MORDERCA
Loki podniósł z ziemi swój pas z bronią, rozdarty na
pół. Obydwa kopisy odpadły od niego i teraz bezwiednie spoczywały obok. Przez
dłuższą chwilę wpatrywał się w poszarpany materiał tak, jakby niegdyś był jego
częścią, brutalnie mu jednak wydartą. Złamany, zniszczony, przepełniony
bólem... Iluzjonista uśmiechnął się do siebie na myśl o tych porównaniach.
W końcu
przejechał nad nim dłonią. Zielone światło, wypływające z jego skóry, oblało
materiał – jaskrawe promienie, niczym igły, zaszyły rozdarcie; naprawiły pas,
że po chwili wyglądał tak, jakby nigdy nic się z nim nie stało. Ani śladu
zniszczeń. Ani śladu blizn, powierzchowny ból przepadł...
Uśmiech na
twarzy Lokiego stał się bardziej smutny. Pas można było wyleczyć...Właśnie tym
się od siebie różnili.
— Ruszaj
się, Szalony, nie będę czekać na ciebie pół dnia – wycedził Fenrir.
Iluzjonista podniósł się, krzywiąc się z ostrego,
kłującego bólu, który ponownie zaatakował jego rozcięty bok. Przerzucił sobie
przez ramię naprawiony pas, na plecach z trudem przymocował kopisy, po czym na
razie posłusznie ruszył za wilkiem.
Wojownicy,
którzy jak na komendę zaprzestali walk, rozstępowali się przed nimi, jak rzeka
omijająca kamienie.
Fenrir
prowadził Lokiego do swojej bazy. Miejsca, z którego dowodził całą bitwą. To
przypomniało Lokiemu, że musi zachować ostrożność...
Sif odprowadziła ich wzrokiem. Czuła tuż za sobą
obecność Fandrala. Jego niepokój był niemalże namacalny... To ją przerażało.
— Macie
szczęście, bogowie – zakpił jeden z Draugrów, stojący naprzeciwko
dziewczyny.
Wojowniczka
przeniosła wzrok na niego. Jej dłoń zacisnęła się na rękojeści miecza.
Ten Nieumarły
od razu nie przypadł jej do gustu. Wpatrywał się w nią, czerwonymi oczami.
Szczerzył w uśmiechu szereg kłów – nie zębów... KŁÓW. Równiusieńki rząd igieł,
pożółkłych i oblepionych śliną. Dawniej wyglądały pewnie dostojnie, jak to u
Alfów, ale teraz, po przemianie... straciły cały swój urok.
Wsparł się na
potężnym toporze, którym prawdopodobnie za jednym zamachem odrąbywał kilka głów
na raz.
— Jeszcze
chwila, a roznieślibyśmy was w pył – powiedział powoli. Z jego gardła wydobył
się drwiący rechot. Po chwili otaczający go Draugrowie do niego dołączyli.
Sif nie
wytrzymała. Mimo protestów Fandrala, zeskoczyła z konia, dobyła miecza i
ruszyła w stronę Nieumarłego.
Zatrzymała się
tuż przed nim, niepewna, co powinna zrobić.
Kącik jego ust
lekko uniósł się ku górze, w krzywym, kpiącym uśmiechu.
— Co ty
mi możesz zrobić, Asynio?
Z każdą chwilą coraz bardziej go nienawidziła.
Chamskie odzywki idealnie pasowały do jego wyglądu degenerata.
— Przemyśl
to, dziewko – odezwał się stojący obok Draugr, jeszcze paskudniejszy od
poprzedniego. – Nie znalazła się taka osoba, która pokonałaby Chodzącą Śmierć.
Oddech uwiązł
Sif w krtani.
A więc to był ten słynny Chodząca Śmierć. Na co ona
się porwała? Jeżeli się teraz wycofa, wszyscy będą z niej mieli pośmiewisko.
Jeżeli jednak zostanie, prawdopodobnie umrze. Chyba, że istnieje inny sposób,
by pokonać tego twardziela... Tylko jaki? Ogarnął ją strach.
Chodząca Śmierć to chyba zauważył, bo uśmiech na
jego twarzy pogłębił się. Ani razu jednak nie spuścił z niej wzroku.
I nagle Sif zrozumiała, co może zrobić... Istniał
jeszcze jeden sposób. Jeden, niezawodny sposób, który działał na każdego.
Przełknęła ślinę, a wraz z nią kumulujące się w jej wnętrzu obrzydzenie.
Oparła się jedną ręką na mieczu, który wbiła w
ziemię. Westchnęła lekko, jakby była zawiedziona czymś oczywistym, co umknęło
Draugrowi. Oderwała wzrok od jego oczu, po czym powoli, powolutku, przesunęła
nim po całej sylwetce Nieumarłego. Po jego nagim, szarawym torsie, na którym
krzyżowały się dwa czarne pasy, zapełnione bronią wszelakiej maści. Po
muskularnym, godnym pozazdroszczenia płaskim brzuchu. Od bioder, wzdłuż pasa i
aż do ziemi, uważnie lustrując czarne nogawki ciemnych spodni, wepchniętych w
ciężkie buciory.
Spojrzała mu w oczy, spod rzęs. Zalotnie. Uśmiechała
się leciutko. Cała jej sylwetka była przepełniona uwodzicielską
kokieteryjnością.
Zauważyła, jak Chodzącej Śmierci rzednie mina, gdy
skróciła dzielący ich dystans.
Wyciągnęła przed siebie rękę i delikatnie przyłożyła
ją do klatki piersiowej Nieumarłego. Musnęła jego śniadą cerę palcami,
wywołując u niego dreszcze. Zatoczyła dłonią koło, nie przestając łaskotać go
opuszkami.
— Chodząca
Śmierć... – wymówiła jego imię, ponownie wzdychając.
Ale JAK wymówiła. Zrobiła to w taki sposób, jakby
wyznawała mu miłość, jakby proponowała seks swojemu kochankowi, jakby były to
najbardziej erotyczne słowa, jakie kiedykolwiek przyszło jej wymówić...
— Co ja
ci mogę zrobić? – spytała, retorycznie.
Przycisnęła całą dłoń do jego piersi. Wyczuła
przyśpieszone bicie jego serca. Przesunęła rękę w dół, w dół, w dół, delikatnie
pieszcząc jego skórę palcami, rysując szlaczki na jego mięśniach, łaskocząc go
paznokciami...
— Wszystko
zależy od tego – kontynuowała – co chcesz, żebym zrobiła.
Zatrzymała dłoń na wysokości jego bioder. Zaczepiła
jeden z palców o pasek w spodniach i lekko odchyliła ich materiał. Przesunęła
palcem wzdłuż paska. Obserwowała, jak mężczyzna zaczyna szybciej oddychać.
Zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Przeniosła
dłoń na jego plecy, a potem znowu w dół – z łatwością odnalazła tylną kieszeń
spodni... powoli wsunęła do niej rękę.
Drugą dłonią złapała za jego dłoń. Położyła ją sobie
na biodrach, a dalej...
On już sam sobie poradził. Patrzyła, jak jego smukłe
palce przesuwają się po jej brzuchu, wędrują w kierunku pleców... Czuła, jak
zniża dłoń coraz bardziej, niemalże muskając jej pośladki.
Podniosła wzrok, by napotkać jego spojrzenie.
Uśmiechnęła się do niego słodko i...
Z całej siły kopnęła go w krocze kolanem.
Chodząca Śmierć niemalże przewrócił się, gdyby nie
to, że Sif wciąż trzymała rękę na jego plecach.
Łokciem drugiej ręki przywaliła mu w szczękę – tak
mocno, że aż rozcięła mu wargę. Trysnęła krew.
Dopiero teraz go puściła. Złapała za miecz i
szybkim, płaskim cięciem podcięła mu nogi.
Nieumarły osunął się na ziemię, opadł na kolana.
Całość doprawiła kopniakiem w pierś, który powalił
Chodzącą Śmierć na plecy.
Kurz wzbił się w powietrze. Sif zbliżyła się do
swojego przeciwnika z tryumfalnym, pełnym drwiny uśmiechem na ustach.
Zauważywszy, że ten próbuje sięgnąć ręką broni, nadepnęła mu na nadgarstek.
Przystawiła końcówkę miecza do jego krtani. Możliwość spoglądania na niego z
góry napawała ją odczuciem satysfakcji.
Chodząca Śmierć otworzył usta, jakby chciał coś
powiedzieć. Nie powiedział jednak nic... To, że na jego twarzy malowało się
zaskoczenie, było zdecydowanie mało powiedzianym.
— Oto zalążek tego, co mogę ci zrobić – oznajmiła
Sif. Na tyle głośno, aby usłyszeli ją wszyscy wokół. – Moi drodzy, wychodzi na
to, że Nieumarli też mają uczucia. A w przypadku Chodzącej Śmierci jest to...
wyjątkowo nasilona słabość do kobiet.
Wszyscy wokół wybuchli śmiechem.
Sif pochyliła się jeszcze nad swoją ofiarą i dodała
cicho:
— Prędzej
bym umarła, niż byłabym twoja.
Uśmiechnęła się drwiąco, po czym zadowolona z siebie
odwróciła się i, przerzuciwszy sobie miecz przez ramię, odeszła w stronę swoich
wojowników. Wszyscy zaraz ją otoczyli, by pogratulować sukcesu i świetnej
zagrywki.
— Sif, ty diablico – zaśmiał się Fandral. W jego
oczach czaił się podziw. To jej imponowało.
Wzruszyła ramionami, jakby te wszystkie pochwały nie
miały dla niej znaczenia. Uśmiechała się.
— Fandral!!!
– czyjś rozdzierający głos sprawił, że wszyscy nagle umilkli. – Sif!!!
Każdy popatrzył w stronę wzgórza, z którego
dochodziło wołanie. W oddali widać było jakąś postać na koniu, pędzącą w ich
stronę.
— To
Hogun – powiedział blondyn, nagle dziwnie zdenerwowany.
Obydwoje ruszyli w stronę Wana, aż wreszcie całą
trójką spotkali się w połowie drogi.
Hogun zsiadł z konia. Przez dłuższą chwilę milczał,
wpatrując się w twarze swoich przyjaciół. W końcu przełknął ślinę, a wraz z nią
wzbierające łzy.
— Volstagg
jest ranny – oznajmił. – On... on umiera.
Znajdowali się w prowizorycznym namiocie, w którym
stacjonował Fenrir – to tutaj miał bazę i stąd dowodził całą bitwą.
Loki zbliżył się do niewielkiego stolika by usiąść
na jego blacie. Rozchylił poły płaszcza i podwinął tunikę, czując jak materiał
odlepia się od rany. Jego bok nie wyglądał najlepiej. Nie wyglądał też jednak
fatalnie.
Rozcięcie już nie krwawiło, nie było na tyle
głębokie... Na pewno jednak pozostawi mu kolejną pamiątkę po bitwie – kolejną
bliznę.
Przesunął dłonią nad raną, uleczając się. Zielone
światło przyjemnym ciepłem oblało jego skórę. Po chwili rana zabliźniła się,
pozostawiając po sobie czerwone smugi.
— Opanowałeś
to – odezwał się Fenrir.
Loki
popatrzył na niego i uśmiechnął się.
— To
prawda.
Zsunął
tunikę. Poklepał się po boku – nie czuł już bólu.
—
Nie mogę się do ciebie przyzwyczaić, z tym twoim nowym
wyglądem – powiedział. – Ta szara sierść, białe oczy... Jakbyś nagle zachorował
na albinizm. Chociaż, wiesz, to twoje jest chyba nieco cięższą chorobą...
—
Zamknij się już – zgasił go wilk. Dawniej może i by się
roześmiał, nawet z tak kiepskiego żartu, ale... to było dawniej. – Przejdź do
rzeczy. O czym chciałeś ze mną mówić?
Loki
odetchnął.
— Nie
zdradziłem cię.
Fenrir
parsknął śmiechem.
— Zanim zaczniemy naszą
pogawędkę, może najpierw ustalimy jakąś zasadę? Hm... Na przykład: nie ma
kłamania? Co ty na to?
Oczy
Lokiego zwęziły się. Zacisnął zęby.
— Nie.
Kłamię – wycedził.
Fenrir podniósł się. Zamiatał ogonem na wszystkie
strony, okazując w ten sposób swoją irytację.
— Jak to
możesz udowodnić, co?
— To
Thor cię oszukał! Nie rozumiesz? Ja o niczym nie miałem pojęcia!
Wilk
zazgrzytał zębami.
—
Nie miałeś pojęcia o tym, że twój słodki braciszek mnie
wykorzystuje, czy o tym, że zostałem PONOWNIE uwięziony na Giolu? Nawet nie
pofatygowałeś się, żeby sprawdzić, czy... – urwał.
Przez myśl mu przemknęło, że to w sumie logiczne, że
Loki do niego nie przybył. Jeżeli iluzjonista założył, że Fenrir jest wolny, w
Muspelheimie... Nie. Nie! Loki to zdrajca. Na pewno.
— Byłem umierający – próbował wytłumaczyć się Loki.
– Leżałem w wiecznym śnie, przez tydzień. NIC nie mogłem zrobić. A kiedy się
obudziłem, przyszedłem tam, ale było już za późno... – W oczach stanęły mu łzy.
– Nawet nie wiesz, co przeżyłem! Gdy zobaczyłem cię... bez tchu. Pozbawionego
życia...
Głuche warknięcie przeszyło gardło Fenrira.
— Nie wiem, co przeżyłeś, tak? TAK? – wysyczał. – A
czy TY wiesz, co JA przeżyłem? Siedem dni. Pozbawiony możliwości ucieczki.
Zmuszony do leżenia cały czas w jednej pozycji. Bez wody. Bez jedzenia. Bez
energii. Przez siedem, niekończąco się długich dni, byłem tam sam, osłabiony. –
Każde słowo Fenrira wbijało się w zmrożone serce Lokiego niczym sztylet. – Nie
wszystkim się udało, tak jak tobie. Ja... umarłem. Umarłem.
Loki przełknął ślinę. Poczuł, jak w jego gardle wyrasta
olbrzymia gula. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, nie wiedział jednak, co.
To wszystko nie powinno się nigdy wydarzyć. Wszystko było nie tak...
—
Skoro umarłeś – zaczął cicho – jak wytłumaczysz to, że teraz
tu jesteś? Że widzę cię ponownie? Że rozmawiamy ze sobą? JAK to wytłumaczysz?
— Nie wiem! – warknął. Przez
długą, długą, długą chwilę słychać było tylko jego ciężki oddech. – Wiem tylko
to, że nie żyję. NIE ŻYJĘ, Szalony. Nie zmienisz tego. Nie mamy o czym
rozmawiać.
Loki zamrugał szybko, chcąc
odpędzić smutek, który nagle zagnieździł się pod jego powiekami. Głęboko
zaczerpnął powietrza. Po chwili wypuścił je, rozluźniając wszystkie mięśnie.
—
Gdybym mógł cofnąć czas... Fenrir, nigdy bym do tego
wszystkiego nie dopuścił. Byłem młody i słaby.
— I
głupi.
Iluzjonista uśmiechnął się, nie zaprzeczając.
— Ale znów jesteś tutaj, ze
mną. Czy nie możesz... dać mi szansy? Chociaż spróbować? – zacisnął wargi, nie
chcąc, by znów zaatakowała go nadzieja. – Jesteś jedyną osobą na świecie,
której kiedykolwiek w pełni zaufałem. Czy nie może być tak, jak dawniej?
Fenrir prychnął gniewnie,
bardziej zniesmaczony zachowaniem Lokiego, niż oburzony.
— DAWNIEJ byłem żywy, Lok.
Naprawdę, imponuje mi twoje zaufanie do mnie, ale... nie. Nie licz na to, że i
ja obdarzę ciebie zaufaniem. Dużo się pozmieniało, Szalony. Czasem wydaje mi
się, że lepiej by było, gdybyśmy się nigdy nie spotkali.
Ostatnie słowa Fenrira
zabolały Lokiego. Ponownie go zranił... Loki czuł jednak podświadomie, że
zasługiwał na to. Zostawił przecież przyjaciela i doprowadził do jego
śmierci... Całym sobą wierzył, że to była jego wina. Że gdyby nie jego głupota,
to mógłby wszystko naprawić.
Podniósł wzrok i popatrzył
wilkowi w oczy. Mlecznobiałe, puste oczy... Brakowało mu ich ciepłego złota.
Dawniej przynajmniej mógł odkryć myśli Fenrira, odczytać jego uczucia, a
teraz... nic. Tylko nieprzenikniona biel.
Wilk ziewnął szeroko. Kłapnął
zębami.
— Też
mam ci coś do powiedzenia, Szalony – oznajmił.
W oczach Lokiego błysnął ślad zainteresowania, gdy wtem...
Fenrir wybił się w powietrze i
skoczył na iluzjonistę. Powalił go na ziemię. Po raz drugi tego dnia. Tym razem
jednak posunął się o krok dalej.
Wysunął pazury i przycisnął
obie przednie łapy do piersi Lokiego. Naciskał mu na płuca, na krtań, wyduszał
z niego życie... Spoglądał na niego z góry – zimno, obojętnie. Biel jego oczu
obudziłaby strach w każdym.
Oprócz Lokiego. On jedynie...
uśmiechał się.
— Dostałem od
Najstraszliwszego zlecenie – wysyczał wilk. – Mam cię zabić, rozumiesz?
Zamilkł. Przez dłuższą chwilę
nie odzywał się ani słowem, tylko coraz mocniej i mocniej, i mocniej naciskał
na klatkę piersiową Lokiego, swojej ofiary, odbierał mu życie, patrzył bez
cienia emocji i współczucia na bezbronność dawnego przyjaciela, gdy...
Nagle cofnął się.
Niespodziewanie. Szybko odsunął się od Lokiego.
Iluzjonista poderwał się i
zaczerpnął głęboko powietrza. Obydwiema rękami chwycił się za obolałą szyję,
jakby mu to miało pomóc w przypomnieniu sobie, jak się oddycha. Ból był
niemiłosierny. Nie mógł nic... przełknąć...
Siedział na ziemi i dyszał
ciężko, patrząc z ukosa na Fenrira. Na to, jak wilk chodzi w kółko, tam i z
powrotem, poirytowany...
— Nie mogę – powiedział. – Nie
potrafię cię zabić, Szalony. – Zatrzymał się. Zmierzył Lokiego badawczym
wzrokiem. – Dlaczego się nie bronisz?!
— Dlatego,
że się ciebie nie boję – odparł chrapliwie.
Fenrir zacisnął zęby i wznowił wędrówkę.
— Głupio
robisz. Powinieneś się bać.
Iluzjonista ponownie
odpowiedział uśmiechem. Ugiął nogi w kolanach i oparł się na nich. Odczekał, aż
znów będzie mógł normalnie oddychać, choć wiedział, że ból w szyi jeszcze długo
go nie opuści. Po prawdzie, przez parę sekund naprawdę się wystraszył, czy
Fenrir go nie zabije. Nie chciał tego jednak okazywać. Zależało mu na
zbudowaniu tej więzi od nowa, a nie na niszczeniu, poprzez ciągłe atakowanie
siebie nawzajem.
Niezręczna cisza ponownie
zamieszkała między nimi.
— Czy
jest cokolwiek, co mógłbyś mi powiedzieć na temat Yggry? – zapytał Loki.
Wilk parsknął śmiechem.
— Nie
mogę ci nic mówić.
Stanął w miejscu. Przez
dłuższy moment wpatrywał się w Lokiego, jakby rozważając coś głęboko w
myślach...
— Atak
Dywizji Duchów był jedynie dywersją – oznajmił w końcu, na jednym wydechu.
Loki, dotychczas zaabsorbowany
rysowaniem szlaczków na ziemi, nagle przestał. Podniósł głowę.
— Co? – Wstał. Wszystkie
trybiki w jego głowie w jednej sekundzie zostały napędzone do pracy. – Co... –
powtórzył, nie potrafił jednak zebrać myśli.
Dał się nabrać? To był jakiś
kolejny podstęp Yggry? Co tym razem zrobił nie tak? Jak to możliwe, że czegoś
nie dopatrzył?
— Atak na Utgard – kontynuował
Fenrir – miał jedynie odwrócić uwagę od tego, co się dzieje w Trymheimie.
Loki czuł, że coraz bardziej
traci cierpliwość. Wszystkie jego plany, pragnienia, cele w tym jednym momencie
runęły w gruzach i przesypały mu się między palcami. Myślał, że jest już
idealnie. Że wygrywając tę bitwę uda im się zdobyć znaczną przewagę... mylił
się jednak. Dał się podpuścić Straszliwemu. Zatańczył śmiertelny taniec do
muzyki granej na instrumentach wojennych Yggry.
— Co
DOKŁADNIE wydarzyło się w Trymheimie?
Fenrir zawahał się.
— MÓW,
POGROMCO!!! Natychmiast! – wybuchł Loki.
— Najstraszliwszy
uwolnił Demony – odpowiedział w końcu wilk, przełamując niechęć.
I resztki nadziei całkowicie opuściły Lokiego.
Spodziewał się wszystkiego,
ale... na pewno nie czegoś tak okropnego. Dotychczas o Demonach słyszał z mitów
i legend. Ogniste, skrzydlate potwory, które nocami przylatywały do domów
wikingów i porywały ludzi – by ich zabić, rozerwać na strzępy... Krwawe opisy,
przepełnione strzępami mięsa walającego się między wierszami, wspomnienia
spalanych wiosek i domostw, kataklizmy nawiedzające Światy...
Demony były niczym plaga. Nie
do powstrzymania, okrutna plaga.
— Ale...
dlaczego? – usłyszał swój własny głos.
Fenrir pokręcił tylko głową.
— Nie wiem, Szalony. I tak za
dużo ci powiedziałem... – Urwał na moment. – Idź już. I nigdy więcej nie próbuj
ze mną ponownie rozmawiać. Nie proś mnie o nic. Nie próbuj mnie przepraszać...
Nie jesteś w stanie przekonać mnie do tego, żebym ci wybaczył.
Loki już otwierał usta, by coś
jeszcze powiedzieć, w ostatniej chwili się jednak powstrzymał. Z każdą kolejną
sekundą coraz bardziej tracił Fenrira. I zdawał sobie sprawę z tego, że
następnym razem ich spotkanie nie przebiegnie już tak przyjemnie...
Pokiwał więc tylko głową,
przekazując w ten sposób Fenrirowi nieme podziękowanie. Skierował się w stronę
wyjścia z namiotu, lecz...
W ostatniej chwili się
zatrzymał. Tknięty nagłą myślą. Musiał... musiał się dowiedzieć...
— Fenrir
– odezwał się. – Nienawidzisz mnie. Prawda?
Wilk westchnął ciężko.
— Nienawidzę
siebie – odparł – za to, że nie jestem w stanie ciebie zabić.
Bezkres zielonych, falujących
wzgórz. Trawa przyjemnie szeleści przy każdym jego kroku. Stąpa lekko, jakby
nic nie ważył. Jakby się unosił wraz z wiatrem, obejmującym jego ciało,
pływającym wokół niego, szepczącym swoją cichą, niezrozumiałą dla nikogo
piosenkę... Wszędzie wokół zieleń, działająca tak kojąco, przynosząca mu
odczucie wewnętrznego spokoju. W oddali nie widać jednak nic. Gdzie okiem
sięgnąć, tam wzgórza i niebo – szarobłękitne.
Ktoś śpiewa. Smętnie,
żałobnie. On wie jednak, że w tym odgłosie nie ma nic złego, że jego żałość nie
powinna go przerażać. Śpiew rozbrzmiewa jakby w jego głowie. Nie ma pojęcia,
skąd on dobiega... Po prostu jest.
On idzie przed siebie. I czuje
tylko jedno...
...ból.
Jest cały skąpany w
cierpieniu. Każdy krok, każdy ruch... wszystko to czyni go coraz słabszym.
Jedna myśl i dziesiątki igieł wbija się w jego ciało. Setki iskier razi jego
skórę. Tysiące sznurów oplata jego mięśnie i zaciska się, dusi, wyniszcza.
Milion strzał na sekundę przeszywa jego serce, za każdym razem wbijając się
jednak mocniej, głębiej. Ta choroba go powolutku zabija – ostrożnie, z
wyrafinowaniem.
Całą wieczność wydawało mu
się, że jego ból nie zna granic.
A potem otworzył oczy.
— Budzi
się... – wyszeptał Hogun.
Sif i Fandral natychmiast się poderwali. Cała trójka stanęła
przy Volstaggu.
Był blady. Tak strasznie,
chorobliwie blady... Ściągnięto z niego zbroję. Próbowano mu pomóc. Jednak
rany, jakie odniósł, były zbyt ciężkie do wyleczenia normalnymi metodami.
Spróbował się podnieść, zaraz
jednak opadł na prowizoryczną poduszkę, podłożoną mu pod głowę. Z jego gardła
wyrwał się niski, chrapliwy jęk...
— Zakończcie
to – wydyszał. – Błagam, pomóż...
Urwał.
Przewalił się na bok. Zaczął kaszleć. Zwymiotował.
Krew wyciekła z jego ran. Krew
mieszała się w jego ślinie. Krew wypływała z jego wnętrzności.
Fandral i Hogun natychmiast do
niego doskoczyli. Przytrzymali go. Pomogli mu się położyć.
— Pomóżcie...
pomóżcie mi... – jęczał Volstagg.
To co czuł, było nie do
wyobrażenia dla kogokolwiek ze zgromadzonych. A świadomość tego, że ich pomoc
była bezużyteczna...
Sif płakała. Zbliżyła się do
przyjaciela, pogłaskała go po rudej czuprynie...
— Cii...
cii... – szeptała. – Wszystko będzie dobrze.
— Kłamiesz.
– Drżał. Męczył się. Cierpiał. – Kłamiesz... kłamiesz...
Dziewczyna zacisnęła wargi.
Nie miała odwagi, by się odezwać. Spóźnili się. Gdyby ktoś znalazł Volstagga
wcześniej... może wtedy mieliby jeszcze jakieś szanse, by go uratować. Ale było
już za późno. Volstagg konał. Dla czegoś takiego zawsze brakowało słów...
Przypomniała sobie, jak Loki
opowiadał jej przed bitwą o Fenrirze. O tym, co czuł, gdy go stracił. O ich
pięknej, niewyobrażalnej przyjaźni. Jak bardzo ta sytuacja, w której Sif się
teraz znajdowała, była podobna do sytuacji Lokiego?
— Loki –
usłyszała nagle.
Przez moment wystraszyła się,
że to ona powiedziała, nie zdając sobie z tego sprawy. Ale nie. Był to Fandral.
Popatrzyła na niego.
— Że co?
– rzucił Hogun.
— Loki –
powtórzył Fandral. – On przecież włada magią, prawda? On może nam pomóc.
Twarz Hoguna w jednej sekundzie rozjaśniła się.
— Zostańcie
tu – powiedział i wyszedł, bez jakichkolwiek słów wyjaśnienia.
Na Lokiego
natknął się, gdy ten stał w centrum pola bitwy i dyskutował z Fenrirem i
Hyrrokkin o warunkach rozejmu.
Gdy w końcu pertraktacje
zakończyły się, a zostało ustalone zawieszenie broni, obydwie armie zaczęły się
rozchodzić, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Nie było wygranych. Nie było
przegranych.
Były tylko setki poległych i
ziemia napojona niewinną krwią.
Hogun widział jeszcze, jak
Hyrrokkin zadaje Lokiemu jakieś pytanie. Iluzjonista zbywa ją jednak
machnięciem dłoni, po czym rusza w tę samą stronę, co jego żołnierze. Jego
twarz nie wyraża żadnych uczuć. Hogun nie może więc wiedzieć, że w
rzeczywistości w Lokim aż się gotuje od złości.
— Panie!
– zawołał do niego, gdy ten przechodził obok.
Skłonił się szybko, po czym
podbiegł do władcy. Z trudem dotrzymywał mu jego szybkiego kroku.
— Czego
chcesz? – warknął Loki.
Hogun niemalże biegł, tuż obok
iluzjonisty. Na święty miecz Tyra, jakże on szybko chodził!
— Panie,
mój kompan Volstagg umiera...
Loki wywrócił oczami.
— Rozpacz ściska me serce –
skomentował suchym głosem. – Aktualnie, nie mam trumny na zbyciu, jeżeli o to
pytasz. Może ten twój gruby przyjaciel coś ma? On ma wszystko.
— ON umiera!!! – Hogunowi
chciało się krzyczeć z rozpaczy. Nie sądził, że przemówienie do resztek
człowieczeństwa Lokiego będzie aż tak trudne.
Iluzjonista aż się zatrzymał.
Popatrzył na Wana ze zdziwieniem. Otworzył usta... przez dłuższą chwilę
milczał, zdawać by się mogło, że coś w nim pęka, aż nagle...
— Czarny
wietrze... – wydusił z siebie, z przejęciem.
Zdradziły go oczy. Iskierki radości, tańczące w jego oczach.
Kąciki jego ust zadrżały lekko. A chwilę potem wybuchł śmiechem.
— Co ja
ci poradzę, Hogun? Ja się balsamowaniem nie zajmuję.
Wan zazgrzytał zębami. Był coraz bardziej rozwścieczony.
— Proszę
was, Panie, o pomoc.
Brwi Lokiego uniosły się ku górze. Zatrząsł się od tłumionego
śmiechu.
—
Proszę ciebie, Loki – Hogun spróbował od innej strony. – Już
nie jako króla. Ale jako... przyjaciela.
W jednej sekundzie uśmiech zniknął z twarzy Lokiego.
— Jako „przyjaciela”, tak? –
Wsparł się w boki.– Walczyliśmy razem. Pomagaliśmy sobie w czasie walk. I na
tym nasza wielka, wspaniała przyjaźń się kończy – wysyczał. – Daj mi
przynajmniej jeden powód, dla którego miałbym pomóc tobie, osobie, która mnie
nienawidzi. – Każde słowo cedził przez zęby, zaciśnięte z gromadzącej się w nim
od dłuższego czasu wściekłości. – Jeden powód, dla którego miałbym pomóc
Volstaggowi, który robił wszystko, żeby mnie zdetronizować. Jeden powód, dla
którego miałbym nie cieszyć się z waszej bezradności, tak jak wy cieszyliście
się z mojej. PODAJ MI. JEDEN. CHOLERNY. POWÓD!!! – wydarł się.
Hogun aż skulił się pod
wpływem słów Lokiego, które z siłą gradu uderzyły w jego serce. Myślał jednak
intensywnie... musiał istnieć jakiś sposób. Cokolwiek, co przekonałoby Lokiego.
Popatrzył mu w oczy.
— Dam ci
wszystko. Spełnię każdą twoją prośbę. Wszystko, co tylko zapragniesz.
Iluzjonista prychnął lekceważąco.
— A co
TY mi możesz dać?
Hogun zmrużył oczy.
— Lady
Sif – odpowiedział.
Loki zastygł w bezruchu.
Nie pamiętał, kiedy ostatni
raz tak silne emocje nim targnęły. Z najwyższym trudem powstrzymał się, przed
rzuceniem się na Wana i sponiewieraniem go. W jego wnętrzu wybuchły miliony
wulkanów, których energia pragnęła ujścia. Nienawiść, którą jeszcze przed
chwilą czuł, spotęgowała się kilkusetkrotnie. Obrzydzenie do Hoguna stało się tak
wielkie, jak jeszcze nigdy dotąd. Lady Sif kartą przetargową. Sama się
zgodziła? Wiedziała o tym? Wściekłość wybuchła w jego wnętrzu, rozsadziła go i
rozerwała na strzępy.
Stał w bezruchu. Niewzruszony.
Bez śladu jakichkolwiek uczuć na twarzy.
— Lady
Sif – powtórzył, jak echo.
— Tak.
Pomóż nam, a dostaniesz Lady Sif. Na jedną noc.
Loki przechylił głowę, udając
zainteresowanie. Jeżeli się wycofa... Hogun jeszcze pomyśli o nim, jak o kimś
posiadającym serce, ludzkie uczucia... a to by przecież zniszczyło jego wspaniale
naganną reputację.
— Powiedzmy,
że mnie zainteresowałeś... – powiedział.
Hogun przełknął ślinę. Czas
naglił. Musiał wykorzystać wszelkie możliwe środki, by ocalić przyjaciela.
Tylko to się liczyło.
— Będziesz mógł z nią zrobić,
co zechcesz. – Jego desperacja nie znała granic. – Błagam cię, tylko nam pomóż!
Loki westchnął teatralnie.
— Zgoda
– mruknął w końcu. – Niech będzie.
Płachta zaszeleściła, gdy Loki
rozsunął ją, by wejść do wnętrza namiotu. Zatrzymał się zaraz po przekroczeniu
progu. Widok, który mu się ukazał, nie należał do przyjemnych. Fandral stał pod
jedną ze ścian namiotu i co rusz podnosił do ust piersiówkę, by upić z niej
parę łyków jakiegoś trunku. Byli tu też inni wojownicy, których Loki nie znał,
a którzy trwali przy umierającym. Sam Volstagg leżał na środku, na jakiejś
obskurnej pryczy – blady, zakrwawiony... Kręcił się niespokojnie, w kółko
powtarzając: „zakończcie to, zakończcie”. Przy jego głowie siedziała na stołku
Sif, zapłakana.
Dziewczyna podniosła głowę na
widok Lokiego. Gdy tylko go zobaczyła, coś ciepłego otuliło jej serce... Każda
cząstka jej ciała w tej chwili zapragnęła, by on podszedł do niej, objął ją
tymi swoimi silnymi ramionami, pogłaskał ją po plecach dłońmi, które odebrały
tak wiele istnień. Całą sobą zapragnęła ponownie poczuć na skórze jego zimny
oddech i usłyszeć z jego ust, że „wszystko będzie dobrze”. Wiedziałaby, że
skłamie. Ale w jego kłamstwie nie byłoby nic złego...
Płachta ponownie rozsunęła się
i do środka wszedł Hogun.
— Loki... Dopełnij swojej części
umowy, a ja dopełnię swojej – powiedział do niego. – Przebiegnie to dokładnie w
takiej kolejności.
Iluzjonista skinął głową,
nawet nie obdarzając Hoguna spojrzeniem.
Podszedł do nieprzytomnego
Volstagga. Stanął nad jego ciałem i uważnie zlustrował go wzrokiem. Tylko kosy
mu brakowało, by wyglądał jak spełnienie najgorszego koszmaru każdego
człowieka...
Z bliska Volstagg prezentował
się jeszcze gorzej. Rany pokrywające jego ciało były liczne. W jednym miejscu,
które miał starannie obandażowane, jego żyły miały ciemny, niemalże czarny
kolor – to oznaczało infekcję. Gdzieś pośrodku, między klatką piersiową a
brzuchem, jego ciało było wzdęte, jakby napuchnięte, a skórę miał w tym miejscu
siną... Krwotok wewnętrzny.
Loki już teraz wiedział, że
Volstagg nie ma najmniejszych szans na przeżycie. Wolał się jednak upewnić...
Rozłożył szeroko palce prawej
ręki, po czym przejechał dłonią nad ciałem poszkodowanego. Źrenice
gwałtownie mu się zwęziły. Jego
tęczówki wypełniła jaskrawa zieleń. Ogólny stan fizyczny Volstagga oceniał na
około 15% witalności, z tendencją malejącą – w zastraszająco szybkim tempie.
Cofnął rękę. Wygląd jego oczu
powrócił do normalnego stanu rzeczy. Nawet, gdyby chciał, nie udałoby mu się go
uzdrowić. Uzdrawianie miało paskudną tendencję do działania w dwie strony: gdy
Uzdrowiciel przywracał kogoś do życia, to tym samym sposobem odbierał sobie
samemu zdrowie, tylko że z dwukrotnie większym nasileniem. To znaczy, jeżeli
Loki chciałby przywrócić Volstaggowi 10% witalności, to sobie odebrałby 20%
życia.
Wojownik może się więc męczyć
jeszcze z 7-9 godzin, nim wreszcie umrze. A jego cierpienie z każdą sekundą
będzie się coraz bardziej nasilać...
Volstagga nie dało się już
uratować.
— Na
pewno chcecie, żebym mu pomógł? – spytał Loki.
Hogun pokiwał energicznie głową.
— Tak.
Taka jest umowa.
W tym momencie nagle Sif jakby się ożywiła.
— Jaka
umowa? – spytała.
Loki przełknął ślinę.
— Wybacz,
Sif, ale to był jedyny sposób, by ocalić Volstagga – odezwał się Hogun.
—
Możemy ocalić Volstagga?! – zawołał zaskoczony Fandral,
wyrwany z pijackiego letargu.
—
Tak. – Hogun przeniósł wzrok na blondyna. – Mamy z Lokim
umowę. On nam pomoże, a w zamian oddamy mu Sif.
Fandral był zbyt pijany, by
zareagować. Ucieszył się na myśl o tym, że Volstagg zostanie ocalony. Reszta do
niego nie dotarła.
Przeciwnie do Sif.
— Co ma
znaczyć „oddamy mu Sif”? – spytała na pozór spokojnie.
— Wybacz,
Lady Sif, ale nie miałem wyboru...
Dziewczyna aż wstała.
— Stałam się kartą
przetargową?! – wybuchła. – Czy ja jestem jakimś przedmiotem, który możesz
komuś dawać i zabierać?!
Fandral popatrzył na nią z
naganą. Nie za bardzo wiedział, co się wokół niego dzieje.
— Sif...
dzięki temu Volstagg będzie żył. To tylko niewielkie poświęcenie.
— Właśnie
– zawtórował mu Hogun. – To tylko jedna noc.
Wszyscy nagle zamilkli. Każdy
ze zgromadzonych, z wyjątkiem Lokiego, starającego się za wszelką cenę nie
rzucać się w oczy, zwrócił głowę w stronę Hoguna.
Sif cała się zaczerwieniła z
tłumionej wściekłości.
— Chcesz,
żebym została... jego dziwką? – wyszeptała.
Fandral poruszył się niespokojnie. Popatrzył na Wana z
zaskoczeniem.
—
Sif, to na pewno nie o to chodzi... – odezwał się, a
zabrzmiało to jak pytanie kierowane do Hoguna.
—
Właśnie, że o to! – zawołała. – Hogun... bez mojej wiedzy...
Jak mogłeś?! – wrzasnęła.
—
Litości, Sif! Tracimy czas – warknął Wan. – Po prostu się
zgódź. W twoim życiu były miliony mężczyzn. Jeden więcej robi aż taką różnicę?
— I w
dodatku NAZYWASZ mnie dziwką!
Fandral potarł twarz, w
zmęczeniu.
— Sif...
– jęknął.
— Ty
też? – spytała go. Dopiero teraz w jej oczach stanęły łzy.
Przez dłuższą chwilę patrzył na nią bez słowa. W końcu spuścił
wzrok, speszony.
— Jeżeli
to ma oznaczać ocalenie Volstagga...
Dziewczyna przełknęła ślinę.
Kręciła tylko głową. I cofała się, cofała, cofała... Jak najdalej od tego
wszystkiego. Jej właśni przyjaciele sprzedali jej godność. Popatrzyła na
Lokiego, szukając u niego pomocy, zaprzeczenia...
A Loki miał już po prostu tego
wszystkiego dość. Miał dość zachowania Hoguna i Fandrala. Miał dość rozpaczy
Sif. Miał dość całej tej sytuacji.
— Mam mu
pomóc, czy nie? – spytał ściszonym głosem.
— Tak –
odezwał się Fandral. – Zrób to.
Jeden kącik ust Lokiego uniósł się leciutko w krzywym uśmiechu.
Volstagga nie dało się już uratować.
Wyciągnął swój ulubiony, magiczny sztylet. Prezent od matki.
Wciąż jednak można było Volstaggowi pomóc.
Wziął zamach i
zatopił ostrze w sercu wojownika.
...
Cisza.
Sif szczęka opadła.
— Co...
coś ty zrobił?! – wykrzyknął Fandral.
Hogun wykonał pół kroku w
stronę Lokiego, jakby chcąc mu zrobić jakąś krzywdę. Nie odezwał się jednak ani
słowem. Zacisnął wargi.
— Co. Ty. Zrobiłeś? – szeptał
Fandral.
Iluzjonista uniósł obie ręce w
geście obronnym. W jednej dłoni wciąż jednak ściskał swój sztylet, obleczony
krwią. Jego oczy przeskakiwały od jednego wojownika, do drugiego. Ostrzegawczo.
Czujnie.
— Pomogłem
mu... – powiedział cicho.
Sif nie mogła uwierzyć w to,
co słyszy. Skupiła się na twarzy Volstagga – zastygłej w cierpieniu, martwej...
Zamknęła oczy. Spod jej powiek wypłynęły łzy. Czuła się teraz taka... pusta w
środku. Wszystkie ostatnie wydarzenia skumulowały się w niej w postaci
strasznych, przykrych uczuć i eksplodowały – i pozostała po nich tylko pustka.
— Pomogłem mu – powtórzył
Loki, jakby pragnąc samego siebie w tym zapewnić. – Pomogłem...
Nikt go jednak w tym nie
utwierdził. Nikt nic nie powiedział. Nikt się nie poruszył nawet.
Loki opuścił ręce. Po raz
ostatni powiódł wzrokiem po wszystkich zgromadzonych tu wojownikach. Na dłużej
zatrzymał się na Sif – i chyba ten widok go złamał. Zrozumiał, że dłużej tego
nie zniesie. Zrozumiał, że napięcie unoszące się w powietrzu, dźgające go
nieprzyjemnie w plecy, wypełnia jego wnętrze jak trucizna... Zrozumiał
że musi stąd
natychmiast
wyjść.
Hahahahah....no sikam xD Loki dal tu popis swego dzialania i inteligencji pomogl wojownikowi jak nikt inny dajac mu akt laski...no genialnie, niektorzy tak usilnie staraja sie utrzymac przy zyciu wojow i Lady Sif, a ty stawiasz te postaci na rowni ze zwyklymi innymi postaciami i odbierasz im zycie gdy przychodzi na nich czas, dobrze, zeLoki nie ratowal Volstagga za wszelka cene.... i dobrze tez ze jego przyjaciel odmowil mu wybaczenia, a rownoczesnie nie zabil go. Twoj sposob tworzenia historii sprawia ze mam pewne mysli, ktore moglyby byc wytlumaczeniem owych dzialan...moze Volstagg ozycje, moze stanie sie nieumarlym...moze Sif uzna to za pokretne,ale ostatecznie zrozumie dzialania Lokiego,ktore albo w tym momencie byly przypadkowe albo zaplanowal wszystko, ale na ile to mozliwe...hmmm
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział... Oczywiście pod względem stylu, bo śmierci to nikomu nie życzyłam :3 No dobra, dobrze się stało, bo wygląda to realistycznie, a nie jest to cudowna bajka, gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Nieważne czy to jeden z ważniejszych bohaterów, czy wręcz przeciwnie, postać epizodyczna. Idealnie pokazałaś, że na wojnie wszyscy mogą ponieść śmierć, nawet najlepiej wyszkolony wojownik.
OdpowiedzUsuńLoki i tak nie mógł mu pomóc. Gdyby tak zrobił, zapewne sam odebrałby sobie życie, a Volstagg (chyba źle napisałam :3) i tak by nie przeżył. Tak szczerze, spodziewałam się takiego rozwiązania.
Przyjaciele Sif, wiedziałam, że to tępota, ale nie sądziłam, że aż taka. Zachowanie Hoguna karygodne. Pięknie o nim świadczy.
I Fenrir... cudowna scena, walka wilka ze samym sobą i ostatnie zdanie przez niego wypowiedziane. Bardzo wzruszające :D
Ten rozdział bardzo poprawił mi humor. Naprawdę czuje się świetnie! Takie rozluźnienie od ciągłej nauki. Czytało się to świetnie, a niektórymi momentami szczerze się uśmiechnęłam.
Gratuluję i pozdrawiam!
Ana
Gdy przeczytałam to rano pierwszy raz, musiałam dać sobie czas na przyswojenie wszystkich wydarzeń. Przed chwilą przeczytałam ten rozdział again i jest MEGA zadziwiona.
OdpowiedzUsuńJak można mieć tyle wyobraźni?! Jak można pisać tak, że czytelnikowi zapiera dech w piersiach?!
Oczu nie mogłam oderwać na scenach Loki x Fenrir. Idealnie ich obu kreujesz. Są tacy prawdziwi... I nie mogę się nadziwić Twym pomysłom na przeinaczaczanie własnych słów.
Heh... Loki umówił się, że pomoże. Niekoniecznie tak jak oni chcieli XD
I Sif wyszła Ci taka sprytna...
Zasmuciłaś mnie, że Lokiemu nie udało się odnowić przyjaźni, jednak jednocześnie mnie to intryguje, bo mam nadzieję, że jeszcze się spotkają :)
Cudowna scena oburzenia Sif. Hogun tak zdesperowany, że sprzedał przyjaciółkę...
Och, ujmując to wszystko jedynm słowem:
Genialne!!!
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału :D
Pozdrawiam,
Viv