BOHATER
“We don’t need another hero
We don't
need to know the way home
All we want is life beyond the thunderdome”
~Tina Turner
Nie rozumiała tego.
Nie potrafiła
zrozumieć, czemu Loki jej to zrobił... Spojrzała na niego, poszukując
odpowiedzi na jego twarzy. Ich spojrzenia się skrzyżowały i wtedy...
Mrugnął do niej.
Uśmiechając
się szelmowsko, po prostu do niej mrugnął.
I wtedy cała
prawda do niej dotarła. Nie czuła przecież bólu. Nie czuła zimna... Dreszcze
były wywołane szokiem i złością. Loki chciał tylko odciągnąć od siebie
wojowników... Nie zabił Sif.
To była
iluzja.
Wszystko
przebiegało po myśli Lokiego. Jak się spodziewał, na widok „rannej” Sif
wojownicy od razu zostawili go w spokoju. Stał na krawędzi barierki, czekając
na odpowiedni moment... W głowie odliczał powoli sekundy do kolejnego ataku
Potwora. Wszystko zależało od odpowiedniego zgrania w czasie.
11... –
odliczał. Jeżeli się spóźni, cały jego plan spali na panewce, a Skidbladnir
spadnie, grzebiąc w swoich zgliszczach całą załogę.
10...
Skoczył.
Podmuch wiatru rozwiał jego czarne włosy... Domyślał się, że ma już całkowicie
rozczochraną fryzurę. Potem to poprawi, jeśli przeżyje.
Wysokość.
Prędkość. Odległość. Czas. Liczby przewinęły mu się przed oczami z szybkością
karabinu maszynowego. Ma trzy sekundy, zanim znajdzie się na drugim końcu
statku. Prędkość, jaką osiągnie, rozwinie się do 50m/s. A potem... nie wiele
będzie brakować do ziemi. Stała, ruch niejednostajny, siły oporu, energia...
Konkluzja.
Jego oczy rozbłysły zielenią...
Spowolnił czas
trzykrotnie.
9...
Minął miecz,
wbity przez Sif między deski pokładu. Klinga niebezpiecznie chwiała się, a
przez spowolnione tempo sprawiała takie wrażenie, jakby w każdej chwili mogła
wypaść. Nie było jednak czasu na poprawki... W ostatniej chwili Loki obrócił
się w powietrzu, ustawiając się przodem do miecza – z jego palców wystrzeliły
zielone promienie, przepalając czarny materiał cienkich rękawiczek.
8...
Nie trafił.
Był jednak coraz niżej, musiał więc działać szybciej. Ponownie wypuścił moc,
strzelając na oślep – tym razem uderzył idealnie w ostrze. Miecz zabłysł
nienaturalną, jaskrawą zielenią.
7...
Na jego twarzy
pojawił się uśmiech. Z trudem przekręcił się, by spadać twarzą w dół. W zasięgu
wzroku zobaczył drugą klingę, którą sam wcześniej wbił w pokład. Miał nadzieję,
że obydwa miecze znajdują się w jednej linii, że nie pomylił się w
obliczeniach. Wycelował...
6...
Trafił za
pierwszym razem. Miecz zaczął emanować zielonym światłem... Loki wciąż jednak
zbliżał się do drugiego krańca pokładu. Ponownie obrócił się.
5...
Teraz nadeszła
najtrudniejsza część jego planu. Zamknął oczy, próbując się zrelaksować,
wyciszyć wszystkie zmysły. W tym momencie nie mógł myśleć o tym, że jeden,
drobny błąd może kosztować go życie. Musiał się skupić na zadaniu, a nie na
tym, że spada...
4...
Wsłuchał się w
rytmiczne bicie jego serca. Z najwyższym trudem wyrównał przyspieszony, płytki
oddech... Wdech – wydech. Nic się nie dzieje. Spokojnie, Loki – mówił sobie w
myślach. Spokój, do cholery!
3...
Powoli sięgnął
do wyczerpujących się zasobów jego magii. Ku jego zaskoczeniu, zobaczył jednak
jedynie drobne iskierki... Ogarnął go niepokój – to oznaczało, że nie miał
wystarczającej ilości mocy! Pomylił się... Ale jak się mógł pomylić? Przecież
wszystko miał dokładnie obliczone... Wtem przypomniał sobie o Sif – użył zbyt
dużo magii, by ją uratować. Cholera!
2...
Nie pozostało
mu nic innego, jak najgorsze, ostateczne rozwiązanie... Wyłączył uczucia,
pozwalając, by nad jego zmysłami zapanowała chłodna obojętność, a ciało
sparaliżowało przerażające zimno. Znów zamienił się w znienawidzoną przez niego
bestię – Lodowego Olbrzyma z Jotunheimu. Otworzył oczy.
1...
— Yhtenäisyyttä
teho - powiedział, wyzwalając z siebie pokłady czarnej magii.
Oba miecze rozbłysły zielonym światłem, które
zadrżało, niczym płomień świecy. Przez krótki moment nic się działo lecz
wtem... z każdej z kling wystrzeliły ciemnozielone promienie, które z
nadnaturalną prędkością pofrunęły ku sobie, by spotkać się na środku statku i
wybuchnąć jaskrawym płomieniem. Fala wybuchu rozniosła się po całym
Skidbladnirze, rozświetlając wszystko dokoła.
W tej samej sekundzie
potwór
ponownie uderzył w okręt...
Jego rozdzierający ryk przeszył niebo, gdy zetknął
się z drewnem statku, gdy zaklęcie na niego podziałało... Oślepiło go.
Przykleiło się do niego, jak pijawka, pochłaniając żywotność. Rozświetliło go
od środka, jak gdyby był wypełniony milionem gwiazd...
Zasoby magii Lokiego wyczerpały się. Tym razem jego
przemiana do naturalnej postaci trwała ułamek sekundy... A jego ciało znów
zaczęło spadać z naturalną, zatrważającą prędkością. To byłoby na tyle, proszę
państwa. Czyżby gigantyczny potwór był ostatnim widokiem, jaki Loki zobaczy?
Tak, jak się spodziewał, po zderzeniu ze statkiem
monstrum odbiło się w złym kierunku, zbyt szokowane tak dużym wyładowaniem
elektrycznym... Iluzjonista obserwował z przestrachem, jak olbrzymie, obłe,
śliskie cielsko bestii wije się, lecąc ku przestrzeni i ciągnąc za sobą
połączony z nim okręt... nieświadomie przywracając mu jego naturalną pozycję.
W pewnym momencie coś uderzyło mistrza magii...
Całkowicie stracił panowanie nad swoim ciałem, gdy odbił się od czegoś
śliskiego, a po chwili wylądował na czymś równie śliskim... i twardym. Złapał
się obiema rękami, za co tylko mógł, byle tylko nie zlecieć.
Odrzucił włosy z twarzy... Zdał sobie sprawę z tego,
że trzyma się wachlarza potwora, dosłownie leżąc na jego ciele. Rozejrzał się z
przestrachem... Monstrum było gigantyczne – miało wąskie, długie, olbrzymie
cielsko... nie widać było, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy, a jednak... Loki
podświadomie wyczuwał, że to nic innego, jak jakiegoś dziwnego rodzaju wąż.
Nie chcąc tracić czasu, wyciągnął swój sztylet i
zamaszystym ruchem odciął kawałek półprzezroczystego wachlarza... Z rany
trysnęła dziwnie znajoma żółta, oleista, pieniąca się maź. Iluzjonista
wzdrygnął się na ten widok. Schował fragment skóry węża do kieszeni spodni, po
czym puścił się, mając nadzieję, że wyląduje chociaż na statku i będzie można
co zeskrobywać.
Spadał. Spadał. Jego płaszcz furkotał na wietrze.
Spadał. I...
ŁUP!
Ku jego zaskoczeniu, ale też i radości, wylądował –
już po raz drugi – na jednym z żagli... Obił sobie żebra. Na moment go
zamroczyło. Szybko złapał się obiema rękami poziomej belki żagla, żeby nie
zlecieć. Trzymał się jej kurczowo, próbując uspokoić rozpędzone serce. Wdech.
Wydech.
Z góry widział wszystkich ocalałych wojowników,
zebranych na pokładzie... Byli ranni, wyczerpani, zbuntowani. Fandral próbował
nad nimi zapanować, starając się ich jakoś zaprowadzić pod pokład. Wszyscy
jednak żądali wyjaśnień, potrzebowali pomocy i Loki mógł przysiąc, że pewnie
też pragnęli jego schwytania i publicznego rozerwania na strzępy. Nagle jakoś
dziwnie odechciało mu się schodzić na ziemię...
W końcu jednak wbił w materiał swój sztylet, by móc
na nim elegancko „zjechać” na ziemię, ponownie dziurawiąc cały żagiel. Na
szczęście nikt go nie zauważył... bardziej byli zajęci sobą, własnymi
problemami. Nikt nie zauważył, że gdy tylko Loki postawił stopy na pokładzie,
kolana się pod nim ugięły... Nikt nie zauważył, jak iluzjonista traci kontrolę
nad swoim ciałem i wyczerpany pada na ziemię...
Szczęście w nieszczęściu.
Nie miał siły na wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
Jego myśli były przyćmione... Nigdy jeszcze nie zużył tak dużo magicznej mocy
na raz, to była katorga dla jego umysłu. Westchnął ciężko, próbując wyciągnąć
ręce i podeprzeć się na nich, by wstać... Obolałe, zmęczone mięśnie odmówiły
jednak posłuszeństwa. W myślach szukał jakiejś osoby, która mogłaby mu pomóc...
kogokolwiek...
— Sif...
– wyszeptał z trudem.
Przyłożył policzek do przyjemnie zimnego,
śmierdzącego krwią, stalą i spalenizną, szorstkiego drewna pokładu. Wojowniczka
ciągle chciała mu pomagać, chyba nawet jej na nim zależało, a on... Czym on się
dla niej odwdzięczył? Zachowywał się wobec niej okropnie. Jak potwór. Bezduszny
i pozbawiony serca. Jak mógł w ogóle oczekiwać, że Lady Sif znów spróbuje mu
pomóc?
Zamknął oczy... Głupi Loki... – zganił samego siebie
w myślach. Na miejscu Sif nawet by się nie zainteresował taką gnidą jak on.
Tak... tylko on w ogóle się nikim nie interesował. Od śmierci matki – nikim.
Został więc sam. Nikt do niego nie podejdzie, by mu
pomóc. Jego wyczerpane mięśnie domagały się odpoczynku, nie chciały wykonywać
jego poleceń... Westchnął i poddał się zrezygnowany.
— No,
cóż... – powiedział do siebie. – To ja tu sobie poleżę...
— Gdzie
jest Sif?! – wydarł się Volstagg.
Pod pokładem panował straszny harmider. Statek
zamienił się w miniaturowy szpital... Wszędzie, gdzie tylko było miejsce, leżeli
ranni wojownicy. Wokół unosił się smród ich niemytych ciał, wymieszany z odorem
krwi. Strach, ból i cierpienie były wręcz niemalże namacalne. Każdy, kto tylko
mógł i nie miał poważniejszych obrażeń, miał za zadanie opatrywać wszystkich
rannych i pilnować, by ci o ranach najgorszych nie odbierali sobie życia... Nie
było leków, brakowało opatrunków, potrzebowano magii... Na całym Skidbladnirze
istniała tylko jedna medyczka, która medyczką z zawodu nawet nie była. Jedyne,
co posiadała, to minimalne doświadczenie – tylko tyle wystarczało, by przejęła
tutaj dowodzenie nad „wolontariuszami”, by miała ręce pełne roboty... by była
umazana w krwi rannych aż do łokci.
— Gdzie Sif?!
– po raz kolejny zawołał Volstagg, przepychając się między biegającymi wokół
wojownikami.
Każdy szedł w
sobie tylko znanym kierunku, każdy starał się komuś pomóc... Nikt jednak nie
wychodził NA pokład. Wszyscy czuli podświadomie, że tam nie ma nikogo do
ratowania. Nikomu nie było w smak obcowanie teraz z trupami... wystarczająco
dużo osób umierało tutaj – od odniesionych ran.
— Tu
jestem! – zawołała dziewczyna z odległego krańca pokładu.
Właśnie zajmowała się przemywaniem ran jakiemuś
nieprzytomnemu wojownikowi, którego znała jedynie z widzenia. Na widok
przerażonej miny Volstagga, natychmiast zostawiła wykonywaną przez siebie
czynność i pognała w jego kierunku.
— Okropnie
wyglądasz – oznajmił, gdy w końcu do niego dotarła.
Gestem nakazał, by ruszyła za nim. Przeciskali się w
tłoku ku bocznemu pomieszczeniu, oddzielonego od głównego naprędce wykonaną
zasłoną z zapasowego materiału na żagle. Znajdowali się tam najbardziej
poturbowani wojownicy...
Sif była
niezmiernie wyczerpana. Nie wiedziała, jak długo już pracuje, ale rachubę w
liczeniu, ile osób już odratowała, a ile zmarło dosłownie na jej rękach, dawno
straciła... Rozczochrane włosy, zlepione od potu i krwi, związała w niedbały
kucyk. Specjalnie też ściągnęła zbroję, by wygodniej jej było się poruszać...
Volstagg
odciągnął zasłonę, przepuszczając Lady Sif przodem, po czym z powrotem ją zasłonił.
Dziewczyna weszła w głąb pomieszczenia... Na widok tego, co zobaczyła, aż
przystanęła. Ostatkami siły woli zmusiła się do pozostania w miejscu, by nie
uciec i zwymiotować.
Na stole leżał
wijący się w bólu, blady, ociekający potem wojownik. Nie miał koszuli, a jego
tors pokrywało wiele ran. Hogun i jakiś nieznany Sif nowo-rekrutowany
medyk trzymali rannego, żeby się nie
ruszał, a Fandral w skupieniu oczyszczał ropiejące szramy. Najgorzej jednak
prezentowała się noga rannego... Cała łydka wyglądała na koszmarnie spuchniętą
i obrzydliwie zaczerwienioną, z wyraźnie odcinającymi się na tle tego koloru
niebieskimi, nabrzmiałymi żyłami, a tuż poniżej kolana była na wylot przebita
kawałkiem drewna.
Sif zbliżyła
się do przyjaciół i przywitała ich skinieniem głowy. Zaczęła oglądać nogę
rannego, próbując wymyślić, jak mu pomóc...
— Pracowity
dzień, czyż nie? – zagadnął ją Fandral.
Popatrzył na nią i uśmiechnął się blado. Pod jego
oczami malowały się szpecące go cienie.
— Niestety...
Jeszcze chwila, a przestanę funkcjonować.
— Ludzie
są ci wdzięczni, dobra Sif – odezwał się Hogun. – Bez ciebie połowa ocalałych
zginęłaby od odniesionych ran. Każdy z nich jest ci winien naprawdę ogromną
przysługę... To po prostu niesamowite.
— Dziękuję
– mruknęła.
Ściągnęła
brwi, patrząc na ranę nieprzytomnego wojownika.
— Dużo
prościej by było, gdybyśmy dysponowali magią...
Volstagg i
Fandral popatrzyli po sobie.
— Mówisz
o Lokim? – upewnił się Volstagg.
Dziewczyna
spuściła głowę.
— W
ogóle... o magii.
— Pf...
– prychnął Fandral. – To by tego tchórza przerosło... Nie wiem, czego po nim
oczekiwałaś. Nawet się tu nie zbliżył.
— Taa...
na co dzień Loki potrafi dużo gadać – powiedział Volstagg, z aprobatą dla słów
Fandrala. – W ostateczności, gdy przychodzi co do czego, to on potrafi JEDYNIE
dużo gadać.
Tego Sif nie skomentowała. Nie odważyła się... W
duchu nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Loki gdzieś się zapodział.
Bała się, że zginął, realizując swój plan... Moment. Czy ona właśnie pomyślała,
że BOI SIĘ? O Lokiego? Przełknęła ślinę... Ta znajomość zaczynała przybierać
coraz dziwniejszy, niebezpieczny obrót. Przynajmniej dla Sif.
— Będę
potrzebować waszej pomocy... – oznajmiła.
Fandral akurat skończył swoje zadanie. Wrzucił mokrą
od krwi szmatę do wody i otrzepał ręce.
—
Posłuchajcie... – zaczęła. – Kilka osób będzie musiało przytrzymać go, gdy będę
wyciągać kołek z jego nogi. Niby jest nieprzytomny, ale tak silny ból może go
jednak obudzić. Poza tym... spójrzcie. Cała krew zebrała się w tym miejscu –
wskazała opuchniętą łydkę – i jak tak dalej pójdzie, on umrze.
— Da się
temu zapobiec? – zapytał Hogun.
Dziewczyna wyciągnęła zza paska Volstagga jego
topór, po czym położyła go na stole, obok siebie.
— Jedno
z nas przeprowadzi amputację – powiedziała poważnym głosem.
Wszyscy zamilkli. Nikt nie zgłosił się na ochotnika,
ale czasu było coraz mniej, więc Sif przystąpiła do całej akcji. Poprosiła
Fandrala o jego pasek od spodni, po czym zawiązała go na nodze rannego, tuż nad
kołkiem, i ścisnęła z całej siły.
Złapała jedną
ręką za drewno, drugą chwyciła za kostkę wojownika. Wojownicza Trójka ustawiła
się na pozycjach.
— Raz...
Dwa... – mówiła Sif, przygotowując się psychicznie. – Trzy!
Wszyscy złapali rannego jak najmocniej, a w tym
samym momencie Sif z całej siły szarpnęła za kołek, wyrywając go z nogi mężczyzny.
Z rany polała się krew, a równocześnie... nieprzytomny obudził się. Otworzył
oczy, próbując się poderwać. Zaczął się szarpać, „medycy” trzymali go jednak
sprawnie. Biedak patrzył, jak Sif szybkimi ruchami poprawia pasek na jego
nodze, po czym łapie za toporek...
— Kto to
zrobi? – rzuciła pytanie, które zawisło między nimi bez odpowiedzi.
Nikt się do
tego nie palił, czas jednak leciał...
— Nie...
– wyszeptał ranny.
Jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, gdy
zrozumiał, co dziewczyna chce zrobić. Zaczął się szarpać jeszcze
mocniej. Wojownicy z trudem go przytrzymywali. Sif westchnęła... nie miała
czasu. Poleciła Volstaggowi, by przytrzymał nogę wierzgającego i rzucającego
się na wszystkie strony pacjenta... Wił się jak piskorz, gdy Sif unosiła topór
nad głowę, uważnie celując.
— Nie rób tego!!! – zaczął wrzeszczeć. – BŁAGAM! NIE
RÓB TEGO! Zabij mnie... zabij mnie... – powtarzał w kółko.
Po jego twarzy spływały łzy. Wiercił się, wyrywał...
Sif jednak spuściła zasłonę na wszystkie jego krzyki. Zignorowała je. Z trudem
udało jej się zachować zimną krew.
— Nie
pozwolimy ci umrzeć... chcemy pomóc... – wyszeptała.
Wzięła
zamach.
Ranny zaczął jeszcze głośniej się wydzierać. W kółko
powtarzał te same słowa, aż w końcu...
Sif opuściła topór.
Ostrze wbiło się w napuchniętą skórę, przebiło
tkanki, kość chrupnęła, gdy ją równo przecięła i z niemiłym hukiem wbiła się w
blat stołu. Krew trysnęła z nowej rany, jak fontanna. Operowany wydarł się
upiornym, mrożącym krew w żyłach wrzaskiem... Wrzeszczał, tracąc co chwilę przytomność.
Volstagg szybko interweniował. Oddzielił zbędną już
kończynę, będącą teraz zwykłym kawałkiem mięsa, od reszty ciała i natychmiast
zaczął opatrywać nową ranę...
Gdy wojownik w końcu naprawdę stracił przytomność,
do pomocy Volstaggowi rzucili się również Fandral i Hogun. Sif, wciąż
oniemiała, stała w jednym miejscu, ściskając kurczowo topór, nie wierząc temu,
co właśnie zrobiła. Po jej policzkach spływały łzy. Oparła się o ścianę,
zamknęła oczy... W uszach ciągle dzwonił jej przerażający krzyk wojownika...
Wojownika, który już nigdy więcej nie będzie mógł walczyć. Okropne. Okropne...
Okropne...
Nie wiedziała, ile tak stała, odtwarzając w kółko w
pamięci to wydarzenie. W pewnym momencie podszedł do niej Fandral, delikatnie
wyjął jej z dłoni topór i powiedział, że już po wszystkim. Udało się.
— Sif...
byłaś niesamowita. To, co zrobiłaś...
Pokręciła tylko głową. Spojrzała mu w oczy. Patrzył
na nią z mieszaniną zachwytu, miłości i troski...
— Chcę
pobyć sama – wymamrotała, całkowicie wyczerpana.
— Dobrze.
Zasłużyłaś na to.
Zostawiła go samego i oddaliła się. Najpierw zmyła z
siebie krew, korzystając ze zbiornika z zapasami wody, stojącego gdzieś w
kącie... Było już późno. Wszyscy powinni udać się do spania... i faktycznie
niektórzy tak też robili. Lady Sif jednak nie miała ochoty na sen. Czuła silną
potrzebę odetchnięcia świeżym powietrzem... Nawet nie zauważyła, gdy nogi same
zaprowadziły ją na powierzchnię statku.
Gdy Loki otworzył oczy, było już ciemno.
Najwidoczniej zdrzemnął się w którymś momencie... Nie wiedział, kiedy to
nastąpiło, ale tym razem nie był zbytnio zaskoczony. Spróbował się poruszyć i z
niezadowoleniem odkrył, że cały zdrętwiał od leżenia na twardym pokładzie w
jednej, niewygodnej pozycji. Odczekał dłuższą chwilę, aż wreszcie bardzo powoli
wstał...
Dopiero teraz, gdy stanął na nogach, poczuł
prawdziwy ból. Mięśnie z jakimś dziwnym oporem wykonywały jego polecenia, gdy
ten próbował rozchodzić się i przywrócić sobie czucie w kończynach...
Zaczął spacerować po statku, oglądając wszystkie
zniszczenia. Po dłuższej chwili, gdy skończył przeprowadzać rekonesans, a w
jego głowie utworzyła się długa lista wszystkiego, co powinno zostać poddane
naprawie, nawet przyzwyczaił się do bólu... Chcąc czymś zająć myśli i jak
najdalej odwlec w czasie cały proces leczenia się i sprawdzania, jakich doznał
obrażeń, poprzeciągał wszystkich martwych w jedno miejsce Skidbladniru... jak
najdalej oddalone od rufy i wejścia pod pokład. Z niesmakiem patrzył na skutki
swojej wyprawy: większość wojowników zginęła od złamanych kręgosłupów,
przekręconych karków, niektórzy byli przebici na wylot odłamkami drewna...
innym jeszcze brakowało niektórych części ciała.
Gdy w końcu wykonał wszystkie swoje obowiązki, ból w
spiętych wcześniej mięśniach minął już całkowicie. Loki powrócił na rufę, po
drodze upewniając się, że ster jest zablokowany. W kącie statku stał niewielki
stolik, przyspawany do pokładu... Krzesła ocalały tylko dzięki temu, że mebel
znajdował się blisko balustrady, do której przywiązana była gruba sieć,
połączona z masztem. Dwa krzesła zatrzymały się na tym splocie lin, kiedy
statek się przechylał, a jedno utknęło zaklinowane pod stołem. Brakowało mu
połowy oparcia – stamtąd sterczały poszarpane drewniane odłamki, niczym zęby
rekina. Właśnie na nim zasiadł Loki, wyczerpany całym minionym dniem. Wreszcie
mógł zająć się sobą... wolał nawet nie myśleć, jak fatalnie prezentuje się jego
stan fizyczny.
Otworzył szafkę, umiejscowioną wewnątrz stołu.
Znalazł tam całą kolekcję zakurzonych, niepotrzebnych nikomu w dzisiejszych
czasach szpargałów. Poprzedniej nocy statek oświetlały magiczne świetlne kule
Lokiego – dzisiaj jednak jego moc była na całkowitym wyczerpaniu, więc nie mógł
sobie pozwolić nawet na takie rarytasy, które w rzeczywistości kosztowały
naprawdę niewiele magii. Skidbladnir spowijała więc ciemność... Iluzjonista
wyciągnął ze środka szafki starą, pordzewiałą lampę naftową.
Postawił ją na blacie. Najwidoczniej miał dzisiaj
dużo szczęścia, bo zbiornik był niemal w całości wypełniony naftą, a szkło nie
miało żadnych uszkodzeń. Jak to dobrze, że żywioł ognia był wpisany w jego
krwi. Pokręcił mechanizmem, wytężył odrobinę woli i już po chwili na knocie
zapalił się żółty płomień, który idealnie oświetlił najbliższe otoczenie
Lokiego...
Położył drżące dłonie na blacie. Przez myśl mu
przemknęło, że wyglądają dosyć zabawnie... Trzęsące się, jak u tych nędznych,
przerażonych wszystkim Midgardianów. Gdy wcześniej używał magii, podziurawił
sobie rękawiczki, a z czasem ich cienki materiał odleciał – teraz urywały się
gdzieś w połowie każdego palca, poszarpane i postrzępione, jak u midgardzkich
motocyklistów.
Obrócił dłonie wnętrzem do góry i... aż wstrzymał
oddech z wrażenia, a jego brwi same uniosły się ku górze, w zaskoczeniu. Na
opuszkach palców miał jedynie mocno zdartą skórę, w niektórych miejscach widać
było nawet ślady zaschniętej krwi, ale tym się Loki niezbyt przejmował...
Domyślał się wcześniej, że będzie mieć nieźle poharatane ręce, ale nie
przypuszczał, że AŻ tak.
Do wnętrza każdej z dłoni przykleiły się podziurawione
rękawiczki – z pomiędzy wielu rozcięć dosyć rzadko prześwitywały różowe ślady
po zdartej skórze, a dużo częściej czerwono-białe plamy, gdzie skórę miał
przetartą aż do mięsa, a w ranach z każdym ruchem jątrzyła się krew, pomieszana
z jakimiś dziwnymi białymi płynami. Wyglądał tak, jakby umoczył dłonie w soku
pomidorowym, wsadził je do kleju, po czym ponownie do soku pomidorowego. Teraz
nie dziwił się już, dlaczego czuł taki potworny ból za każdym razem, gdy
podejmował się wysiłku, związanego z użyciem rąk. Przesunął palcem po jednej z
poranionych dłoni, przyciskając go do skóry i natychmiast wstrząsnęły nim
spazmy bólu.
— Cholera
jasna! – wycedził, krzywiąc się.
Ogarnęła go wściekłość. Nie dość, że ocalił statek,
to jeszcze nikt mu się nie odwdzięczył, a w dodatku zmarnował całą swoją
magiczną moc na bzdury, przez co teraz nie mógł się uzdrowić! Gorzej być po
prostu nie mogło... Nie mogło!
Z najwyższym trudem odliczył od dziesięciu w tył,
żeby się opanować... Powoli rozluźnił mięśnie zaciśniętej szczęki i odetchnął
głęboko. Od razu lepiej.
Z zimną krwią oszacował, co powinien zrobić. Nie
może przecież tak tych ran zostawić... jeszcze wda mu się zakażenie i będzie
musiał mieć amputowane ręce, a tego to już by nie przeżył – dosłownie i w
przenośni. W szafce wewnątrz stołu znalazł jakąś starą misę – wyciągnął ją i
pobieżnie oczyścił z kurzu, po czym ustawił na blacie. Przy pasku, ukrytym pod
czarną tuniką, miał przytroczone kilka ważnych przedmiotów, bez których nie
mógł obejść się na co dzień... Przyjrzał im się uważnie, szukając pożądanej
rzeczy – były tam jego magiczny sztylet, kilka fiolek z jakimiś ziołami, które
widział pierwszy raz na oczy (chociaż na pewno sam je tam kiedyś powkładał),
cienka, krótka linka, która miała być prototypem nowoczesnej garoty, jakieś
szpargały i kilka butelek. To ostatnie najbardziej przykuło jego uwagę –
wszystkie powyciągał i ustawił na blacie, obok misy.
Przetarł etykietki – oczywiście, same alkohole:
kwasir, najlepsze trunki z Alfheimu, ale... tak, buteleczka, w której powinna
znajdować się czysta woda, była oczywiście pusta. Złapał ją, jeszcze bardziej
rozwścieczony i ścisnął z całej siły, zastanawiając się, czy nie rzucić nią o
burtę. Jego rozmyślania jednak trwały za długo, bo w pewnym momencie usłyszał
cichy trzask, a chwilę potem fiolka dosłownie pękła... Odłamki szkła wbiły się
w jego dłoń, kalecząc ją jeszcze bardziej. Z nowych ran popłynęła ciurkiem
krew...
— CHOLERA!!!
– zawył.
Nie wiedział, czy wrzeszczał z bólu, czy z
bezsilności. W pewnym momencie po prostu zaczął się drzeć niemiłosiernie...
Trwało to tylko krótką chwilę, po której opadł na oparcie krzesła – zapomniał
jednak, że ów oparcie jest całkowicie rozwalone i natychmiast poczuł, jak
poszarpane drewniane krawędzie wbijają mu się w plecy. Zmrużył oczy, jakby się
miał zaraz rozpłakać.
— Niech
to diabli... – wycedził przez zaciśnięte zęby i z powrotem się wyprostował.
Westchnął
głęboko. Nie miał już na nic siły...
— Kto tu jest? – usłyszał nagle czyjś zachrypnięty
głos za sobą. – I czemu się tak złościsz? – Śmiech.
Loki zazgrzytał zębami. Jeszcze ciekawskich
brakowało do tego wszystkiego...
— Podaj
mi przynajmniej jeden powód, dla którego miałbym się nie złościć – wycedził.
Nie chciało mu się odwracać. Położył łokcie na
blacie i oparł czoło na nadgarstkach, garbiąc się przy tym okrutnie.
— Złość
piękności szkodzi. Nie wiesz o tym?
Słyszał,
jak jego rozmówca zbliża się ku niemu.
— Nie w
umiarkowanych ilościach... – westchnął w odpowiedzi.
Gość
roześmiał się. Było w tym dźwięku coś dziwnie znajomego...
— Po co
się w ogóle złościć?
— Ten,
kto się nie złości, nie zna prawdziwego smaku życia.
Przybysz
był coraz bliżej.
— A ten,
kto się złości, nie zna dobrego smaku życia – zripostował.
Loki był coraz bardziej zmęczony tą bezsensowną
rozmową. Zamknął oczy, wyczerpany...
—
Wszystkie istoty rozumne ciągle się złoszczą. Inne, których
mózgi nie są tak rozwinięte, nie znają tego typu uczuć... – mówił zmęczonym,
spokojnym głosem. – Czy to nie dziwne, że my, zdolni do okazywania i czynienia
dobra, nie nazywamy siebie zwierzętami, mimo że to właśnie my, a nie zwierzęta,
żyjemy złością? To nas napędza. W naszym mniemaniu, nadaje życiu głębszy
sens... Powinniśmy czuć wstyd po usłyszeniu takich słów. A co czujemy...?
—
Złość... – wyszeptał przybysz, tuż obok Lokiego.
Dopiero teraz iluzjonista otworzył oczy, słysząc ten
głos, który z bliska brzmiał inaczej... znajomo. Odwrócił się powoli i zamarł.
W jego wnętrzu zakotłowało się od zaskoczenia, radości i niedowierzania... Na
jego usta wpełzł uśmiech.
— Sif...
– z wrażenia aż wstał.
— Iluzjonisto!
– wyszeptała dziewczyna.
Jej serce szybciej zabiło na jego widok. Z trudem
powstrzymała rozpierającą ją od środka chęć rzucenia mu się na szyję. Całe jej
wcześniejsze zmęczenie nagle w jednej sekundzie minęło.
— Wyglądasz
okropnie! – zawołał ze śmiechem Loki.
W rzeczywistości w ogóle mu nie było do śmiechu.
Wojowniczka nagle stała się pozbawiona całego uroku, na który tak bardzo
łakomili się ci wszyscy Asowie... Jej spięte włosy były przetłuszczone, na
zmęczonej twarzy miała dużo zadrapań, a głęboka rana na jej czole lekko
ropiała, szpecąc ją. Nie miała na sobie zbroi – jej tunika i spodnie były całe
zroszone krwią... pewnie nie tylko jej własną.
— Ty też
miewałeś lepsze dni... – rzuciła w odpowiedzi.
Zlustrowała go pobieżnie wzrokiem. Nie prezentował
sobą takiego obrazu nędzy i rozpaczy, jak ranni pod pokładem, ale nie wyglądał
też najlepiej. Jego włosy były w artystycznym nieładzie – całkowicie
rozczochrane, śmiesznie mu się kręciły. Na bladej twarzy wyraźnie widać było
ciemne cienie pod zaczerwienionymi, spuchniętymi oczami. W dodatku sprawiał
takie wrażenie, jakby go bolały wszystkie mięśnie... Z nieznanego Sif powodu
garbił się i ukradkiem próbował schować dłonie wewnątrz rękawów.
— Myślałam,
że nie żyjesz – wyznała mu, po dłuższej chwili milczenia.
— Żyję. – Patrzył na nią poważnie. – A ty... jesteś
cała i zdrowa? Gdzie się podziewałaś?
Skrzywiła się.
— Po tym, jak zniknąłeś? Statek powrócił do swojej
normalnej pozycji, jak widać, i od razu znalazło się mnóstwo rannych,
wymagających opieki... Także resztę dnia spędziłam na opatrywaniu ofiar. – Jej
głos zadrżał, gdy przypomniała sobie, jak amputowała jednemu z wojowników nogę.
Loki uśmiechnął się szelmowsko.
— Pracowita Sif... Ja bez wstydu przyznaję, że nie
robiłem nic, bo w pewnym momencie urwał mi się film. Potem widząc, że jestem
sam, zorganizowałem kameralną imprezę z martwymi... – Wykrzywił twarz w
komicznym grymasie. – Taak... to była impreza stulecia. Poprzenosiłem
wszystkich w jedno miejsce, a potem wspólnie zaczęliśmy rozpatrywać sens życia.
Przy okazji jakoś wyszła lista wszystkich rzeczy na statku, wymagających
naprawy...
Mówił to tak komicznym tonem głosu, że wojowniczka
nie mogła się nie roześmiać. Uśmiech na twarzy Lokiego powiększył się.
— No, dobrze... – Sif zlustrowała wzrokiem stół,
zastawiony różnymi dziwnymi rzeczami. – A co tu przed chwilą robiłeś?
Zatkało go. Miał nadzieję, że uniknie tego
pytania... Zacisnął zęby, próbując wymyślić jakieś kłamstwo, ale ze zdziwieniem
stwierdził, że jego głowę ogarnęła porażająca pustka. Każda wymówka, o jakiej
pomyślał, brzmiała debilnie.
— Powiedz
prawdę... – poprosiła.
Westchnął, wznosząc oczy ku niebu. Po dłuższych
namowach Sif w końcu jednak poddał się i, zamiast odpowiedzieć, wyciągnął do
światła swoje poranione dłonie tak, żeby dziewczyna mogła je zobaczyć... Ujęła
je delikatnie i ostrożnie obejrzała. Jej brwi ściągnęły się w zamyśleniu.
—
Bawiłeś się maszynką do mielenia mięsa? – zażartowała, po
chwili jednak poważniejąc. – Czemu się nie uzdrowisz?
— Moja
moc jest na wyczerpaniu – odparł zgodnie z prawdą.
Sif pokiwała głową ze zrozumieniem, ale też i
podziwem dla niego. Przecież całą magię zużył, by ratować Skidbladnir i
poddanych...
— W takim razie trzeba ci to opatrzyć.
Loki natychmiast cofnął dłonie. Nie... nie znowu...
Sif już za wiele dla niego zrobiła. Nawet po tym, jak zaczął zachowywać się
wobec niej naprawdę okropnie i niewybaczalnie, ona wciąż nie przestawała mu
pomagać...
— Nie
musisz – powiedział szybko.
Pomyślał przez moment, że mógłby znowu rzucić w jej
kierunku jakimś wyzwiskiem albo warknąć coś w stylu, że sam sobie poradzi i
odprawić ją, używając koszmarnych inwektyw, ale w ostatniej chwili ugryzł się w
język. Po pierwsze, z jego rangą nie przystoi tak się wypowiadać. Nie zawsze.
Czasem, owszem, ale z umiarem oczywiście. Po drugie... nie miałby serca, by
potraktować ją jeszcze gorzej, niż zazwyczaj, akurat gdy oferuje mu swoją
pomoc... którą w gruncie rzeczy mógłby wykorzystać. Wredna część jego wnętrza
zaśmiała się tryumfalnie.
— Nie ma problemu, Iluzjonisto. – Sif uśmiechnęła
się ciepło. – Zostań tutaj, a ja przyniosę wodę i jakieś opatrunki.
Powiódł wzrokiem za jej oddalającą się postacią.
Skąd u niej brało się tyle dobroci? Dla niego? Wcześniej była inna... wcześniej
nawet by na niego nie spojrzała, wiecznie otoczona wianuszkiem zapatrzonych w
nią wojowników. Czyżby miała już wszystko, a jego traktowała jako kolejną
„zdobycz”? Nie... raczej nie. W jej zachowaniu było coś, co niepokoiło Lokiego.
Może to, że on sam, bez asysty Thora, jest zbyt pewny siebie – a skoro jego
kochanego braciszka nie ma w Asgardzie już od dłuższego czasu, iluzjonista po
prostu rozbestwił się... Poczuł się zbyt wolny i w końcu zamienił w tę parszywą
gnidę, jaką jest teraz – i to mocno kontrastuje z zachowaniem Sif.
Wcześniej Loki nigdy nie znajdował wspólnego języka
z przyjaciółmi Thora (a gromowładny miał ich wielu), tym bardziej z Wojowniczą
Trójką i Sif. Dopiero niedawno, gdy władca piorunów zniknął, Loki zaczął się
przeobrażać i w końcu poczuł się pewnie w dworskim towarzystwie. Bez Thora
życie było łatwiejsze, odkrył to już dawno... ale dopiero po wojnie w
Midgardzie zrozumiał, że nie musi się bać swojego „brata”. Zrozumiał, że jest
on zwyczajnym tchórzliwym oszustem, który jedynie szpanuje swoją „mocą”.
Pf...
Mocarny Thor. Na wspomnienie tego przydomku w Lokim aż zagotowało się od
wściekłości i obrzydzenia. Chcąc na czymś wyładować frustrację, z całej siły
kopnął stojące przed nim krzesło, to pozbawione oparcia... A, co! Zasłużyło
sobie! Z sadystyczną satysfakcją w oczach patrzył, jak mebel rozbija się o
burtę...
— Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że to krzesło
czymś ci zawiniło w przeszłości – usłyszał obok siebie głos Sif. – A tak to
pewnie znowu coś nie poszło po twojej myśli...
Popatrzył na nią gniewnie.
— Nie
znasz mnie – przerwał jej wywód z kpiącym uśmiechem na twarzy.
Pokręcił głową, jakby odpychając od siebie jakieś
myśli, po czym utkwił wzrok w przestrzeni.
— Może
chodziło o te obydwie rzeczy? – powiedział bardziej do siebie.
Wojowniczka wzruszyła ramionami, okazując w ten
sposób swoją bezradność. Być może faktycznie nie znała Lokiego? To było całkiem
prawdopodobne, wiedząc, że przez większość swojego życia iluzjonista albo
ciągle kłamał albo w ogóle nie przebywał w jej towarzystwie... Postawiła na
stole bandaże i butlę z wodą, którą od razu przelała do misy. Obok rzuciła
jakąś szmatkę. Wzięła sobie jedno z leżących na ziemi krzeseł i usiadła po
skosie do Lokiego, który również przysunął sobie drugie krzesło.
Rozsiadł się wygodnie, kładąc ręce na blacie i
patrząc, jak Sif przegląda jego fiolki z ziołami i butelki wypełnione
alkoholami. Zaczęła otwierać poszczególne buteleczki i wąchać je. Po dłuższej
chwili wybrała dwie fiolki i wymieszała zioła w wodzie, tworząc orzeźwiająco
pachnącą niebieskawą substancję – preparat dezynfekujący.
— Jak rozpaliłeś lampę naftową? – zagadnęła go,
równocześnie oczyszczając metalowy, podłużny, cienki przyrząd, w funkcjonowaniu
przypominający midgardzką pęsetę.
Odruchowo spojrzał w kierunku tlącego się płomienia.
— Sam nie wiem, jak właściwie się zapaliła... Mam w
sobie wrodzoną moc ognia, tylko że jeszcze do końca nad nią nie panuję.
Ujęła jedną z jego dłoni, w którą dodatkowo były
powbijane odłamki szkła. Zaczęła delikatnie wyciągać je ze skóry. Z każdym
szarpnięciem jego mięśnie drżały jeszcze bardziej. Spojrzała na niego z
zaskoczeniem.
—
Ile faktów JESZCZE ukrywałeś? Po tylu latach dowiadujemy się,
że nie dość, że jesteś iluzjonistą, to jeszcze całkowitym mistrzem magii, a w
dodatku władcą ognia. Coś pominęłam?
Loki patrzył z niesmakiem na twarzy, jak dziewczyna
wyrywa ostatnie szklane odłamki z jego dłoni. W ranach powoli zbierała się
świeża krew.
— Chyba to, że jestem jeszcze Widzącym – odparł
niemrawo, nie odrywając wzroku od swojej ręki. – Ale tylko teoretycznie.
Sif pokręciła głową z niedowierzaniem. Odłożyła
pęsetę na bok, gdy skończyła. Teraz spróbowała ostrożnie ściągnąć resztki
czarnej rękawiczki z jego dłoni, ale napotkała opór... Pociągnęła odrobinę
mocniej i usłyszała, jak z ust Lokiego wydobywa się syk bólu. Obydwoje
spojrzeli po sobie... Ona, ściągając brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi. W jego
oczach malowało się natomiast przerażenie.
— Tylko
spokojnie... – powiedziała bardziej do siebie. – Może z drugą nie jest tak źle?
Niestety,
druga dłoń przedstawiała się tak samo. Loki westchnął głęboko.
— No, cóż... trzeba się tego paskudztwa jakoś
pozbyć... po prostu oderwij, to i tak nie może wyglądać gorzej. – Chociaż
starał się to zbagatelizować, w jego głosie pobrzmiała lekka nuta niepokoju.
Sif przełknęła ślinę, kiwając głową z aprobatą. Z
powrotem złapała za pęsetę... Ścisnęła pierwszy fragment materiału, znajdujący
się centralnie na środku dłoni Lokiego. Odetchnęła, odliczając w myślach do
trzech i...
Szarpnęła.
Ciałem iluzjonisty wstrząsnął spazm bólu.
— A jednak może być gorzej... – jęknął, przez
zaciśnięte z bólu zęby.
W jego
oczach stanęły łzy... Dłoń zaczęła mu drżeć jeszcze bardziej, najwidoczniej
tego nie kontrolował. Miał nadzieję, że się nie rozklei... Zauważył pełne
troski i niepokoju spojrzenie Sif, śledzące go z namaszczeniem. Nie! –
przysiągł sobie – nie będzie robić z siebie ofiary losu. Musi być twardy.
— Dalej
– warknął.
Dziewczyna zacisnęła usta i powróciła do swojej
pracy. Nie należała ona do przyjemnych... Zdawać by się mogło, że trwa to
wiecznie, a krew coraz bardziej wypływa i wypływa, i wypływa... Po dłuższej
chwili, gdy jedna dłoń była już oczyszczona ze skrawków materiału, Sif zaczęło
się robić niedobrze. Ręka Lokiego wyglądała bowiem obrzydliwie, jak rozbełtany
kawałek zmielonego mięsa. Dziewczyna szybko zabrała się za drugą i z tą poszło
już szybciej. Chociaż i Sif, jak i Loki, odnosili wrażenie, że ciągnie się to w
nieskończoność, w końcu wszystko dobiegło końca...
Dziewczyna odetchnęła głęboko. Złapała szybko za
szmatkę i zanurzyła ją w przygotowanej wcześniej cieczy.
— To już
ostatni etap... – powiedziała do Lokiego.
Strasznie zrobiło jej się go żal. Siedział na
krześle zgarbiony, cały się trząsł z bólu, a jego drżące ręce bezwiednie
spoczywały na blacie stołu. I choć ze spuszczonej głowy opadały mu na twarz
gęste, czarne kręcone włosy, mokre od potu, oddzielające go niczym kurtyna od
reszty świata, dziewczyna mogła przysiąc, że w rzeczywistości Loki próbuje
ukryć spływające po twarzy łzy.
Zapragnęła go przytulić. Zaraz jednak skarciła się
za takie myśli... Delikatnie złapała go za jedną dłoń i wyprostowała mu zgięte
palce. Jej dotyk był czuły i kojący, gdy zaczęła przemywać mu rany. Magiczna
mikstura, jaką była nasączona szmatka, działała uzdrawiająco, bo już po chwili
ból znacznie zmalał... Siedzieli tak w ciszy, gdy go ostrożnie opatrywała,
zawijając mu na ręce szare bandaże tak, by mógł potem swobodnie ruszać palcami.
Po chwili te same czynności powtórzyła z drugą dłonią. Przez cały ten czas Loki
siedział w bezruchu, oddychając ciężko...
Gdy poczuł,
że dziewczyna skończyła go opatrywać, poruszył niepewnie palcami. Ból
zdecydowanie zmalał, teraz Loki mógł wreszcie normalnie funkcjonować.
Wyprostował się, odgarniając jedną ręką włosy z twarzy i próbując bezskutecznie
przygładzić je, by nie sterczały na wszystkie strony. Przechylił głowę, śmiejąc
się i maskując w ten sposób cierpienie, po czym delikatnie otarł mokre od łez
policzki wierzchami dłoni.
— Cóż... To było... – na moment urwał, a jego usta
wykrzywiły się w szerokim, fałszywym uśmiechu. Odchrząknął. – Wybacz, że musisz
mnie oglądać w takim stanie... to nieprzystojne z mojej strony – wydusił z
siebie wreszcie, wciąż się śmiejąc.
Sif spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Dowcipne – sarknęła. – Nie martw się, istnieją
osoby, które wyglądają gorzej od ciebie... – Wzruszyła ramionami, a na jej usta
wpełzł złośliwy uśmieszek.
Wojowniczka pokręciła tylko głową. Opadła ciężko na
oparcie krzesła... Przez krótką chwilę siedzieli w milczeniu, przyglądając się
sobie nawzajem. Przeszywające spojrzenie Lokiego napawało obserwowanego
niepokojem, wywoływało uczucie niezręczności... Speszona Sif spuściła wzrok.
— No,
dobrze... co teraz zamierzasz?
Złapał za leżącą w pobliżu rolkę bandażu i zaczął
powoli odrywać od niego grubszy kawałek, uważając przy każdym ruchu, by nie
podrażnić ran na dłoniach.
— Hm – mruknął. – Teraz miałem w planach użalanie
się nad swoim życiem i biadolenie nad tym tutaj – pomachał ręką obwiązaną
opatrunkami, po czym popatrzył na Sif z rozbawieniem. – Będę czekać w napięciu,
aż odzyskam moc, by się uzdrowić.
Dziewczyna wzniosła oczy ku niebu. Próbowała ukryć
zainteresowanie, z jakim obserwowała poczynania Lokiego... Gdy ten już
całkowicie oderwał upatrzony sobie kawałek bandaża, zwilżył go w przygotowanym
wcześniej przez Sif preparacie dezynfekującym, bacząc na to, by nie zamoczyć
swoich opatrunków.
— Wiesz,
że nie o to pytałam...
Ostrożnie wycisnął wodę z kompresu, po czym
przysunął się do Sif, wraz z całym swoim krzesłem. Wojowniczka poruszyła się
niepewnie... chyba jeszcze nigdy nie była aż tak blisko niego – nie, gdy oboje
byli w stuprocentowym stanie trzeźwości.
— W takim razie – zaczął, uśmiechając się na pozór
uroczo – teraz zamierzałem przemyć ci ranę...
Zauważył jej nierozumne spojrzenie, a uśmiech na
jego twarzy natychmiast zgasł.
—
Masz tutaj rozciętą skórę... – wyjaśnił, wyciągając rękę w jej
stronę i dotykając lekko jej czoła. Równocześnie odgarnął z jej twarzy parę
kosmyków włosów.
Jej oczy gwałtownie rozszerzyły się. Loki,
zakłopotany, szybko cofnął dłoń, myśląc, że zareagowała tak z przestrachu przed
jego dotykiem... W rzeczywistości w Sif uderzył nawał uczuć – radość,
zaskoczenie i podekscytowanie, gdy palce Lokiego niezmiernie delikatnie
przesunęły się po jej skórze, niemalże pieszczotliwie, wywołując na jej ciele
przyjemne dreszcze; zaraz jednak potem wszystkie te uczucia zastąpiły smutek i
rozczarowanie, że iluzjonista tak szybko się wycofał.
—
Wiesz, nienajlepiej to wygląda, więc... jeśli pozwolisz,
oczywiście... – zaczął się plątać, nie wiedząc, jak to ubrać w słowa.
—
Och, w porządku. To byłoby miłe z twojej strony. Dziękuję.
Na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech, pełen
ulgi. Poczuł, jak słowa Sif wypełniają go przyjemnym ciepłem. Ucieszył się w
duchu, że wreszcie może coś dla niej zrobić i zrzucić z siebie brzemię długu,
choć odrobinę. Przysunął się jeszcze bliżej, tak że dziewczyna mogła poczuć
jego zimnych oddech na skórze... Natychmiast spoważniał, gdy przyłożył kompres
do rozcięcia na jej czole i z uwagą zaczął oczyszczać ranę. Usilnie się starał,
by nie odbyć z Sif żadnego kontaktu cielesnego, obawiał się bowiem, że
dziewczyna może z obrzydzeniem albo strachem zareagować na jego dotyk.
— Musimy
porozmawiać... – oznajmiła.
— Cały
czas rozmawiamy... – mruknął, niezwykle skupiony.
Wojowniczka
przełknęła ślinę.
— Wiesz, o co mi chodzi. Nie możemy tego odwlekać...
– zniżyła głos, w obawie, że ktoś ich usłyszy. – Co to był za potwór?
Loki, przewracając lekko zakrwawiony opatrunek na
drugą stronę, wyciągnął coś z kieszeni spodni i rzucił to na stół. Sif z
zaciekawieniem wzięła przedmiot do rąk, z zaskoczeniem odkrywając, że to
kawałek skóry...
— To
tego potwora? Jak ty...?
—
Mniejsza o to – uciął, nie przerywając wykonywanej czynności.
– Nie wiem dokładnie, co to jest za stworzenie. Trzeba by ten fragment zbadać –
mogę jedynie posądzać, że ów potwór jest gatunkiem węża. Na dziewięćdziesiąt
procent Gad należy do Yggry... – Na moment przerwał przemywać jej rany, by
pokazać parę szczegółów na kawałku skóry. – Gdy to odciąłem, z tych
poszarpanych tkanek wypłynęła żółtawa substancja, łudząco przypominająca jad
yggdrasilski.
Sif
ściągnęła brwi, a Loki powrócił do ostatnich etapów oczyszczania jej rozcięcia.
— Ale...
chyba pokonałeś tego węża?
— Nie –
odparł krótko.
Odsunął się od niej, odkładając zakrwawiony bandaż
na bok. Teraz jej czoło wyglądało o wiele lepiej. Odetchnął ciężko, opadając na
oparcie krzesła...
—
Tylko go osłabiłem. – Zawiedziony samym sobą odwrócił głowę,
spoglądając w dal... jego czarne włosy rozwiał wiatr. Łudził się, że kiedyś
dorówna swojemu idealnemu bratu. Pieprzony „mocarny Thor”.
Sif niepewnie dotknęła swojego czoła, z zadowoleniem
odkrywając, że rana już nie krwawi, a Loki ładnie ją oczyścił. Splotła ręce na
piersi, rozcierając zmarznięte ramiona. W nią też uderzył chłodny podmuch.
— Chcesz
powiedzieć, że nasza misja jeszcze się nie skończyła? – Wolała się upewnić.
Zacisnął usta, przez dłuższą chwilę wpatrując się w
nicość. W końcu jednak popatrzył na nią smutno, a kąciki jego ust uniosły się w
bladym uśmiechu. Pokręcił głową przecząco.
— Najgorsze dopiero przed nami...
------------------------------------------------------
Witajcie!
Cóż za niespodzianka, prawda? Sif żyje!Nie na długo.Kto by się spodziewał... ;) Dzisiaj rozdział nieco dłuższy i chyba też nieco nudniejszy od pozostałych. Ale, jak to się mówi, shit happens. Jak sądzicie, czego nasi bohaterowie mogą się spodziewać w Jotunheimie?
PozdrawiamAlleka
Nudniejszy? Nic z tych rzeczy, Alleko! Może na pierwszy rzut oka działo się mało, lecz piękno i emocje trzeba w rozdziałach odkrywać. Jak dla mnie ten rozdział był NAPAKOWANY porządną dawką wrażeń. Już same opisy zajmowania się rannymi były emocjonujące, a ta scena z odcinaniem nogi...
OdpowiedzUsuńPsychicznie odczuwałam strach tamtego chłopaka.
Cóż, Loki też nie miał najłatwiej. Męczysz go. Cała ta akcja, tracenie przytomności, brak zapasów mocy... Opatrywanie przez Sif...
Kategorycznie mówię TAK ich parringowie, a jest to jedynie Twoja zasługa ;)
Nie pozostaje mi już nic innego jak czekać na ciąg dalszy :)
Pozdrawiam,
Viv
"Kategorycznie mówię TAK ich parringowie, a jest to jedynie Twoja zasługa ;)"
UsuńW tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że czekałam na to całe życie. Na ten komentarz. Na TO jedno zdanie. Vivilet - nawet nie wiesz, jak bardzo właśnie pobudziłaś moją wenę.
Może zainteresuje kogoś, jak rozpoczęła się moja przygoda z tym parringiem? Bo swego źródła na pewno nie miała w filmie - nie, tam nawet nie zauważałam kogoś takiego, jak Sif.
Pisząc to opowiadanie bardzo mocno wspieram się mitologią skandynawską i ten parring na pewno by nie powstał, gdyby nie mitologia. Jak wiadomo, oryginalnie Sif jest żoną Thora. Pojawia się jednak pewna scena, gdy Sif zdradza go z innym mężczyzną. A który to mężczyzna - w swej wyjątkowej złośliwości - ścina przy tym jej wspaniałe włosy.
To mnie zainspirowało do rozbudowania postaci Sif i stworzenia z niej osoby, która byłaby dla Lokiego kimś szczególnym.
Bardzo się więc cieszę ^^
UsuńPiękna jest mitologia skandynawska, a teraz zawdzięczam jej jeszcze jedną piękność (Jejjjjjj! XD)
Skoro Twa wena jest pobudzona to pisz. Pisz ile się tylko da, gdyż jestem spragniona takich opowiadań i rozdziałów :D
A tak swoją drogą (nie wiem czy zaglądasz), u mnie też jest opowiadanie zainspirowane mitami (nowe, jakby co. Nie mówię o opowiadaniu pierwotnym ;) ). Jakbyś miała ochotę to zapraszam :)
Witam :)
OdpowiedzUsuńTak coś podejrzewałam, że Sif szybko stanie na nogi i to z pomocą Lokiego :D Jednak po dramatyzować zawsze można ^^ Mi również taki parring bardzo przypadł do gustu :) W filmie nie zwróciłam uwagi na Sif, dopiero w 2 części jakoś zaczęłam ją dostrzegać, ale nie było to coś specjalnego. Ogólnie w filmach postaci kobiece są mało rozbudowane, a szkoda, podobnie było z Friggą. Zresztą Lokiego również polubiła dopiero w "Mrocznym świecie" :D
Ale dosyć już tego. Powracając do rozdziału. Może nie było tu tylu zwrotów akcji, jak w poprzednich częściach, lecz twoje opisy to wynagrodziły. Czasami miałam wrażenie, jakbym oglądała film. Bardzo łatwo to sobie wyobrazić. Moment amputacji nogi był niesamowicie przedstawiony, aż ciary przechodzą po plecach. I emocje Sif :D To naprawdę było coś.
Do tego wszystkiego dodać Lokiego i rozdział już jest wspanialszy :) Do tego jego postawa na końcu bardzo mnie zdziwiła. On był miły dla Sif. To do niego nie podobne :) Czekam na kolejny rozdział. Najchętniej w ogóle nie rozstawała bym się z twoim opowiadaniem :D
Życzę weny, weny i jeszcze raz weny do pisania tak cudownych rozdziałów.
Pozdrawiam!
Ana
No jaki nudniejszy? Chyba żartujesz! ten rozdział był niezmiernie ciekawy ze względu na opisanie relacji Lokiego i Sif. Czytałam ten rozdział z przyjemnością. Ciekawie rozwijasz ich znajomość, a ja się rozpływam. Rozpływam się tez nad opisami, mnie nie rażą takie rzeczy, jak odcinanie kończyn lub opisy ran. Wiele się na ten temat w życiu naczytałam i doceniam, gdy ktoś dobrze potrafi opisać dane schorzenie lub właśnie wszelkie rany. Ta biała, czy tez przezroczysta substancją, sącząca się z dłoni Lokiego to chyba limfa, tak podejrzewam.
OdpowiedzUsuńDla mnie ciekawy, cudowny, zaskakujący rozdział. Tak interesująco opisujesz Lokiego I SIf... nie mogę się nadziwić.
Pozdrawiam!
No tak, śmierć Sif, a raczej jej cudne ocalenie było czymś, co można było przewidzieć, jednakże i równoczesnie zaskakującym faktem. Loki ocalił Sif, co prawda wywołał podobną iluzję, czym wściekł trzech wojów, jednakże dziewczyna przezyła, później idealnie nakreśliłaś ich zbliżanie się do siebie. Loki ewidentnie zaczął na nią liczyć, a Sif...chyba zapałała do niego uczuciem, z czego zaczęła sobie zdawać właśnie sprawę. Interesujące...
OdpowiedzUsuńTworząc relację pomiędzy nimi odpisujesz różne czynniki, które mają wpływ na ich działania, to sprawia, ze zaistniała sytuacja jest rzeczywiście wyjątkowa. Czekam na więcej.
Pozdrawiam!
Och, ależ nie... nasz bohaterski Loki wcale nie ocalił Sif. Cała jej "śmierć" była zaaranżowana tylko po to, by Loki mógł pozbyć się swoich natrętów - nie zdarzyła się, była iluzją. Można powiedzieć, ze Loki w pewien sposób wykorzystał Sif...
UsuńZakochałam się w Twoim blogu:)
OdpowiedzUsuńA trudno mnie rozkochać!
Zapraszam również do siebie:)
http://wieczorny-kos.blogspot.com/