RUMPELSTILTSKIN
Yggra siedział na stalowym tronie w centrum sali
głównej. Głowę oparł na lewym nadgarstku i wpatrywał się przed siebie w
zamyśleniu... Wcześniej wydawało mu się, że po pojmaniu Odyna wszystko pójdzie
jak z płatka. Sądził, że Mały Loki jest wobec niego lojalny i korzy się przed
jego olbrzymią mocą – mylił się jednak... Mistrz magii od samego początku go
zwodził i Yggra szybko zrozumiał, że w rzeczywistości nie jest jego silnym
sojusznikiem, tylko konkurentem do tronu. Yggra nigdy, ale to przenigdy nie
przypuszczałby, że Mały Loki może być również Mistrzem Kłamstw – Potężnym,
który stanie Yggrze na drodze do tronu... Od tamtego czasu, w którym Lokiemu
udało się uciec z Yggdrasilu, Yggra przetrzymywał Odyna w lochach... Miał
zamiar urządzić mu publiczną egzekucję, gdy Nieumarli obejmą władzę.
Uniósł lekko brwi, znudzony życiem, gdy zobaczył jak
gigantyczne, stalowe wrota otwierają się. Do środka wbiegła znajomo wyglądająca
postać... Szczerząc kły, pokryte świeżą posoką, przybysz zatrzymał się przed
Yggrą i złożył mu uniżony pokłon. Władca usiadł prosto i spojrzał na swojego
żołnierza bez cienia ciekawości w oczach.
— Co
słychać, Fenrirze? – zagadnął.
Wilk
wstał z ziemi i pochwycił spojrzenie władcy.
— O,
Straszliwy, źle się dzieje... – przemówił głosem chrzęszczącym jak żwir.
W oczach
Yggry rozbłysły iskierki zainteresowania.
— Co masz na myśli? – Wstał i zbliżył się do
przerażonego wilka. – Co z waszą misją?! – ryknął.
Do jego ramion przybity był długi, gruby płaszcz,
który ciągnął się za Straszliwym niczym język węża. Był on szarej barwy –
niepokojąco podobnej do koloru sierści coraz bardziej wystraszonego wilka...
— Nie powiodła się – wyszeptał Fenrir, spuszczając
głowę.
Wszystkie mięśnie na twarzy Yggry napięły się.
— Jak
to: NIE POWIODŁA SIĘ?!
—
Moc Potężnego jest zbyt wielka... On... pokonał dwóch naszych.
Z trudem udało mi się uciec. Ale zabiłem Heimdalla, Strażnika Bifrostu!
—
No, gratuluję – wysyczał władca. – Szkoda tylko, że nie
wykonałeś mojego polecenia.
—
Błagam o wybaczenie, Najstraszliwszy...
Yggra zaklął pod nosem. Wizja zdobycia tronu stała
się bardziej odległa... Skoro Loki ciągle rozwijał swoją moc, nie będzie łatwo
zmusić go do abdykacji. Zrezygnowany Straszliwy opadł na tron, by pogodzić się
z tym, że do wojny dojdzie dużo szybciej, niż przypuszczał, gdy coś mu przyszło
do głowy...
— Fenrirze...
Jak wyglądają nasze stosunki z Jotunheimem? – zapytał wilka.
Pysk
bestii rozchylił się jakby w upiornym uśmiechu.
— Nie
mają pojęcia o naszym istnieniu, Najstraszliwszy…
— Perfekcyjnie.
Demoniczny nowy plan przejęcia władzy nad światem
powoli układał się w głowie Yggry... Jego twarz rozjaśniła się w diabolicznym
uśmiechu.
— Wydaje mi się, że wkrótce zdobędziemy silnych
sojuszników... – powiedział.
Chwycił za berło, które zwieńczone było okrągłym,
błyszczącym diamentem. Przejrzał się w nim, przybierając najbardziej mroczny
wyraz twarzy, na jaki było go stać.
— Jotunowie słyną ze swej okrutności i
bezwzględności... – Ponownie wstał i podszedł do wilka. – Słyszałeś, mój drogi
Fenrirze, o Nornach?
Wilk oblizał kły z krwi.
— Norny, trzy bóstwa panujące nad życiem. Ponoć
zamieszkujące źródła Urd. Ale to zwykłe legendy...
Yggra uśmiechnął się złowieszczo.
—
Oj, nie. To nie są zwykłe legendy... Widzisz, bowiem córki
Norn i Surtra, krwiożercze Demony, istnieją po dziś dzień.
Ogon
wilka poruszył się w ekscytacji.
— One
żyją w Jotunheimie? – zapytał.
— Tak –
odparł Yggra. – Gwoli ścisłości... w Trymheimie.
Uniósł prawą dłoń na wysokość swoich oczu i
spróbował użyć magii. Na końcach jego palców pojawiły się drobne iskierki,
które zaraz przeobraziły się w niewielki, błękitny płomień – zbyt mały, w
porównaniu do mocy Lokiego...
— Sądzę, Fenrirze – zaczął Straszliwy, zaciskając
dłoń w pięść i patrząc na nią z nienawiścią do samego siebie – że pokonanie
Demonów z Trymheimu zajmie Potężnemu trochę więcej czasu...
Loki, ku swojemu zaskoczeniu, obudził się tuż przed
nadejściem poranka. W jego naturze było, że zawsze wstawał równo ze wschodem
słońca (co nie oznacza, że zasypiał o zachodzie), zdziwiło go więc kilka
rzeczy...
Po pierwsze, sam fakt taki, że w ogóle zasnął. I to
w obcym pomieszczeniu. W środku dnia. Owszem, ten cały jad mógł go troszkę
zmęczyć i wyssać z niego siły życiowe razem z pokładami mocy, ale nigdy mu się
jeszcze nie zdarzyło zasnąć popołudniową porą.
Po drugie obudził się o tak wczesnej godzinie, gdyż
poczuł coś mokrego na policzku...
Jego dłoń
automatycznie powędrowała w stronę prawej części twarzy. Poczuł pod palcami
szorstki materiał, z jakiego wykonywano opatrunki. Skrzywił się i zerwał go
ostrym szarpnięciem.
Oczy poszły mu
w słup, a z ust wydobył się cichy jęk. Przez jeden krótki moment wydawało mu
się, że oderwał materiał razem ze skórą, zaraz jednak odrzucił ten głupi
pomysł...
Ponownie
dotknąwszy rany, wyczuł pod palcami coś mokrego – od razu zidentyfikował to
jako krew. Z przykrością stwierdził, że szrama nie zasklepiła się do końca.
Doceniał jednak starania Sif – nawet, jeśli były wymuszone, to cieszył się w
głębi ducha, że komuś na nim przez chwilkę zależało, ktoś chciał się nim
zaopiekować. To było miłe z jej strony.
Przycisnął
dłoń do rozcięcia, krzywiąc się z bólu – niemal od razu jego skóra zaświeciła
zielonym światłem, a rana zaraz się zabliźniła. Z uśmiechem na twarzy
przejechał ręką po znów gładkim policzku.
Jego oczy
rozbłysły zielenią, gdy zaczął badać umysłem swój stan fizyczny i magiczny. Na
ciele nie odnalazł żadnych nowych ran, blizn czy siniaków prócz tych, jakie do
tej pory posiadał. Stan magiczny ocenił na osiemdziesiąt procent
funkcjonalności – uzdrawianie pożerało moc, niczym Heidrun liście Świętego
Jesionu. Przy tej okazji Loki postanowił sprawdzić też ogólny poziom swojej
magii – dawno tego nie robił, toteż to, co zobaczył, mile go zaskoczyło.
Umiejętności
Widzenia nauczył się kiedyś od jednego z szamanów z Alfheimu, swojego dawnego
przyjaciela. Widzący to osoba, która rozwinęła swoją moc pod względem
umiejętności teoretycznych – czegoś, co w ogóle nie fascynowało Lokiego.
Widzenie jest używane do czynności biernych, takich jak spoglądanie w
przyszłość, poszukiwanie prawd przeszłości, przeszukiwanie czyjegoś wnętrza pod
względem uczuciowości... Loki nie nazywał siebie Widzącym, ponieważ umiejętność
Widzenia posiadał, ale nie próbował jej rozwijać. Osobiście wolał działać, być
ciągle w ruchu – chciał, by na jego palcach tańczyły płomienie, a z dłoni
sypały się iskry. Loki był Mistrzem Magii, Czarownikiem, Iluzjonistą.
Zdecydowanie bardziej pasjonowało go wykorzystywanie siły umysłu, siły woli.
Pragnął widowiska.
Aczkolwiek,
Widzenie nie należy też do najłatwiejszych sztuk. W tej dziedzinie nie ma nic
pewnego, a najbardziej liczy się umiejętność interpretacji symboli. U zwykłych
ludzi, którzy nie przejawiają żadnych oznak posiadania właściwości magicznych,
można Zobaczyć wszechogarniającą ich umysł czerń z chaotycznie rozrzuconymi na
niej świetlistymi plamami, będącymi symbolem uśpionej magii. U tych, którzy ową
moc u siebie wyzwolili, jej obecność objawia się w postaci świetlistych smug –
w zależności od ich jasności, kierunku i wielu innych czynników, można określić
poziom rozwinięcia magii, a także jej obecny stan... Im jest się bardziej
wyczerpanym i zmęczonym, tym magiczne zasoby się zmniejszają. Z magią jest
jednak tak, jak z Draugrami – stale odradza się na nowo.
Przez ostatni
czas Loki rozwinął swoje umiejętności. Kiedy więc spojrzał w swoje wnętrze, to
poziom jego mocy objawił mu się jako rozległa flara światła, z drobnymi
czarnymi plamkami gdzie-niegdzie. We wszystkich dziesięciu światach nie było
zatem żadnej osoby, władającej magią, potężniejszej od Lokiego. Odetchnął
lekko, gdy jego oczy na powrót przybrały swój ciemny, bliżej nieokreślony
kolor.
Nagle poczuł
burczenie w brzuchu. Było to o tyle zaskakujące, że iluzjonista nigdy nie bywał
głodny. Z czasem okazało się, że jest to spowodowane brudem jego krwi.
Yggdrasilski
jad musiał być naprawdę silny, skoro doprowadził do tego, że Loki, Wielki
Czarownik, zgłodniał. Rozejrzał się po komnatach, a jego wzrok padł na misę
pełną owoców. Ochoczo poderwał się z fotela i prawie przewrócił o koc, który
równocześnie zsunął mu się z kolan i zaplątał między nogami. Podniósł go z
ziemi i niedbale rzucił na sofę.
Porwał z
talerza jedno z zielonych jabłek i wgryzł się w nie ze smakiem. Przeżuwał
powoli, nie myśląc nad niczym szczególnym, gdy wtem coś do niego dotarło...
Zamrugał kilka
razy, jakby niedowierzając temu, co widzi, a z wrażenia aż zaprzestał
konsumpcji. Nie wiedział, jakim cudem nie zauważył, że jest praktycznie nagi od
pasa w górę. Przechylił głowę w konsternacji.
Przy wejściu
wisiał jego zielony płaszcz. Powracając do jedzenia, podszedł do niego i
ściągnął go z wieszaka, po czym jednym szybkim ruchem zarzucił go sobie na
ramiona. Nie miał rękawów, więc całe ręce Lokiego były odsłonięte.
Kolejno
iluzjonista zaczął się rozglądać w poszukiwaniu swojej tuniki lub koszuli – nie
mógł ich jednak nigdzie znaleźć, aż nagle… jego wzrok padł na jakąś czarną
szmatę, leżącą na krześle. Ściągnął brwi i z niesmakiem wymalowanym na twarzy,
chwycił ją w dwa palce i uniósł na wysokość swoich oczu. W krzywo rozciętym,
potarganym, splamionym krwią, zeszmaconym materiale rozpoznał swoją tunikę,
przyklejoną w dodatku do tak samo zmaltretowanej koszuli. Zaśmiał się kpiąco,
wznosząc oczy ku niebu. Przez krótką chwilę zastanawiał się, co począć z tymi
marnymi resztkami, ale w ostateczności pozostawił je jednak na swoim miejscu,
po czym, chwyciwszy po drodze wszystkie elementy jego zbroi, leżące na stole,
skierował się do wyjścia.
Było bardzo
wcześnie, sądził więc, że nikogo nie spotka na swojej drodze. Nie w smak mu
było paradowanie na wpół nago po korytarzach zamku. Pech jednak chciał, że tuż
za rogiem natknął się na jakieś dwie młode Asynie...
Spojrzał na
nie z góry z grobowym wyrazem twarzy. Przełknął ślinę, niepewny, jak zareagują…
Obydwie zaczerwieniły się, widząc atletycznie zbudowany tors władcy. Zaraz
szybko dygnęły, jeszcze bardziej się czerwieniąc, po czym odeszły tak prędko,
jakby je ktoś gonił. Z daleka słychać było ich głupiutki chichot...
Loki
uśmiechnął się do siebie, ruszając dalej. Był już na swoim piętrze, gdy natknął
się na jakiegoś urzędnika. Ten na widok iluzjonisty skłonił się głęboko, z
szacunkiem. Jego wzrok padł oczywiście na rozpięty płaszcz mistrza magii...
— Panie,
tak nie przystoi...
Czarownik
uniósł tylko brwi w rozbawieniu i z nonszalancją ugryzł jabłko.
—
No – mruknął, przełykając. – Tylko Loki, twój władca, ma prawo
oceniać co „przystoi”, czy też „nie przystoi”.
Urzędnik
schylił głowę w wyrazie pokory.
— Wybacz
mi, mój królu – wyszeptał.
Iluzjonista przechylił głowę, w coraz większym
rozbawieniu. Z trudem udawało mu się utrzymać spokojny wyraz twarzy.
— Hy, może aż
tak się nie spoufalajmy? – odezwał się głosem zimnym niczym wody Hvergelmir.
— Oczywiście,
Panie.
— To
było pytanie retoryczne – skomentował magik.
Przez dłuższą
chwilę stali w milczeniu.
— No,
chcesz czegoś jeszcze? – mruknął Loki z lekkim poirytowaniem.
Urzędnik
spojrzał na niego ze strachem w oczach. Przełknął ślinę...
— Wczoraj
przedpołudniem szukaliśmy was...
Iluzjonista
uniósł brwi.
— Aha. I
co, znaleźliście? – tutaj już nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
Poddany
poruszył się niepewnie.
— Chodzi
o to, że...
Jego wypowiedź przerwały czyjeś kroki. Na korytarzu
pojawił się Fandral. Na jego twarzy malował się niepokój, szedł przed siebie
szybkim, zdecydowanym krokiem, lecz kiedy zobaczył zaczerwienionego urzędnika i
Lokiego, skręcającego się ze śmiechu, spowolnił. Podszedł do władcy i skłonił
się lekko. Oczywiście, nie mógł nie zauważyć jego rozpiętego płaszcza.
—
Panie... – zaczął niepewnie, pamiętając, co się stało, gdy
ostatnim razem znajdował się tak blisko mistrza kłamstw. – Powinieneś coś
założyć na siebie... – wyszeptał.
Loki
dusił się ze śmiechu.
Blond-włosy wojownik od razu zdążył zauważyć, że w
TYM temacie nic nie wskóra. Wolał nawet nie zastanawiać się, dlaczego Loki
paraduje pół-nago po korytarzach Gladsheimu.
—
Szukaliśmy cię wczoraj... – szybko przeszedł do rzeczy.
— Ha,
jakiż byłem rozchwytywany! – parsknął iluzjonista.
Fandral wiedział, że trudno będzie wyłowić od króla
prawdę. Słynął on jednak z głupiej naiwności i nią też się kierując, postanowił
przejść do ofensywy:
— Mów
natychmiast: gdzie byłeś? – warknął.
—
Uuu, nie denerwuj się tak... – Mistrz magii odchylił głowę, z
udawanym podziwem dla odwagi wojownika. – Chodziłem tu i tam – zainteresował
się nagle oglądaniem swoich paznokci.
—
Och, wyobraź sobie, że w czasie twojego „chodzenia-tu-i-tam”
ktoś zaatakował Heimdalla i wdarł się na tereny Asgardu – wojownik zirytował
się.
Dopiero
teraz Loki spoważniał. Spojrzał na Fandrala z zaciekawieniem.
—
Z trudem odratowano strażnika, a teraz w fatalnym stanie
znajduje się u uzdrowicieli... – wojownik kontynuował, zbliżając się do władcy
i patrząc mu prosto w oczy. – Nie wiesz może, kto mógł go tak pokiereszować? –
zapytał retorycznie, zimnym głosem. – Praca bifrostu musiała zostać wstrzymana
– dodał.
Loki
zmarszczył czoło, w zamyśleniu. Zapowiadał się cudowny dzień...
— Pozwól mi się tylko ogarnąć – mruknął, odgryzając
kawałek jabłka. – Zaraz się tam zjawię... – Przeniósł wzrok na urzędnika. – A
ty... nie mogłeś od razu przejść do rzeczy? – ofuknął go, po czym z uśmiechem
na twarzy ruszył w stronę swoich komnat.
Thor naprawdę niewielką częścią swojego umysłu
przypuszczał, że na górze, w strażnicy bifrostu, coś się stało... To była taka
głupia myśl, że ktoś spoza Asgardu mógł napaść na Heimdalla. Bardziej już
wierzył w to, że jego młodszy brat próbuje odzyskać władzę w Dziewięciu
Królestwach, zbierając swoich sojuszników i sterując nimi z terenów Helheimu,
krainy zmarłych. Ale najbardziej gromowładny był zdolny wierzyć, że Odyn w
jakiś dziwny sposób, z niewiadomych powodów ponownie go wygnał. Tym razem
jednak już na zawsze... Thor popadł więc w straszliwą depresję i zamiast
cieszyć się każdą chwilą spędzaną z Jane, przesiadywał godzinami w ogrodzie,
wpatrując się pustym wzrokiem przed siebie i zastanawiając się, co też złego
uczynił, że Wszech-ojciec postanowił pozbawić go praw książęcych...
Tak było i teraz. Jane zagryzła dolną wargę, z
zakłopotaniem patrząc na zgarbioną postać gromowładnego.
— Sami
widzicie.
Zasunęła firankę i odwróciła się w stronę dwójki
przybyszów – Iron Mana i Kapitana Ameryki. Ten pierwszy splótł ręce na piersi i
spojrzał na Foster z wyrzutem.
—
Naprawdę? Wielki – Tutaj wykonał w powietrzu cudzysłów
merytoryczny – „Mocarny Thor” będzie się użalać nad tym, że go tatuś wyrzucił z
domu? Facet ma... ile lat?
Jane
wzruszyła ramionami.
— Oni to
chyba jakoś inaczej liczą...
—
Bynajmniej! Gość wygląda na ponad-trzydziestolatka, mógłby się
wreszcie nauczyć samodzielności! – Uniósł brwi dla potwierdzenia ważności
swoich słów. – Myśleliśmy, że będzie w stanie nam pomóc, a tu się okazuje, że
straciliśmy czas, bo „Mocarny Thor” wcale nie jest taki mocarny, a tym swoim
młotkiem to mógłby jedynie gwoździe wbijać. – Wzruszył ramionami, nawet nie
zdając sobie sprawy z tego, że brzmi dokładnie tak jak Loki.
Wiecznie cnotliwy Steve Rogers już miał coś
powiedzieć, usprawiedliwiającego postawę gromowładnego, gdy nagle wszyscy
usłyszeli obok czyjeś znaczące chrząknięcie... Drgnęli, odwracając się w stronę
drzwi, gdzie stał nie kto inny, jak sam Thor.
— Taaak...
– mruknął. – Też się cieszę, że tu jesteście, chłopaki.
Podszedł do Iron Mana, którego pewna siebie mina
teraz odrobinę zrzedła. Z uroczym uśmiechem na twarzy Thor trochę za mocno
poklepał Tony’ego po plecach – a przez „trochę za mocno” rozumie się: „z taką
siłą, że Tony prawie wypluł płuca”.
— Taka
miła atmosfera... – Rozwścieczony gromowładny uniósł dłoń dzierżącą mjollnir.
Jane już
wiedziała, co się szykuje.
— Kochanie!
– zawołała, skupiając uwagę Thora na sobie.
Władca
piorunów opuścił broń i spojrzał na dziewczynę pytająco.
— To
nasi goście – wytłumaczyła mu delikatnie, zaciskając usta. – Zachowuj się...
Skierowała
się w stronę swojego mini-laboratorium.
— Zostawiam was samych, panowie. Jakbyście czegoś
potrzebowali, będę tam gdzie zawsze – rzuciła jeszcze, odchodząc.
Czasem Jane miała dość takiego życia... Nudnego,
spokojnego życia. Odkąd poznała Thora, wszystkie jej pytania zostały bowiem
rozwiązane, nie miała już nad czym pracować. A dzięki temu, że gromowładny z
wielką ochotą oddawał się pomocy społeczeństwu, Foster żyła w dostatku i posiadała
wszystko, czego pragnęła.
Czasem Jane wydawało się, że dużo lepiej by było,
gdyby nie znała odpowiedzi, gdyby mogła każdej rzeczy dociekać samodzielnie,
walczyć o swoje racje, a nie wystawiać światu te wszystkie idee jak na tacy,
bez jakichkolwiek starań. Dużo lepiej by było, gdyby nie znała Thora... Za
każdym razem jednak, jak o tym myślała, przypominała sobie, że władca piorunów
to miłość jej życia. Osoba, bez której chyba nie potrafiłaby żyć... Chyba.
Bo czasem, w takich chwilach, jak ta, gdy Jane nie
robiła nic, poza bezczynnym siedzeniem i bawieniem się swoimi wynalazkami,
nachodziły ją takie myśli, których bałaby się ujawnić Thorowi... Jane myślała
wtedy bowiem o tym, że gromowładny nie jest dla niej kimś odpowiednim, że nuży
ją ciągłe upominanie Thora i tłumaczenie mu banalnych rzeczy. I, choć bardzo
się tego wstydziła, w tych właśnie chwilach myślała o... Lokim. O bracie jej
chłopaka. Przypominała sobie moment, w którym pierwszy raz go zobaczyła – tak
innego od przyjaznego Thora, emanującego wewnętrznym ciepłem. Thor był dobry,
mało rozrywkowy i często naiwnie głupi – przeciwnie do Lokiego: inteligentnego,
pociągającego, żyjącego chwilą geniusza zła.
Ich pierwsze spotkanie przebiegło bardzo
niezręcznie... Jane pamiętała, że w momencie, w którym ujrzała na własne oczy
Lokiego – mordercę i potwora – podeszła do niego i ignorując jego powitanie i
autoprezentację, w całej swej złości spoliczkowała go. Był zaskoczony tym
„atakiem” na jego osobę, choć pewnie nawet niczego nie poczuł... Zmierzył ją za
to krytycznym, uwodzicielskim wzrokiem, uśmiechając się lubieżnie.
— Już ją
lubię... – wymruczał cicho, aksamitnym głosem.
Jane wmurowało. Ta odpowiedź totalnie ją zatkała...
Dokładnie to pamiętała: nie takiej reakcji się spodziewała! Zbliżyła się wtedy
do niego, Thor ich akurat nie obserwował...
— Słucham?
– wysyczała.
Jak on w ogóle śmiał? Przy jej chłopaku? Mówić takie
rzeczy?! Rozważała, czy nie spoliczkować go po raz drugi, przynajmniej ulżyłaby
sobie w złości, lecz wtedy w jego oczach dostrzegła jakiś dziwny zielonkawy
błysk...
— Nie
radzę – odezwał się.
Zamarła. Jego tęczówki błyszczały, na twarzy malował
mu się pełen radości uśmiech... Czy on umiał czytać w myślach?
— Pewnie
się zastanawiasz, czy umiem czytać w myślach... ale nie... to nie to.
Cofnęła się pół kroku, przerażona. Jego oczy
przybrały jednak z powrotem normalny, bliżej nieokreślony odcień. Wyciągnął
skute kajdanami ręce i przejechał palcami po jej ramieniu. Przymknął oczy...
uśmiech na jego twarzy powiększył się. Ku zaskoczeniu Jane, eter go nie
odrzucił.
— Taka
olbrzymia moc... – wyszeptał. – Gdybym tylko umiał ją przejąć...
Odtrąciła jego rękę. Twardo stała w miejscu, nie
cofała się już. Chciała mu pokazać, że się go nie boi. Z trudem jej to
wychodziło.
— Co ty
sobie w ogóle wyobrażasz? – warknęła.
Popatrzył
na nią przenikliwie.
— Wyglądasz
na mądrą śmiertelniczkę... Mam pewien plan.
— Tak
skuteczny, jak poprzedni? – splotła ręce na piersi, śmiejąc się drwiąco.
Westchnął.
—
Dowcipna Midgardianka... Aż tak daleko zawędrowało echo mojej
sławy? – również się roześmiał. – Cóż, ten plan będzie o wiele lepszy... tylko
niech to zostanie między nami, dobrze?
—
Po pierwsze: mam na imię Jane. A po drugie: czemu niby
miałabym zachować twoją tajemnicę?
Pewny
siebie, nie przestawał się uśmiechać. Spojrzał na nią bystro.
—
Bo obydwoje wiemy, że mój braciszek nie jest dla ciebie
odpowiedni, Mała Midgardianko... Niby dużo o tobie opowiada, ale jakoś nie
wysilał się, by do ciebie dotrzeć?
—
Nie miał JAK... – próbowała usprawiedliwić Thora, nie wiedząc,
czemu w ogóle kontynuuje tę rozmowę.
—
A JA jednak dotarłem do Midgardu. – W jego głosie pobrzmiała
duma. – A potem bifrost został odbudowany, czyż nie? – W jego oczach pojawiły
się iskierki radości, gdy zauważył, że trafił w sedno. – Tak się kobiet nie
traktuje.
Spiorunowała
go wzrokiem.
— Co ty
o tym możesz wiedzieć...? Ty niby traktujesz kobiety lepiej? – parsknęła.
— O,
tak... A w szczególności te, które kocham – mówił z uśmiechem.
— TY
kochasz? – spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Mam
tylko jedną miłość, Mała Midgardianko, i jest nią Władza.
Roześmiała się szczerze na to wyznanie, a jej
reakcja nieco ją samą zaskoczyła. Spuściła wcześniej splecione na piersi ręce.
Ze smutkiem spojrzała na jego spętane dłonie i jakoś żal jej się go zrobiło...
Rozmawiając z nim, sprawiał wrażenie sympatycznej osoby. Czy naprawdę byłby
zdolny do zabicia tych wszystkich ludzi w Midgardzie? Pozory mylą...
Postanowiła zaryzykować i kontynuować rozmowę.
— A więc, Loki z Asgardu, jaki jest ten twój „plan”?
– zapytała go z kpiącym uśmiechem na twarzy.
To jedyny moment, w którym może porozmawiać z bratem
Thora. A jeżeli jej chłopak ją teraz obserwuje, to zwali wszystko na eter.
Trudno!
—
Plan dosyć niebanalny... – oświadczył iluzjonista. – Nie wiem,
czy się uda. Od dawien dawna ukrywam przed Thorem moją magiczną moc i wszystko
zależy od tego, czy mój braciszek zachowa się tak, jak przewiduję.
— Ukrywasz
jakąś moc? – powtórzyła, zszokowana. – Magiczną?
—
Tak... – w jego oczach rozbłysły iskierki dumy. – Niezmiernie
trudno jest szkolić się, ale zarazem nie wykorzystywać szkoleń w praktyce, a
jednak: mnie się to udaje. Dzisiaj mam jednak zamiar zaszokować Thora...
— W jaki
sposób? – była coraz bardziej zaintrygowana.
—
A... to już niespodzianka dla was obojga – uśmiechnął się
szelmowsko. – Tylko o niczym mu nie mów... Czeka go niezapomniane widowisko.
Uśmiechnęła się do niego, składając mu w ten sposób
milczącą obietnicę, że dochowa tajemnicy. Wtedy właśnie, w czasie tej rozmowy,
Foster zapomniała o wszelkim złu, wyrządzonym przez Lokiego. Patrzyła na niego
z zainteresowaniem słuchając jego cudownego głosu, utonęła w jego ciemnych
tęczówkach, poczuła, jak rozpływa się pod wpływem jego czarującego uśmiechu...
Tak, to był chyba właśnie ten moment, w którym Jane zaczęła powoli ulegać jego
urokowi...
Od tamtej pory Jane czuje pustkę w sercu. Często
przyłapuje się na tym, jak przypomina sobie wszystkie momenty z ich podróży do
Svartalfheimu, w których nie była tak bardzo otumaniona eterem i mniej-więcej
rozumiała, co się dookoła niej dzieje... Przypomina sobie każdy szczegół sylwetki,
zachowania i rozumowania Lokiego – wszystko, co udało jej się wtedy zauważyć.
Pozwala sobie na chwile zapomnienia. Pozwala, by
władzę nad jej zmysłami przejął chory zachwyt, całkowicie niezrozumiały dla
Jane. Zachwyca się bowiem wszystkim w postaci Lokiego, co udało jej się
zapamiętać. I doprawdy nie wie, skąd się u niej bierze takie irracjonalne
zachowanie, skoro ma przystojnego chłopaka. A jednak każdy, nawet
najdrobniejszy fragmencik tych wspomnień stale przyprawia ją o miłe dreszcze.
Zawsze jednak nadchodzi też moment, w którym dociera
do niej pewien przykry fakt... Fakt, który ostudza całą jej ekscytację, niczym
kubeł zimnej wody.
Tak było też tym razem. Jego plan się przecież nie
powiódł...
Loki nie żyje – przypomniała sobie.
I cały czar prysł.
Jane Foster o tym co prawda nie wiedziała, ale w
rzeczywistości Loki żył, miał się dobrze i właśnie, w swoim pełnym stroju
królewskim, który stanowił ucieleśnienie przepychu i ideału, z rozmachem
wkroczył do sali medycznej, otwierając drzwi na oścież. Stanął w progu i
otaksował zgromadzonych chłodnym spojrzeniem ciemnych oczu. Był elegancko
spóźniony, mimo że wszyscy już tylko na niego czekali... Znajdowali się tu nie
tylko ranny Heimdall, ale też kilkoro ważniejszych urzędników państwowych,
których imion zapamiętywaniem Loki nie zawracał sobie głowy. Nie mogło także
zabraknąć najważniejszych asgardzkich wojowników: Wojowniczej Trójki i ich
nieodłącznej towarzyszki – Lady Sif. Wszyscy, z wyjątkiem uśpionego Heimdalla,
skłonili się władcy, przykładając pięść do serca. Kąciki ust mistrza magii
uniosły się lekko do góry, w wyrazie zadowolenia i ukazania swojej wyższości
nad poddanymi. Wzniósł rękę i wykonał nią osobliwy gest, na który drzwi za jego
plecami powoli się zamknęły.
—
Wstańcie – powiedział. – Wzywaliście mnie, więc oto jestem –
uśmiechnął się szarmancko.
Fandral nachylił się nad Sif i wyszeptał do jej
ucha:
— W samą
porę...
Dziewczyna uśmiechnęła się, lecz nie spuszczała
wzroku z majestatycznej postaci Lokiego. Nie sprawiał takiego wrażenia, jakby
cokolwiek się między nimi wczoraj wydarzyło... Przecież mieli wspólną
tajemnicę. Przecież mu pomogła. Przecież... Czy to naprawdę nie miało dla niego
znaczenia? Dziewczyna uśmiechała się, lecz wewnątrz czuła jedynie ból. Nawet
nie podziękował...
— Słyszałem
– władca poinformował życzliwie Fandrala.
Ignorując urzędników i nienawistne spojrzenia
Wojowniczej Trójki, Loki zbliżył się do Heimdalla, leżącego w inkubatorze.
Usiadł przy nim, odrzuciwszy za siebie zaplątaną pelerynę, która wzniosła się
lekko, by zaraz delikatnie opaść na jego plecy. Przez dłuższą chwilę wpatrywał
się w półprzezroczyste sieci nitek, które na kształt kopuły otaczały ciało
nieprzytomnego strażnika, dając mu siłę i utrzymując przy życiu. Loki od razu
doszedł do wniosku, że nie uda mu się pomówić z Widzącym, dopóki to całe
ustrojstwo będzie go oplatać...
Ze stoickim spokojem wymalowanym na twarzy,
wyciągnął rękę, by wyłączyć skomplikowany mechanizm.
— Panie,
nie możesz... – wykrzyknęli medycy, lecz było już za późno.
Loki uciszył ich stanowczym, władczym gestem. Ze
skupieniem wpatrywał się w ciało strażnika, nic się jednak nie działo...
Przechylił głowę, czując, że nic z tego nie wyjdzie, gdy nagle... Heimdall
otworzył oczy i zaczął łapczywie wdychać życiodajny tlen. Jego oddech był
płytki i urywany.
—
Gdzie ja jestem? – Jego ręce powędrowały w okolice niedawno
zaszytej krtani, twarz wykrzywiała się w bólu. – Co się dzieje?
Wzrok strażnika padł na siedzącego tuż obok Lokiego.
Na twarzy władcy błąkał się uśmiech.
— Spokojnie,
zaraz umrzesz – poinformował go.
Oczy
Heimdalla rozszerzyły się w przerażeniu, po czole spłynęła kropelka potu...
—
Chyba, że – kontynuował Loki – grzecznie mi powiesz, jak
doszło do tego, że przez twoją niedyspozycję musieliśmy wstrzymać pracę
bifrostu?
Mimo, że usta mistrza magii były rozciągnięte w na
pozór uroczo życzliwym uśmiechu, to oczy jego spowijał mrok i bezwzględne
zimno.
—
Na teren Asgardu wdarł się zdrajca... Ty już chyba dobrze
wiesz, kto to był – wydyszał strażnik, a jego głos niemal ociekał jadem.
Słysząc te słowa Loki zacisnął zęby ze złości.
— Nie.
Tym. Tonem – wycedził.
—
Po co to przedstawienie? Doprawdy, wszyscy wiedzą, że jest
tylko jedna osoba, która byłaby gotowa zdradzić cały ród Asów – dla władzy... –
wydusił Heimdall.
Uśmiech zniknął z twarzy Lokiego, a jego brwi
ściągnęły się lekko w gniewnym wyrazie. Wszelki przyjazny blask zniknął z jego
oczu, które wpatrywały się teraz w strażnika z czystą, nieskalaną niczym
nienawiścią.
—
Jak sądzisz, nędzny Asie, od kogo zależy, czy przeżyjesz
najbliższe kilka minut? – wysyczał Loki.
Wszyscy zgromadzeni zauważyli zmianę nastroju
władcy... Każdy, bez wyjątku, czuł strach przed gniewem boga podstępów.
Doskonale wiedzieli, że jest zbyt potężny, by można go było powstrzymać...
Wiedzieli, że Heimdall zapłaci życiem za swoją bezczelność i zniewagę, jaką
obdarzył władcę. A jednak...
Tylko jedna osoba zdecydowała się zrobić coś tak
szalonego, jak podjęcie próby powstrzymania króla. Naiwna, sądząc że ma
jakiekolwiek znaczenie dla mistrza magii. Sądząc, że ze względu na nią, Loki nie
zabije Heimdalla.
—
Iluzjonisto... – Sif podeszła do niego i wyciągnęła rękę, by
dotknąć jego ramienia. – Nie rób...
— ZAMKNIJ
SIĘ! – zawołał władca, przerywając jej.
Wojowniczka zatrzymała się w pół kroku i szybko
cofnęła... Z trudem przełknęła zniewagę.
Co prawda, Loki poczuł wyrzuty sumienia, że tak
wrzasnął na Sif, ale zaraz jednak szybko mu przeszło. Dużo silniejsze u
iluzjonisty było teraz uczucie wściekłości – bo istniała tylko jedna rzecz,
której Mistrz Magii nienawidził najbardziej na świecie: gdy go obrażano.
— Nikt
nie będzie znieważać króla Asgardu – powiedział spokojniejszym już głosem.
W sali
zapadła cisza.
— Panie...
– wydyszał Heimdall. – Błagam o wybaczenie...
Twarz Lokiego nie wyrażała teraz żadnych uczuć, poza
chłodną obojętnością.
— Jak ja w was tego nie lubię – westchnął. Oparł się
wygodnie w fotelu, po czym ściągnął z głowy hełm i odłożył go na bok. – Grożę
śmiercią, doprowadzam do skraju przerażenia, byle jak najszybciej dowiedzieć
się, o co chodzi… a wam i tak udaje się to wszystko bezsensownie przeciągnąć.
No błagam. Po co ja się tak staram? W przeciwieństwie do was, ja NIE MAM czasu.
Spojrzał na
ledwo żywego strażnika, unosząc lekko brwi i przeczesując włosy palcami, by
jako-tako się ułożyły.
—
Chcesz żyć? – zapytał go, zmęczonym tonem. – Powiedz, kto cię
zaatakował. I tym razem nie waż się mnie obrażać.
Wyciągnął nogi, krzyżując je w kostkach, a ręce
ułożył sobie na brzuchu, splatając palce ze sobą.
—
Wyglądał jak wilk z Muspelheimu... – zaczął Heimdall, któremu
życie wydało się nagle miłe. – Jego sierść była jednak szarej barwy, nie
czarnej. Ponadto przedstawił się jako Fenrir i twierdził, że jest...
Nieumarłym. Istotą, która nie może umrzeć, bo już nie żyje – urwał, by
zaczerpnąć powietrza. – Powiedział, że... – Głos mu się załamał. – ...przybył
tu, by... – Drżał na całym ciele. - ...by zabić Potężnego.
—
No. I nie można było tak od razu?
Lampka przy inkubatorze zapaliła się na czerwono,
gdy Heimdall opadł na łoże bez tchu.
— Chyba
zasnął – stwierdził iluzjonista.
Podniósł swój złoty hełm i otrzepawszy go z
niewidzialnych pyłków, wstał, po czym skierował się do wyjścia. Kilkoro medyków
natychmiast doskoczyło do strażnika, przystępując do reanimacji...
Sif była przerażona całym zajściem. Jak Loki mógł
być tak bezduszny?! Patrzyła ze strachem w oczach, jak medycy próbują odratować
Heimdalla. Strach jednak zaraz zamienił się w złość... Wściekła podeszła do
władcy.
— Nie
widzisz, co narobiłeś?! Iluzjonisto!
Zatrzymał
się w progu. Nie reagował.
— Jesteś...
jesteś potworem – wydusiła z siebie wojowniczka, głosem pełnym zawodu.
Loki
przechylił głowę tak, że przez krótką chwilę mogła go widzieć z profilu.
—
Wiem – powiedział, wywołując na twarzy nieprawdziwy uśmiech,
po czym opuścił salę.
Lady Sif długo jeszcze wpatrywała się za jego
postacią, niknącą w oddali, zastanawiając się, czy tylko jej się zdawało, czy
głos Lokiego naprawdę zabrzmiał przepraszająco?
— Stevie,
kopę lat! – zawołał Thor, siadając na sofie.
— Steve
– poprawił odruchowo Kapitan.
Goście
również usiedli, naprzeciwko gromowładnego.
— A zatem, Avengersi wracają do akcji? – głos władcy
piorunów brzmiał aż nazbyt ochoczo.
Iron Man spojrzał na Thora z wyraźną niechęcią.
— Można tak powiedzieć... o ile nie będziesz znów
w... ee... niedyspozycji – znalazł właściwe słowo, które nie uraziłoby za bardzo
gromowładnego.
— O ile mogę się do czegoś przydać, zawsze jestem
gotowy! – ryknął oburzony Thor, uderzając pięścią o stół tak mocno, że
pozostali dwaj bohaterowie aż podskoczyli.
Rogers pogładził się nerwowo po włosach.
— Wszyscy zrozumieli. Możemy przejść wreszcie do
rzeczy? – Spojrzał wymownie na Tony’ego i Thora. – W Las Vegas, stolicy hazardu, pojawiło się niedawno pewne
zagrożenie dla tamtejszej ludności... Morderca, który sieje w mieście chaos i
panikę, zabijając ludzi masowo i napadając na tamtejsze kasyna – powiedział.
— Próbowaliśmy go oczywiście złapać, ale on... On
zawsze zachowuje się tak, jakby wiedział, co zaraz zrobimy. Zawsze jest o krok
przed nami! – dopowiedział Stark. – Ponadto jest dużo bardziej odporny na
zadawane mu przez nas obrażenia, podobnie do waszej rasy...
— Wspólnie więc ustaliliśmy, że to może być ktoś,
kogo ty znasz, Thor. Ktoś spoza Ziemi, z jakiejś innej części kosmosu. – Steve
nachylił się nad gromowładnym, patrząc mu w oczy. – On zna magię, jak twój
brat... Jak-mu-tam-było?
— Loki –
podpowiedział Thor spokojnie.
—
Ach, tak. Jak Loki. Widzisz, zawsze, gdy już go prawie mamy,
on śmieje nam się w twarz i znika. – Wykonał w powietrzu osobliwy gest dłońmi,
obrazujący owo znikanie. – Zamienia się w chmurę kolorowych karteczek.
Kapitan wyciągnął jedną taką kartkę i położył ją na
stole, po czym przesunął w stronę Thora. Wojownik wziął ją do ręki i przyjrzał
jej się uważnie... Z pozoru wyglądała jak zwykła, pusta karta, ale gdy się ją
odpowiednio obracało, by światło padało na nią pod różnymi kątami, to widać
było, że coś jest na niej ukryte. Przez dłuższą chwilę Thor nie wiedział, co ma
z tym fantem zrobić, aż nagle coś sobie przypomniał...
Kiedyś, gdy był młodszy i dużo bardziej zachwycony
sobą, niż teraz, całkowicie ignorował swojego brata. Loki często starał się
zwrócić na siebie uwagę Thora, ten jednak był bardziej zajęty ciągłymi próbami
zaimponowania ojcu. Któregoś dnia nastoletni Loki pojechał na tereny Alfheimu,
gdzie poznał jakiegoś szamana, który ponoć nauczył go sztuk Widzenia. Po
powrocie coś tam pokazywał Thorowi, ale gromowładny zawsze go ignorował...
W pamięci Odinsona pozostała jednak pewna sztuczka,
opierająca się na przenikaniu rzeczywistości, czy jakimś innym dziwactwie,
którego władca piorunów oczywiście nie pojmował. Loki mu wtedy tłumaczył zasady
działania tej sztuczki, na przykładzie kartki papieru...
Kartka papieru...
Thor doznał olśnienia. Nie wiedząc, czy to zadziała,
uniósł papierek tak, jak mu to wtedy Loki pokazywał i dmuchnął na niego. Ku
zaskoczeniu zgromadzonych, z kartki uniosły się błyszczące gwiazdki, które
odsłoniły napisaną na niej ozdobną, wijącą się literę...
— R. –
odczytał Steve. – Co to może znaczyć?
Gromowładny podrapał się z frasunkiem po głowie.
Czystym przypadkiem i życzliwością losu udało mu się odsłonić napis, ale co on
oznacza, to już nie miał pojęcia...
Wszyscy pogrążyli się w zadumie, gdy nagle genialny
Tony rzucił:
— Może
to inicjał?
W tym momencie w głowie Thora zapaliła się lampka.
Otworzył szeroko oczy, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy zrozumiał
wszystko... Położył kartę na stole.
— Praktycznie są tylko dwie osoby we wszechświecie,
które potrafiłyby stworzyć tę... sztuczkę – odezwał się. – Mój brat, który
poniekąd nie żyje, oraz osoba, od której pobierał przez krótki czas nauki –
szaman z Alfheimu. Wydaje mi się, że to może być pierwsza litera jego imienia.
Przyjrzał się napisowi uważniej, przypominając sobie
imię Widzącego.
— R...
R... – powtarzał w zamyśleniu przez dłuższy czas.
W pewnym momencie urwał i cały pobladł na twarzy.
Jego oczy nagle się rozszerzyły. Utkwił wzrok w przestrzeni...
Iron Man uniósł jedną brew, parskając śmiechem.
Pomachał Thorowi ręką przed oczami.
— Co
jest, stary? – zagadnął go drwiąco.
Popatrzył
za spojrzeniem Thora. Skrzywił się.
— Stół
jest brudny? Pająk chodzi po blacie? – Westchnął. – To jakiś etap telekinezy?
Przez dłuższą chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu,
aż wreszcie gromowładny odetchnął głęboko, potarł ręką czoło, jakby w
zmęczeniu...
— Przyjaciele...
– odezwał się cichym, spokojnym głosem. Przełknął ślinę. – Muszę was zmartwić,
ale niestety wiem, kim jest ta osoba i powiadam wam: gorzej być po prostu nie
mogło. Atak mojego brata na wasze ziemie jest niczym, w porównaniu do tego,
czego jest w stanie dokonać ten Alf...
Steve przechylił głowę. Bębnił palcami o blat stołu.
Nie wierzył, że może być coś, czego nie uda mu się pokonać.
— Jak
się ta bestia nazywa?
Thor popatrzył na niego z tak straszliwą powagą, że
Kapitana aż ciarki przeszły. Nie wiedział również czemu, ale słowa Asa
zabrzmiały jakoś dziwnie przerażająco, gdy odpowiedział:
— To Rumpelstiltskin, Widzący.
--------------------------------------------------------------
Witajcie w tym cudownym Mikołajkowym Dniu!
6 grudnia - kolejna notka. Tak, jak obiecałam. Smuci mnie trochę fakt, że tak niewiele osób czyta moja wypociny. Ale jestem leniwa. I nie chce mi się reklamować. Zamiast tego wprowadzam kolejne zmiany w szablonie, tym razem w wyglądzie pola z komentarzami.A' propos komentarzy - dziękuję Wam wszystkim za opinie, nawet nie wiecie, jak bardzo podnosicie mnie na duchu i jaką radość mi sprawiacie. Cieszy mnie, że to opowiadanie przypadło Wam do gustu - a jeszcze bardziej, że takie miłe słowa mi piszecie.Co do rozdziału - mało akcji, dużo Lokiego... Jest on odrobinę dłuższy, ze względu na Thora. Może kolejny będzie już lepszy :c (o ile pozostaniecie ze mną do tego czasu :P ).Przygotowujecie się już do Świąt?
Pozdrawiam i czekam na komentarzeAlleka
Och! Zawsze czekam z niecierpliwością na Twoje rozdziały i rozpływam się pod wpływem tych opisów. Po prostu wielbię Twojego Lokiego, jest niesamowity, jest taki arogancki, taki... aż mi słów brakuje. Bardzo dobrze go przedstawiasz, każda chwila z nim jest taka prawdziwa, widzę ją przed oczami.
OdpowiedzUsuńPodobały mi się te rozmyślenia Jane o Lokim... Zauroczona? Jestem pod wrażeniem, gdyż nie spodziewałam się po niej takiej hm.. reakcji... xD. Ale no cóż, nie dziwię się. Sama pewnie reagowałabym podobnie na takiego czarującego, przystojnego iluzjonistę.
Lubię też jak kreujesz Thora. Stanowi on perfekcyjny kontrast z Lokim. Są tak różni, tak inni. Każdy z nich ma odmienny charakter i umiejętnie potrafisz to ukazać. Szacunek!^^
Co jeszcze... Scena z Heimdallem. "Spokojnie zaraz umrzesz" - hehe rozbrajające.(za to Cię cenię-że można się u Ciebie też pośmiać) Bardzo dobrze przeprowadzone dialogi. Natomiast uwielbiam Cię za opis każdego gestu Lokiego. To niesamowite! Opiewam Cię strasznie, ale nic nie poradzę. Jestem Tobą oczarowana od pierwszego dnia xD.
Tak jak i Lokim z "Wszystkich odcieni zieleni" zwłaszcza, że tak fajnie tutaj paradował z odsłoniętym torsem i zwracano mu uwagę, by się odział, hehe xD. Ja bym mu pozwoliła tak zostać, a co! ;)
Dobra kończę. Napisałam tak chaotycznie, wybacz! Jeszcze nie mogę ochłonąć.
Dużo weny i pozdrawiam ciepło. :)
ho ho ho... XD Loki to mała franca, ale jak go tu nie kochać, przy swym knuwaniu jest tak wspaniale zły, że to aż niesamowite xD
OdpowiedzUsuńJego zachowanie co prawda czesto zaskakuje, nawet mnie, zastanawiam się też wtedy, czy Loczek to taki ciagle szalony człowiek, czy taki strateg, który ciągle trzyma rekę na pulsie, a jednak...pojawiają się momenty zwatpienia. Lekkie zachwianie głosu, jakby "przepraszający ton głosu" to wszystko sprawia, że człowiek patrząc, obserwując, zastanawia się, co ten nasz Loki musi czuć, co też siedzi w jego głowie i na ile jest to szalone,. czy samodestrukcyjne.
Z kolei Thor...kreowany u ciebie na głupca, hmmm...traci uczucie swej ziemskiej kobiety...nie dostrzega tego- co jest i tragiczne i groteskowe zarazem i nie wiem już czy bardziej się śmiać, czy płakać...
Sceny z Lokim- perfekcyjne. Cudownie go opisujesz, naprawdę. Jest taki skomplikowany, taki pociągający...
OdpowiedzUsuńO dziwo scenę z Jane bardzo dobrze mi się czytało, z ciekawością. Zazwyczaj w innych opowiadaniach sceny z Jane są okropnie nudne, tak samo jak sceny z Thorem i trudno mi jest przez nie przebrnąć. Tutaj czytało mi się to bardzo dobrze. Przemyślenia Jane są ciekawe- ma wątpliwości, szuka nowych doznań, wspomina Lokiego i naprawdę jest nim oczarowana, a to bardzo ciekawy wątek. Najpierw Sif, teraz pani Foster... No, no, zaskakujesz mnie. I to bardzo pozytywnie, mimo, że te postacie nie są moimi ulubionymi(delikatnie powiedziane). Nie dziwię się, że się tak Lokim zachwycają. Kłamca potrafi nieźle omamić.
Jak zwykle świetny rozdział, cudowne opisy. czego chcieć więcej? Do tego pół nagi Loki...
Czekam na następny i pozdrawiam!
Właśnie, mnie też się nie czyta dobrze scen z Thorem i Jane. Gdy je piszę, podchodzę do nich z tak dużym dystansem, że wychodzi z tego bardziej komedia (powinnam się wstydzić ;-;), niż poważny opis sytuacji tragicznej/dramatycznej/emocjonalnej. Cóż, na samą myśl o tym, że muszę napisać "Thorową scenę", a potem ją w dodatku przeczytać i poprawić, to czasem aż mnie skręca. W ostateczności wychodzi więc z tego parodia, taki trochę szalony pastisz... Przepraszam za to - po prostu nie umiem inaczej :P
UsuńE tam komedia xD A nawet jeśli to i tak lepiej to się czyta. Wbrew pozorom Thor to bardzo skomplikowana postać - trudno go opisać tak, żeby nie wyszedł płaczliwie, naiwnie lub żeby nie zrobić z niego totalnego przygłupa. Uważam, że tobie dobrze to wychodzi, ale właśnie najbardziej zaskoczyłaś mnie Jane- to też raczej niedoceniana postać a ty sprawiłaś, że sceny z nią czytam z przyjemnością :)
UsuńDobra, to tak. Przyznaję się, że nie przeczytałam ani jednego rozdziału.... jeszcze. ALE! Po tym jak przeczytałam zakładkę o tobie i o blogu - padłam. Jeżeli tak piszesz tam, to a) musisz być niesamowitą osobą, którą z ogromną chęcią chciałabym poznać b) opowiadanie zmiata z nóg. Dlatego ponieważ jest koniec semestru, a ja mam przed sobą jeszcze, niestety, masę pracy (niech mnie ktoś zastąpi!) do końca tygodnia nie ma szans, żebym przeczytała. Pewnie zrobię w weekend, a skomentuję pod następnym rozdziale jeśli będzie. Mam tylko nadzieję, że nie będzie tak jak zawsze. To dziwne, ale zawsze jak zaczynam interesować się jakimiś blogiem, który zapowiada się rewelacyjnie, moja niekonsekwencja i brak weny przechodzi na autora i blog zazwyczaj kończy swoją działalność po kilku rozdziałach. Dla tego błagam na kolanach, BĄDŹ NA MNIE ODPORNA! Nie chciałabym, żebyś urwała (mimo, że jeszcze nic nie przeczytałam, ale to szczegół xD). I jeszcze jedno słowo do szablonu - szczęka opada (dobra, dwa słowa). Ten wzrok Loki'ego i pasek boczny.... mmmmm. Aż oderwać oczu nie można. Wystarczy rzucić okiem i od razu człowiek postanawia, że się tu zadomowi na dłużej. Ja też mam nadzieję, że pozwolisz mi zostać i się u Ciebie zadomowić. Trochę się rozgadałam, ale już przestaję. Do szybkiego, mam ogromną nadzieję, zobaczenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Odi.
PS Wybacz za brak runów - kiepsko mi ten język idzie xD
A więc... Jane mnie cholernie wkurza. Może i jest tym pieprzonym astrofizykiem, ale tak naprawdę jest głupia jak but. Nie chodzi mi tylko o opowiadanie, ale też o filmy. Na początku ją lubiłam, bo była rozgarnięta, ale kiedy zaczęła ślinić się do Thora i zachowywać jak zakochana nastolatka, nie mogłam na nią patrzeć. Tutaj jeszcze dochodzi Loki.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą jego zachowanie jest dla mnie ciut nielogiczne. Zawsze taki ostrożny i skryty, a wygadał pół plany, jakiejś dopiero co poznanej kobiecie. I to komu?! Ukochanej swojego brata! To jak dla mnie nie ma żadnego sensu, ale niech będzie. To w końcu Loki. Jego się nie zrozumie.
Za to scena z Heimdallem bardzo mi się podobała. Ta bezwzględność i opanowanie Lokiego to duży plus dla tego rozdziału, który powiedzmy szczerze nie wniósł wiele do opowiadania. Przynajmniej tak mi się wydaje. Pomimo tego podobało mi się :)
Pozdrawiam!
Ana
Niektóre rzeczy, jakie tutaj wprowadzam i opisuję, mogą sprawiać wrażenie, że nie mają sensu... Ale w tym opowiadaniu nic nie dzieje się bez powodu. Są pewne momenty, jakieś zachowania, wypowiedzi i gesty, które mogą nic nie znaczyć - ale to właśnie przez nie ukazuję (albo chociaż staram się ukazywać) jacy moi bohaterowie są naprawdę, co ukrywają, co myślą... To bardzo starannie dopracowywany zabieg. Czytelnik o dobrej pamięci odnalazłby w późniejszych rozdziałach paralele do takich właśnie na pozór nic nie znaczących drobnostek.. :)
Usuń