WILCZYCA UTGARDU
— Co. To. Jest?! –
wydusił Fandral na widok obrzydliwego mutanta, chowającego się za plecami
Lokiego.
Do
końca drogi Sif szła w odległości około pięćdziesięciu metrów od iluzjonisty i
jego pupila. Chciała być jak najdalej od tego... tego czegoś.
—
Vivian – odparł Loki, jakby to wyjaśniało wszystko.
Przerażony Fandral wpatrywał się w potwora z
szeroko otwartymi oczami. Po dłuższej chwili przeniósł wzrok na Sif... Dwójka
wojowników podeszła do siebie i uścisnęła ze sobą tak, jakby się całe miesiące
nie widzieli.
— Wszystko
w porządku, dziewczyno? – wyszeptał do jej ucha.
— Bywało
lepiej... – zaśmiała się.
— Co ten
Loki znowu wymyślił? Nie mówił ci nic?
— Nie
mam bladego pojęcia – odparła zgodnie z prawdą.
Loki zmierzył ich wzrokiem... Poczuł, jak w jego
sczerniałym sercu rozkwitło nowe, nieznane mu wcześniej uczucie, palące mu
dziurę w środku. Nie wiedział jednak, czym ono jest. Ostentacyjnie odwrócił się
w stronę nowego zwierzaka.
— Siad –
wydał polecenie.
Vivian
posłusznie spoczął na ziemi. Tak, że cała aż się zatrzęsła.
— Zostaniesz
tu, póki nie wrócimy.
Nakreślił w powietrzu jeszcze parę symboli, po czym
upewniwszy się, że pająk na pewno się nie ruszy ze swojego miejsca, obrócił się
w stronę wojowników. Poczuł, jak jego umysł zalewa ulga, gdy zobaczył, że
Fandral i Sif stoją już daleko od siebie. Doprawdy, dziwne, dziwne uczucie...
Zmrużył oczy, jakby mu to miało pomóc w
rozszyfrowaniu myśli wojowników.
— Moi drodzy... – odezwał się, skupiając na sobie
ich uwagę. Powoli dobierał słowa. – Hyrrokkin prawdopodobnie nas oczekuje...
Prawdopodobnie, bo mogliśmy się już spóźnić. Nie ma czasu do stracenia.
Ruszajmy.
Na jego twarzy odmalował się złośliwy uśmieszek,
gdy przepuścił kompanów przodem. Wszyscy stanęli przed wrotami, które
samoistnie się otworzyły, wydając przy tym przeciągły jęk, tak bolesny, jakby
te wrota były bramą dla wszystkich udręczonych dusz, jakby ich próg
przekroczyło wystarczająco dużo splugawionych potępieńców, by mogły ronić nad
nimi łzy. Jakby ostrzegały wchodzących przed wszystkimi okropnościami, jakie
kryją się w środku.
Skrzydła uderzyły z hukiem o ściany twierdzy.
Ciężki odgłos poniósł się echem po fasadach budynku, wprawiając go w drżenie, i
zniknął wewnątrz wąwozów. Otwarte bramy rzuciły cień na piątkę dzielnych
wojowników – owinął ich, niczym całun śmierci; tak bardzo był zimny i
przytłaczający.
Z wnętrza twierdzy spozierała przerażająca, martwa
pustka, okryta ciemnością.
— Śmiało
– odezwał się Loki. – Ktoś na ochotnika?
Rozejrzał się po towarzyszach. Miny mieli
nietęgie... Loki jednak nie dziwił im się. Sam poczuł się tak, jakby mu nóż
stanął w gardle. Twierdza upadła... Nie wiadomo, co skrywało jej wnętrze, tak
usilnie zabezpieczone przed wzrokiem niepożądanych potężnymi wrotami.
— Banda
tchórzy... – wycedziła Sif zjadliwie.
Loki uniósł wysoko jedną brew. Odwrócił się, by
spojrzeć na dziewczynę i w tym właśnie momencie zdał sobie sprawę z tego, co
ona planuje... W momencie, w którym zauważył, jak wojowniczka wyciąga z pochwy
miecz, pokryty plamami krwi. Unosi go wysoko, ściskając obiema dłońmi za
rękojeść. Wyraz twarzy ma zacięty, pozbawiony cienia strachu, gdy rusza powoli
w głąb Utgardu, nie przejmując się wiatrem rozwiewającym jej rozpuszczone
włosy.
— Sif?
Czyś ty zwariowała!? – rzucił Hogun, natychmiast ruszając za nią.
Loki patrzył na nią, na jej poczynania. Na sukces,
jaki udało jej się odnieść. Wykorzystała naiwność przyjaciół – gdzie ona, tam
oni. Na krok jej nie odstąpią. „Brawo, Sif” – pomyślał iluzjonista, a w duchu
odczuł wobec niej wielkie uznanie, gdy do orszaku dołączył również Volstagg.
Loki patrzył na nią. Napawał się jej widokiem...
Wyglądała niczym Bogini Śmierci, panująca nad wojną i zbierająca swe żniwo z
pola bitwy za pomocą miecza, którego ostrze spija krew jej wrogów. Długo tak
jeszcze stał, zastanawiając się, co mu się tak bardzo w niej podoba, w jej
sylwetce, czego nie dostrzegł wcześniej, aż odkrył, co to jest...
Sif wyglądała niczym ucieleśnienie Chaosu. Jego
miłości...
Uśmiechnął się do swoich myśli, po czym również
ruszył w stronę bram. W stronę ciemności. Za Chaosem...
Thor
przechadzał się ulicami Las Vegas wzbudzając salwy radości wśród mijanych na
drodze fanów. Towarzyszył mu Osbourne earl Jones, który był dla niego jak
radar... Wspólnie szukali niejakiego Rumpelstiltskina, a Ozzy został ponoć
naznaczony przez niego jakąś mocą, dzięki której jego umysł utożsamiał się z
umysłem magika. Tego typu poszukiwania były żmudne i szalenie męczące. I nudne.
Kluczyli,
straciwszy poczucie czasu i orientację. Earl Jonesa pochłonęły rozmyślania o
wszystkim i o niczym. Thor był natomiast niezwykle zajęty polerowaniem
mjollniru – młot błyszczał już, niczym tafla lustra, co pozwalało gromowładnemu
na przeglądanie się w nim i na podziwianie własnej osoby.
— Ozzy –
odezwał się, doszczętnie znudzony. – Skąd ty tak właściwie pochodzisz?
Nie zauważył
złotego błysku w jego oczach. Był zbyt zaabsorbowany własnym obliczem.
— Z
Anglii – odparł zmienionym, zimnym głosem.
— Ach,
tak? – Uśmiechnął się uwodzicielsko do własnego odbicia i poprawił fryzurę. – A
co to takiego jest, ta Anglia?
— To
jest wszystko, Thor. Poczucie wolności i zniewolenie. Radość i smutek. Realność
i sen. Marzenie i jego ucieleśnienie.
— Aha...
No tak. Po co pytałem?
— To
jest wszystko i nic. Thor, rozumiesz mnie?
Thor nie odpowiedział. Filozofia to nie było coś
przeznaczonego dla jego umysłu... On zawsze czuł pociąg do wojenki i orężu. A
nauka? Po co komu nauka? To Loki zawsze się tym badziewiem interesował. Loki by
na pewno zrozumiał. Tylko, że „zrozumienie” nie pomogłoby mu wygrać walki z
Rumpelstiltskinem, prawda?
Bez znaczenia.
On i tak nie żyje.
— Czy ta
Anglia... jest dla ciebie czymś ważnym?
— Oczywiście.
Najważniejszym. A ty, Thor, masz kogoś ważnego w swoim życiu? – W jego głosie
pobrzmiało ożywienie.
Thor jakby
dopiero teraz zwrócił na niego uwagę. Uśmiechnął się.
— O,
tak... Mam moją Jane.
Osbourne aż się zatrzymał, zaciekawiony... To nie
była zdrowa ciekawość. Thor jednak niczego nie zauważył.
— JAK
ważna jest dla ciebie Jane?
— Najważniejsza.
Zrobiłbym dla niej wszystko.
— Nawet
byś zginął...?
— Nawet
bym zginął – potwierdził.
Dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie tak.
Zmrużył oczy, przyglądając się Osbourne’owi intensywnie, szukając oznak czegoś
niepokojącego... Aż usłyszał za sobą skrzeczący, nieprzyjemny głos:
— Dobrze
wiedzieć, Odinson. Taką informację wreszcie będę mógł wykorzystać... w
praktyce.
Thor odwrócił
się gwałtownie. Wysoko, na dachu jednego z pobliskich budynków, zobaczył ciemny
zarys postaci... Siedziała w powietrzu, wokół niej powolutku wirowały karty do
gry... Rozległ się jej nieprzyjemny, przyprawiający o dreszcze chichot.
— Rumpelstiltskin...
– wysyczał nienawistnie gromowładny, a ręka aż sama zacisnęła mu się na
rękojeści mjollnira.
— 1:0, przyjacielu.
Zanim przyjdziesz tu do mnie, może rozważ jeszcze pożegnanie się z Jane?!
— Nie
waż się jej tknąć!!!
— Och...
Kto powiedział, że to ONA zginie? Chociaż, propozycja jest całkiem... kusząca...
W tym momencie Thor nie wytrzymał. Wzbił się w
powietrze, trzymając się za rękojeść młota tak mocno, że aż mu knykcie
zbielały. Był wściekły.
Znalazł się na
poziomie dachu, podfrunął jednak odrobinę wyżej. Miał zamiar z całą swoją siłą
skoczyć na Rumple’a – opaść na niego z góry, przygnieść do ziemi i zmieść z jej
powierzchni. Był naprawdę wściekły.
Na ułamek
sekundy zawisł w powietrzu, by przymierzyć się do skoku. Dłoń zaciśnięta na
mjollnirze jakoś tak sama się uniosła, by pochłonąć energię elektryczną...
Wystarczy tylko jedna iskra – różnica ładunków: chmury naładowane ujemnie i
jego młot – naładowany dodatnio. Jedna iskra... A tak olbrzymia siła. Dawno nie
był tak wściekły...
Niebo
pociemniało. A gdyby tak...
ŚWIIIST!
Coś rozcięło
mu skórę. Głęboko... Na nadgarstku... Krew ściekła w dół jego ramienia. Na krótki moment stracił
orientację – wystarczająco krótki, by się pomylić. Upadł. Z hukiem uderzył o
dach budynku...
ŁUP
Przed oczami
zrobiło mu się ciemno. Co się właśnie stało...? W uszach słyszał głuche
dzwonienie... Nie widział nic, po za unoszącym się wokół niego pyłem. Nie czuł
nic, po za zimnem betonu, na którym leżał. I bólem...
Jak mógł się
tak pomylić? On, pogromca trolli, wiedźm i wszelkiego plugastwa... On? Mocarny Thor? Jakim
cudem... jak to się stało?!
Uniósł się
lekko na łokciach. Poszczególne dźwięki powoli przebijały się, docierały do
niego zza ciężkiej zasłony... Zdał sobie sprawę z tego, że ma rozcięty prawy
nadgarstek – aż do ścięgien. Fragment skóry bezwiednie zwisał mu z ręki...
Drugą dłonią mocno złapał za rozcięcie, chcąc zatamować krew... Brudnoczerwona
posoka spłynęła mu między palcami.
ŚWIIIST!
Zawył. Coś
szybkiego i niedostrzegalnego ponownie w niego uderzyło... W to samo miejsce,
co wcześniej. Upadł na plecy, a tym razem mjollnir już wypadł mu z ręki. Jak
przez mgłę popatrzył na ranę... Palce lewej dłoni miał rozcięte aż do mięsa.
Obok niego, na ziemi, leżała jedna z kart Rumpelstiltskina – płaska i niebywale
ostra. Zabójcza.
Podniósł
głowę, by spojrzeć na swojego wroga... Szedł w jego kierunku, ubrany w
brązowo-zielony kaftan, obcisłe spodnie i ciężkie buty – każda z tych rzeczy
była wykonana z charakterystycznych dla Alfheimu gadzich skór. Alfowie
szczycili się w garbarstwie, a wszystko, co tworzyli, choć na pozór wyglądało
delikatnie i zwiewnie, w rzeczywistości było niezwykle solidne i odporne,
niczym łuski smoka. Spod zapiętego pod szyję kaftana wystawały rękawy brązowo-złotej
koszuli z falbaniastymi mankietami. Jego skóra miała niezdrowy szary odcień i
poprzecinana była siatką złotych żyłek. Włosy, czy raczej TO COŚ, co miał na
głowie, wyglądały obrzydliwie – pofalowane, szaro-zielone z domieszką złota,
tłuste. W oczach miał szaleństwo.
Wokół niego
wirowało tornado kart tak szybko, że w oczach Thora wyglądało niczym rozmazane,
kolorowe smugi. Rumpelstiltskin wyciągnął rękę i złapał jedną z kart – był to
ruch błyskawiczny, nie dłuższy od mrugnięcia okiem. Skręcił nadgarstek w
osobliwym geście i...
ŚWIIIST
Rzucił.
Thor szybko
przeturlał się, by uniknąć ciosu. Karta dosłownie wbiła się w beton, niczym
bełt albo strzała, tuż obok jego głowy. Ta była już przeznaczona dla NIEGO –
Mistrz Magii wyraźnie celował w szyję gromowładnego. Jedno takie uderzenie by
wystarczyło...
ŚWIIIST
Thor
błyskawicznie poderwał się do pionu i zgrabnie uniknął kolejnego ataku... To
się Rumpelstiltskinowi nie spodobało. Zmrużył oczy we wściekłym, ciskającym
gromy spojrzeniu – od początku miał nadzieję, że syn Odyna podda się niemal od
razu. Najwidoczniej go jednak nie docenił.
— Tylko na
tyle cię stać, Plugawy Alfie? – rzucił Thor, pocierając rozcięty nadgarstek.
Krew już prawie przestała mu lecieć.
Plugawy Alf
nie odpowiedział. Zamiast tego zaczął atakować...
ŚWIST, ŚWIST,
ŚWIST
Thor jego
również nie docenił. Magik rzucał teraz kartami jedna za drugą, a robił to
niebywale szybko. Musiał naprawdę długo trenować.
Unikanie
kolejnych ciosów zaczynało sprawiać Thorowi coraz większą trudność, a zdawać by
się mogło, że w wirującej wokół Rumpelstiltskina talii jest nieskończenie wiele
kart. Skakał wokół Alfa, jak kto głupi, uciekając przed pociskami...
—Tańcz,
Odinson! – zawołał Mistrz Magii i roześmiał się upiornie. – Tańcz!
Zazwyczaj to
Thor napierał na przeciwnika, rzadko kiedy musiał wykazywać się taką
zręcznością – to była działka Lokiego. Teraz jednak wiedział, że wystarczy mu
jeden błąd, ułamek sekundy, by zginął. Uważnie śledził więc każdy ruch
przeciwnika, by wiedzieć, gdzie kolejna karta uderzy...
W pewnym
momencie Rumpelstiltskin wykonał rękoma jakiś dziwny gest, który zdezorientował
Thora. ŚWIIISSST... Coś ostrego i szybkiego rozcięło mu bok, tak mocno i
gwałtownie, że z wrażenia aż upadł na jedno kolano. Lewą ręką złapał się za
ranę, ale ta na szczęście głęboka nie była. Bynajmniej, paliła go, niczym żywy
ogień.
ŚWIST!
Gromowładny w
ostatniej chwili podniósł głowę, by dostrzec nadciągający w jego kierunku
pocisk i...
Złapał go.
Jego dłoń
mocno zacisnęła się na karcie, a po ręce spłynęły mu kolejne strużki krwi. Nie
przejmował się tym jednak – był za bardzo rozwścieczony. Poderwał się i,
wydobywszy z siebie dziki, bojowy ryk, rzucił kartą przed siebie tak, jak to
robił wcześniej Rumpelstiltskin.
Jakież było
jego zdziwienie gdy karta zamiast poszybować przed siebie, niczym strzała,
uniosła się lekko, po czym opadła na ziemię – jak zwykły kawałek papieru. Thor
obserwował ją w ciszy, ciężko oddychając.
Mistrz Magii
wybuchł śmiechem.
— Cóż,
Odinson... – mówił, między spazmami śmiechu. – Już się zaczynałem szczerze
nudzić, a tu się okazuje, że ty po prostu najlepsze zostawiasz na koniec... Jak
wy to mówicie? Chyba nie masz do TEGO... predyspozycji.
W tym momencie
Thor postanowił wykorzystać chwilowy brak orientacji Rumpelstiltskina w tym, co
się wokół niego dzieje. Błyskawiczny ruch, który miał przećwiczony miliardy
razy: wyciągnięcie ręki, przyzwanie mjollniru, złapanie go i...
Z całej siły
uderzył młotem o ziemię. To się już raz sprawdziło, w przypadku Lokiego...
Rumpelstiltskina jednak naprawdę nie docenił.
Podmuch
powietrza, wywołany uderzeniem, co prawda odrzucił zszokowanego Alfa do tyłu,
ten jednak, zamiast wylądować ciężko na betonie, wykonał zgrabny obrót w
powietrzu i z gracją wylądował w kuckach na ziemi. Karty nawet na moment nie
przestały wirować. Wokół uniósł się pył...
— Koniec
zabawy, Odinson... – wysyczał Alf.
Gwałtownie podniósł głowę, a nienawistne spojrzenie
złotych oczu utkwił w Thorze. Wyrzucił przed siebie obie ręce, układając palce
w osobliwym geście, na który... wszystkie otaczające go karty zaatakowały
gromowładnego.
Niczym grad
strzał, poszybowały w jego stronę. Uderzyły w niego, jak stado krwiożerczych
kruków, szarpiących jego ciało i wyrywających strzępy mięsa... powaliły go na
ziemię. Thor, znokautowany, przeturlał się po betonie. Czuł, że całe ciało go
pali, porozcinane w niemożliwie wielu do zliczenia miejscach. Szybko obrócił
się i spróbował wstać, złapawszy mocno za młot. Uniósł go przed sobą, jak
tarczę – wytworzył niewielkie pole elektryczne, dzięki któremu część kart
omijała go – po czym powoli podniósł się. Nie widział nic, po za czarną,
rozmazaną chmurą pocisków. I mimo, że zaparł się obiema nogami, czuł jak
niezmierzona siła kart powoli spycha go na kraniec dachu...
Rozległ się
chichot Rumpelstiltskina. Był już całkowicie pewny swojego zwycięstwa... Już
tak niewiele brakowało... Jeszcze tylko parę metrów...
Thor poczuł,
że grunt ucieka mu spod nóg. To był zaledwie ułamek sekundy. Jego oczy
rozszerzyły się w przerażeniu, a chwilę później...
Spadł.
Wokół zaległa cisza, gdy atak furkoczących kart
ustał. Mistrz Magii z pełnym zadowoleniem i dumą na twarzy podszedł do krawędzi
dachu.
— A
mówiłem, żebyś pożegnał się z tą swoją zdzirą, Odinson?
Wychylił się,
by spojrzeć w dół, gdy wtem...
ŁUP!
Coś uderzyło w niego z tak niewiarygodną siłą, że
upadł na ziemię i przejechał po niej jeszcze kilkanaście metrów. Oddech uwiązł
mu w krtani. Jego głowa huknęła o beton... Oczy na moment zaszły mu mgłą...
Co się właśnie stało...?
Zamrugał kilka razy, a gdy wzrok mu się
wyostrzył... Dostrzegł Thora.
Stał nad nim z tym swoim ognistym spojrzeniem, w
zakrwawionej dłoni ściskał mjollnir, wciąż naładowany energią elektryczną,
której przed chwilą użył do znokautowania przeciwnika. Stosując tę samą metodę,
co niegdyś wobec Lokiego, ułożył młot na piersi Rumpelstiltskina i w ten sposób
odebrał mu możliwość wstania z brudnej ziemi.
— Ja mam
imię, Plugawy Alfie... – wysyczał nienawistnie i splunął tuż obok jego głowy.
Plugawy Alf spróbował wstać, ale ciężar młota był
wystarczający i skutecznie mu to uniemożliwił. Kolejno wpadł na pomysł
ściągnięcia z siebie mjollniru, ale i to również zakończyło się fiaskiem. W
końcu, bezsilny i załamany, opadł na podłogę, ciesząc się zimnem betonu.
— Ja też mam imię, Odinson – odparł, nie patrząc na
niego, po czym splunął mu na twarz.
Coś huknęło. Głucho i ciężko. Echo tego odgłosu
poniosło się po wnętrzu twierdzy, odbijając się między lodowymi ścianami.
Skrawek jasności, jaki jeszcze przed chwilą dostrzegali w oddali, nagle
zniknął...
— Co to
było? – wszyscy usłyszeli drżący głos Sif.
Westchnięcie. Pewnie Lokiego. Każdy był w stanie
sobie wyobrazić, jak iluzjonista wywraca oczami.
— Drzwi.
Wrota. Brama... jak zwał, tak zwał – odezwał się tym swoim cichym, niemalże
upiornym głosem.
Hogun zaśmiał
się boleśnie.
— Drzwi.
Co „drzwi”? – zapytał.
— Zamknęły się... – głos Fandrala. – Iluzjoniście
chodzi o to, że wrota zamknęły się za nami.
Ciche ochy i
achy poniosły się po wnętrzu... pomieszczenia? Czegoś, gdzie akurat się
znajdowali... Nie wiedzieli, co to za miejsce. Nic nie widzieli, po za
rozpływającą się wszędzie wokół czernią.
— Mam
nadzieję, że nikt nie ma strachu przed ciemnością... – mruknął Volstagg. –
Starajcie się nie rozchodzić.
Stali więc nieruchomo, zastanawiając się, co dalej.
Pięknie ich Loki urządził, pięknie! Słowa Volstagga dodatkowo napełniły
wszystkich grozą... Mimo tego, że nikt z tej piątki nie bał się ciemności, to w
obecnej sytuacji większość drżała ze strachu. Nie przed samym mrokiem, ale
przed tym, co on skrywał.
— No,
dobrze... co teraz? – szept Sif.
Nikt nie
wiedział. Nikt więc nie odpowiedział.
— Jesteście
tam?! – jej ciężki, przyśpieszony oddech.
— Spokojnie,
Sif – głos Fandrala. – Wszyscy są.
— A tak
poważnie, to co teraz? – padło pytanie.
— To
Loki nas tak urządził... Jego spytajcie.
Wszyscy
zastygli w ciszy, w oczekiwaniu na odpowiedź. Ta jednak nie nadeszła.
— Loki!
– Zero odpowiedzi. – Jotunie!
— Sukinkot...
— Zmył
się?
Pytanie
zawisło między nimi, niczym katowski topór nad głową ofiary.
— Niech
go cholera weźmie, zostawił nas... On nas tu zostawił.
— Nie
mógł nas zostawić...
— Oczywiście,
że mógł! Mówię wam, zginiemy tu przez niego. Zginiemy.
Ktoś cicho
załkał.
— Na
krew Sigurda, jacy byliśmy głupi...
— Uspokójcie
się. Może jeszcze wróci?
— Nie
wróci – czyjeś warknięcie.
— Ten
pieprzony sukinkot...
— MORDY
W KUBEŁ! – ktoś wrzasnął. – ZAMKNĄĆ SIĘ, WSZYSCY!
Posłusznie się
uciszyli.
Dopiero teraz do ich uszu dotarł cichy, łagodny
dźwięk... Syczenie, potulne jednak jak podmuch wiatru. Delikatny szelest,
przywodzący na myśl odgłos spadających liści, szept morza obijającego się o
brzeg, szum...
Ognia.
W ciemności
rozbłysła jaskrawo-zielona flara, która oślepiła czwórkę wojowników... Dopiero
po chwili, gdy wzrok im się wyostrzył, dostrzegli Lokiego – twarz miał
zmizerowaną, jakby na jego barki spadło cierpienie całego świata, pod
zapadniętymi oczami rysowały mu się cienie zmęczenia, a na prawej dłoni... To
było niesamowite.
Na prawej,
wzniesionej ku górze dłoni, tańczyły najprawdziwsze, zielonkawe płomienie –
próbujące wydostać się z wydzielonej im przestrzeni, przeskakujące po jego
palcach niesfornie, niczym gromadka dzieci, błyskające i strzelające iskrami.
Dające ciepło. I światło – przede wszystkim światło. Wojownicy aż westchnęli
cicho na ten widok... Wrażenie czegoś niedostępnego i nieosiągalnego,
poskromionego przez istotę ludzką. Wrażenie nieopisanej mocy, uwolnionej przez
iluzjonistę, niczym wstęgi nadziei; tańczącej na jego dłoniach w poczuciu
nieokiełznanej radości z wyzwolenia. Wrażenie cudu – hipnotyzującego w swym
nierealnym pięknie. Ileż trudu musiało kosztować Lokiego wywołanie czegoś tak
magicznie urokliwego!
Płomienie. Tak wspaniałe, bo przynoszące ukojenie.
Przywracające nadzieję. Łagodzące żal i wszelką urazę.
— Tak
wrzeszczeliście, że skupić się nie mogłem... – marudził Loki.
Ruszył przed
siebie, a jego kompani zaraz podążyli za nim, jak ćmy za światełkiem.
— Myśleliśmy,
że nas zostawiłeś – rzuciła Sif z wyrzutem.
— Och,
doprawdy? – Loki zatrzymał się tak gwałtownie, że wojownicy powpadali na
siebie. – Nie słyszałem – sarknął.
Wznowił swoją
wędrówkę. Nie wiedział jednak, co ma zrobić... Nie miał bladego pojęcia.
— Hyrrokkin!
– wydarł się po chwili, w przypływie desperacji.
— To
jakieś zaklęcie? – spytał Volstagg.
Loki prychnął
lekceważąco.
— To
pani Jotunheimu, brodaty bęcwale – odparował. – HYRROKKIN! – zawołał znów.
A już chwilę potem jego wołania stały się
rytmiczne, gdy zaczął je nieprzerwanie powtarzać.
— Co on robi?
– syknął Fandral. – Na czarrrny wiatr! A jeśli coś się czai w tych
ciemnościach? Jakieś potwory? Zaraz je na nas naślesz!!!
W otchłani
rozległo się wycie wilka. Fandral zaklął parszywie.
— No. I
wykrakałeś... – mruknął Volstagg.
Nie musieli długo czekać, by usłyszeć odgłos kroków
– ciężkich, dudniących głucho w ziemię, szybkich... Coś biegło. I zbliżało się.
— Wreszcie
– mruknął Loki, a jego płomienie zgasły.
Przerażenie opadło na ramiona wojowników, niczym
całun śmierci. Co ten Iluzjonista wyprawiał? Co sobie w ogóle wyobrażał?! On
chce wszystkich pozabijać! Naprawdę zesłał ich na śmierć...
Wtem wszędzie
wokół rozbłysły magiczne światła, oślepiając przybyszów. Odruchowo osłonili
oczy rękoma, chcąc przyzwyczaić się do jasności.
Tak oto z
mroku wyłonił się pełny zarys monumentalnego, przestronnego holu ze szkła, lodu
i marmurów, którego strop – niewidoczny z dołu – podtrzymywało kilkadziesiąt
niknących w oddali potężnych kolumn. Po środku – grupka wojowników, stłoczonych
w przerażeniu za plecami Mistrza Magii. Spokój i wszechogarniająca powaga
Lokiego silnie kontrastowały z dzikością olbrzymiego, szaro-błękitnego...
wilka, stojącego naprzeciw niego.
Mierzyli się
wzrokiem. Dwie bestie. On, czarnowłosy o ciemnych jak noc oczach, w których
pobłyskiwały niebezpiecznie zielone iskry. Ona – wilczyca, ciężko oddychająca,
patrząca na niego złowrogo czerwonymi ślepiami.
Wszyscy
zastygli w oczekiwaniu. Zapowiadało się na to, że dojdzie do walki. Wyraźnie
widać było determinację odmalowaną na twarzy Lokiego. Doskonale słyszalny był
ciężki oddech wilka – z każdym wydechem z jego nosa wylatywała para.
Nienawistne spojrzenie Iluzjonisty, niemalże zabijające obserwowanego –
przeciwko ostrzegawczym iskierkom w oczach wilka, mówiącym o jego sile. Dwie
bestie. Gotowe, by zacząć walkę i...
— Wilczyca
Utgardu! – zawołał mistrz magii.
...i
porozmawiać?
— Ileż
można było czekać? – spytał z pretensją w głosie.
— Wybacz,
Potężny – powiedział wilk, najwyraźniej zwracając się do Lokiego. –
Spodziewaliśmy się zasadzki i...
— Rozumiem.
I ty wybacz, że przybyliśmy tak późno.
— Nie
mów, że przeprowadzałeś statek przez bifrost – warknął potwór, śmiejąc się
chrapliwie.
— Nie
jestem głupi. To było...
— Nie
tutaj – przerwał mu wilk, upominając go.
— Racja...
– iluzjonista natychmiast się zreflektował.
Sif patrzyła na to wszystko w najprawdziwszym
zszokowaniu. Na bestię, która bez oporów rozmawiała z Lokim, sprawiającym
wrażenie przyzwyczajonego do tego typu widoków... srebrzysto-błękitnych
zmutowanych wilków o czerwonych ślepiach.
— Co...
co tu się dzieje? – odezwała się dziewczyna. – Czy to jest...
Na jej oczach wilk naprężył całe swoje olbrzymie
cielsko. Dało się słyszeć głuchy trzask, jakby łamanych kości. Bestia zadrżała,
wyginając się i drżąc konwulsyjnie, aż w pewnym momencie uniosła się lekko na
tylnych łapach, by stopniowo się wyprostować. Jej sierść skróciła się, kończyny
zmalały, wilczy pysk zaczął wyglądać bardziej ludzko...
—
Likantrop...
– westchnęła Sif.
— Tak...
– potwierdził Loki. – Pół-człowiek, pół-wilk.
Przemiana
trwała mniej niż pół minuty, a gdy się skończyła, przed grupką wojowników
ukazała się młoda, bosa kobieta o niebieskiej, charakterystycznej dla Jotunów
skórze i czerwonych oczach. Miała długie, zmierzwione czarne włosy, a odziana
była w pokrochmaloną, futrzaną szarą suknię, której wygląd imitował wilczą
sierść.
Jej wąskie
usta rozciągnęły się w kpiącym uśmiechu.
— Witajcie w
Utgardzie – odezwała się chrapliwym głosem. – Jestem Hyrrokkin, pani
Jotunheimu.
Hyrrokkin dłuższą chwilę majstrowała przy
szkiełkach i preparatach, nim w końcu ułożyła fragment skóry na jednej ze
szklanych miseczek.
— Potwór zaatakował nas w połowie drogi – mówił
Loki. – Niewiele brakowało, a zbieralibyście nasze trupy, ale na szczęście
cudownie wszystkich ocaliłem. Jakoś tak przez przypadek to trafiło do moich
rąk... – Wskazał niedbale na strzęp gadziej tkanki.
Znajdowali się
w jednej z wieżyczek Utgardu, do której zaprowadziła ich Jotunka. Wojownicy
rozeszli się po pomieszczeniu, szukając miejsca dla siebie. Loki standardowo
zajął stanowisko przy oknie – opierał się o kamienny parapet na wyprostowanych
rękach i spoglądał przed siebie, w dal... na kłębiące się na horyzoncie mgły i
chmury.
— Jak
przeprowadziłeś statek między światami? – zagadnęła go Hyrrokkin, równocześnie
mieszając jakiś płyn w fiolkach.
— Statek... –
parsknął. – Przybyliśmy tu na Skidbladnirze. – W jego głosie dało się odczuć
nutkę dumy.
Wilczyca
drgnęła. Popatrzyła na iluzjonistę z pełnym podziwu zaskoczeniem.
— Więc
tak? Cofam zatem poprzednie pytania...
W każdym z Dziewięciu Królestw krążyły niemożliwe
legendy o mocach okrętu. Powszechnie było wiadome, że osoba, która umie
sterować Skidbladnirem, może dokonać nim wszystkiego.
Na moment zaległa głucha cisza. Nie słychać było
nic poza dudnieniem kropel deszczu o mury twierdzy i bulgotaniem eliksirów
Hyrrokkin.
— Gdzie
stacjonują wojska Draugrów? – odezwała się zniecierpliwiona Sif.
Loki rzucił
jej ostre spojrzenie.
— Wilczyca Utgardu jest teraz zajęta, dziewczyno –
skarcił ją. – Potem będziemy omawiać...
— Ależ
nic się nie dzieje – przerwała mu Hyrrokkin.
Sif poczuła
się jak dziecko.
— Draugrowie...
– zwróciła się do niej Jotunka. – Masz na myśli Wiecznie Żywych? Ich wojska
znajdują się obecnie na północny-wschód od twierdzy. Ukrywają się, planują
zasadzkę... – Na moment urwała, by wrzucić do fiolki fragment gadziej skóry. –
Kim oni są?
Loki
odchrząknął.
—
Nieumarli, żołnierze Yggry. Pradawny wróg mojego oj...
Pradawny wróg Odyna. Planuje zdobyć władzę nad Wszechświatem i zrzucić mnie z
tronu Asgardu.
Hyrrokkin
parsknęła śmiechem.
— No,
Potężny... za długo to ty się władzą nie nacieszysz.
Loki odwrócił
się w jej stronę, by spiorunować ją wzrokiem.
— Sądzisz,
że nie dam mu rady, Wilczko?
Władczyni pokręciła głową ze smutkiem. Temat
dotyczący korony zdecydowanie drażnił iluzjonistę. Wizja tego, że ktoś mógłby
mu po raz kolejny odebrać możliwość rządzenia Wszechświatem była dla niego nie
do zniesienia.
— Yggrze
przyda się dużo szczęścia... – mruknęła Jotunka.
Uniosła fiolkę z przygotowanym preparatem i
przyjrzała się jej uważnie, biorąc ją pod światło. Wstrząsnęła nią jeszcze, dla
pewności, że wszystkie substancje dokładnie się wymieszały, po czym... wlała w
siebie całą jej zawartość.
Stojąca obok Sif uniosła wysoko brwi w wyrazie
zaskoczenia.
Hyrrokkin odstawiła fiolkę na blat. Przez dłuższą
chwilę nic się nie działo, aż nagle... gwałtownie wyprostowała się jak struna.
Jej oczy rozjaśniła jaskrawa biel, nieskalana żadnym innym kolorem, pochłonęła
czerwień tęczówek. Błyszcząca, niczym światło księżyca.
Ten upiorny stan trwał zaledwie chwilę, po upływie
której oczy Hyrrokkin przybrały odcień ciemnego bordo. Złapała się obiema
dłońmi za skronie. Fandral i Hogun podeszli do niej, by ją podtrzymać i
posadzić na kanapie. Volstagg wyciągnął w jej kierunku piersiówkę z kwasirem –
przyjęła podarunek z wdzięcznością i, jak w przypadku poprzedniego napoju,
wypiła go do dna. Dopiero po tym jej oczy znów zapłonęły charakterystyczną dla
Jotunów jaskrawą czerwienią.
Loki patrzył na nią uważnie spod zmrużonych powiek.
Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć... Dlatego też wolał zachować
milczenie i czekać na rozwój sytuacji w ciszy.
— Co to
było? – odezwał się Fandral. – Co widziałaś?
Hyrrokkin odetchnęła tak ciężko, jakby sprawiło jej
to niesamowitą trudność... Otworzyła usta, by zaraz je zamknąć. Przełknęła
ślinę, kręcąc głową, odpychając od siebie myśli, które znała tylko ona. W końcu
machnęła lekceważąco ręką na blondyna.
Nie mówiąc ani słowa, wstała z kanapy i podeszła do
regału z księgami. Przebiegła wzrokiem po tytułach grubych tomiszczy, aż
wreszcie zatrzymała się na tym właściwym. Wyciągnęła go i rozłożyła na stole,
wcześniej spychając z blatu stertę szkiełek, preparatów i fiolek.
Konsternacja Lokiego pogłębiła się, gdy w oczy
rzucił mu się tytuł ów księgi. Chyba, że się pomylił, źle odczytał... ale to
raczej nie wchodziło w rachubę. Runy wyraźnie układały się w połyskujący napis:
Ragnarök – dziennik wydarzeń.
Zazgrzytał zębami. Miał nadzieję, że już nigdy
więcej nie będzie musiał wracać pamięcią do tej bitwy... i do tej historyjki.
Hyrrokkin wreszcie odnalazła właściwą stronę.
Odsunęła się kawałek, odsłaniając rycinę przedstawiającą Thora walczącego z
jakimś olbrzymim potworem... gadem?
— To
było to – powiedziała.
Wojownicy nie spytali, jakim sposobem udało jej się
tę scenkę „zobaczyć”, ani jak udało jej się wejść w ten dziwaczny trans. Loki,
obeznany z magią, wiedział mniej-więcej, co Hyrrokkin zrobiła – zmieszanie
odpowiednich składników ze sobą i rzucenie pewnych zaklęć tworzyło eliksir
lokalizująco-wizyjny. Był on jednak tak trujący, że człowieka zabijał w pół
sekundy. Asowie mogli wytrzymać trochę dłużej. Czarnoksiężnicy obcujący na co
dzień z wszelakimi miksturami jeszcze dłużej, a na niektórych pewne substancje
już w ogóle nie działały. Co się tyczy Hyrrokkin – organizm Jotunów był sam w
sobie zabójczy... także nawet tak silna trucizna musiała po jakimś czasie się
poddać. Teoretycznie Loki też niby miał w sobie jotunowską krew, wolał jednak z
nią aż tak nie eksperymentować.
Wszyscy podeszli do rozłożonej na stole księgi, by
przyjrzeć się rysunkowi z bliska... Reagowali różnie.
Sif wybuchła śmiechem... nie czuć w nim było jednak
ani grama radości. Fandral złapał się jedną ręką za głowę, a oczy rozszerzyły
mu się w wyrazie strachu. Volstagg wyszeptał w zdumieniu: „Cholerny, czarny
wietrze i ogniu...”. Hogun zaklął szpetnie po wanowsku.
A Lokiego wmurowało. Poczuł, jak krew odpływa mu z
twarzy. W jednej sekundzie go zamroczyło... W drugiej zatoczył się, z trudem łapiąc
równowagę. Poczuł, jak ktoś go podtrzymuje – chyba Sif? Nie wiedział. To, co
zobaczył, wstrząsnęło nim na tyle, że stracił jasność myśli...
Na rysunku znajdował się bowiem Jormungand.
Serpentyna Midgardu. Najgorszy z najgorszych istniejących we Wszechświecie
węży. Najkoszmarniejszy z najkoszmarniejszych potworów. Jeden z jego
największych wrogów. Istota, której śmierci pragnął najbardziej na świecie...
Coś, co nigdy nie powinno istnieć...
— Iluzjonisto! Otrząśnij się, do cholery... –
mówiła Sif, pragnąca zapaść się pod ziemię, byle tylko ukryć targający nią
niepokój.
Trzymała go za barki z całych sił. Miała nadzieję,
że Loki nie zemdleje, choć po jego twarzy widać było, że jest o krok od takiego
stanu.
Trzymała go, dziwiąc się, że wcale nie jest aż taki
ciężki, jak jej się wydawało... Tylko raz widziała go pół-nagiego i faktycznie
sprawiał wtedy wrażenie szczupłego, ale nie sądziła, że w rzeczywistości jest
AŻ TAK szczupły.
— Hyrrokkin...
co mu się stało? Co zobaczył? Co... co to jest?!
Wilczyca
Utgardu uśmiechnęła się ze smutkiem.
— Jego
syn – odpowiedziała.
--------------------------------------------------------
Cześć wszystkim!
Postanowiłam wprowadzić trochę zamieszania i nawiązać do mitologicznego Ragnaroku. W następnym rozdziale nieco przybliżę Wam moją wersję tej historii i mój pomysł na to, jak wszystko mogło się potoczyć i dlaczego. Jeżeli zaś chodzi o dzieci Lokiego, ja trzymam się tej wersji Eddy, która nie uznaje Fenrira za jego syna. Co do Thora... w najbliższym czasie szybko nie pojawi się jakakolwiek scenka z nim. Wkrótce jednak sprawy potoczą się tak, że Thor zacznie mieć olbrzymi wpływ na całą akcję. Wprowadzam również nową postać - Hyrrokkin. I ona jest jedynie wzorowana na postaci mitologicznej, ale kimś musiałam zastąpić martwego króla Jotunów.To chyba tyle jeżeli chodzi o rozdział... czekam na opinie :)Aaa ostatnio też zauważyłam pewną ciekawostkę u Marvela. Otóż twórcy "Thora" za władcę Jotunów - tudzież: ojca Lokiego - uznają Laufey (i stąd też powstaje nazwisko Loki Laufeyson). Bawi mnie to, ponieważ jest to określenie mylne i z tego co wiem, to w mitologii Laufey była jakąś boginią, szlachcianką, która poczęła dziecko z Lodowym Olbrzymem - Farbautim. Zaś do imienia Lokiego dodaje się Laufeyson (a nie Farbautison, jak powinno być) po to, aby zwiększyć znaczenie jego arystokratycznego pochodzenia. Na dziś tyle ode mnie. Wah, rozpisałam się.
PozdrawiamA.
Genialny rozdział :D
OdpowiedzUsuńWalka Thora z Rumpelstiltskinem imponująca. Naprawdę w świetny sposób przedstawiłaś przebieg akcji, aż zaparło dech w piersiach ^^
Uuu Loki zazdrosny. Ha ha biedaczysko nie wiedziało, co się mu dzieje ^^ Wilczyca fajnie przedstawiona i ładnie wprowadzona.
Bardzo mnie ciekawi o co chodzi z Ragnarökiem. On już był, czy co? Nie nieważne pewnie dowiem się wszystkiego w następnym rozdziale :)
I na koniec moja ulubiona jaszczurka z mitologii nordyckiej. Niezmiernie się cieszę, że uwzględniłaś ją w opowiadaniu.
Jednymi słowy rozdział podobał mi się, ale to nie nowość. Jak na razie dużo wątków. Ciekawe do czego to wszystko zmierza. No cóż... Pożyjemy, zobaczymy.
Pozdrawiam!
Ana
Dzisiaj zaszalałaś :D Tragicznie mi się podobało!
OdpowiedzUsuńW Twoim opowiadaniu, jak i samym stylu pisania jest jakaś magia, przez którą nie potrafię oderwać oczu od ekrenu.
Walka Thora i Rumpela faktycznie imponująca. Niezwykła! Za nią można Ci tylko składać pokłony. I muszę Ci też przyznać, że bardzo dobrze przedstawiasz Thora. Jak i wszystkich. Ja mam z nim szczególne problemy.
No i Loki. Heh. Wszystko piękne, ale najlepsza scena ostatnia. Aż tak się boi Jormunganda? XD
Nie wiem jak wytrzymam do następnego rozdziału ale będę się starać nie wybuchnac ;)
Pozdrawiam,
Viv
Nie potrafię ukryć uśmiechu zachwytu. wspaniale nawiązujesz do mitologii i odkrywasz przed czytelnikiem nowe karty. doskonale sklejasz wydarzenia w fabułę, która naprawdę potrafi fascynować. jestem pod wrażeniem. bardzo dobry rozdział, sporo akcji no i Lokiego. Czasem dziwnie mi się czyta o jego dzieciach, gdyż już osiadłam na wersji Marvela, a co prawda to mitologia jest podstawą wszystkiego, ale odsunełam ją na bok jak i Marvel i gdy słyszę o związkach bogów, to krzywię się XD
OdpowiedzUsuńale cóż poradzić...
Jestem ciekawa tego, co tu wykombinujesz.
Pozdro
Szczerze powiedziawszy, to jak ja pierwszy raz dostałam książkę o mitologii nordyckiej do łapek, pierwsze co zrobiłam, otwarłam na rozdziale poświęconym opisowi Lokiego. Szczęka opadła mi do ziemi, bo to co przeczytałam, prześcignęło moje najśmielsze oczekiwania. Jednakowoż szanuję wikingów, szanuję Snorriego Sturlusona i staram się jak najbardziej wzorować na mitologii, a zmieniać jak najmniej. Choć nie zawsze niektóre rozwiązania mi pasują :/
UsuńWidzę w postaci Rumpelstiltskina mocną inspirację komiksowym Jokerem... :)
OdpowiedzUsuń