INCYDENT W BELLAGIO
Najpierw lina wyślizguje się z jego zmęczonych
dłoni. Czuje, że przestaje nad tym panować. Ci, którzy od początku niczego się
nie trzymali, spadli od razu, z krzykiem na ustach znikając we mgle... On
jednak dopiero teraz – gdy okręt znalazł się już prawie w pozycji pionowej.
Nie wypada za
burtę... Siłą magii próbuje spowolnić dla siebie czas, próbuje przeżyć...
Prawie mu się udaje.
TRZASK!
Jego głowa
uderza o jakąś belkę... Niekontrolowanie uwalnia moc... Nie wie, co tak
naprawdę pękło: ta belka, czy jego czaszka...
Ciemność.
Zalewa go –
taka zimna, nieprzyjemna, odpychająca... Przepełniona gorejącym poczuciem winy,
złością, pragnieniem zemsty... rezygnacją... Czy to koniec? Czy tak to
wygląda...?
Nie...
Zaraz...
Coś się
wyłania z ciemności. Pojedyncza smuga światła przedziera się przez tę mroczną
zasłonę, niczym ciepłe uczucie miłości, pokonujące nienawiść.
Jasność.
Obraz ma rozmyty... Nie słyszy żadnych dźwięków,
poza dudnieniem krwi, przepływającej niczym tsunami przez jego głowę z każdym
uderzeniem rozpędzonego serca. Nie dba o to, że zmarnuje magię – chce znów
widzieć, słyszeć, czuć... Mruga raz – domyśla się, że jego tęczówki przez
dłuższą chwilę błyszczą zielenią. I już z powrotem jest sobą.
Wszystko trwało zaledwie sekundę.
Potrząsnął
głową, by pozbyć się odrętwienia, spowodowanego szokiem i przerażeniem. Właśnie
do niego dotarło, że okręt się przewraca, a on sam wisi nad przepaścią,
trzymany za przedramiona przez Hoguna i Volstagga – obydwaj klęczeli na burcie.
Popatrzyli po sobie, jakby rozważając, czy go nie puścić...
— Pomóżcie
mu, do cholery! – usłyszał głos Sif i w duchu podziękował za jej lojalność.
Obydwaj wojownicy, z wyraźnie wymalowaną niechęcią
na twarzach, podnieśli go wspólnymi siłami i rzucili na burtę.
— Co wy wyprawiacie?!
– zganiła ich dziewczyna, upadając przy nim. – A jeżeli jest ranny? Myślicie wy
trochę?
Odwróciła się
w stronę wciąż lekko skołowanego Lokiego i zaczęła sprawdzać, czy nie odniósł
żadnych ran. Iluzjonista odruchowo obciągnął rękawy tuniki i płaszcza, by
zasłonić dłonie, skryte pod materiałem rękawiczek.
— Wszystko
w porządku? – wojowniczka spytała go niemal niedosłyszalnie.
Nie reagował. Odezwała się w nim jego mroczna
natura, miłująca całą sobą moc zniszczenia. Jeden rzut okiem na chaos panujący
na statku i już pochłonęła go jego pasja. Uwielbiał chaos.
— Iluzjonisto?
Dopiero teraz spojrzał w jej oczy, patrzące na niego
z niepokojem, gdy usłyszał, jak wypowiada jego pseudonim – nie nabożnie i z
czcią, nie z naganą i nienawiścią, tylko... z troską?
— Mój
płaszcz – wydusił. Sif nie zrozumiała, o co mu chodzi. – Mój... mój płaszcz?
Dopiero
po chwili pobieżnie zlustrowała jego strój.
— Chyba
jest cały… – powiedziała.
— Dobrze.
Nic więcej nie mówiąc, wstał i zbliżył się do
krawędzi burty... Wiele wojowników próbowało wdrapać się jakoś na bardziej
stabilne części statku, większość jednak spadała, ginąc w przepaści. Niektórzy
próbowali pomóc innym... Nagle między chmurami, daleko w oddali, znów się
pojawił ten sam jaszczurzy wachlarz.
— Cofnijcie
się! – zawołał Loki do Wojowniczej Trójki, samemu wykonując krok w tył.
W tym samym momencie statek zadrżał, wydając z
siebie przeciągłe skrzypienie. Jeden ze stojących nieopodal wojowników zachwiał
się i spadł, a jego ciało z olbrzymią siłą uderzyło o maszt – rozległ się głuchy
trzask, gdy złamał sobie kręgosłup.
— Jotunie!
Co to jest?! – wykrzyknął przerażony Fandral.
W głowie
iluzjonisty bardzo powoli rodził się plan uratowania całej sytuacji...
— Nie
mam pojęcia – warknął.
Hogun przechylił głowę, z zainteresowaniem przyglądając
się swojemu władcy. Nie był głupi i podświadomie czuł, że Loki znowu ich
okłamuje... Nie wahając się ani chwili, złapał za rękojeść swojego miecza, by
wydobyć go i ostrożnie przyłożyć do szyi iluzjonisty. Mistrz magii uniósł brwi
w zdziwieniu.
— A co
to ma znaczyć, Pogromco Jeleni? – zakpił.
W wojowniku aż się zagotowało od tej zniewagi. Hogun
był bowiem mistrzem polowań i za każdym razem, gdy wyruszał do lasu, wraz ze
swoją zwierzyną łowną, wracał z jakimś łupem, a najczęściej był to właśnie
jeleń... Wiele „trofiejnych” poroży zdobiło komnaty łowcy i stąd też brały się
żarty Lokiego, gdy, powołując się na swoją moc Widzenia, wysnuwał różne
oczerniające i ośmieszające Hoguna teorie, że kiedyś te wszystkie biedne
rogacze zbiorą się i zorganizują zbiorową zemstę.
— Mów
prawdę – wysyczał rozwścieczony Hogun.
Mistrz
magii przechylił głowę w rozbawieniu.
—
A podobno mi nie ufacie i twierdzicie, że jestem... – Oblizał
wargi, w zamyśleniu. – Zakłamany? Tak, to chyba właściwe słowo. – Wyciągnął
rękę i delikatnie odepchnął od siebie miecz Hoguna. – Więc, jako taka właśnie
osoba, nie powinieneś mi ufać, sądząc że powiem prawdę, bo skłamię. Chyba, że
będziesz chciał usłyszeć kłamstwo... – Jego uśmiech stawał się coraz większy,
widząc zakłopotanie na twarzach wojowników. Zaczął się powoli zbliżać w stronę
Volstagga i Fandrala, aż stanął między nimi. – Jedyne, czego możesz być u mnie
pewien, to że nie powiem prawdy. Ufaj moim kłamstwom.
Volstagg podrapał się z frasunkiem po brodzie.
— A
jeśli teraz kłamiesz?
Loki
przeniósł wzrok na niego i wzruszył ramionami.
— Mogę
powiedzieć, że mówię prawdę.
— Ale
mówiąc to, możesz też skłamać... – zauważył Fandral.
—
Właśnie! – Iluzjonista mrugnął do niego. – Nigdy nie będziecie
wiedzieć, czy to, co mówię, jest prawdziwe czy nie, bo mi nie ufacie. –
Rozłożył szeroko ręce na boki. – Skoro nie potraficie mi zaufać, jak chcecie
wiedzieć, czy mówię prawdę, jeżeli jedyny sposób, by się tego dowiedzieć, to
ufanie moim kłamstwom?
Sif
westchnęła. W połowie tej całej paplaniny wyłączyła się, bo i tak nic nie
rozumiała...
— Załóżmy,
że ci ufamy – mruknęła. – I co teraz?
—
Teraz mogę jedynie przyklasnąć waszej głupocie... – Jego usta
były wykrzywione w kpiącym uśmiechu, a w oczach błyszczało rozbawienie. – Od
początku przecież chciałem tylko to usłyszeć, a wam zrozumienie tego zajęło tak
dużo czasu, że nie zauważyliście rzeczy najistotniejszej...
—
Jakiej? – spytała bez cienia zainteresowania.
Uśmiechnął
się szelmowsko.
—
Że już mnie tu nie ma.
Jego postać zamigotała kilka razy i powoli zaczęła
się robić przezroczysta... Fandral i Volstagg, rozwścieczeni, już mieli złapać
za swoje miecze, gdy nagle...
Zdali sobie sprawę z tego, że ich skórzane pochwy są
puste. W popłochu zaczęli się rozglądać wokół siebie – niestety, nie było ani
śladu mieczy... i ani śladu Lokiego.
— Jest
na dole! – zawołał nagle Hogun.
Faktycznie, iluzjonista stał na barierce, która
dzięki temu, że statek się przechylił, znajdowała się w pozycji poziomej. W
każdej dłoni, odzianej w czarną rękawiczkę, mistrz magii ściskał miecz i
ostrożnie maszerował przed siebie, w sobie tylko wiadomym celu. Nikt z
wojowników zgromadzonych na górze nie wiedział, co Loki zamierza.
— Co on sobie w ogóle wyobraża? – wycedził Fandral.
– Na czarny wiatr! Żeby ten idiota zleciał... – jęknął, po czym splunął przez
prawe ramię.
Jakby na komendę, statkiem zachwiało i iluzjonista o
mały włos nie spadł.
— Trzeba
mu pomóc! – zawołała Sif.
— CO
zrobić? – parsknął Fandral. – Halo! Przecież to Loki!
— Ale
może mieć jakiś plan na ocalenie statku… Ja mu pomogę.
—
Ha! – roześmiał się Fandral. – Niby jak chcesz to zrobić? Po
pierwsze: on jest na dole, a my – na górze! Po drugie: to iluzjonista... nie
możemy mieć pewności, że on w ogóle tam jest! A po trzecie: nawet, gdyby tam
faktycznie był, to jak masz zamiar zejść na dół? On przecież jest magikiem!
Sif zignorowała przyjaciela już na początku jego
wspaniałej przemowy. Bez pytania o zgodę, złapała za toporek Volstagga, po czym
podeszła do znajdującego się nieopodal zaczepu z linami cumowymi. Jej
przyjaciele patrzyli z niemym zaskoczeniem, jak dziewczyna sprawnym, szybkim
ruchem odcina jeden ze sznurów i przywiązuje go do barierki. Upewniwszy się, że
lina wytrzyma jej ciężar, Sif stanęła na krawędzi, by skoczyć...
W ostatniej chwili Fandral ją zatrzymał. Położył
rękę na jej ramieniu i spojrzał na nią z troską. Nachylił się nad nią, by
wyszeptać:
— Przemyśl to Sif... – Widać było, że jest
zaniepokojony. – Nie wiem, czego od niego oczekujesz, ale ostrzegam cię, żebyś
nie żałowała... gdy będzie za późno. To wariat. Pamiętaj o tym.
Wojowniczka patrzyła na niego pochmurnie przez
dłuższy czas, aż wreszcie, gdy nie wytrzymał jej spojrzenia, bez słowa skoczyła
w przepaść.
Na początku było dobrze. Tak, jak się spodziewała,
lina wytrzymywała. Sif sprawnie schodziła na dół gigantycznego statku i po
krótkiej chwili była już prawie u celu. Nie przewidziała jednak jednego...
Że barierka nie wytrzyma.
Drewno trzasnęło i w jednej sekundzie Sif
zrozumiała, że zaraz umrze. Zaczęła spadać. Zamknęła oczy, by nie widzieć tego,
co ją wkrótce spotka... Miała nadzieję, że w ten sposób poczuje mniej bólu, gdy
jej ciało roztrzaska się o burtę, a krew rozbryźnie na wszystkie strony. Czuła,
że zbliża się ku dołowi, gdy nagle...
Zatrzymała się.
Czy to już? Nie żyje? W cichej nadziei, że zobaczy
walkirię, otworzyła oczy i... Zamarła. Oczywiście nie dostrzegła żadnego
skrzydlatego konia, a jedynie walący się statek i jej przyjaciół, hen wysoko w
górze. Obróciła głowę na bok i zauważyła, że wisi w powietrzu, otoczona dziwną,
zieloną mgiełką... Burta znajdowała się jakieś pół metra pod jej ciałem. Nic z
tego nie rozumiała...
— Przeszkadzasz
– usłyszała cichy, syczący głos.
Gruchnęła o ziemię, z trudem łapiąc równowagę na
wąskiej barierce. Przekręciła się na brzuch, po czym powoli wstała,
równocześnie odwiązując sznur, którym była przepasana. Prawie rozpłakała się ze
szczęścia na widok Lokiego... Gdyby nie on, teraz pewnie leżałaby martwa,
gdzieś tam w dole.
Iluzjonista jednak nie podzielał jej radości. W
rękach miał już tylko jeden miecz, przez ramię przerzuconą linę. Plecami był odwrócony
do pokładu Skidbladniru, który znajdował się teraz w pionie. Ignorując ją,
skierował się w stronę dziobu statku.
—
Po co za mną przylazłaś? – warknął. – Nie zawarłem tego w
naszej umowie, bo uznałem, że to oczywiste: pojawiasz się wtedy, gdy tego chcę.
I w żadnym innym wypadku!
Oczywiście
usłyszał, że Sif za nim idzie.
— Ale
chciałam ci pomóc...
Zatrzymał się tak gwałtownie, że dziewczyna wpadła
na niego i znów straciła równowagę. Loki szybko odwrócił się, łapiąc ją
równocześnie za przedramię. Zrobił to odruchowo. Patrzył w jej wystraszone oczy
z chłodną obojętnością.
— Akurat.
Znów ruszył przed siebie. Sif odgarnęła z twarzy
rozpuszczone włosy i pognała za iluzjonistą, próbując dorównać mu kroku.
Patrzyła pod nogi, z rozwagą stawiając kroki...
— A
wyobraź sobie, że tak! – zawołała.
Mistrz magii znów się zatrzymał. Tym razem jednak
mniej gwałtownie i Sif nawet się nie zachwiała.
— Możesz
przestać tak robić?! – krzyknęła na niego.
Wychyliła się zza jego szerokich pleców i zobaczyła,
że dotarli do dziobu, gdzie barierka, łącząca pokład z burtą, łagodnie skręcała
ku górze. Była poprzecinana w poprzek szeregiem belek, co czyniło z niej
prowizoryczną drabinę, idealną do wspinaczki... A więc tak Loki znalazł się na
dole!
— Panie przodem – powiedział cierpko, przylegając
plecami do pokładu, by ją przepuścić.
— A tak właściwie... – mruknęła Sif, wymijając go. –
Czemu sądzisz, że nie miałabym ci pomóc?
Złapał ją za ramię, żeby nie spadła, przechodząc
koło niego. Westchnął. Bo osobom, takim jak ja, nie pomaga się? Bo nie
zasługuję na twoją pomoc. Bo... bo nie jestem wart twojego poświęcenia.
—
Po prostu liczyłem na to, że któryś z twoich
inteligentnych-inaczej znajomych zrzucił cię – kłamstwo gładko wypłynęło z jego
ust.
Wojowniczka
stanęła obok Lokiego i spojrzała na niego gniewnie.
— Słucham?!
– zawołała z niedowierzaniem.
Iluzjonista wzruszył nonszalancko ramionami. Z
trudem powstrzymywał wpełzający na usta uśmiech.
—
Wtedy miałbym wreszcie jakiś pretekst, by wsadzić tych
imbecyli do lochów. – Zaśmiał się złośliwie pod nosem.
Lady Sif popatrzyła na iluzjonistę z zaskoczeniem.
Na początku poczuła lekki zawód jego zachowaniem, ale już chwilę potem jej
ognisty temperament przejął nad nią kontrolę i w jednej sekundzie ogarnęła ją
porażająca wściekłość...
Jej ręka wystrzeliła do przodu, a palce zacisnęła na
czarnych włosach Lokiego. Szarpnęła za te kilka grubych kosmyków, ciągnąc jego
głowę w dół tak mocno, że aż zgiął się w pół...
— Nigdy
więcej tak nie mów – wycedziła.
Loki wyciągnął obydwie ręce i zacisnął je na dłoni
Sif, maltretującej jego biedne włosy. Próbował się jakoś wyswobodzić z jej
uścisku, ale za każdym razem czuł, że jeszcze chwila i wojowniczka wyrwie mu te
kosmyki.
— Ał, ał, ał... – jęknął, śmiejąc się. – Czemu
wszyscy na tym przeklętym świecie próbują mnie oskalpować? – zapytał
retorycznie.
Przechylił głowę, by na nią spojrzeć. Dziewczyna
tylko mocniej go szarpnęła.
— Może sobie zetnę te włosy? – Uśmiechał się
ironicznie, a w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia.
Uścisk Sif nagle jakby zelżał. Przez dłuższą chwilę
po prostu bezwiednie trzymała kosmyki jego włosów, aż nagle puściła go
gwałtownie, jakby się czegoś wystraszyła.
— Nie ścinaj... – mruknęła cicho, zanim zaczęła
powolną wspinaczkę na górę.
Bellagio, Las Vegas
Bellagio jest jednym ze słynniejszych eleganckich
hoteli w Las Vegas i jednym z najbardziej ekskluzywnych na świecie. Jego wygląd
zewnętrzny, inspirowany malowniczym otoczeniem jeziora Como we Włoszech,
zapiera dech w piersiach. Przed frontowym wejściem budynku gromadzi się
dziennie mnóstwo osób, by zobaczyć Fountains of Bellagio – muzyczne fontanny,
które tańczą do muzyki i światła. Wewnątrz hotel również emanuje przepychem –
jego sufit pokrywa bowiem wspaniała kompozycja Fioro di Como, złożona z ponad
dwóch tysięcy kwiatów z dmuchanego szkła. Żadna z tych rzeczy nie czyni jednak
Bellagio tak dochodowym, jak to, że...
Jest on jednym z najczęściej odwiedzanych kasyn w
Las Vegas.
Tego dnia w Bobby’s Room jak zwykle znajdowało się
najwięcej osób. Przy każdym drewnianym stole siedziała wystarczająca liczba
entuzjastów hazardu, by można było rozegrać przyzwoitą partię pokera.
Anglik Osborn earl Jones ze spokojem zaciągnął się
cygarem, gdy patrzył, jak dealer rozdaje karty. Ozzy był bardzo pewny swego –
miał żyłkę do hazardu i dużo szczęścia w pokerze. Spojrzał po towarzyszących mu
przypadkowych ośmiu osobach... Osborn był spostrzegawczy, potrafił umiejętnie
wydedukować jakie karty dostali przeciwnicy – wystarczyło, by chociaż jeden
mięsień na twarzy oponenta poruszył się. On natomiast umiejętnie hamował swoje
emocje, przez cały czas siedział z opanowanym wyrazem twarzy, nie zdradzał
żadnych oznak radości, podekscytowania...
Przyszła jego
kolej licytacji. Powoli wyciągnął cygaro z ust i wypuścił szary kłąb dymu.
Ukradkiem spojrzał na swoje karty, po czym przeniósł wzrok na pulę.
— Sprawdzam
– oznajmił.
Siedząca naprzeciw niego kobieta uniosła tylko brwi,
patrząc, jak earl Jones dorzuca kilka żetonów. Poprzednią rundę przeczekała i
Osborn musiał się długo zastanawiać czy przeciwniczka ma złe karty, czy blefuje.
Mrugnął do niej, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Z powrotem włożył cygaro
do ust, po czym pozwolił, by zabójczy dym znów wypełnił jego płuca.
— Non-limit?
– usłyszał obok siebie.
Earl Jones rozsiadł się
wygodnie. Ujął cygaro w dwa palce lewej ręki, a drugą teatralnie zamachał,
rozwiewając chmurę dymu...
Zazgrzytał cicho zębami, gdy zauważył siedzącą obok
niego postać. Cała sylwetka przybysza była skryta pod czarną, aksamitną
peleryną, spod której wystawał fragment złotego rękawa, zrobionego z niespotykanego
materiału. Palcami prawej dłoni, opartej o krawędź stołu, gość bębnił
rytmicznie o blat. Jego skóra miała dziwny, chorobliwy szary kolor i
poprzecinana była ledwo widoczną siatką złotych żyłek.
— Non-limit? – powtórzył przybysz, nieco bardziej nachalnie,
tym samym skrzeczącym, upiornie wesołym głosem.
Osborn zerknął na lekko skonfundowanego dealera. Na
piersi miał przybitą tabliczkę ze swoim imieniem...
— Bob? –
zagadnął go Anglik.
Nieprzytomnym wzrokiem rozdający przeniósł wzrok z
gościa na Osborna. Earl Jones zauważył na czole dealera kropelki potu...
— Bob,
ruszże się. Ja mam pełnić honory?! – ofuknął go gracz.
Rozdający
natychmiast się zreflektował.
— Ach... tak... – zająknął się. – Tak, to non-limit,
ale najpierw ta rozgrywka musi się zakończyć... To nie potrwa długo. Musi pan
poczekać, panie...?
— Rumpelstiltskin
– wycharczał przybysz.
Z niewiadomych przyczyn Bob nagle pobladł... To
zmusiło Osborna do przemyśleń. Już do końca rozgrywki nie mógł się skupić. W
głowie cały czas dudnił mu wesoły głos Rumpel’a Stiltskina (czy jak on się
zwał), przyprawiający o dreszcze... Denerwowało go, że nie widział kto tak
naprawdę skrywa się pod peleryną. Już samym przerażającym faktem było to, że
przez resztę gry Stiltskin zachowywał się jak cień: siedział nienaturalnie
spokojnie, w ciszy obserwując spod kaptura przebieg rozgrywki... w pewnym
momencie earl Jones przyłapał się na tym, że nasłuchuje, czy Rumpel oddycha...
I nawet wtedy, gdy Osborn jak zwykle zgarnął całą pulę, nie poczuł on radości,
a przeciwnie – jego przerażenie spotęgowało się. Zdążył odkryć bowiem dwie
rzeczy... po pierwsze, że tajemniczy przybysz włącza się do gry, a po drugie...
Rumpelstiltskin nie oddycha.
Karty zostały rozdane... Zaczęły się licytacje...
Wszystko działo się szybko, earl Jones nie nadążał za przebiegiem gry. Szło mu
dobrze, jak zwykle miał nadzieję na wygraną, ale coś go niepokoiło... Nie
potrafił się skupić. Powietrze zdawało się gęstnieć, a unosząca się w nim
nieznana Osbornowi tajemnicza siła sprawiała, że Ozzy nie mógł zapanować nad
emocjami, że zaczynał czuć się zagrożony...
Z gry
odpadły już dwie osoby. Spasowały, prawdopodobnie wtedy, gdy zorientowały się,
że ich karty są za słabe... w porównaniu do skromnego króla pokera – Osborna
earl Jonesa – oraz niebezpiecznego, tajemniczego przybysza – Rumpelstiltskina.
Padały coraz większe stawki... Anglik był
rozkojarzony, nie wiedział czemu. Nie potrafił się zorientować w taktyce
Rumpel’a. W uszach cały czas słyszał jego głos... Gra wydała mu się nagle jakoś
dziwnie odległa... Chyba zaczynał tracić zmysły.
Spojrzał na swoje karty. Liczył na karetę, choć
stopień prawdopodobieństwa był bardzo wysoki... to znaczy niski... Wysoki, czy
niski? Spróbował obliczyć, wytężyć umysł... Nie mógł. Nie potrafił. Jego dłonie
drżały, czoło miał mokre od potu. Co ten Stiltskin mu zrobił? Co on...?
PAC-PAC-PAC dłuższa przerwa PAC-PYK
Osborn uniósł głowę słysząc ten rytm. Rozejrzał się
po zgromadzonych... Jego wzrok zatrzymał się na siedzącym po drugiej stronie
stołu mężczyźnie w szerokim kapeluszu na głowie, którego rondo rzucało cień na
jego twarz... Prawą ręką wybijał rytm na stole. Lewą uniósł do czoła i odchylił
kapelusz, ukazując się Osbornowi. Popatrzył na niego, uśmiechając się lekko...
Dopiero teraz earl Jones dostrzegł w nim swojego
starego przeciwnika z Anglii. John Greno, mistrz pokera w Rubiconie... Każda
rozgrywka kończyła się albo jego wygraną, albo wygraną Osborna – często się też
zdarzało, że obaj przegrywali. Po kilku grach postanowili pomóc sobie nawzajem
w wygranej i opracowali wspólnie taktykę, polegającą na zniszczeniu
przeciwników poprzez umiejętne podwyższanie stawki. Całą akcję trzeba było
tylko rozpocząć w odpowiednim momencie gry... Ustalili więc, że taktykę będą
wprowadzać w życie tylko wtedy, gdy jeden z nich wystuka wiadomość w Alfabecie
Morse’a – wymyślili pięć różnych kodów, żeby żaden z przeciwników nie
spostrzegł spisku: ON, START, PLAY, ACTION, NOW. Wystarczało tylko wybijać ten
rytm wystarczająco długo...
PAC-PAC-PAC dłuższa przerwa PAC-PYK
Rozlegało się w kółko. ON – odczytał przekaz Ozzy.
Naraz przegrana wydała mu się bardzo odległa. I choć postać Rumpelstiltskina
nie opuszczała myśli Osborna, Anglik spróbował powrócić do gry...
— Podbijam
– powiedział, po raz pierwszy od początku rozgrywki.
Od tego momentu gra znów nabrała tempa. Pula coraz
bardziej rosła... Kilka osób zdążyło się już nabrać na podstęp Osborna i Johna,
więc po prostu spasowało. Już niewiele graczy było wciąż w grze, ale i po nich
było widać, że są coraz bardziej zdenerwowani.
— Sprawdzam.
— Pooodbijam...
– oznajmił John Greno.
— Czekam
– odezwał się Ozzy.
Już niewiele brakowało mu do wygranej... Padało
coraz więcej komend, gra toczyła się coraz szybciej. Napięcie wśród graczy było
niemalże namacalne.
— Ostatnia
tura – powiedział Bob.
I znów zaczęły się licytacje... Znów pula wzrosła
dzięki Greno i earl Jonesowi. Już na twarzy Johna pojawiał się cień tryumfu...
Zaraz karty zostaną odsłonięte! Już twarz Osborna wykrzywiała się w
niepohamowanej radości... Ah, jest jak za dawnych lat! Zaraz wygra, zaraz
zgarnie całą pulę, zaraz on i John...
— All-in
– cichy głos wyrwał go z rozmyślań.
Wszelki tryumf i radość znikły z twarzy Greno i earl
Jonesa. Brwi Johna uniosły się ku górze... Cygaro wypadło nieświadomie
Osbornowi z ust.
— Że...
że co? – wyszeptał Jones.
Na jego twarzy pojawił się grymas niedowierzania,
który szybko przekształcił się w pełen litości uśmiech.
— Blefujesz
– stwierdził Ozzy.
Zdenerwowanie
powróciło...
— Odsłońcie
karty, panowie – zakomenderował Bob.
John Greno nie wychylał się – u niego w talii był
jedynie flush []. Earl Jones
ostrożnie położył swoje karty na stole... quads[],
tak jak oczekiwał. Bardzo silny układ. Z jego obliczeń prawdopodobieństwa, on
miał największe szanse na wygraną, ale wtedy...
Wtedy Rumpelstiltskin odsłonił swoją talię.
— NIEMOŻLIWE!
– ryknął earl Jones.
Na stole leżało pięć kart, które idealnie układały
się we wzór royal flush[].
Najsilniejszy ze wszystkich układów...
— Jesteś...
jesteś oszustem, Rumpelstiltskinie! – zawołał Osborn, podrywając się.
Rumpel również wstał. Ściągnął kaptur z głowy,
ukazując twarz, na widok której Bob osunął się na ziemię...
— Jestem oszustem, earl Jonesie... ale nie w kartach
– oznajmił Rumpel, uśmiechając się tajemniczo.
Wyrzucił w powietrze, hen wysoko, wszystkie swoje
żetony.
Na dłuższą chwilę zawiesił wzrok na twarzy
Osborna... Twarzy, zniekształconej przez biegnącą w poprzek bliznę, układającą
się – czego Ozzy wiedzieć nie mógł – w runę Eihwaz. Uśmiech na twarzy
Rumpelstiltskina powiększył się.
W jego oczach rozbłysło złote światło i wtem...
...żetony opadły na ziemię, a w tym samym momencie
całym budynkiem zatrzęsło. Rozległ się przerażający huk, głośny jak wybuch
wulkanu. Szyby wypadły z okien, iskry same się posypały, ogień został
wzniecony, światła zgasły...
Wszystko w jednej sekundzie.
Największe zniszczenia w historii dziejów dokonane w
tak krótkim czasie. Wiele osób zginęło, wiele sprzętu zostało stracone...
Sprawca zniknął. A jednak na wpół przytomny Osborn nie przejmował się żadną z
tych rzeczy.
W jego głowie dudnił bowiem głos, który miał go
jeszcze długo prześladować i imię, które już go nigdy nie opuściło...
Rumpelstiltskin.
Plan Lokiego
zaczął się rodzić w jego głowie mniej-więcej wtedy, gdy iluzjonista zauważył,
że każde silniejsze przechylenie statku następuje po pojedynczym ataku Potwora.
Szybko obliczył częstotliwość uderzeń... Wiedział, że czas jest teraz
najważniejszy, bo z każdym kolejnym atakiem Skidbladnir przechylał się coraz
bardziej. A jeżeli okręt odwróci się całkowicie, to wtedy...
Spadnie na
ziemię.
Loki stał na
krawędzi barierki, spoglądając w dół. Jego czarne włosy rozwiał silny podmuch
wiatru – tym razem jednak nie zawracał sobie głowy układaniem ich.
Najważniejsze było to, że jak dotąd wszystko szło zgodnie z planem. Cofnął się
od przepaści, podchodząc do stojącej obok Sif.
— Nie
musisz tego robić – powiedział, poważnie patrząc jej w oczy.
Dziewczyna
spojrzała na niego hardo.
— Mówiłam już, że chcę ci pomóc, więc pomogę. Nie
rozumiem tylko, czemu nie użyjesz magii, jak wcześniej?
Wcisnął jej w
dłoń miecz i nakazał gestem, by uniosła ręce.
— Wcześniej? –
powtórzył, ściągając z ramienia linę. – Ach, jak cię uratowałem? To było
zaklęcie spowalniające czas... nie przyda nam się teraz.
Sif nie
skomentowała. Pokornie pozwoliła obwiązać się liną w pasie, po czym podeszła do
krawędzi, niepewnie spoglądając w dół. Jeżeli Loki jej nie utrzyma... Siłą
wyobraźni zobaczyła najgorsze wizje, najkoszmarniejsze efekty planu
iluzjonisty. Przełknęła nerwowo ślinę, krzywiąc się.
— No, już! Nie
rób takiej miny! – usłyszała głos mistrza magii za sobą. – I uwierz: naprawdę
mi przykro, że nie umiem latać... jak Mocarny Thor.
Na jego twarzy
pojawił się złośliwy uśmieszek, przepełniony kpiną z brata.
Wojowniczka
zignorowała bezczelność Lokiego i powoli zeszła na pokład... Wiedziała, że
władca naprężył wszystkie mięśnie, wykorzystując całą swoją siłę fizyczną, by
ją utrzymać. Zgodnie z planem powoli się wyprostowała, wykorzystując napięcie
liny – jej ciało tworzyło teraz z pokładem kąt dziewięćdziesięciu stopni,
znajdowało się prostopadle do niego.
Zaczęła wolno
iść przed siebie, ostrożnie stawiając kroki. Czuła, jak lina coraz bardziej
wżyna jej się w brzuch. Starała się jednak pokonać ból, nie zważać na niego...
Wiedziała, że od tego, czy jej „misja” się powiedzie, zależały losy całego
okrętu.
— Sif,
pospiesz się... – jęknął Loki.
Na jego czole perliły się kropelki potu. W duchu
cieszył się, dziękując losowi, że przyszedł mu do głowy taki pomysł, by założyć
rękawiczki. Może niewiele dawały, ale przynajmniej ból w dłoniach nie był taki
silny. Domyślał się, że z każdym kolejnym podejmowanym wysiłkiem coraz bardziej
zdziera sobie skórę i pewnie wnętrza jego dłoni wyglądają już jak żywe mięso,
ale nie miał teraz czasu na zajmowanie się takimi błahostkami, a poza tym
zasoby jego magii powoli się kończyły i prawdopodobnie nie miał ich w
wystarczającej ilości, by się uleczyć. Tak też cierpiał sobie po cichu,
czekając, aż Sif dotrze do wyznaczonego miejsca...
Nudząc się okropnie, policzył wszystkich rannych,
jakich dostrzegł na statku. Po dłuższej chwili dziewczyna wciąż nie była u
celu, więc Loki postanowił przy okazji wyliczyć jaki procent stanowią ranni
wśród pierwotnej liczby osób w załodze. Westchnął, widząc, że dziewczyna
znalazła się w punkcie docelowym.
— Stój!
– zawołał władczym tonem głosu.
Sif zatrzymała się niepewnie. Poczuła delikatne
szarpanie liny, gdy Loki przekładał sobie
sznur między rękami... Przez moment pomyślała, że może coś mu się stało
i stąd te czarne rękawiczki, ale zaraz odrzuciła ten pomysł, by skupić się na
zadaniu. Chwyciła mocno miecz, łapiąc oburącz za rękojeść i z całej siły wbiła
go w pokład. Uśmiechnęła się, widząc, że ostrze ślicznie się zagłębiło w
drewnie. Już chciała się upewnić, czy dobrze się trzyma, czy nie wypadnie, gdy
nagle...
Coś ją
pociągnęło do tyłu.
Upadła na
plecy, uderzając głową o burtę... Przez dłuższą chwilę dzwoniło jej w uszach.
Jak zza zasłony słyszała głos Lokiego:
— Nie
chciałem jej zabić... – cedził przez zaciśnięte zęby.
Gdy wzrok jej się wyostrzył, zobaczyła trójkę swoich
przyjaciół. Niczym drzewa, niemożliwe do pokonania, otaczali iluzjonistę.
Mistrz magii nie wyglądał jednak bezbronnie... wręcz przeciwnie. Zacięty wyraz
jego twarzy, pomieszany z czystą, bezwzględną nienawiścią, napawał
obserwującego strachem. Przez całą dumnie wyprostowaną sylwetkę Lokiego przemawiała
wyższość i niezwyciężalność.
Nagle coś znów uderzyło w statek...
— Dajcie
mi przejść! – rzucił władczo iluzjonista, a jego oczy rozszerzyły się w
strachu.
Żaden z członków Wojowniczej Trójki nie miał jednak
zamiaru się odsunąć. Hogun zagrodził drogę magikowi...
— Nie, póki
nie powiesz nam prawdy! – Jego złowróżbne spojrzenie świadczyło o tym, że w
razie konieczności nie zawaha się przed użyciem ściskanego w ręce toporka. –
Cały czas nas okłamywałeś, prawda? Chcemy wiedzieć, co tu się, do ciężkiej
cholery, dzieje!!!
Loki wzniósł
oczy ku niebu. Był coraz bardziej zirytowany.
— Nie mam
teraz czasu na te wasze pierdoły... – powiedział na pozór spokojnym głosem. –
Załatwimy to potem, dobrze? – Uniósł brwi wymownie, po czym ponowił próbę
przedostania się do barierki.
Sif,
obserwująca całe zdarzenie, próbowała powiedzieć swoim towarzyszom, że to jedno
wielkie nieporozumienie, że Loki nic jej nie chciał zrobić, że tak naprawdę
próbuje ocalić statek, ale wciąż jej szumiało w głowie i nie potrafiła wydobyć
z siebie ani słowa... A poza tym nikt nie zwracał na nią uwagi. Po prostu
świetnie.
— Mów
natychmiast: co chciałeś zrobić Sif?! – wysyczał Fandral. Dla niego chyba
bardziej liczyła się Lady Sif od Skidbladniru...
Iluzjonista
zacisnął zęby ze złości.
— Dobrze!
– zawołał wściekle. – Macie mnie... TAK! Chciałem ją zabić! – Odetchnął
głęboko, zirytowany do reszty... – A teraz z drogi – warknął.
Doskonale wiedział, że będą próbowali go
powstrzymać. Kątem oka zauważył, że Sif powoli się podnosi i staje na nogach...
I wtedy w głowę Lokiego uderzyła bardzo budująca myśl: co, dla Idiotycznej
Trójki, jest ważniejsze od schwytania i zabicia iluzjonisty na wszystkie
możliwe sposoby? Zdrowie Sif! No, przecież!
Wojowniczka
patrzyła, jak iluzjonista – pod wpływem impulsu – szybko przekręca się wokół
własnej osi i wykorzystując siłę obrotu...
ŚWIST!
ciska w Sif
swoim sztyletem.
ŁUP!
Ostrze
przebiło zbroję i zagłębiło się w jej skórze aż po rękojeść. Z rany od razu
trysnęła krew...
Zszokowana
dziewczyna zgięła się wpół.
Zrobiło jej się
ciemno przed oczami.
Całe jej ciało
przeszył dreszcz...
Dotyk Śmierci.
Świat wokół
niej zalała fala czerwieni.
Na jej rękach,
na zbroi, wszędzie była krew... tyle krwi...
A z każdą ubywającą kropelką posoki, Sif była coraz
bliżej końca.
Nie chciała
umierać. Nie teraz. Nie tak...
Po jej
policzkach spłynęły łzy złości, bezsilności... Czuła, że obok niej pojawili się
jej przyjaciele, chcący jej pomóc... Oni jej jednak nie obchodzili. Nie
interesowało ją nic, poza tym, dlaczego Loki to uczynił. Myślała, że choć
trochę mu na niej zależy, że mają do siebie zaufanie, a on... on tak po prostu
ją zabił? Do końca miała nadzieję, że łączy ich jakaś więź, coś więcej oprócz
wspólnej tajemnicy i celu.
Czyżby się
pomyliła?
Czyżby Fandral
naprawdę miał rację i Sif popełniła największy błąd w swoim życiu, obdarzając
Lokiego zaufaniem?
To
niemożliwe... To musi być niemożliwe!
Tyle pytań
gromadziło się teraz w jej głowie, ale tylko jedno było dla niej naprawdę
ważne... Dlaczego, Loki? Dlaczego?!
Jej powieki
opadły, pozwalając łzom spłynąć po jej twarzy.
To nie może
się dziać naprawdę...
Nie może...
Ech...
...
Tak głupio
umrzeć...
-----------------------------------------------
Witam wszystkich!
Dzisiaj komentarz krótki, bo nie mam weny...Szczęśliwego Nowego Roku! Mam nadzieję, że udał wam się Sylwester? Niestety, rok 2014 minął szybko, dając nam od naszego kochanego Toma mnóstwo atrakcji i niespodzianek - nie martwcie się: 2015 zapowiada się jeszcze lepiej! Jeżeli chodzi o rozdział: przybliżam postać Rumplestiltskina i nie jest to crossover, chociaż bardzo się wzoruję na postaci z serialu Once Upon a Time - tutaj możecie go zobaczyć.I na sam koniec pytanie do was: cieszycie się, że Sif umiera? :33
PozdrawiamA.
Ja nie cieszę się, że Sif umiera. Akurat Twoje opowiadanie jest jedynym, gdzie mi się podoba, jest fajnie wykreowaną postacią. Choć pewnie nie mamy się co martwić, bo Sif raczej przeżyje. Chyba, że zrobisz nam niespodziankę?
OdpowiedzUsuńFragment z Rumpelstiltskinem interesujący, ale jakoś mnie nie porwał. Postać ta jednak z pewnością jest interesująca. Skoro potrafi spowodować aż takie zniszczenia, to na pewno akcja się zagęści, gdy dojdzie do jego konfrontacji z superbohaterami...
Rozdział jednak skradli Loki i Sif. Ta dwójka za każdym razem powoduje, że serce szybciej mi bije. Lekko i przyjemnie kreślisz ich relację, nie na siłę. Choć wydaje mi się, że Trzech Wojów kreujesz na trochę głupkowatych i nieostrożnych. Nie widzą, co dzieje się z Sif? Wisi nad przepaścią, a oni mają do Lokiego pretensje... Dowódca to dowódca i on wie najlepiej co robić w sytuacjach zagrożenia. Co prawda jest też Kłamcą, ale... No sama nie wiem co o tym myśleć, takie jest moje zdanie.
Jak zawsze świetne opisy i dialogi, nic dodać nic ująć :)
Pozdrawiam!
Oczywiście, że się nie cieszę, że Sif umiera. Była to jedna z moich ulubionych postaci w tym opowiadaniu. Zaraz po Lokim! Nie mogę uwierzyć, jak mogłaś posunąć się do czegoś takiego! To okropne! Przerażające! Takiego świństwa się po Lokim nie spodziewałam. Mam jednak nadzieję, że jakimś cudem Sif wyzdrowieje :)
OdpowiedzUsuńTen Rumpelstiltskin to interesująca postać. Bardzo tajemnicza i w pewien sposób przerażająca. Czekam, aż jego wątek bardziej się rozwinie i dowiemy się, jaki ma związek z resztą fabuły.
Bardzo się cieszę, że rozdział pojawił się tak szybko :) Nawet nie odczułam tego upływu czasu, bo upragniona przeze mnie przerwa świąteczna minęła mi w mgnieniu oka. Teraz czekam na kolejną część z niecierpliwością :D
Pozdrawiam!
Ana
Ohoho.....Umierajaca Sif....no nie powiem,tu mnie zaskoczylas. Jej mieranie jest na tyle dziwne wrecz,ze tak sie zastanawiam,czy nie wykrecisz numeru i jakos cudem jej nie ocalisz. To byloby nie mniej szokujaco-zaskakujace.
OdpowiedzUsuńLoki knuje ciagle cos po katach,albo jego plany sa improwizacja,czasem nie wiem....
No i pojawila sie tu nowa postac. Interesujacy fragment tu wplotlas,na razie jest zupelnie bez sensu i nijak nie wyglada na taki coby pasowal,a jednak wprowadza pewna tajemnice, mozliwe ze i intryke,az jestem zaciekawiona co uczynisz z ta osoba dalej.
Czejam na newsy
Pozdro
Nie, nie, nie. Sif nie umrze, nie pozwolisz jej na to, co nie? To pierwsze opowiadanie w którym tak przypadła mi do gustu. Świetnie ją tu kreujesz, no i niesamowicie zgrywa sie z Lokim. Tworzą bardzo fajny, intrygujący duet. Mogalbym czytać o nich caly czas, chociaż moją uwagę i tak zawsze będzie przyciągał kłamca xD. Ahh, nic na to nie poradze! Opisujesz go wybornie ^^ mam maslane oczy jak zawsze.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy, nowa postać ciekawa. Chętnie dowiem się, co wprowdzi do historii.
Ogółem, brawo. Jak za każdym razem chyle czoła. Dużo weny i pozdrawiam. :-)
Fajnie piszesz. Najbardziej podobają mi się fragmenty z Lokim i Sif.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny.
Ps. Sif nie może umrzeć.
Hej. Twoje. Opowiadanie jest ciekawe. Oby tak dalej. Proszę nie zabijaj Sif. Kiedy następny rozdział?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam