok jego głowy. Nachylił się nad nim. Otworzył usta, jakby
chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Oblizał wargi. Z trudem panował
nad tańczącym na jego twarzy uśmiechem...
— To
była iluzja – wyszeptał.
Oczy Thora
otworzyły się szeroko. Zastygł w bezruchu...
Loki w ostatniej chwili uskoczył przed nadlatującą
pięścią brata. Dziedziniec wypełnił jego śmiech, gdy pstryknął palcami, a cała
jego „inscenizacja” znikła.
Gromowładny z
trudem podniósł się z ziemi.
— Nie masz za
grosz szacunku – wycedził. – Ani grama szacunku do siebie. Ani grama szacunku
do innych.
Splunął na
ziemię.
— Nie
masz współczucia. Nie czujesz żalu. Nie znasz empatii.
Uśmiech zniknął z twarzy Lokiego. Wpatrywał się w
Thora ze ściągniętymi brwiami, czując jak coś w jego wnętrzu przełamuje się na
pół... To było okropne. Świadomość tego, że własny brat mówi mu takie słowa
prosto w twarz.
— Ale
mam za to magiczną moc... – odpowiedział.
Thor roześmiał się. Jego oczy mówiły, że Loki jest
najbardziej naiwną istotą, jaką kiedykolwiek spotkał.
— Gówno warta
jest ta twoja moc, jeżeli nie masz ludzkich uczuć. Na czarny wiatr, co ja
mówię? Przecież ty nawet nie masz żadnej mocy!
Loki był coraz
bardziej wściekły. Wyciągnął przed siebie ręce, chcąc pokazać Thorowi, że się
myli. Jego oczy rozbłysły zielenią, która niemal natychmiast zgasła. Ze
zdziwieniem spojrzał na swoje dłonie.
— Widzisz,
Lok? Nie masz nic. Jesteś kompletnie skończony.
Iluzjonista kręcił tylko głową. I kręcił, i kręcił,
i kręcił... Niedowierzał temu, co widzi. Serce waliło mu jak młot. Wcześniej mu
się ta sztuczka udawała! Czasami...
— Nie...
nie... – mówił, niewiadomo do kogo. – Muszę tylko potrenować.
— Nie
ośmieszaj się. Nie masz żadnej mocy.
Loki cofnął
dłonie, jakby chcąc je ukryć przed światem. Mógł tylko zaprzeczać.
— Zrozum
to, Lok...
— Zamknij
się!!!
Odrzucił włosy z twarzy, rozejrzał się wokół siebie
w panice, próbując znaleźć jakąś drogę ucieczki... odizolować się... Dopiero
teraz dostrzegł, jakie wspólnie z bratem zrobili widowisko. Wszędzie wokół
stali zgromadzeni wojownicy i dworzanie. Obserwowali. Słuchali.
Napawali go
przerażeniem.
Jeżeli teraz
nie udowodni, że dysponuje mocą... naprawdę będzie skończony. Musi spróbować.
Musi!
Thor
uśmiechnął się smutno.
— Jesteś
nikim – wyszeptał, uderzając Lokiego prosto w jego serce.
Nie, nie,
nie... To nieprawda. To nie jest prawda!
Czuł, jak oddech mu przyspiesza. Jak jego serce gna
coraz prędzej. Nie mógł się skupić na swojej mocy. Nie potrafił się
skoncentrować... Wszystko go rozpraszało. Gniew. Szok. Poczucie porażki.
— Jesteś nikim
– powtórzył Thor głośniej, by wszyscy go usłyszeli. – Już na zawsze będziesz
żył w moim cieniu.
Oddech zamarł
Lokiemu w piersi. Czas się zatrzymał. Jeszcze nikt, nigdy nie spoliczkował go
słownie... Wpatrywał się w brata z bólem wymalowanym na twarzy
i z uczuciem,
że musi stamtąd uciec.
Bez chwili
zwłoki.
Giol.
To było jedyne
miejsce, do którego nikt nie przychodził. Jedyne, gdzie mógł pobyć sam, bez
asysty irytujących go Asów. I przy okazji wyżyć się na tym przeklętym wilku.
Wdrapał się na
skałę, raniąc sobie dłonie i przecierając spodnie. Nie przejmował się jednak
bólem. Nic go nie obchodziło. Starając się stąpać jak najciszej, zbliżył się do
Fenrisulfa... Zauważył, że pod jego nieobecność ubyło trochę mięsa. Ha, czyli
jednak Bestyjka znalazła sposób!
Uszy wilka
drgnęły.
— Wróciłeś,
Szalony? – to nie zabrzmiało jak pytanie.
Loki nie czuł się w obowiązku by odpowiadać. Stanął
nad głową Pogromcy i prześledził wzrokiem jego ciało, szukając odpowiedniego
miejsca, w które mógłby uderzyć. Punktu, w który mógłby skierować swoją moc.
Przełknął ślinę. Uniósł drżącą dłoń. Przymierzył się do ciosu i...
To, co
nastąpiło potem, sprawiło że poddał się. I całkowicie załamał w sobie.
Fenrisulf
uniósł bowiem jedną powiekę, bardzo powoli. Najwidoczniej dostrzegł coś na tyle
interesującego, że zaraz otworzył szeroko oba ślepia, błyszczące złotem.
Podniósł się gwałtownie. A potem zadał jedno pytanie:
— Wszystko
w porządku, Szalony?
Nie zabrzmiało
ono jednak drwiąco. Ani złośliwie.
W jego głosie
dało się wyczuć wyraźną nutę troski i współczucia.
I właśnie to
dobiło Lokiego.
Zacisnął pięści. Ściągnął wargi, tworząc z nich
cienką linię. Powoli pokręcił głową, czując jak coraz bardziej pieką go oczy...
Aż w końcu nie wytrzymał. Usiadł na ziemi, tuż przy Fenrisulfie, i schował
twarz w dłoniach. Zaczęły nim wstrząsać spazmy wewnętrznego bólu.
— Zabij
mnie, Pogromco – wydusił.
Zaszeleściły łańcuchy, gdy Książę Muspelheimu
podszedł bliżej Lokiego. Nie zabił go jednak... Zrobił coś, czego tamten
najmniej się spodziewał. Trącił go lekko nosem. Położył się obok niego,
pozwalając, by iluzjonista znalazł pocieszenie w dotyku jego miękkiej sierści.
— Daj spokój,
Szalony... – odezwał się. – Mogę cię gorąco zapewnić, że nie będzie dobrze. – Urwał na moment. – Ale TY dasz
sobie z tym radę. I wszystko się ułoży. Wiesz, czemu? Przypomnę ci zatem... Bo
jesteś Chaosem. Bo jesteś Loki z Asgardu.
Loki na moment
wyprostował się, ukazując Fenrisulfowi zaczerwienioną twarz – dowód na to, że
tłumił łzy. Spojrzał na niego z uśmiechem, pełnym wdzięczności.
— Dziękuję
ci, Pogromco – wymamrotał.
Fenrisulf nie zadawał pytań. Jeszcze nie...
Wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie w oczy Małego Magika, by wiedzieć, że coś
jest bardzo nie tak. By zrozumieć, że Mały Magik też może mieć problemy, też
może tłumić złość, którą wyładowuje na nim. Ale on się nie przejmował.
Być może nadejdzie kiedyś taki dzień, gdy Mały Magik
stanie się jego silnym sojusznikiem? Stanie się kimś potężnym? Czas pokaże.
Spojrzał na skuloną, niemalże bezbronną postać
iluzjonisty.
Tego ranka Loki prawdopodobnie stracił wszystko.
Nie wiedział jednak jeszcze, że pod koniec dnia
zyskał tyle samo – tylko w zupełnie innej postaci...
Mijały minuty i godziny. Mijały
dni...
Rodzina królewska
zasiadała przy stole w sali jadalnianej. Nikt się nie odzywał. Wokół panowała
niemalże namacalna cisza. Frigg odłożyła sztućce na stół, z głośnym brzękiem.
— Thor,
nie wiesz, gdzie podziewa się Loki?
Gromowładny
mieszał łyżką w gęstej, lepkiej zupie.
— Nie mam pojęcia, matko.
Ostatni raz widziałem go jakiś czas temu... Był rozdrażniony. Nie życzył sobie
mojego towarzystwa...
Frigg
pokiwała powoli głową, nie obdarzając Thora spojrzeniem.
—
Martwi mnie ta cała sytuacja... – odezwała się. – Loki ciągle znika, niekiedy
na całe dnie. Widuję go tylko rano, kiedy wychodzi. Czasem też późnym
wieczorem, kiedy wraca. Nie wiem, co robi, gdzie się podziewa... Zdarza się, że
znajduję go w kuchni, jak pakuje do torby jakieś jedzenie... – głos jej się
załamał.
Oparła
się na dłoni, zakrywając nią usta. Pokręciła głową, jakby chcąc odepchnąć od
siebie jakieś myśli.
—
Nie martw się, ukochana – pocieszał ją Odyn. – TO Loki. Na pewno nic mu nie
będzie...
— Ale...
on jest jeszcze taki młody. Taki naiwny. Delikatny...
Thor
stłumił parsknięcie śmiechem. Odyn posłał mu surowe spojrzenie.
— Mnie się wydaje, że to
wszystko ma związek z tym wilkiem, którego schwytaliście niedawno – powiedział
gromowładny.
Jego
ojciec uniósł brwi, czekając na dalsze wyjaśnienia.
—
Cóż... – speszył się Thor. – Gdybym JA był Lokim, na pewno nie w smak byłoby mi
spędzanie czasu z jakimś potworem. Jego zachowanie może wynikać z tego, że
mianowałeś go ulfs fostra, ojcze.
Odyn
nie odezwał się ani słowem. Wpatrywał się w syna w milczeniu, czekając aż ten
zaproponuje jakieś rozwiązanie... Nic takiego jednak się nie stało.
Zamiast
tego odezwała się Frigg:
— Właśnie,
najdroższy. Może odwołaj swój rozkaz? Możesz mianować kogoś...
— Nie –
przerwał jej Odyn. – Od dłuższego czasu Loki robił się nieznośny. Ciągle wpadał
w jakieś tarapaty, był złośliwy, drażnił się z nami... Niektórzy już tego nie
wytrzymywali, Frigg. Popatrz na niego od innej strony. On nie jest NIEWINNY!
— Ależ
kiedy...
— NIE! –
ponownie jej przerwał. – Po prostu NIE. To jest jego kara. Mam nadzieję,
że zniesie ją z dumą. I czegoś się przy okazji nauczy...
Niewielka,
zielona kula ognia przefrunęła nad skałą długość zaledwie paru metrów, po czym
zaczęła powoli przygasać, aż wreszcie opadła na ziemię w postaci skrzących się
zielenią iskier.
— Dobrze.
Bardzo dobrze – wychrypiał Fenrisulf.
Loki
opuścił wyciągnięte przed sobą ręce. Odwrócił się i spojrzał na niego wściekle.
— Dobrze... –
powtórzył. – To ma być DOBRZE? To jest raczej FATALNIE. – Zaczął chodzić w
kółko, po linii widocznej tylko dla niego. – Na święty miecz Tyra, jak można
być tak beznadziejnym? Thor miał rację... Dlaczego Thor zawsze musi mieć rację?
– mamrotał. Fenrisulf śledził go
wzrokiem.
Od
tamtego czasu coś się zmieniło. Oboje zrozumieli, że nie są dla siebie
wrogami. Wytworzyła się między nimi więź. Każdy z nich na swój sposób schwytany
i zamknięty sam na sam z mrocznymi odmętami cierpiącego umysłu – znaleźli
wspólny język.
A
przychodzenie tutaj nie sprawiało już Lokiemu wewnętrznej udręki, tylko czystą
przyjemność. A Fenrisulf nie odczuwał już na jego widok nienawiści, tylko
radość.
Rozmawiali.
Trenowali. Snuli marzenia.
—
Thor nie ma racji – zaprzeczył Książę Muspelheimu. – Nie osiągniesz perfekcji
od razu. Ja też nie od zawsze posiadałem pewne... umiejętności. A teraz jestem
silniejszy, niż możesz to sobie wyobrazić.
Loki
zatrzymał się w połowie swojej bezcelowej wędrówki.
—
Mógłbyś stąd uciec. Gdybyś tylko chciał... – wyszeptał, a prawda uderzyła go
bezczelnie w twarz.
Łańcuchy
zaszeleściły, gdy Fenrisulf przeszedł się kawałek.
—
Chcę. Wciąż jednak jestem zbyt osłabiony... Gdy mnie pojmali, odjęli mi całą
moją moc. Jest ona na wyczerpaniu. I bardzo powoli się regeneruje...
Loki
przełknął ślinę.
— Mogę
ci jakoś pomóc?
— Tak.
Możesz mi przekazać SWOJĄ moc. – Na moment urwał, zastanawiając się nad czymś.
– Ale to cię może zabić.
Iluzjonista
pokiwał głową.
— Dzięki
za troskę o moje życie... – mruknął.
Na moment zaległa
między nimi cisza. Loki odetchnął, po czym podszedł do Fenrisulfa i usiadł obok
niego, opierając się plecami o skalną ścianę. Przejechał wzrokiem po
aksamitnej, smoliście czarnej sierści wilka...
— Zawsze
chciałem mieć pieska – rzucił w eter.
Fenrisulf zmierzył go
wzrokiem, który był tak przepełniony odrazą i niesmakiem, że Loki aż parsknął
śmiechem.
— Uwierz
mi, Szalony, piesek raczej się do ciebie nie odezwie.
— Wiem.
— I nie
odgryzie ci głowy – wycedził.
Oczy Lokiego
rozszerzyły się gwałtownie. Próbując zachować poważną minę, wymownie odsunął
się od wilka. Fenrisulf prychnął tylko, nie podzielając kiepskiego dowcipu
iluzjonisty.
— Ile ty
masz lat, Szalony?
— Mało.
— Ale
ile?
Loki
przejechał dłonią po włosach, zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Nie
podam ci dokładnej liczby, ale coś koło pięciuset.
Fenrisulf
głośno wypuścił powietrze, z cichym świstem.
— Dzieciak
z ciebie jeszcze, Szalony.
Loki
skrzywił się.
— Wiem.
Ziemia
zadrżała, gdy wilk opadł na nią ciężko, by się położyć.
— Ale to
oznacza, że masz jeszcze dużo czasu na naukę...
— Mylisz się,
Pogromco – wycedził Loki, wtrącając mu się w połowie zdania. – Nim się obejrzę,
minie tysiąc lat. A potem kolejny. I kolejny. I wszystko sypnie się w gruzach,
gdy na tronie zasiądzie Thor... Niełatwo jest opanować taką moc.
Fenrisulf przewrócił
się na bok, przy akompaniamencie szeleszczących łańcuchów. Ziemia zadudniła.
Zrobił to tak nagle, że Loki aż podskoczył z zaskoczenia.
— Skąd
możesz mieć pewność, że Thor zasiądzie na tronie? – zapytał go.
Iluzjonista uniósł
jedną brew, lustrując Fenrisulfa uważnym spojrzeniem. Otworzył usta, żeby zaraz
mu coś odpyskować, ale... Po chwili je zamknął. Myśl, która zrodziła się w jego
głowie, była tak budująca i tak napełniająca nadzieją, że aż go przeraziła. On
przecież nie może mieć ŻADNEJ PEWNOŚCI, że to właśnie Thor obejmie władzę.
To,
że gromowładny ciągle o tym mówi, nie oznacza jeszcze, że jest to prawda.
Wszystko może się zmienić... Wszystko MUSI się zmienić! Tak... wystarczy
przecież, że Loki będzie trenował, że osiągnie perfekcję i stanie się
niezniszczalny. Będzie ukrywać swoją moc, a kiedy przyjdzie odpowiedni moment,
pokona Thora i przeciwstawi mu się. Znajdzie w sobie odwagę. Zniszczy go.
Zwycięży.
Poderwał
się z gorącym przekonaniem, że musi zacząć działać już teraz. Ćwiczyć! Ani
jeden dzień nie może się zmarnować. Musi obudzić w sobie tę siłę. Musi walczyć.
Musi...
— Fenrisulf,
jesteś GENIALNY – wyszeptał, nie patrząc na niego.
— Wiem o
tym, Szalony... – mruknął w odpowiedzi.
Loki go jednak nie
usłyszał. Był zbyt pochłonięty myślami, które pędziły przed siebie niczym
niemożliwe do pokonania tornado, niczym niezniszczalna siła, gotowa zmieść z
powierzchni ziemi wszystko, co stanie na jej drodze, samym tylko swoim
istnieniem. Były nieuchwytnie daleko...
Biegły
za marzeniami.
------------------------------------------------------
Witajcie!
Postanowiłam jednak podzielić ten rozdział na dwie części. Mam nadzieję, że się spodoba :)I od razu życzę wszystkim Wesołych Świąt!
PozdrawiamA.
Genialny rozdział! Zupełnie inny niż wszystkie, bez tych knowań, walk, rozlewu krwi i Loki jeszcze takie młodziutki, niedoświadczony, a i tak złośliwy i to jak. Fajnie było poczytać o jego życiu zanim się dowiedział kim jest naprawdę. I genialnie przedstawiłaś jego relację z członkami rodziny. Bardzo przyjemnie mi się to czytało. Już nie mogę doczekać się następnej części. Jestem bardzo ciekawa do czego zmierzasz :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ana
ah...przeszłość Lokiego buduje się w doskonałą całość, rysując przed odbiorcą obraz osoby głęboko skrzywdzonej, która zawzięła się w sobie, aby cokolwiek osiągnąć. Z jednej strony jest to niesamowite, z innej dość przerażające. Ileż rzeczy, szczegółów złożyło się na tak rozbudowaną postać. Na osobę, przepełnioną urazą i złem...
OdpowiedzUsuńnie w sposób nie westchnąć, by po chwili pokiwać głową z uśmiechem. Wspaniale.
Oby tak dalej. czekam na kolejną część.
Pozdro