RAGNARÖK
Jormungand jest synem Lokiego.
Ta myśl uderzyła w Sif tak mocno, jakby ktoś ją
kopnął. Zastygła w bezruchu, przetwarzając to, co właśnie usłyszała. Poczuła,
jak Loki odsuwa się od niej, nie siląc się na delikatność.
— Hyrrokkin... – odezwał się cicho. Spojrzał jej
prosto w oczy. – To pomyłka. On nie żyje. On... on nie może wrócić.
Usłyszał jej przepełniony bólem śmiech.
— Wiesz, że ten eliksir się nie myli. I sam
mówiłeś, że Yggra ma pod swoją pieczą armię Nieumarłych...
—
Przywrócił go do życia? – spytał retorycznie Hogun. –
Ta bitwa rozegrała się tysiące ludzkich lat temu... Osobiście w niej
uczestniczyłem!
—
Na krew Sigurda... –
jęknęła Sif, która nie dosięgła tego zaszczytu, co Hogun. – W takim razie jak
długo już Yggra gromadzi armię?
Zaległa cisza, a w raz z nią pytania, na które nie
znali odpowiedzi.
Loki zaczerpnął tchu tak ciężko, jak jeszcze nigdy
dotąd. Powrócił do swojego stanowiska przy oknie i wsparł się na parapecie,
wyraźnie załamany. Nie odezwał się już ani słowem. W milczeniu wpatrywał się
przed siebie martwym wzrokiem, na narastającą za oknem ulewę.
Sif odprowadziła go zatroskanym spojrzeniem... On
miał zdecydowanie za dużo tajemnic. W tym momencie sprawiał takie wrażenie,
jakby wszystkie jego sekrety w jednej sekundzie spadły na jego barki i
przygniotły do ziemi.
Przeniosła wzrok na rozłożoną na stole księgę i na
budzący grozę obraz walki Thora z Jormungandem. Ciekawe, co Lokiego łączy z TĄ
historią? Zaintrygowana podeszła bliżej i obróciła tomiszcze w swoją stronę, by
mieć lepszy widok. Zaczęła przerzucać strony, a każda napawała ją coraz
większym zainteresowaniem...
Stare, pożółkłe stronice, pokryte całymi ciągami
run. Teksty pisane w starym dialekcie – język na szczęście się od tego czasu
nie zmienił, więc były doskonale zrozumiane, choć nieco trudne w czytaniu.
Każda historyjka opatrzona była seriami rycin i miniatur, idealnie obrazującymi
treść.
— Co ty
robisz, Wojowniczko? – spytała sucho Hyrrokkin.
Zignorowała jej pytanie. Dalej przeglądała księgę,
aż w końcu coraz częściej zaczęło się pojawiać imię Iluzjonisty. W pewnym
momencie w oczy rzucił jej się rysunek, przedstawiający postać spętaną
łańcuchami, nad głową której, ze skał, wyrastał wąż plujący jadem. Była to
postać niemożliwa do pomylenia z jakąkolwiek inną... Sif ukradkiem zerknęła w
stronę okna. Żadnych wątpliwości – nie do pomylenia.
— To
wszystko wydarzyło się naprawdę? – spytała, spoglądając na Lokiego.
On
jednak nawet nie drgnął.
— Jak to
jest, Sif? – odezwała się Hyrrokkin. – Nie znasz tej historii?
— Słyszałam
pewne przekazy – odpowiedziała. – Niestety, nie wszystko...
Hyrrokkin podrapała się za uchem, nie spuszczając z
Sif wzroku. Było to puste spojrzenie, o ile u normalnego człowieka wyglądające
przerażająco, o tyle w przypadku jej krwistoczerwonych ślepi napawające chęcią
natychmiastowej ucieczki. Bynajmniej, wojowniczka z Asgardu nie uciekła.
Czekała.
— No,
dobrze... – mruknęła Wilczyca, ziewając szeroko.
Kłapnęła zębami, po czym oblizała się. W jej
wykonaniu wypadło to wyjątkowo zwierzęco.
—
Dawno temu – zaczęła – żył sobie pewien młodzieniec. Był to
niedoświadczony książę... ciągle karany przez życie Mały Magik. – Jej wargi
rozciągnęły się w złośliwym uśmiechu. – Był on niezwykle samotny... Od
początku, odkąd się urodził, było wiadome, że coś jest z nim nie tak.
— Hyrrokkin...
– zagrzmiał ostrzegawczy głos Mistrza Magii.
Wilczyca puściła jego uwagę mimo uszu.
— Mały
Magik był spragniony wrażeń. Był spragniony towarzystwa. Był głupi.
— Hyrrokkin!
—
Wybacz, Potężny, ale... – pod wpływem złowrogiego spojrzenia,
jakie posłał jej Loki, natychmiast umilkła. – Kontynuując: Mały Magik udał się
do Midgardu, w poszukiwaniu ludzi, z którymi znalazłby wspólny język. Spotkał
tam niejakiego Snorriego Sturlusona.
Snorri przeglądał zgromadzone przez siebie zapiski.
Wszystkie informacje, jakie podawał mu Bóg Ognia były jak najbardziej
prawdziwe... Kiedy pierwszy raz Go zobaczył, nie mógł uwierzyć, że dostąpił
takiego zaszczytu. Bóg Ognia od razu udowodnił mu, kim jest, pokazując swoją
moc. Była naprawdę niesamowita! I chociaż na początku Bóg Ognia był nieufny
wobec Snorriego, nie minęło dużo czasu, gdy zaczął opowiadać...
Mówił, że żyje już kilkaset ludzkich lat, ale w
Jego świecie jest to wiek niemalże niemowlęcy.... a młodość zawsze idzie w
parze z głupotą. Bo może i był istotą boską i posiadał nadludzką moc, ale i tak
mimo wszystko nie zdawał sobie sprawy z tego, że Sutrluson Go wykorzystuje.
Był typem buntownika. Szukał osoby, której mógłby
się wyżalić i poskarżyć na nękające go strapienia. Marudził, że jego życie jest
jednym długim ciągiem wiecznych niesprawiedliwości. Narzekał na otaczające go
społeczeństwo.
A Snorri go słuchał. Zadawał odpowiednie pytania, a
dzięki odpowiedziom, jakie otrzymywał, dowiadywał się coraz więcej na temat
świata, w jakim prosperował Bóg Ognia. I wszystko zapisywał...
Gdy tylko skończy, nazwie swoje dzieło Edda. Ale to
jeszcze długa droga... Bóg jeszcze nie wszystko mu opowiedział. Snorri
uśmiechnął się chytrze do siebie. Dzisiaj jego plany posuną się nieco dalej,
niż zwykle. Dzisiaj nastąpi przełom. Dzisiaj... wydarzy się coś wielkiego.
Gwałtowny błysk przeszył niebo... Mieniący się
wszystkimi kolorami tęczy promień światła uderzył w ziemię, tuż obok Snorriego.
Mężczyzna odruchowo zasłonił oczy, oślepiony. Przez palce widział, jak jaskrawa
biel powoli gaśnie, jak brama się zamyka, a w jej miejscu, na ziemi, pojawia
się znajomo wyglądająca mu postać.
Stał tyłem do niego i otrzepywał z kurzu swój
dziwaczny czarno-zielony strój. Rozejrzał się bacznie, przygładzając
równocześnie idealnie zaczesane do tyłu węglowe, kręcone włosy. Odwrócił się i
uśmiechnął szeroko do niego, przepełniony tym swoim irytującym, infantylnym
zachwytem do wszystkiego, co jest nowe, nieznane i może przynieść interesujące
doświadczenia. Ciekawska była z niego istota.
Snorriego jak zwykle ścisnęła zazdrość, na widok
wiecznie młodej, idealnej twarzy Boga Ognia. Mimo to skłonił się uniżenie.
— Witaj,
Panie – odezwał się.
Magik machnął na niego ręką, pozwalając mu się
wyprostować. Wcześniej, gdy Snorri zrobił to za wcześnie (lub nie skłonił się w
ogóle), został ostro zganiony przez Boga. Magik zagroził mu nawet, że jeśli
Snorri jeszcze raz tak uczyni, to rzuci na niego jakąś paskudną klątwę.
— Cześć,
Snorr – zawołał wesoło, po czym usiadł obok niego na kamieniu.
Obydwoje
posługiwali się językiem staro-nordyckim.
—
Co słychać we Wszechświecie? – zagadnął go Snorri, ukradkiem
chowając stosy papierów.
—
Och, to co zwykle. Mój brat ostatnio dużo wyjeżdża, więc mogę
trochę od niego odetchnąć – odparł. – A jak się miewają sprawy w Midgardzie?
Snorri
uśmiechnął się tajemniczo.
— To cudownie! – ucieszył się Bóg Ognia, którego
cechował nieopisany pociąg do władzy.
Rozmawiali jeszcze trochę, aż w końcu Magik wstał,
oznajmiając, że musi już wracać. Stanął w pewnej odległości od Snorriego, tyłem
do niego, po czym zawołał:
— Heimdall!
Otwórz bifrost!
Kątem
oka dostrzegł jakiś ruch za swoimi plecami... A ułamek sekundy później padł
cios.
Snorri uderzył go w głowę kawałkiem kłody. Gdy
ciało Magika osunęło się bezwiednie na ziemię, uderzył po raz drugi, dla
pewności. Szybko go skrępował, po czym przesunął na bok. Zaraz potem wydał parę
rozkazów, krzycząc w stronę lasu, otaczającego okolicę...
Prawdziwy Magik pojawił się tam chwilę później.
Jego iluzja – leżącego na ziemi, związanego i nieprzytomnego – rozwiała się w
powietrzu.
Z przerażeniem obserwował spomiędzy drzew, jak w
świetlistej bramie znikają ostatnie wojska Snorriego Sturlusona...
Sif popatrzyła ze zdziwieniem w stronę Lokiego,
stojącego przy oknie. Mężczyzna zdawał się być tym wszystkim niewzruszony.
Wojowniczka nie mogła jednak pojąć, jak on mógł do czegoś takiego dopuścić!
— Mały Magik powiedział Snorriemu Sturlusonowi za
dużo – kontynuowała Hyrrokkin. – Ludzcy wojownicy obudzili straszliwe potwory,
które pod ich wezwaniem zaatakowały Asgard. Bitwa, która wybuchła, była
najbardziej krwawą bitwą w historii. Jormunganda pokonał Thor, choć niewiele
brakowało, by i on sam umarł, zatruwszy się jego jadem.
Asowie zabili wówczas
niemalże wszystkich ludzi... Przy życiu pozostawili tylko jednego: Snorriego.
Kiedy Odyn dowiedział się od niego, że to Mały Magik powiedział mu o wszystkim,
wkurzył się. Co się stało z Małym Magikiem, dobrze wiesz.
Hyrrokkin przewinęła stronę i postukała palcem w
rycinę, która wcześniej zwróciła uwagę Sif. Przedstawiała Lokiego, spętanego
łańcuchami.
— Gdy przeszukano Snorriego, odkryto u niego
notatki na temat świata Asów. Od tej pory ludzie zaczęli stanowić realne
zagrożenie dla Asgardu. Odyn wymyślił więc, by wprowadzić drobne „poprawki” do
tekstów Snorriego i napisać za niego parę notatek – zupełnie fałszywych –
zakładających kres istnienia świata bogów. Kilku pisarzy siadło, spisało całą
historię, a po wszystkim wymazano Snorriemu część wspomnień i odesłano go do
Midgardu, wcześniej włożywszy mu w dłoń gotowy rękopis.
Snorri
jeszcze długo przychodził w ustalone z Małym Magikiem miejsce i oczekiwał jego
przyjścia, ale w końcu zrozumiał, że Bóg Ognia już więcej się nie zjawi.
Korzystając ze swoich „poprawionych” notatek wysnuł całkiem ciekawą teorię,
którą ładnie ułożył i spisał... Stworzył w ten sposób ciekawą bajeczkę, którą
nazwał „Ragnarök”, zmierzch bogów. W ten oto sposób na długo znikliśmy z
pamięci Midgardianów.
Sif pokiwała powoli głową, zrozumiawszy, że
Hyrrokkin skończyła opowiadać.
— Dziękuję
– powiedziała. – Nie znałam tak dobrze tej historii.
—
Ależ nie ma za co, Wojowniczko – Hyrrokkin wyszczerzyła się w
uśmiechu. – Jednak dosyć już tego gadania...
Upadła na ziemię, a z jej wnętrza rozbłysła flara
oślepiającego światła... Przemiana powoli dokonała się – Hyrrokkin znów była
wilkiem. Poruszyła uszami, gniewnie łypiąc oczami na zgromadzonych.
— Za
dwadzieścia minut ruszamy – oznajmiła.
Loki
odwrócił się od okna i odezwał po raz pierwszy od dłuższego czasu:
— To JA
tutaj wydaję rozkazy, Wilczko.
Wilczyca
Utgardu położyła uszy po sobie.
— Bynajmniej,
sugeruję jedynie, że...
—
Nic mnie nie obchodzi, co „sugerujesz” – uciął Loki. Jego
ciemne oczy ciskały gromy. Gołym okiem można było dostrzec, że coś się w nim
zmieniło... że momentalnie stracił dobry humor.
Hyrrokkin schyliła głowę w pełnym oddania pokłonie,
korząc się przed mistrzem magii. Iluzjonista wyprostował się dumnie i spojrzał
na nią z góry, iście władczym wzrokiem.
— Wybacz
mi, Potężny – wyszeptała.
Loki przechylił głowę, a jego twarz wykrzywił
grymas niezadowolenia. Oblizał wargi, prezentując tym samym, że jego
cierpliwość i opanowanie istnieją tylko względnie.
— Ostatnimi
czasy zdarza ci się zapominać, Wilczyco Utgardu.
Hyrrokkin zniżyła się jeszcze bardziej, niemalże
dotykając nosem podłogi. Uderzył w nią stęchły smród przesiąkniętych wilgocią
starych kamieni. Trwała w tej pozie tak długo, dopóki Loki nie przestał napawać
się odczuciem posiadania władzy.
— Wstań – wreszcie powiedział, znudzonym głosem. –
Musimy omówić parę spraw taktycznych, a w takiej pozycji raczej ciężko byłoby
ci rozmawiać... – Uśmiechnął się złośliwie.
Wilczyca podniosła się z ziemi i podeszła do stołu.
Stanęła na tylnych łapach, przednie oparła o blat. Teraz sprawiała wrażenie
jeszcze większej, niż wcześniej – przewyższała nawet Lokiego.
Na jej polecenie Volstagg wyjął z szafy zwój
papieru i rozłożył go na stole. Wręczył Lokiemu kawałek węgla. Wszyscy
wojownicy zbili się wokół niego i oczekiwali na rozwój wydarzeń.
— Skąd
wiecie o zasadzce? – spytał iluzjonista.
—
Kilkoro moich ludzi wyszło na zwiad – odparła Hyrrokkin. Na
widok dezaprobaty na twarzy Lokiego poruszyła gniewnie ogonem. – Spokojnie, nie
zostali zauważeni.
Mistrz magii pokiwał głową. Ten gest był jednak
niejednoznaczny... Obrócił kilkukrotnie węglem między palcami, intensywnie
wpatrując się w kawałek papieru. W końcu przyłożył jego końcówkę do kartki i
narysował prowizoryczny domek.
— To jest Utgard – poinformował wszystkich. Powaga
w jego głosie wyjątkowo kontrastowała z wyglądem malunku. – Co wiesz na temat
wojsk i ich usytuowania?
Wyciągnął węgiel w jej stronę. Zgromiła go
spojrzeniem czerwonych ślepi. Wysunąwszy jeden ze śmiercionośnych pazurów,
zaczęła nim dosłownie wydrapywać odpowiednie miejsca na kartce...
— Zwiadowcy powiedzieli mi, że widzieli namiot
głównodowodzącego. – Zaznaczyła na kartce. – Wojskami dowodzi potwornie
wyglądający wilk o idealnie srebrnej sierści, z urwanym jednym uchem. Przez
jego pysk ciągną się trzy blizny...
Loki zadrżał.
— To
Fenrir.
Na pozór nic nie znaczące i nic nikomu nie mówiące
imię zawisło w powietrzu między nimi, niczym wyrok skazujący na śmierć.
Hyrrokkin oblizała się.
— Zabrzmiało
groźnie...
Sif zerknęła ukradkiem na Lokiego, który
niespodziewanie pobladł. Cóż go łączyło z tą bestią, Fenrirem? Wciąż jej nie
powiedział.
— JEST groźnie – potwierdziła.
— Gdy Johann przekazał mi, że widział sztandary
niejakiej Dywizji Duchów, też się tego domyśliłam – skomentowała Hyrrokkin.
— Dywizja
Duchów? Co to znaczy? – zapytał Hogun.
—
Już raz z nimi walczyliśmy To okrutne potwory... Niegdyś były
ludźmi, ale przywrócone do życia stały się najprawdziwszym koszmarem. Ich ciała
są wyniszczone, posiadają niebywałą szybkość i zręczność. Niemalże niemożliwe
do pokonania... Jeden z nich posiekał prawie dwudziestu naszych!
— Jak
się nazywał?
— Chodząca
Śmierć.
Wszyscy
wzdrygnęli się słysząc uroczo brzmiące przezwisko.
— Wracając do omówień: namiot Fenrira jest idealnie
widoczny z dołu, znajduje się na tym wzgórzu... – Wilczyca zaczęła zaznaczać
krzyżykami odpowiednie miejsca na kartce. – Duchy są poukrywane na obrzeżach
traktu, za skałami... Pod wzgórzem, na wprost ścieżki, ukryci są strzelcy, a
dalej za nimi reszta armii. Cała droga jest pokryta wszelkiej maści pułapkami
blokującymi, można je rozpoznać po wystających z ziemi bloczkach. Do tego
dochodzi jeszcze Jormungand. – Na moment urwała, by rozejrzeć się po
zgromadzonych. – Jakieś pomysły?
Zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w podrapaną
mapę...
— Mam
pająko-skorpiona – odezwał się Loki.
— Co
masz?!
Iluzjonista
popatrzył na Wilczycę z niezwykłym spokojem.
— Skrzyżowanie pająka ze skorpionem. Potwór. Mogę
stworzyć iluzję i go... rozmnożyć. Pójdzie jako pierwszy, głównym traktem. Mam
nadzieję, że strzelcy zmarnują znaczną część amunicji na niego...
Teraz wreszcie Sif zrozumiała, do czego Lokiemu był
potrzebny Vivian. Spojrzała na niego z niekłamanym podziwem dla jego intuicji.
— To rozproszy Duchy stojące na obrzeżach drogi – odezwał
się Fandral. – Odczekawszy chwilę, dwójka z nas może poprowadzić część wojsk od
tyłu.
Loki uniósł brwi.
— To dobry pomysł – przyznał. – Ty i Hogun
zajmiecie się tym, przeprowadzicie Asów.
— Według mnie natomiast, głównym traktem powinni
pójść Jotunowie – stwierdziła Sif. – Są bardziej odporni na obrażenia, gdyby
strzelcom jednak została jakaś amunicja...
— Z tyłu może zaś ruszyć konnica – dopowiedział
Loki, uradowany pomysłowością dziewczyny. Coraz bardziej go zadziwiała! Ech, że
też wcześniej nie znał jej od tej strony! – A zatem, wprowadzam drobną zmianę
planów. Fandral, Volstagg – wy zajmiecie się przeprowadzeniem Asów. Hogun, ty
poprowadzisz konnicę. Hyrrokkin wystąpi na przedzie wraz z Jotunami.
— Podzielę
moich na trzy Oddziały – zgodziła się Wilczyca.
—
Świetnie. A odnośnie Jotunów… – Loki spuścił wzrok na moment.
Zaczerpnął głęboko powietrza... – Nie chcę widzieć na oczy żadnego z
twoich ludzi, Hyrrokkin. – Popatrzył na nią ostro. – Opuścicie zamek przed moim
wojskiem tak, by Asowie nie zobaczyli tych obrzydliwych kreatur. Czy to jasne?
Wilczyca miała na końcu języka odpowiedź, że sam
Loki jest jedną z tych obrzydliwych kreatur, ale w porę powstrzymała się
przed powiedzeniem jej na głos. Już dawno pogodziła się z tym, że Asowie
traktują Jotunów jak potwory. Nie powiedziała nic – skinęła głową z aprobatą.
—
Ty, Sif – kontynuował Loki – powinnaś dołączyć do Hoguna i z
czasem walki przejąć jedno skrzydło.
Dziewczyna
wyraziła zgodę.
— Czy
ktoś ma jakieś zastrzeżenia? – rzucił iluzjonista. Uniósł brwi pytająco.
Fandral
rozejrzał się nerwowo po towarzyszach...
— Ja mam
jedno – odezwał się. – Czy mógłbym zamienić się z Hogunem?
Przez dłuższą chwilę Fandral i Loki mierzyli się
wzrokiem. W końcu iluzjonista przechylił głowę, mrużąc oczy, jakby mu to miało
pomóc w rozszyfrowaniu myśli blondyna.
— Nie
widzę przeciwwskazań... – powiedział niepewnie.
Jeszcze długo wpatrywał się w wojownika, szukając
odpowiedzi na jego twarzy, aż zadecydował, że wszystko jest omówione i wkrótce
mogą wyruszać.
— Moment! – zawołał nagle Volstagg. – A co z tobą,
draniu? Wszystkim poprzydzielałeś zadania, a sam, co?
— Właśnie!
– zaraz dołączyli się pozostali.
— Co TY
będziesz robił w tym czasie?
Loki westchnął głęboko. Przez ułamek sekundy Sif
dostrzegła, jak w jego oczach odbija się głęboki smutek... Było to wrażenie
trwające jednak tak krótko, że równie dobrze mogło jej się zdawać.
— Ja...
– zaczął cichym głosem. – Muszę pomówić z Fenrirem.
Jane Foster siedziała na kanapie w salonie, w
towarzystwie dwójki super-bohaterów. Wspólnie czekali na powrót Thora i jego
dziwacznego towarzysza, tego... Osborne’a. Czas mijał im dosyć wesoło na
rozmowach o wszystkim i o niczym.
Aktualnie zarówno Jane, jak i Steve skręcali się ze
śmiechu, słuchając opowieści Tony’ego Starka.
— ...a
policjant na to: rzuć broń! Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem.
Jane
odrzuciła włosy z twarzy.
— Przecież... przecież ty nie miałeś broni? –
wydusiła, między kolejnymi wybuchami śmiechu.
Tony pokiwał w jej stronę dłonią, przyznając jej
rację.
— Mówię do niego: jaką broń? Ja przecież nie mam
broni. – Rozłożył szeroko ręce na boki. – A on znowu macha do mnie tym
pistolecikiem z poprzedniej epoki... nie wiem, kto to w ogóle jeszcze
produkuje? Gdybym ja należał do branży... – Steve rzucił mu wymowne spojrzenie,
pod wpływem którego Stark natychmiast umilkł. – Ach, tak. Macha do mnie
pistoletem i znowu: rzuć broń, rzuć broń! Grzecznie mu tłumaczę, że chyba nie
rozumiem o co chodzi, a ten znowu: muszę trzy razy cię ostrzec, zanim oddam
strzał ostrzegawczy. Jeżeli do tego czasu nie rzucisz broni, mam prawo cię
zastrzelić!
Jane otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
— I co?
Strzelił?
Tony
uśmiechnął się z wyższością.
— Powtarzam: JA NIE MAM BRONI. A ten facet, niby w
mundurze, niby światowy, a chyba nigdy o mnie nie słyszał. To mnie bardzo uraziło.
Wiecie, co powiedział? – Odchylił się do tyłu, wczuwając się w rolę i
naśladując głos policjanta: – „Psze pana, psze w takim razie powiedzieć, co to
panu błyszczy pod koszulą? Chyba nie jest pan cyborgiem?”
Stark popatrzył na słuchaczy robiąc duże, pełne
zaskoczenia oczy i wyrażając tym samym swoje zaskoczenie.
— Co
było dalej? Mówże, Stark! – zawołał Steve, śmiejąc się.
—
Więc, spojrzałem na niego ze zdziwieniem... I odparłem: nigdy
nie myślałem, żeby tak to nazywać, ale... chyba po części jestem cyborgiem. To
jest pół-człowiek, pół-robot, tak? Zacząłem ściągać koszulę... – Odpowiednio
zilustrował swoją opowieść, zrzucając podkoszulek na ziemię. – Facet cofa się z
przerażeniem, ręce mu się trzęsą... Woła: „Co pan?! Co pan robi?! Ma pan
natychmiast przestać, niech pan nie włącza przełącznika, bo strzelę! Ostrzegam,
strzelę, jeśli pan włączy przełącznik!”
Jane
ściągnęła brwi.
— Jaki
przełącznik?
—
O to samo spytałem! Postukałem palcem w mój reaktor łukowy i
pytam: „Gdzie pan tu widzisz jakiś przełącznik?”. A on na to: „Niech pan nie
udaje!” Ja mam głupią minę. On ma głupią minę. W dodatku robi mi się zimno, bo
tam bez koszuli stoję... Gość unosi pistolet. „To pan nie jest zamachowcem?” –
pyta. Ja głupieję jeszcze bardziej. „Nie, nie jestem?” – odpowiadam. Facet jest
już na skraju wytrzymania nerwowego, ale udaje mu się wydukać: „T-t-to co to
jest?”. Ja też już przestaję wytrzymywać – moja cierpliwość się kończy,
naprawdę. Patrzę na niego i wołam: „No, na pewno nie bomba!”
Jane i
Steve dosłownie pokładają się ze śmiechu.
— Podchodzę do niego, zbieram w sobie resztki
cierpliwości i tłumaczę: „To mój rozrusznik.” A facet prawie pada na ziemię!
Podtrzymuję go, rozumiecie to?, JA go podtrzymuję, żeby nie upadł. Ale krzepki
z niego facet, zaraz się poderwał, odskoczył ode mnie, znów celuje do mnie z
pistoletu i drze się: „To ma być rozrusznik?!”. Wkurzyłem się. W końcu sam go
robiłem i ulepszałem, a on jeszcze ma czelność krytykować!
— No,
popatrz, co za drań... – skomentowała Jane.
Tony
wzruszył ramionami.
— Wyrwałem mu pistolet z rąk i pomachałem mu nim
przed twarzą. „To ma być pistolet?!” – wydarłem się na niego.
Steve dusił się ze śmiechu. Kiedy tylko się
opanował, odezwał się:
— Boże,
Stark, twoja bezczelność nie zna granic... Co się stało potem?
—
Człowieku! Nawet go nie umiesz odbezpieczyć! – wołam. A
wiecie, co on na to? Nie uwierzycie. W tym samym momencie...
W tym samym momencie ktoś z hukiem otworzył drzwi
wejściowe tak, że zderzyły się ze ścianą, odbiły od niej i zamknęły ponownie.
Tony zastygł w bezruchu w komicznej pozycji, zgięty w pasie, z uniesionymi
rękami, jak do modlitwy. Jego brwi uniosły się wysoko.
— Czy mi
się wydawało, czy właśnie ktoś otworzył i zamknął drzwi?
Uśmiech zamarł na twarzy Jane. Zarówno ona jak i
Steve byli zdezorientowani. Kapitan podniósł się w końcu, otrzepał spodnie i
skierował w stronę holu...
— Poczekajcie
tutaj, sprawdzę, co się dzieje...
Tony wreszcie się wyprostował. Oparł ręce na
biodrach. Jego spodnie utrzymywały się tam jedynie siłą woli. On i Jane
popatrzyli po sobie.
Foster jednak zbyt długo nie wytrzymała jego
spojrzenia. Spuściła wzrok, ale tylko po to, by wymownie zlustrować jego
idealnie wyrzeźbiony tors. Jej oczy chłonęły każdy centymetr jego ciała –
zdawać by się mogło, że Tony’emu sprawia to przyjemność. Dziewczyna nawet nie zauważyła,
kiedy Stark zaczął powoli się do niej zbliżać. Na dłuższy – zdecydowanie za
długi – moment utkwiła spojrzenie w jaśniejącym błękitnym światłem punkcie na
środku jego piersi.
— Chcesz
dotknąć? – spytał jej Tony, a na jego twarzy wypłynął uwodzicielski uśmiech.
Foster odwzajemniła go. Nie odpowiedziawszy ani
słowa, podniosła się z sofy, zbliżyła do Starka, wyciągnęła rękę i delikatnie
przesunęła palcami po powłoce reaktora... Tony przymknął oczy, napawając się
jej dotykiem. Położył dłoń na jej dłoni i przycisnął ją do piersi, chcąc poczuć
ją na sobie głębiej... Jane przesuwała palcami po jego wyrzeźbionym,
muskularnym ciele. Reaktor łukowy emanował przyjemnym ciepłem, które
doprowadzało ją do szaleństwa.
— Och, Anthony... – wymruczała. – Ty naprawdę, w
dosłownym znaczeniu, jesteś Iron Man’em...
Uniósł powieki i przechylił głowę, gładząc wierzch
jej dłoni. Popatrzył jej głęboko w oczy.
— Uwierz
mi, Jane, nie tylko TO mam ze stali...
Obydwoje patrzyli na siebie, zapomniawszy o Bożym
świecie, zapomniawszy o otaczającej ich rzeczywistości, zapomniawszy o...
Stevie Rogersie.
Kapitan skradał się powoli w stronę drzwi,
przywarłszy plecami do ściany. Odetchnął głęboko... Cokolwiek czaiło się za
wejściem, nie mogło mu NIC zrobić. Przecież on jest najsilniejszy... prawda?
Jedną rękę zacisnął w pięść, by w razie czego zaatakować. Nie miał przy sobie
żadnej broni. Drugą rękę wyciągnął w stronę klamki... Powoli, krok za krokiem,
szedł w jej stronę, aż nagle...
ŁUP!
Drzwi otwarły się z hukiem.
Zatrzymały na głowie Steve’a.
Po czym z powrotem zamknęły.
— Jezu Chryste! – wrzasnął Rogers.
Cios był tak silny, że aż go odrzuciło do tyłu.
Zataczając się, złapał obiema dłońmi za głowę. Pod palcami wyczuł krew...
W końcu odzyskał równowagę i rozejrzał wokół
siebie. Oczy mu wyszły na wierzch.
— JEZU CHRYSTE! – wrzasnął po raz drugi, gdy
zauważył obściskujących się Jane i Tony’ego.
Obydwoje natychmiast od siebie odskoczyli. Tony
rozwścieczony. Jane zażenowana i zaczerwieniona, próbująca przywrócić swoją
fryzurę do ładu. Obydwoje ciężko oddychali. Obydwoje zerkali na siebie,
pożądliwie.
Steve znowu złapał się za głowę, tym razem z
niedowierzania.
— Ja naprawdę nic do tego nie mam – próbował się
wytłumaczyć. – Ale tak po za tym... TY masz dziewczynę – wskazał na Tony’ego –
a TY masz chłopaka – wskazał na Jane – który chyba właśnie znokautował mnie
drzwiami... Ale...
Przez dłuższą chwilę patrzył to na jedno, to na
drugie...
— Do ciężkiej cholery, co wam odbiło?! – nie
wytrzymał. – Nie, ale poważnie... co z wami jest nie tak?! Zostawiam was tylko
na chwilę, a wy rzucacie się na siebie, jak... jak... jak Loki na Nowy Jork!
Nie... ja naprawdę nic do tego nie mam. ZUPEŁNIE NIC. W ogóle!
— To
akurat było kiepskie porównanie – skomentował Stark, wzruszając ramionami.
Kapitan wręcz kipiał z wściekłości. Uniósł jedną
rękę, zaciśniętą w pięść, jakby chcąc zaatakować Tony’ego, gdy wtem...
— Co tu
się dzieje? – Wszyscy w pokoju drgnęli, usłyszawszy ten głos.
Steve odwrócił się i zobaczył Osborne’a earl
Jones’a. A chwilę potem do środka wszedł Thor, z tym samym pytaniem wymalowanym
na twarzy.
— Cześć, ludziska – zawołał. Był cały we krwi. – Co
się dzieje? Czemu wszyscy tacy spięci...? I czemu Tony nie ma na sobie ubrania?
Steve Rogers zwiesił ręce. Jane zacisnęła wargi w
wąską linię, próbując ukryć zażenowanie. Stark otworzył usta, żeby coś
powiedzieć i wyjaśnić całą sytuację, ale zaraz je zamknął.
— Co tak
długo, Thor? – rzucił zamiast tego i uśmiechnął się szeroko.
Dopiero teraz wszyscy zauważyli, że władca piorunów
trzyma w ręce jakiś łańcuch. Szarpnął za niego, tym samym przyciągając do
siebie sponiewieraną, zakrwawioną istotę, wyglądem przypominającą najgorszy
koszmar – obrzydliwe skrzyżowanie żywego trupa z elfem.
— Jezu
Chryste... – jęknęła Jane na ten widok.
— Wybaczcie,
ale Rumpelstiltskin stawiał lekki opór... – wyjaśnił Thor.
— LEKKI
opór, ach tak? – wysyczał Steve.
Potwór, jakby dla potwierdzenia słów Thora,
spróbował się wyszarpnąć. Gromowładny jednak sprytnie owinął sobie łańcuch
wokół nadgarstka, uniemożliwiając mu ucieczkę.
— Tak.
No, po prostu nie mogłem wejść do środka...
W tym momencie Rogers wziął zamach i z całej siły
walnął Thora w twarz, aż ten się zatoczył.
— Chryste. Jezu! – zawołał władca piorunów,
używając zasłyszanego u Jane zwrotu. Przycisnął dłoń do pulsującego bólem oka.
– Za co, do cholery?!
Steve splótł ręce na piersi. Po jego czole spływała
krew.
— Za to,
Odinson, że prawie mnie drzwiami zabiłeś – wysyczał.
Odwrócił
się, rozwścieczony, i skierował się do kuchni w poszukiwaniu jakichś bandaży.
— Steve! Przepraszam, dobra? Przepraszam! – zawołał
za nim Thor, próbując przywrócić sobie równowagę.
— Idiota!
– wrzasnął Rogers w odpowiedzi.
Gromowładny spochmurniał. Czuł, jak oko puchnie mu
coraz bardziej... Nagle – dopiero teraz! – zdał sobie sprawę z tego, że
Rumpelstiltskin się z niego śmieje. Thor posłał mu najbardziej złowrogie
spojrzenie, na jakie było go stać.
— Zamknij
się – warknął. – Natychmiast. Się. Zamknij.
Loki opierał się o parapet i patrzył przez okno, na
zasnutą deszczem okolicę. Wszyscy opuścili pomieszczenie, zostawiając go sam na
sam z jego myślami. Przez jego głowę przetaczało się istne tornado wspomnień,
atakujące go niczym jadowite kolce, wbijające się w jego serce, jak zatrute
sztylety. Chciał się od tego uwolnić, ale nie potrafił...
Gdzieś w oddali rozległ się grzmot, błyskawica
przeszyła niebo, rozświetlając zasnute mgłą otoczenie. Jak to dobrze, że Loki
był martwy dla Thora. Jak to dobrze, że gromowładnego nie było tu teraz...
Dłonie iluzjonisty samoistnie zacisnęły się w pięści. Bez „brata” był wolny.
Pragnął głęboko, by ten stan utrzymywał się wiecznie, ale wiedział też
doskonale, że kiedyś w końcu nastąpi kres. Wszystko kiedyś się kończy. Zawsze.
Z rozmyślań wyrwało go skrzypienie drzwi, a potem
ich zatrzaskiwanie. Usłyszał odgłos czyichś kroków. Nie musiał się nawet
odwracać, by wiedzieć, kto wszedł do środka.
— Czego
chcesz, Sif? – rzucił gorzkim głosem.
Kroki zatrzymały się, ewidentnie zaskoczone jego
przenikliwością. Uśmiechnął się chytrze do siebie... Jednak to, co usłyszał
chwilę później, sprawiło, że jego uśmiech natychmiast zgasł.
—
Wyglądasz na strasznie przybitego – odezwała się wojowniczka,
znów idąc w jego stronę.
Brwi Lokiego uniosły się wysoko. Sif była jedyną
osobą, która zawsze umiała perfekcyjnie rozpoznać uczucia innych ludzi. Loki
zawsze udawał, że go to irytuje, ale w głębi duszy… cieszył się, że ktoś takie
drobnostki zauważa, że komuś na nim zależy.
Parsknął śmiechem – nie było w nim jednak nawet
cienia radości.
— A cóż
to ma niby znaczyć?
Dziewczyna
wzruszyła ramionami. Nie przestawała się do niego zbliżać.
— Martwisz
się...?
Odwrócił
się w jej stronę całkowicie – tak, że opierał się teraz plecami o parapet.
— JA się
nie martwię – splótł ręce na piersi.
—
Czyżby? – Powtórzyła jego gest, chyba tylko po to, by go
sprowokować. – A ten potwór? Twój... twój syn? – z trudem jej to przeszło przez
gardło.
W końcu zatrzymała się tuż przed nim. Loki poruszył
się niepewnie... doskonale zdawał sobie sprawę z dzielącego ich dystansu.
— Jormungand nigdy nie powinien się narodzić –
odezwał się, a z jego oczu zniknął ciepły blask. – To potwór. Od początku
przeznaczony na skazanie. Na śmierć – mówił te słowa tak zimnym głosem, że Sif
aż przeszył dreszcz. – Nigdy nie nazywaj tego czegoś moim synem.
Dziewczyna potarła nerwowo ramiona. Z niewiadomych
przyczyn, każde słowo Lokiego uderzyło w nią, niczym cięcie miecza...
— Więc...
— Jormungand
to wpadka – wysyczał Loki.
— Wpadka?
– parsknęła Sif. – Ona też uważa, że to tylko i wyłącznie „wpadka”?
Musiała o to zapytać. Drażniła ją już sama
świadomość tego, że Loki może być w związku z kimś INNYM.
— Jaka Ona?
– zdziwił się magik.
Sif
przestąpiła z nogi na nogę, zniecierpliwiona i zirytowana.
— Kobieta,
z którą...
— Nie
wiem! – przerwał jej, najwyraźniej nie chcąc, by kończyła.
Na jego
twarzy malowało się obrzydzenie.
— Jak to
NIE WIESZ?
— Pomyśl,
Sif – warknął. – Byłem wtedy młody i spragniony wrażeń...
Dopiero po chwili do dziewczyny dotarł sens jego
wypowiedzi, gdy zdała sobie sprawę z tego, że Jormungand został poczęty w
jednym z Domów Rozkoszy...
Skrzywiła się, obrzydzona do granic możliwości.
— Jesteś
obrzydliwy – skomentowała.
Jej słowa chyba nieco poprawiły Lokiemu humor…
Magik zdusił w sobie śmiech. Jakby zachęcony, oblizał wargi w lubieżny sposób,
uśmiechając się przy tym uwodzicielsko.
— Och, nie spodziewałem się takiej reakcji
po tobie! Takiej... pełnej niesmaku – Roześmiał się drapieżnie. – Aż dziw, że
przez tyle czasu robiłaś maślane oczka do Thora.
Sif zmrużyła oczy gniewnie.
— Wcale nie robiłam maślanych... – urwała nagle. –
Moment! Czy ty chcesz mi powiedzieć, że Thor też...?
Loki tylko pokręcił głową, z najwyższym trudem
hamując się od śmiechu.
— Biedna,
naiwna Sif...
Obruszona, splotła ręce na piersi i odwróciła się
od niego. Teraz Loki już nie mógł się dłużej powstrzymywać – wybuchł śmiechem,
tak prawdziwym, że aż samą Sif zaskoczył. Był to naprawdę przyjemny dźwięk…
…i to ją zirytowało. To, że sama miała ochotę się
roześmiać. To, że niezwykłą przyjemność sprawiało jej spędzanie czasu z Lokim.
To, że całą sobą łaknęła odpowiedzi na nęcące ją pytania...
Spuściła ręce, po czym z powrotem obróciła się i
popatrzyła na niego poważnym wzrokiem. Ujrzała go pełnego szczęścia, z
szerokim, szczerym uśmiechem na twarzy, który w jego wykonaniu wyglądał
naprawdę uroczo. Skupiła na tym całą swoją uwagę i postarała się utrwalić ten
widok w pamięci.
Bo chwilę potem z jej ust popłynęły słowa, pod falą
których Loki poddał się, i w których utopił całą swoją radość. Sześć słów,
niczym potok, pod powierzchnią którego umysł Lokiego zniknął i rozpłynął się –
bezbronny opadł na dno i przywarł do niego, zmuszony do powiedzenia prawdy.
— Co cię łączy z Fenrirem, Iluzjonisto?
---------------------------------------------------------
Cześć, cześć!
Rozdział dziś, jak obiecałam. Tym razem nieco spokojniejszy - otwiera dwuczęściową dygresję, nawiązującą do wspomnień Lokiego, do jego przeszłości i przede wszystkim, do jego powiązań z Fenrirem.I tutaj pojawia się pytanie dla Was: chcecie, żeby następny rozdział dodać w całości, czy podzielony na części z jednotygodniowym odstępem? Będzie on dwa razy dłuższy niż zazwyczaj! Chyba, że nie chcecie tego rozdziału w ogóle - będzie on dotyczyć wspólnej historii Fenrira i Lokiego. Decyzja należy do Was - piszcie w komentarzach!Na sam koniec chciałabym jeszcze podziękować wszystkim, którzy głosowali w ankiecie - to daje mi ogólny obraz czytelniczej sytuacji i jest on dla mnie zadowalający (choć byłabym bardziej zachwycona, gdyby więcej z Was wyrażało swoją opinię :P )
Czekam na oceny i pozdrawiamA.
No scena z Jane i Starkiem powala na kolana. KKobieta w twoim wydaniu to zdradliwa su*z co ona ci zrobiła, zę jej tak nie lubisz xD Czyżbyś była fanką Thora...swoją drogą...Thor to niezły głupiec, utrzymujesz w tej samej konwencji, co i większość ludzi, no a zaś Loki... ah...pełen tajemnic Kłamca. Ciekawa jestem, ile Sif z niego wyciągnie. Oboje zdają sie być bliżsi sobie, mają już pewne wspólne tajemnice i to sprawia, ze człowiek ma nadzieję na to, że Loki ufa Sif bardziej niż innym, jednakże on nie mógł nigdy ufać nikomu, a więc coś moze jest ukryte pod podszewką... Ciekawa jestem co...
OdpowiedzUsuńNo i moim zdaniem mozesz kolejny rozdział podzielić na dwa, a mozesz od razu dać całe, po co czekać xD ja właściwie już sie napalam na ciąg dalszy.
pozdro!
O, tak. Ja też się napalam jak Szatan XD A co do następnego rozdziału powiem tak: Jeśli podzielenie go sprawi, że część pierwszą dostaniemy szybciej od całości, to dziel! Dziel, bo się nie mogę doczekać. Jednak jeśli dostalibyśmy ją w tym samym terminie co całość, to wolę całość, gdyż czekanie mnie dobija ;)
OdpowiedzUsuńI tak, scena ze Starkiem - klękajcie narody XD Lałam się tak, że nie wiem XD Od początku historii Tony'ego aż po przywalenie Thorowi z pięści XD To było genialne XD
No i Loki. Ach, on i te jego tajemnice... Powiem Ci, że strasznie podoba mi się jak nawiązujesz do mitologii. Niby każdy to robi, ale u Ciebie jest to jakoś inaczej. Tak... Piękniej, cudowniej!
Szczerze Ci powiem, że na początku Twej działalności na tym blogu, nie byłam do końca przekonana to tej historii, jednak teraz... Och, teraz stwierdzam, że zajmuje w moim prywatnym rankingu ff o Lokim PIERWSZE miejsce na równi z Nieoficjalnie ^^
Pisz! Pisz, niech Cię wena niesie :D
Pozdrawiam,
Viv
Fajny rozdział i masz rację, dużo spokojniejszy od poprzednich, ale bardzo przyjemny i wyjaśniło się parę spraw. Bardzo podobała mi się ta scenka w domu Thora. To znaczy podobała mi się jej pierwsza część, bo potem sprawiłaś, że znienawidziłam Jane jeszcze bardziej. No cóż bywa, nie mam do Ciebie o to pretensji. Ta postać jest ogólnie irytująca w całokształcie ^^
OdpowiedzUsuńLoki i Sif cudownie opisana scena. I tutaj jest zupełnie na odwrót. Sprawiłaś, że Sif wręcz pokochałam. W filmach jej postać nie jest jakoś szczególnie rozbudowana. Właściwie to robi za tło i to tło, którego praktycznie nie widać. Tutaj Sif to nie tylko wojowniczka, ślepo zakochana w Thorze, ale i bardzo inteligentna i rozsądna kobieta, która przede wszystkim myśli, a nie wystawia ocenę po pozorach. Nad Lokim rozczulam się w praktycznie każdym komentarzu, więc doskonale wiesz, jak bardzo podoba mi się w Twoim opowiadaniu.
Co do następnego rozdziału to teraz napiszę, żebyś go podzieliła, a pewnie gdy się pojawi pierwsza cześć będę sobie pluła w brodę, że podjęłam właśnie taką decyzję. Najlepiej nie brać mojego głosu pod uwagę :)
Pozdrawiam!
Ana
Boże! Twoje rozdziały są... Cudowne, zajebiste, idealne... No nie wiem jak je opisać. Jak je czytam to aż mnie ciarki przechodzą z zachwytu! A to jak opisujesz postać Loki'ego jest po prostu perfekcyjne! Potrafisz trzymać czytelnika w napięciu i tak kończyć rozdział, że aż nie można się doczekać kolejnego! Nie wiem skąd bierzesz pomysły, ale bierz je dalej!
OdpowiedzUsuńTa scena w domu Jane- mistrzowska XD . Osobiście nie lubię ani Thor'a, ani Foster, ani Steve'a , ale to, w jaki sposób ich przedstawiasz powoduje, że zaczynam ich lubić (prócz Thor'a).
Co do kolejnego rozdziału to jestem za jednym. Może rozdzielenie byłoby fajniejsze, ale myśl, że będę potem musiała czekać 2 tyg. na drugą część mnie dobije. Ledwo wytrzymałam te ostatnie 2. (czytam cię dopiero od 1 marca) Więc moim zdaniem lepiej jak nie będziesz rozdzielać.
/ K.Potterowa
PS: Jestem dysortografem, więc bądź wyrozumiała. :/