Wszystkie Odcienie Zieleni to opowiadanie o Lokim - nordyckim bogu kłamstw. Powstaje ono w oparciu o mitologię nordycką i serię filmów Marvela. Jest to historia własna. Po więcej info zapraszam do zakładki "o blogu".
Status: trwające
Gatunek: fantasy/fanfiction

sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 10

WILCZYCA UTGARDU




— Co. To. Jest?! – wydusił Fandral na widok obrzydliwego mutanta, chowającego się za plecami Lokiego.
Do końca drogi Sif szła w odległości około pięćdziesięciu metrów od iluzjonisty i jego pupila. Chciała być jak najdalej od tego... tego czegoś.
— Vivian – odparł Loki, jakby to wyjaśniało wszystko.
Przerażony Fandral wpatrywał się w potwora z szeroko otwartymi oczami. Po dłuższej chwili przeniósł wzrok na Sif... Dwójka wojowników podeszła do siebie i uścisnęła ze sobą tak, jakby się całe miesiące nie widzieli.
    Wszystko w porządku, dziewczyno? – wyszeptał do jej ucha.
    Bywało lepiej... – zaśmiała się.
    Co ten Loki znowu wymyślił? Nie mówił ci nic?
    Nie mam bladego pojęcia – odparła zgodnie z prawdą.
Loki zmierzył ich wzrokiem... Poczuł, jak w jego sczerniałym sercu rozkwitło nowe, nieznane mu wcześniej uczucie, palące mu dziurę w środku. Nie wiedział jednak, czym ono jest. Ostentacyjnie odwrócił się w stronę nowego zwierzaka.
    Siad – wydał polecenie.
Vivian posłusznie spoczął na ziemi. Tak, że cała aż się zatrzęsła.
    Zostaniesz tu, póki nie wrócimy.
Nakreślił w powietrzu jeszcze parę symboli, po czym upewniwszy się, że pająk na pewno się nie ruszy ze swojego miejsca, obrócił się w stronę wojowników. Poczuł, jak jego umysł zalewa ulga, gdy zobaczył, że Fandral i Sif stoją już daleko od siebie. Doprawdy, dziwne, dziwne uczucie...
Zmrużył oczy, jakby mu to miało pomóc w rozszyfrowaniu myśli wojowników.
— Moi drodzy... – odezwał się, skupiając na sobie ich uwagę. Powoli dobierał słowa. – Hyrrokkin prawdopodobnie nas oczekuje... Prawdopodobnie, bo mogliśmy się już spóźnić. Nie ma czasu do stracenia. Ruszajmy.
Na jego twarzy odmalował się złośliwy uśmieszek, gdy przepuścił kompanów przodem. Wszyscy stanęli przed wrotami, które samoistnie się otworzyły, wydając przy tym przeciągły jęk, tak bolesny, jakby te wrota były bramą dla wszystkich udręczonych dusz, jakby ich próg przekroczyło wystarczająco dużo splugawionych potępieńców, by mogły ronić nad nimi łzy. Jakby ostrzegały wchodzących przed wszystkimi okropnościami, jakie kryją się w środku.
Skrzydła uderzyły z hukiem o ściany twierdzy. Ciężki odgłos poniósł się echem po fasadach budynku, wprawiając go w drżenie, i zniknął wewnątrz wąwozów. Otwarte bramy rzuciły cień na piątkę dzielnych wojowników – owinął ich, niczym całun śmierci; tak bardzo był zimny i przytłaczający.
Z wnętrza twierdzy spozierała przerażająca, martwa pustka, okryta ciemnością.
    Śmiało – odezwał się Loki. – Ktoś na ochotnika?
Rozejrzał się po towarzyszach. Miny mieli nietęgie... Loki jednak nie dziwił im się. Sam poczuł się tak, jakby mu nóż stanął w gardle. Twierdza upadła... Nie wiadomo, co skrywało jej wnętrze, tak usilnie zabezpieczone przed wzrokiem niepożądanych potężnymi wrotami.
    Banda tchórzy... – wycedziła Sif zjadliwie.
Loki uniósł wysoko jedną brew. Odwrócił się, by spojrzeć na dziewczynę i w tym właśnie momencie zdał sobie sprawę z tego, co ona planuje... W momencie, w którym zauważył, jak wojowniczka wyciąga z pochwy miecz, pokryty plamami krwi. Unosi go wysoko, ściskając obiema dłońmi za rękojeść. Wyraz twarzy ma zacięty, pozbawiony cienia strachu, gdy rusza powoli w głąb Utgardu, nie przejmując się wiatrem rozwiewającym jej rozpuszczone włosy.
    Sif? Czyś ty zwariowała!? – rzucił Hogun, natychmiast ruszając za nią.
Loki patrzył na nią, na jej poczynania. Na sukces, jaki udało jej się odnieść. Wykorzystała naiwność przyjaciół – gdzie ona, tam oni. Na krok jej nie odstąpią. „Brawo, Sif” – pomyślał iluzjonista, a w duchu odczuł wobec niej wielkie uznanie, gdy do orszaku dołączył również Volstagg.
Loki patrzył na nią. Napawał się jej widokiem... Wyglądała niczym Bogini Śmierci, panująca nad wojną i zbierająca swe żniwo z pola bitwy za pomocą miecza, którego ostrze spija krew jej wrogów. Długo tak jeszcze stał, zastanawiając się, co mu się tak bardzo w niej podoba, w jej sylwetce, czego nie dostrzegł wcześniej, aż odkrył, co to jest...
Sif wyglądała niczym ucieleśnienie Chaosu. Jego miłości...
Uśmiechnął się do swoich myśli, po czym również ruszył w stronę bram. W stronę ciemności. Za Chaosem...


Thor przechadzał się ulicami Las Vegas wzbudzając salwy radości wśród mijanych na drodze fanów. Towarzyszył mu Osbourne earl Jones, który był dla niego jak radar... Wspólnie szukali niejakiego Rumpelstiltskina, a Ozzy został ponoć naznaczony przez niego jakąś mocą, dzięki której jego umysł utożsamiał się z umysłem magika. Tego typu poszukiwania były żmudne i szalenie męczące. I nudne.
Kluczyli, straciwszy poczucie czasu i orientację. Earl Jonesa pochłonęły rozmyślania o wszystkim i o niczym. Thor był natomiast niezwykle zajęty polerowaniem mjollniru – młot błyszczał już, niczym tafla lustra, co pozwalało gromowładnemu na przeglądanie się w nim i na podziwianie własnej osoby.
— Ozzy – odezwał się, doszczętnie znudzony. – Skąd ty tak właściwie pochodzisz?
Nie zauważył złotego błysku w jego oczach. Był zbyt zaabsorbowany własnym obliczem.
    Z Anglii – odparł zmienionym, zimnym głosem.
    Ach, tak? – Uśmiechnął się uwodzicielsko do własnego odbicia i poprawił fryzurę. – A co to takiego jest, ta Anglia?
    To jest wszystko, Thor. Poczucie wolności i zniewolenie. Radość i smutek. Realność i sen. Marzenie i jego ucieleśnienie.
    Aha... No tak. Po co pytałem?
    To jest wszystko i nic. Thor, rozumiesz mnie?
Thor nie odpowiedział. Filozofia to nie było coś przeznaczonego dla jego umysłu... On zawsze czuł pociąg do wojenki i orężu. A nauka? Po co komu nauka? To Loki zawsze się tym badziewiem interesował. Loki by na pewno zrozumiał. Tylko, że „zrozumienie” nie pomogłoby mu wygrać walki z Rumpelstiltskinem, prawda?
Bez znaczenia. On i tak nie żyje.
    Czy ta Anglia... jest dla ciebie czymś ważnym?
    Oczywiście. Najważniejszym. A ty, Thor, masz kogoś ważnego w swoim życiu? – W jego głosie pobrzmiało ożywienie.
Thor jakby dopiero teraz zwrócił na niego uwagę. Uśmiechnął się.
    O, tak... Mam moją Jane.
Osbourne aż się zatrzymał, zaciekawiony... To nie była zdrowa ciekawość. Thor jednak niczego nie zauważył.
    JAK ważna jest dla ciebie Jane?
    Najważniejsza. Zrobiłbym dla niej wszystko.
    Nawet byś zginął...?
    Nawet bym zginął – potwierdził.
Dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie tak. Zmrużył oczy, przyglądając się Osbourne’owi intensywnie, szukając oznak czegoś niepokojącego... Aż usłyszał za sobą skrzeczący, nieprzyjemny głos:
— Dobrze wiedzieć, Odinson. Taką informację wreszcie będę mógł wykorzystać... w praktyce.
Thor odwrócił się gwałtownie. Wysoko, na dachu jednego z pobliskich budynków, zobaczył ciemny zarys postaci... Siedziała w powietrzu, wokół niej powolutku wirowały karty do gry... Rozległ się jej nieprzyjemny, przyprawiający o dreszcze chichot.
    Rumpelstiltskin... – wysyczał nienawistnie gromowładny, a ręka aż sama zacisnęła mu się na rękojeści mjollnira.
    1:0, przyjacielu. Zanim przyjdziesz tu do mnie, może rozważ jeszcze pożegnanie się z Jane?!
    Nie waż się jej tknąć!!!
    Och... Kto powiedział, że to ONA zginie? Chociaż, propozycja jest całkiem... kusząca...
W tym momencie Thor nie wytrzymał. Wzbił się w powietrze, trzymając się za rękojeść młota tak mocno, że aż mu knykcie zbielały. Był wściekły.
Znalazł się na poziomie dachu, podfrunął jednak odrobinę wyżej. Miał zamiar z całą swoją siłą skoczyć na Rumple’a – opaść na niego z góry, przygnieść do ziemi i zmieść z jej powierzchni. Był naprawdę wściekły.
Na ułamek sekundy zawisł w powietrzu, by przymierzyć się do skoku. Dłoń zaciśnięta na mjollnirze jakoś tak sama się uniosła, by pochłonąć energię elektryczną... Wystarczy tylko jedna iskra – różnica ładunków: chmury naładowane ujemnie i jego młot – naładowany dodatnio. Jedna iskra... A tak olbrzymia siła. Dawno nie był tak wściekły...
Niebo pociemniało. A gdyby tak...
ŚWIIIST!
Coś rozcięło mu skórę. Głęboko... Na nadgarstku... Krew ściekła w dół  jego ramienia. Na krótki moment stracił orientację – wystarczająco krótki, by się pomylić. Upadł. Z hukiem uderzył o dach budynku...
ŁUP
Przed oczami zrobiło mu się ciemno. Co się właśnie stało...? W uszach słyszał głuche dzwonienie... Nie widział nic, po za unoszącym się wokół niego pyłem. Nie czuł nic, po za zimnem betonu, na którym leżał. I bólem...
Jak mógł się tak pomylić? On, pogromca trolli, wiedźm i wszelkiego plugastwa... On? Mocarny Thor? Jakim cudem... jak to się stało?!
Uniósł się lekko na łokciach. Poszczególne dźwięki powoli przebijały się, docierały do niego zza ciężkiej zasłony... Zdał sobie sprawę z tego, że ma rozcięty prawy nadgarstek – aż do ścięgien. Fragment skóry bezwiednie zwisał mu z ręki... Drugą dłonią mocno złapał za rozcięcie, chcąc zatamować krew... Brudnoczerwona posoka spłynęła mu między palcami.
ŚWIIIST!
Zawył. Coś szybkiego i niedostrzegalnego ponownie w niego uderzyło... W to samo miejsce, co wcześniej. Upadł na plecy, a tym razem mjollnir już wypadł mu z ręki. Jak przez mgłę popatrzył na ranę... Palce lewej dłoni miał rozcięte aż do mięsa. Obok niego, na ziemi, leżała jedna z kart Rumpelstiltskina – płaska i niebywale ostra. Zabójcza.
Podniósł głowę, by spojrzeć na swojego wroga... Szedł w jego kierunku, ubrany w brązowo-zielony kaftan, obcisłe spodnie i ciężkie buty – każda z tych rzeczy była wykonana z charakterystycznych dla Alfheimu gadzich skór. Alfowie szczycili się w garbarstwie, a wszystko, co tworzyli, choć na pozór wyglądało delikatnie i zwiewnie, w rzeczywistości było niezwykle solidne i odporne, niczym łuski smoka. Spod zapiętego pod szyję kaftana wystawały rękawy brązowo-złotej koszuli z falbaniastymi mankietami. Jego skóra miała niezdrowy szary odcień i poprzecinana była siatką złotych żyłek. Włosy, czy raczej TO COŚ, co miał na głowie, wyglądały obrzydliwie – pofalowane, szaro-zielone z domieszką złota, tłuste. W oczach miał szaleństwo.
Wokół niego wirowało tornado kart tak szybko, że w oczach Thora wyglądało niczym rozmazane, kolorowe smugi. Rumpelstiltskin wyciągnął rękę i złapał jedną z kart – był to ruch błyskawiczny, nie dłuższy od mrugnięcia okiem. Skręcił nadgarstek w osobliwym geście i...
ŚWIIIST
Rzucił.
Thor szybko przeturlał się, by uniknąć ciosu. Karta dosłownie wbiła się w beton, niczym bełt albo strzała, tuż obok jego głowy. Ta była już przeznaczona dla NIEGO – Mistrz Magii wyraźnie celował w szyję gromowładnego. Jedno takie uderzenie by wystarczyło...
ŚWIIIST
Thor błyskawicznie poderwał się do pionu i zgrabnie uniknął kolejnego ataku... To się Rumpelstiltskinowi nie spodobało. Zmrużył oczy we wściekłym, ciskającym gromy spojrzeniu – od początku miał nadzieję, że syn Odyna podda się niemal od razu. Najwidoczniej go jednak nie docenił.
— Tylko na tyle cię stać, Plugawy Alfie? – rzucił Thor, pocierając rozcięty nadgarstek. Krew już prawie przestała mu lecieć.
Plugawy Alf nie odpowiedział. Zamiast tego zaczął atakować...
ŚWIST, ŚWIST, ŚWIST
Thor jego również nie docenił. Magik rzucał teraz kartami jedna za drugą, a robił to niebywale szybko. Musiał naprawdę długo trenować.
Unikanie kolejnych ciosów zaczynało sprawiać Thorowi coraz większą trudność, a zdawać by się mogło, że w wirującej wokół Rumpelstiltskina talii jest nieskończenie wiele kart. Skakał wokół Alfa, jak kto głupi, uciekając przed pociskami...
—Tańcz, Odinson! – zawołał Mistrz Magii i roześmiał się upiornie. – Tańcz!
Zazwyczaj to Thor napierał na przeciwnika, rzadko kiedy musiał wykazywać się taką zręcznością – to była działka Lokiego. Teraz jednak wiedział, że wystarczy mu jeden błąd, ułamek sekundy, by zginął. Uważnie śledził więc każdy ruch przeciwnika, by wiedzieć, gdzie kolejna karta uderzy...
W pewnym momencie Rumpelstiltskin wykonał rękoma jakiś dziwny gest, który zdezorientował Thora. ŚWIIISSST... Coś ostrego i szybkiego rozcięło mu bok, tak mocno i gwałtownie, że z wrażenia aż upadł na jedno kolano. Lewą ręką złapał się za ranę, ale ta na szczęście głęboka nie była. Bynajmniej, paliła go, niczym żywy ogień.
ŚWIST!
Gromowładny w ostatniej chwili podniósł głowę, by dostrzec nadciągający w jego kierunku pocisk i...
Złapał go.
Jego dłoń mocno zacisnęła się na karcie, a po ręce spłynęły mu kolejne strużki krwi. Nie przejmował się tym jednak – był za bardzo rozwścieczony. Poderwał się i, wydobywszy z siebie dziki, bojowy ryk, rzucił kartą przed siebie tak, jak to robił wcześniej Rumpelstiltskin.
Jakież było jego zdziwienie gdy karta zamiast poszybować przed siebie, niczym strzała, uniosła się lekko, po czym opadła na ziemię – jak zwykły kawałek papieru. Thor obserwował ją w ciszy, ciężko oddychając.
Mistrz Magii wybuchł śmiechem.
— Cóż, Odinson... – mówił, między spazmami śmiechu. – Już się zaczynałem szczerze nudzić, a tu się okazuje, że ty po prostu najlepsze zostawiasz na koniec... Jak wy to mówicie? Chyba nie masz do TEGO... predyspozycji.
W tym momencie Thor postanowił wykorzystać chwilowy brak orientacji Rumpelstiltskina w tym, co się wokół niego dzieje. Błyskawiczny ruch, który miał przećwiczony miliardy razy: wyciągnięcie ręki, przyzwanie mjollniru, złapanie go i...
Z całej siły uderzył młotem o ziemię. To się już raz sprawdziło, w przypadku Lokiego... Rumpelstiltskina jednak naprawdę nie docenił.
Podmuch powietrza, wywołany uderzeniem, co prawda odrzucił zszokowanego Alfa do tyłu, ten jednak, zamiast wylądować ciężko na betonie, wykonał zgrabny obrót w powietrzu i z gracją wylądował w kuckach na ziemi. Karty nawet na moment nie przestały wirować. Wokół uniósł się pył...
    Koniec zabawy, Odinson... – wysyczał Alf.
Gwałtownie podniósł głowę, a nienawistne spojrzenie złotych oczu utkwił w Thorze. Wyrzucił przed siebie obie ręce, układając palce w osobliwym geście, na który... wszystkie otaczające go karty zaatakowały gromowładnego.
Niczym grad strzał, poszybowały w jego stronę. Uderzyły w niego, jak stado krwiożerczych kruków, szarpiących jego ciało i wyrywających strzępy mięsa... powaliły go na ziemię. Thor, znokautowany, przeturlał się po betonie. Czuł, że całe ciało go pali, porozcinane w niemożliwie wielu do zliczenia miejscach. Szybko obrócił się i spróbował wstać, złapawszy mocno za młot. Uniósł go przed sobą, jak tarczę – wytworzył niewielkie pole elektryczne, dzięki któremu część kart omijała go – po czym powoli podniósł się. Nie widział nic, po za czarną, rozmazaną chmurą pocisków. I mimo, że zaparł się obiema nogami, czuł jak niezmierzona siła kart powoli spycha go na kraniec dachu...
Rozległ się chichot Rumpelstiltskina. Był już całkowicie pewny swojego zwycięstwa... Już tak niewiele brakowało... Jeszcze tylko parę metrów...
Thor poczuł, że grunt ucieka mu spod nóg. To był zaledwie ułamek sekundy. Jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, a chwilę później...
Spadł.
Wokół zaległa cisza, gdy atak furkoczących kart ustał. Mistrz Magii z pełnym zadowoleniem i dumą na twarzy podszedł do krawędzi dachu.
    A mówiłem, żebyś pożegnał się z tą swoją zdzirą, Odinson?
Wychylił się, by spojrzeć w dół, gdy wtem...
ŁUP!
Coś uderzyło w niego z tak niewiarygodną siłą, że upadł na ziemię i przejechał po niej jeszcze kilkanaście metrów. Oddech uwiązł mu w krtani. Jego głowa huknęła o beton... Oczy na moment zaszły mu mgłą...
Co się właśnie stało...?
Zamrugał kilka razy, a gdy wzrok mu się wyostrzył... Dostrzegł Thora.
Stał nad nim z tym swoim ognistym spojrzeniem, w zakrwawionej dłoni ściskał mjollnir, wciąż naładowany energią elektryczną, której przed chwilą użył do znokautowania przeciwnika. Stosując tę samą metodę, co niegdyś wobec Lokiego, ułożył młot na piersi Rumpelstiltskina i w ten sposób odebrał mu możliwość wstania z brudnej ziemi.
    Ja mam imię, Plugawy Alfie... – wysyczał nienawistnie i splunął tuż obok jego głowy.
Plugawy Alf spróbował wstać, ale ciężar młota był wystarczający i skutecznie mu to uniemożliwił. Kolejno wpadł na pomysł ściągnięcia z siebie mjollniru, ale i to również zakończyło się fiaskiem. W końcu, bezsilny i załamany, opadł na podłogę, ciesząc się zimnem betonu.
— Ja też mam imię, Odinson – odparł, nie patrząc na niego, po czym splunął mu na twarz.


Coś huknęło. Głucho i ciężko. Echo tego odgłosu poniosło się po wnętrzu twierdzy, odbijając się między lodowymi ścianami. Skrawek jasności, jaki jeszcze przed chwilą dostrzegali w oddali, nagle zniknął...
    Co to było? – wszyscy usłyszeli drżący głos Sif.
Westchnięcie. Pewnie Lokiego. Każdy był w stanie sobie wyobrazić, jak iluzjonista wywraca oczami.
— Drzwi. Wrota. Brama... jak zwał, tak zwał – odezwał się tym swoim cichym, niemalże upiornym głosem.
Hogun zaśmiał się boleśnie.
    Drzwi. Co „drzwi”? – zapytał.
— Zamknęły się... – głos Fandrala. – Iluzjoniście chodzi o to, że wrota zamknęły się za nami.
Ciche ochy i achy poniosły się po wnętrzu... pomieszczenia? Czegoś, gdzie akurat się znajdowali... Nie wiedzieli, co to za miejsce. Nic nie widzieli, po za rozpływającą się wszędzie wokół czernią.
    Mam nadzieję, że nikt nie ma strachu przed ciemnością... – mruknął Volstagg. – Starajcie się nie rozchodzić.
Stali więc nieruchomo, zastanawiając się, co dalej. Pięknie ich Loki urządził, pięknie! Słowa Volstagga dodatkowo napełniły wszystkich grozą... Mimo tego, że nikt z tej piątki nie bał się ciemności, to w obecnej sytuacji większość drżała ze strachu. Nie przed samym mrokiem, ale przed tym, co on skrywał.
    No, dobrze... co teraz? – szept Sif.
Nikt nie wiedział. Nikt więc nie odpowiedział.
    Jesteście tam?! – jej ciężki, przyśpieszony oddech.
    Spokojnie, Sif – głos Fandrala. – Wszyscy są.
    A tak poważnie, to co teraz? – padło pytanie.
    To Loki nas tak urządził... Jego spytajcie.
Wszyscy zastygli w ciszy, w oczekiwaniu na odpowiedź. Ta jednak nie nadeszła.
    Loki! – Zero odpowiedzi. – Jotunie!
    Sukinkot...
    Zmył się?
Pytanie zawisło między nimi, niczym katowski topór nad głową ofiary.
    Niech go cholera weźmie, zostawił nas... On nas tu zostawił.
    Nie mógł nas zostawić...
    Oczywiście, że mógł! Mówię wam, zginiemy tu przez niego. Zginiemy.
Ktoś cicho załkał.
    Na krew Sigurda, jacy byliśmy głupi...
    Uspokójcie się. Może jeszcze wróci?
    Nie wróci – czyjeś warknięcie.
    Ten pieprzony sukinkot...
    MORDY W KUBEŁ! – ktoś wrzasnął. – ZAMKNĄĆ SIĘ, WSZYSCY!
Posłusznie się uciszyli.
Dopiero teraz do ich uszu dotarł cichy, łagodny dźwięk... Syczenie, potulne jednak jak podmuch wiatru. Delikatny szelest, przywodzący na myśl odgłos spadających liści, szept morza obijającego się o brzeg, szum...
Ognia.
W ciemności rozbłysła jaskrawo-zielona flara, która oślepiła czwórkę wojowników... Dopiero po chwili, gdy wzrok im się wyostrzył, dostrzegli Lokiego – twarz miał zmizerowaną, jakby na jego barki spadło cierpienie całego świata, pod zapadniętymi oczami rysowały mu się cienie zmęczenia, a na prawej dłoni... To było niesamowite.
Na prawej, wzniesionej ku górze dłoni, tańczyły najprawdziwsze, zielonkawe płomienie – próbujące wydostać się z wydzielonej im przestrzeni, przeskakujące po jego palcach niesfornie, niczym gromadka dzieci, błyskające i strzelające iskrami. Dające ciepło. I światło – przede wszystkim światło. Wojownicy aż westchnęli cicho na ten widok... Wrażenie czegoś niedostępnego i nieosiągalnego, poskromionego przez istotę ludzką. Wrażenie nieopisanej mocy, uwolnionej przez iluzjonistę, niczym wstęgi nadziei; tańczącej na jego dłoniach w poczuciu nieokiełznanej radości z wyzwolenia. Wrażenie cudu – hipnotyzującego w swym nierealnym pięknie. Ileż trudu musiało kosztować Lokiego wywołanie czegoś tak magicznie urokliwego!
Płomienie. Tak wspaniałe, bo przynoszące ukojenie. Przywracające nadzieję. Łagodzące żal i wszelką urazę.
    Tak wrzeszczeliście, że skupić się nie mogłem... – marudził Loki.
Ruszył przed siebie, a jego kompani zaraz podążyli za nim, jak ćmy za światełkiem.
    Myśleliśmy, że nas zostawiłeś – rzuciła Sif z wyrzutem.
    Och, doprawdy? ­– Loki zatrzymał się tak gwałtownie, że wojownicy powpadali na siebie. – Nie słyszałem – sarknął.
Wznowił swoją wędrówkę. Nie wiedział jednak, co ma zrobić... Nie miał bladego pojęcia.
    Hyrrokkin! – wydarł się po chwili, w przypływie desperacji.
    To jakieś zaklęcie? – spytał Volstagg.
Loki prychnął lekceważąco.
    To pani Jotunheimu, brodaty bęcwale – odparował. – HYRROKKIN! – zawołał znów.
A już chwilę potem jego wołania stały się rytmiczne, gdy zaczął je nieprzerwanie powtarzać.
— Co on robi? – syknął Fandral. – Na czarrrny wiatr! A jeśli coś się czai w tych ciemnościach? Jakieś potwory? Zaraz je na nas naślesz!!!
W otchłani rozległo się wycie wilka. Fandral zaklął parszywie.
    No. I wykrakałeś... – mruknął Volstagg.
Nie musieli długo czekać, by usłyszeć odgłos kroków – ciężkich, dudniących głucho w ziemię, szybkich... Coś biegło. I zbliżało się.
    Wreszcie – mruknął Loki, a jego płomienie zgasły.
Przerażenie opadło na ramiona wojowników, niczym całun śmierci. Co ten Iluzjonista wyprawiał? Co sobie w ogóle wyobrażał?! On chce wszystkich pozabijać! Naprawdę zesłał ich na śmierć...
Wtem wszędzie wokół rozbłysły magiczne światła, oślepiając przybyszów. Odruchowo osłonili oczy rękoma, chcąc przyzwyczaić się do jasności.
Tak oto z mroku wyłonił się pełny zarys monumentalnego, przestronnego holu ze szkła, lodu i marmurów, którego strop – niewidoczny z dołu – podtrzymywało kilkadziesiąt niknących w oddali potężnych kolumn. Po środku – grupka wojowników, stłoczonych w przerażeniu za plecami Mistrza Magii. Spokój i wszechogarniająca powaga Lokiego silnie kontrastowały z dzikością olbrzymiego, szaro-błękitnego... wilka, stojącego naprzeciw niego.
Mierzyli się wzrokiem. Dwie bestie. On, czarnowłosy o ciemnych jak noc oczach, w których pobłyskiwały niebezpiecznie zielone iskry. Ona – wilczyca, ciężko oddychająca, patrząca na niego złowrogo czerwonymi ślepiami.
Wszyscy zastygli w oczekiwaniu. Zapowiadało się na to, że dojdzie do walki. Wyraźnie widać było determinację odmalowaną na twarzy Lokiego. Doskonale słyszalny był ciężki oddech wilka – z każdym wydechem z jego nosa wylatywała para. Nienawistne spojrzenie Iluzjonisty, niemalże zabijające obserwowanego – przeciwko ostrzegawczym iskierkom w oczach wilka, mówiącym o jego sile. Dwie bestie. Gotowe, by zacząć walkę i...
    Wilczyca Utgardu! – zawołał mistrz magii.
...i porozmawiać?
    Ileż można było czekać? – spytał z pretensją w głosie.
    Wybacz, Potężny – powiedział wilk, najwyraźniej zwracając się do Lokiego. – Spodziewaliśmy się zasadzki i...
    Rozumiem. I ty wybacz, że przybyliśmy tak późno.
    Nie mów, że przeprowadzałeś statek przez bifrost – warknął potwór, śmiejąc się chrapliwie.
    Nie jestem głupi. To było...
    Nie tutaj – przerwał mu wilk, upominając go.
    Racja... – iluzjonista natychmiast się zreflektował.
Sif patrzyła na to wszystko w najprawdziwszym zszokowaniu. Na bestię, która bez oporów rozmawiała z Lokim, sprawiającym wrażenie przyzwyczajonego do tego typu widoków... srebrzysto-błękitnych zmutowanych wilków o czerwonych ślepiach.
    Co... co tu się dzieje? – odezwała się dziewczyna. – Czy to jest...
Na jej oczach wilk naprężył całe swoje olbrzymie cielsko. Dało się słyszeć głuchy trzask, jakby łamanych kości. Bestia zadrżała, wyginając się i drżąc konwulsyjnie, aż w pewnym momencie uniosła się lekko na tylnych łapach, by stopniowo się wyprostować. Jej sierść skróciła się, kończyny zmalały, wilczy pysk zaczął wyglądać bardziej ludzko...
    Likantrop... – westchnęła Sif.
    Tak... – potwierdził Loki. – Pół-człowiek, pół-wilk.
Przemiana trwała mniej niż pół minuty, a gdy się skończyła, przed grupką wojowników ukazała się młoda, bosa kobieta o niebieskiej, charakterystycznej dla Jotunów skórze i czerwonych oczach. Miała długie, zmierzwione czarne włosy, a odziana była w pokrochmaloną, futrzaną szarą suknię, której wygląd imitował wilczą sierść.
Jej wąskie usta rozciągnęły się w kpiącym uśmiechu.
— Witajcie w Utgardzie – odezwała się chrapliwym głosem. – Jestem Hyrrokkin, pani Jotunheimu.


 Hyrrokkin dłuższą chwilę majstrowała przy szkiełkach i preparatach, nim w końcu ułożyła fragment skóry na jednej ze szklanych miseczek.
— Potwór zaatakował nas w połowie drogi – mówił Loki. – Niewiele brakowało, a zbieralibyście nasze trupy, ale na szczęście cudownie wszystkich ocaliłem. Jakoś tak przez przypadek to trafiło do moich rąk... – Wskazał niedbale na strzęp gadziej tkanki.
Znajdowali się w jednej z wieżyczek Utgardu, do której zaprowadziła ich Jotunka. Wojownicy rozeszli się po pomieszczeniu, szukając miejsca dla siebie. Loki standardowo zajął stanowisko przy oknie – opierał się o kamienny parapet na wyprostowanych rękach i spoglądał przed siebie, w dal... na kłębiące się na horyzoncie mgły i chmury.
— Jak przeprowadziłeś statek między światami? – zagadnęła go Hyrrokkin, równocześnie mieszając jakiś płyn w fiolkach.
— Statek... – parsknął. – Przybyliśmy tu na Skidbladnirze. – W jego głosie dało się odczuć nutkę dumy.
Wilczyca drgnęła. Popatrzyła na iluzjonistę z pełnym podziwu zaskoczeniem.
    Więc tak? Cofam zatem poprzednie pytania...
W każdym z Dziewięciu Królestw krążyły niemożliwe legendy o mocach okrętu. Powszechnie było wiadome, że osoba, która umie sterować Skidbladnirem, może dokonać nim wszystkiego.
Na moment zaległa głucha cisza. Nie słychać było nic poza dudnieniem kropel deszczu o mury twierdzy i bulgotaniem eliksirów Hyrrokkin.
    Gdzie stacjonują wojska Draugrów? – odezwała się zniecierpliwiona Sif.
Loki rzucił jej ostre spojrzenie.
— Wilczyca Utgardu jest teraz zajęta, dziewczyno – skarcił ją. – Potem będziemy omawiać...
    Ależ nic się nie dzieje – przerwała mu Hyrrokkin.
Sif poczuła się jak dziecko.
    Draugrowie... – zwróciła się do niej Jotunka. – Masz na myśli Wiecznie Żywych? Ich wojska znajdują się obecnie na północny-wschód od twierdzy. Ukrywają się, planują zasadzkę... – Na moment urwała, by wrzucić do fiolki fragment gadziej skóry. – Kim oni są?
Loki odchrząknął.
    Nieumarli, żołnierze Yggry. Pradawny wróg mojego oj... Pradawny wróg Odyna. Planuje zdobyć władzę nad Wszechświatem i zrzucić mnie z tronu Asgardu.
Hyrrokkin parsknęła śmiechem.
    No, Potężny... za długo to ty się władzą nie nacieszysz.
Loki odwrócił się w jej stronę, by spiorunować ją wzrokiem.
    Sądzisz, że nie dam mu rady, Wilczko?
Władczyni pokręciła głową ze smutkiem. Temat dotyczący korony zdecydowanie drażnił iluzjonistę. Wizja tego, że ktoś mógłby mu po raz kolejny odebrać możliwość rządzenia Wszechświatem była dla niego nie do zniesienia.
    Yggrze przyda się dużo szczęścia... – mruknęła Jotunka.
Uniosła fiolkę z przygotowanym preparatem i przyjrzała się jej uważnie, biorąc ją pod światło. Wstrząsnęła nią jeszcze, dla pewności, że wszystkie substancje dokładnie się wymieszały, po czym... wlała w siebie całą jej zawartość.
Stojąca obok Sif uniosła wysoko brwi w wyrazie zaskoczenia.
Hyrrokkin odstawiła fiolkę na blat. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, aż nagle... gwałtownie wyprostowała się jak struna. Jej oczy rozjaśniła jaskrawa biel, nieskalana żadnym innym kolorem, pochłonęła czerwień tęczówek. Błyszcząca, niczym światło księżyca.
Ten upiorny stan trwał zaledwie chwilę, po upływie której oczy Hyrrokkin przybrały odcień ciemnego bordo. Złapała się obiema dłońmi za skronie. Fandral i Hogun podeszli do niej, by ją podtrzymać i posadzić na kanapie. Volstagg wyciągnął w jej kierunku piersiówkę z kwasirem – przyjęła podarunek z wdzięcznością i, jak w przypadku poprzedniego napoju, wypiła go do dna. Dopiero po tym jej oczy znów zapłonęły charakterystyczną dla Jotunów jaskrawą czerwienią.
Loki patrzył na nią uważnie spod zmrużonych powiek. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć... Dlatego też wolał zachować milczenie i czekać na rozwój sytuacji w ciszy.
    Co to było? – odezwał się Fandral. – Co widziałaś?
Hyrrokkin odetchnęła tak ciężko, jakby sprawiło jej to niesamowitą trudność... Otworzyła usta, by zaraz je zamknąć. Przełknęła ślinę, kręcąc głową, odpychając od siebie myśli, które znała tylko ona. W końcu machnęła lekceważąco ręką na blondyna.
Nie mówiąc ani słowa, wstała z kanapy i podeszła do regału z księgami. Przebiegła wzrokiem po tytułach grubych tomiszczy, aż wreszcie zatrzymała się na tym właściwym. Wyciągnęła go i rozłożyła na stole, wcześniej spychając z blatu stertę szkiełek, preparatów i fiolek.
Konsternacja Lokiego pogłębiła się, gdy w oczy rzucił mu się tytuł ów księgi. Chyba, że się pomylił, źle odczytał... ale to raczej nie wchodziło w rachubę. Runy wyraźnie układały się w połyskujący napis: Ragnarök – dziennik wydarzeń.
Zazgrzytał zębami. Miał nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiał wracać pamięcią do tej bitwy... i do tej historyjki.
Hyrrokkin wreszcie odnalazła właściwą stronę. Odsunęła się kawałek, odsłaniając rycinę przedstawiającą Thora walczącego z jakimś olbrzymim potworem... gadem?
    To było to – powiedziała.
Wojownicy nie spytali, jakim sposobem udało jej się tę scenkę „zobaczyć”, ani jak udało jej się wejść w ten dziwaczny trans. Loki, obeznany z magią, wiedział mniej-więcej, co Hyrrokkin zrobiła – zmieszanie odpowiednich składników ze sobą i rzucenie pewnych zaklęć tworzyło eliksir lokalizująco-wizyjny. Był on jednak tak trujący, że człowieka zabijał w pół sekundy. Asowie mogli wytrzymać trochę dłużej. Czarnoksiężnicy obcujący na co dzień z wszelakimi miksturami jeszcze dłużej, a na niektórych pewne substancje już w ogóle nie działały. Co się tyczy Hyrrokkin – organizm Jotunów był sam w sobie zabójczy... także nawet tak silna trucizna musiała po jakimś czasie się poddać. Teoretycznie Loki też niby miał w sobie jotunowską krew, wolał jednak z nią aż tak nie eksperymentować.
Wszyscy podeszli do rozłożonej na stole księgi, by przyjrzeć się rysunkowi z bliska... Reagowali różnie.
Sif wybuchła śmiechem... nie czuć w nim było jednak ani grama radości. Fandral złapał się jedną ręką za głowę, a oczy rozszerzyły mu się w wyrazie strachu. Volstagg wyszeptał w zdumieniu: „Cholerny, czarny wietrze i ogniu...”. Hogun zaklął szpetnie po wanowsku.
A Lokiego wmurowało. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. W jednej sekundzie go zamroczyło... W drugiej zatoczył się, z trudem łapiąc równowagę. Poczuł, jak ktoś go podtrzymuje – chyba Sif? Nie wiedział. To, co zobaczył, wstrząsnęło nim na tyle, że stracił jasność myśli...
Na rysunku znajdował się bowiem Jormungand. Serpentyna Midgardu. Najgorszy z najgorszych istniejących we Wszechświecie węży. Najkoszmarniejszy z najkoszmarniejszych potworów. Jeden z jego największych wrogów. Istota, której śmierci pragnął najbardziej na świecie... Coś, co nigdy nie powinno istnieć...
— Iluzjonisto! Otrząśnij się, do cholery... – mówiła Sif, pragnąca zapaść się pod ziemię, byle tylko ukryć targający nią niepokój.
Trzymała go za barki z całych sił. Miała nadzieję, że Loki nie zemdleje, choć po jego twarzy widać było, że jest o krok od takiego stanu.
Trzymała go, dziwiąc się, że wcale nie jest aż taki ciężki, jak jej się wydawało... Tylko raz widziała go pół-nagiego i faktycznie sprawiał wtedy wrażenie szczupłego, ale nie sądziła, że w rzeczywistości jest AŻ TAK szczupły.
    Hyrrokkin... co mu się stało? Co zobaczył? Co... co to jest?!
Wilczyca Utgardu uśmiechnęła się ze smutkiem.

— Jego syn – odpowiedziała.

--------------------------------------------------------
Cześć wszystkim!
Postanowiłam wprowadzić trochę zamieszania i nawiązać do mitologicznego Ragnaroku. W następnym rozdziale nieco przybliżę Wam moją wersję tej historii i mój pomysł na to, jak wszystko mogło się potoczyć i dlaczego. Jeżeli zaś chodzi o dzieci Lokiego, ja trzymam się tej wersji Eddy, która nie uznaje Fenrira za jego syna. Co do Thora... w najbliższym czasie szybko nie pojawi się jakakolwiek scenka z nim. Wkrótce jednak sprawy potoczą się tak, że Thor zacznie mieć olbrzymi wpływ na całą akcję. Wprowadzam również nową postać - Hyrrokkin. I ona jest jedynie wzorowana na postaci mitologicznej, ale kimś musiałam zastąpić martwego króla Jotunów.To chyba tyle jeżeli chodzi o rozdział... czekam na opinie :)Aaa ostatnio też zauważyłam pewną ciekawostkę u Marvela. Otóż twórcy "Thora" za władcę Jotunów - tudzież: ojca Lokiego - uznają Laufey (i stąd też powstaje nazwisko Loki Laufeyson). Bawi mnie to, ponieważ jest to określenie mylne i z tego co wiem, to w mitologii Laufey była jakąś boginią, szlachcianką, która poczęła dziecko z Lodowym Olbrzymem - Farbautim. Zaś do imienia Lokiego dodaje się Laufeyson (a nie Farbautison, jak powinno być) po to, aby zwiększyć znaczenie jego arystokratycznego pochodzenia. Na dziś tyle ode mnie. Wah, rozpisałam się.
PozdrawiamA.

5 komentarzy:

  1. Genialny rozdział :D
    Walka Thora z Rumpelstiltskinem imponująca. Naprawdę w świetny sposób przedstawiłaś przebieg akcji, aż zaparło dech w piersiach ^^
    Uuu Loki zazdrosny. Ha ha biedaczysko nie wiedziało, co się mu dzieje ^^ Wilczyca fajnie przedstawiona i ładnie wprowadzona.
    Bardzo mnie ciekawi o co chodzi z Ragnarökiem. On już był, czy co? Nie nieważne pewnie dowiem się wszystkiego w następnym rozdziale :)
    I na koniec moja ulubiona jaszczurka z mitologii nordyckiej. Niezmiernie się cieszę, że uwzględniłaś ją w opowiadaniu.
    Jednymi słowy rozdział podobał mi się, ale to nie nowość. Jak na razie dużo wątków. Ciekawe do czego to wszystko zmierza. No cóż... Pożyjemy, zobaczymy.
    Pozdrawiam!
    Ana

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj zaszalałaś :D Tragicznie mi się podobało!
    W Twoim opowiadaniu, jak i samym stylu pisania jest jakaś magia, przez którą nie potrafię oderwać oczu od ekrenu.
    Walka Thora i Rumpela faktycznie imponująca. Niezwykła! Za nią można Ci tylko składać pokłony. I muszę Ci też przyznać, że bardzo dobrze przedstawiasz Thora. Jak i wszystkich. Ja mam z nim szczególne problemy.
    No i Loki. Heh. Wszystko piękne, ale najlepsza scena ostatnia. Aż tak się boi Jormunganda? XD
    Nie wiem jak wytrzymam do następnego rozdziału ale będę się starać nie wybuchnac ;)
    Pozdrawiam,
    Viv

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie potrafię ukryć uśmiechu zachwytu. wspaniale nawiązujesz do mitologii i odkrywasz przed czytelnikiem nowe karty. doskonale sklejasz wydarzenia w fabułę, która naprawdę potrafi fascynować. jestem pod wrażeniem. bardzo dobry rozdział, sporo akcji no i Lokiego. Czasem dziwnie mi się czyta o jego dzieciach, gdyż już osiadłam na wersji Marvela, a co prawda to mitologia jest podstawą wszystkiego, ale odsunełam ją na bok jak i Marvel i gdy słyszę o związkach bogów, to krzywię się XD
    ale cóż poradzić...
    Jestem ciekawa tego, co tu wykombinujesz.

    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy, to jak ja pierwszy raz dostałam książkę o mitologii nordyckiej do łapek, pierwsze co zrobiłam, otwarłam na rozdziale poświęconym opisowi Lokiego. Szczęka opadła mi do ziemi, bo to co przeczytałam, prześcignęło moje najśmielsze oczekiwania. Jednakowoż szanuję wikingów, szanuję Snorriego Sturlusona i staram się jak najbardziej wzorować na mitologii, a zmieniać jak najmniej. Choć nie zawsze niektóre rozwiązania mi pasują :/

      Usuń
  4. Widzę w postaci Rumpelstiltskina mocną inspirację komiksowym Jokerem... :)

    OdpowiedzUsuń

Język urzędowy: staroskandynawski.
Mile widziany alfabet runiczny :)

» «