PORADNIK BYCIA POTWOREM
—
Mogę to wyjaśnić – powiedział Loki, odchrząkując.
Wokół niego trwała istna burza. Każdy rzucał
oskarżeniami i odpowiednimi inwektywami, zazwyczaj kierowanymi w stronę
iluzjonisty. Gdy w końcu jednak tłum podzielił się na obrońców Sif i
zwolenników jej natychmiastowego powieszenia, bluzgi poczęto wymieniać między
sobą, bez dokładniejszego celu. Zdawać by się mogło, że po chwili wszyscy
zapomnieli o zaistniałej sytuacji, a tok ich barwnej wymiany zdań zszedł na
nieco inne, bardziej intymne tematy... Cała sprawa dotycząca Lokiego i Sif była
więc jedynie iskrą, która rozpaliła tlący się w wojownikach ogień. Zaczęli
rozdrapywać stare rany, odkurzać zapomniane wspomnienia i przede wszystkim...
winę kierować w stronę mistrza magii.
Dopiero po
chwili Loki zdał sobie sprawę z tego, że swoje słowa wypowiedział zbyt cicho.
Szybko zrozumiał, że w wyniku zaistniałego zamieszania, przestano zwracać na
niego uwagę – na razie... Jeżeli teraz nie opanuje on sytuacji, to potem będzie
tylko gorzej. Musi zatem coś zrobić! Tylko co...?
Zrazu pomysł
korzenia się przed buntownikami i błagania o litość w postaci daremnych prób
wyjaśnienia swojego zachowania wydał mu się wyjątkowo głupi. I nie w jego
stylu... Iluzjonista już dawno wyszedł z tego okropnego młodzieńczego okresu
tchórzostwa i wiecznego poddaństwa. Okresu, który usilnie starał się wymazać z
pamięci... Czasy, gdy był zmuszony do życia w cieniu Mocarnego Thora. Czasy,
które nie pozwalały mu na sianie uwielbianego przez niego chaosu. Czasy, kiedy
to jego brat sprawował nad nim kontrolę, chełpiąc się swoją wyższością.
Wieczne
ukrywanie się pod maską. Więzienie magicznej mocy. Świadomość, że nigdy nie
zasiądzie na tronie... Gorejące poczucie niesprawiedliwości... Ziarno,
przepełnione złem, amoralnością i pragnieniem wyzwolenia, powoli kiełkujące w
sercu... Zbyt powoli. A potem... potem już za późno. I wszystko zaczęło upadać,
staczać się z chwiejnej góry, niczym lawina...
Czasy
ciemności...
Nie, nie... to
już przeszłość! Loki potrząsnął głową, chcąc odpędzić od siebie złe wspomnienia
i tą wściekle palącą świadomość popełnionego błędu. Czasem uważał, że jedyne
wspomnienia, jakie posiada, to te złe. No, ale cóż – taka dola. Musi być
cierpliwy... przyjdzie jeszcze odpowiednia pora na dokonanie zemsty, na rozkoszowanie
się jej smakiem. A teraz...
Teraz skupże
się, iluzjonisto od siedmiu boleści, na obecnej sytuacji! Przeszłości nie
naprawisz, do cholery, więc chociaż TEGO nie spieprz... – zrugał się w myślach.
I natychmiast doznał olśnienia. Przeszłość... Tak... Na jego usta wpełzł istnie
paskudny uśmieszek. Widowisko, ach tak? Zatem, czas odrzucić wszelkie skrupuły,
jakie jeszcze przed chwilą gnieździły się w nim, gdy starał się nie uszkodzić
żadnego z poddanych. Czas obudzić Chaos!
Bo przecież
Chaos nie posiada władcy – nad Chaosem zapanować nie można, ze względu na jego
niepohamowaną energię i siłę mocy... Ale Chaos można wywołać. A co zdolniejsi
umieliby nim i posterować...
Tak...
Widowisko!
Loki zaczął
się powolutku, chyłkiem wycofywać z zamieszania. Wiedział, że jest otoczony
wianuszkiem wojowników, także szanse na ucieczkę miał marne, ale nie poddawał
się... Szedł powoli, starając się nie zwracać na siebie uwagi, gdy wtem...
—
Jotunie! –
warknął Fandral.
Iluzjonista zatrzymał się. Z trudem pohamował pełen
zadowolenia uśmieszek... Przywdział maskę wszechogarniającej powagi i odwrócił
się w stronę wojownika. Zauważył, że wokół zaległa cisza.
— A ty
gdzie się wybierasz? – wycedził blondyn.
Mistrz magii uniósł dumnie brodę i popatrzył na
wojownika z wyższością godną króla. Ach, jakże on nienawidził Wojowniczej
Trójki! Zazgrzytał zębami.
— Dla
ciebie, mości Fandralu, Wasza Wysokość – poprawił go. – Nie zapominaj się.
Powaga wymalowana na twarzy Lokiego niejednemu
zmroziłaby krew w żyłach swoją przerażającą bezwzględnością... ale nie
Fandralowi.
— Zagadaliśmy
się, WASZA WYSOKOŚĆ i przyznam, spuściliśmy WAS z oczu na moment... WYBACZCIE
nam naszą niesubordynację, EKSCELENCJO... – przesadnie akcentował królewskie
tytułowania i zwroty. – Błagam też o wyjaśnienie nam, prostym biedakom, jakimże
to prawem Sif wykrzykuje, że towarzyszyła WAM w jednej z podróży, o, PANIE? – w
jego głosie dało się wyczuć jedynie silną nutę kpiny.
Loki tylko na
to czekał.
— Słucham? Co ta... – Zlustrował ją szybko wzrokiem,
wymownie. – Co ta dziewucha wygaduje?
Fandral
uśmiechnął się perfidnie.
— Nie
„dziewucha”, tylko Lady Sif. Twierdzi ona, że nie kłamiesz w sprawie Odyna,
zarzekając się, że była przy tobie, gdy doszło do jego uprowadzenia... Nie
udawaj, Loki. Chcemy wiedzieć po prostu, odkąd to jesteście z Sif w takiej
komitywie? – W wypowiedzi Fandrala rozbrzmiało kilka wyraźnych aluzji. I
groźba.
Loki zacisnął
zęby. Postarał się, by jego oczy wypełniło czyste zimno i nienawiść. Cały swój
gniew skierował przeciwko Sif. Ruszył szybkim, zdecydowanym krokiem w jej
stronę. Podmuchami mocy usuwał stojących mu na drodze wojowników. W jego
wnętrzu za każdym razem wybuchały małe iskierki chorej satysfakcji, gdy
widział, jak ci znokautowani uderzają z hukiem o burtę...
Sif aż skuliła
się w sobie, gdy zobaczyła gwałtowną przemianę, jaka dokonała się w Lokim.
Majestatyczny, zły potwór. Nie wiedziała, czy jego gniew jest prawdziwy, dopóki
nie znalazł się tuż przy niej... Strach ogarnął ją całkowicie, sprawiając że
straciła czystość myśli.
Szarpnął ją za
włosy tak mocno, że aż pisnęła cicho. Rzucił nią o ziemię, tuż u swoich stóp i
przymierzył się do ciosu...
— Ty
brudna dziwko... – wysyczał.
Kopnął ją. Tak nagle. Tak mocno... Przetoczyła się
po pokładzie... Przez dłuższą chwilę leżała nieruchomo, zdając sobie sprawę z
tego, że cicho łka. Nie wiedziała, który ból jest silniejszy: fizyczny, czy
psychiczny, gdy zrozumiała, że jej przyjaciele mieli rację... Loki to bestia.
W przypływie desperacji wyciągnęła miecz i
wycelowała nim w jego stronę, on jednak wytrącił jej go z dłoni jednym
podmuchem mocy…
Cała załoga
zamilkła. Nikt nie śmiał się poruszyć... Wszyscy zastygli, niczym marionetki na
przedstawieniu teatralnym. Strach owinął ich, jak całun. Wszyscy zdążyli już
zapomnieć o prawdziwej naturze Lokiego... To był błąd.
Iluzjonista
czuł na sobie ich przeszywające spojrzenia. Był jednak jak w transie. Nie
chciał wypaść z rytmu... Chłodna maska na jego twarzy utrzymywała się wzorcowo,
choć czuł, jak jego serce bije coraz szybciej, gdy powoli kruszy się ono na
drobne kawałki. Nie chciał dopuścić do świadomości tego, że z każdym ciosem,
jaki wymierzał Sif, odpadał fragment jego duszy...
Ale podszedł
do niej. Mimo wszystko... Podszedł i stanął nad nią – leżącą na ziemi,
przerażoną, bezbronną... Kucnął przy niej i złapał ją za brodę, zmuszając ją
siłą do tego, by uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
Nie uciekała
przed nim wzrokiem – usilnie starała się patrzeć na niego hardo, pokazać mu, że
się nie boi... Wiedziała jednak, że słabo jej to wychodzi. Dokładnie
przeanalizowała każdy fragment jego twarzy – chciała zapamiętać ten obraz, by
już zawsze wiedziała, jakie jest jego prawdziwe oblicze. By wiedziała, że z
ogniem się nie zadziera…
Zdradziły go
oczy. Patrzące na nią z bezbrzeżnym smutkiem i wstydem do samego siebie. A gdy
dostrzegła w nich – tęczówkach o tak niesamowitym, trudnym do odgadnięcia
kolorze – to błaganie o wybaczenie, zrozumiała, że nie ma czego się bać.
„To dla twojego dobra” – wmówił sobie Loki. A
ona mu uwierzyła.
— Pamiętasz,
że wtedy wykorzystałem cię jako przynętę, tak? – skłamał gładko. – A pamiętasz
też, że zabroniłem ci o tym mówić? – wysyczał, głosem chrapliwym i lodowatym.
Już więcej mu
nie zaufa... „To dla mojego dobra” – wmówił sobie, patrząc na nią.
— Ale
ty, głupia suko, znieważyłaś mój rozkaz... Tak się nie robi. Nie mi!
Puścił jej głowę. „To dla naszego dobra” – wmówił
sobie, choć wiedział, że to jedno z okropniejszych kłamstw, jakie mógł
kiedykolwiek wymyślić – i uniósł rękę, by ponownie ją uderzyć…
W duchu
podziękował ludziom, którzy w tym momencie złapali go i siłą odciągnęli od
zszokowanej Sif. Trzymało go kilkoro wojowników, którzy coś wrzeszczeli na
niego... Obawiali się, że Loki może biedną dziewczynę zmaltretować jeszcze
bardziej – całkowicie stracić panowanie nad sobą. Ale on... on na razie
próbował zapanować nad drżeniem własnych rąk. Nie zwracał na nich uwagi. Był
zbyt zasłuchany w przyśpieszone bicie swojego serca... Mknącego do przodu tak
szybko, jakby chciało uciec przed wszystkim, co się właśnie zdarzyło.
Przerażonego. Gdyby to był ktokolwiek inny... Loki nie czułby nic.
Ale to była
Sif. Sif, w którą wpatrywał się teraz z niezrozumiałym dla niego uczuciem bólu
i wszechogarniającego poczucia winy. Nie potrafił zrozumieć swoich uczuć. Nie
był w stanie zrozumieć tak wielu rzeczy... Patrzył na nią, jak odpycha od
siebie kilku przyjaciół, którzy próbują jej pomóc wstać. Ale już nie płacze.
Wstaje, wyraz twarzy ma z powrotem zacięty. Zrzuca z siebie koc, którym ktoś ją
okrył, po czym ciska nim wściekle w jakiegoś wojownika. Fandral podchodzi do
niej, coś do niej mówi, a ona... wybucha perlistym śmiechem i – choć odrobinkę,
niezauważalnie dla zwykłego oka, kuleje – odrzuca jego pomoc.
A Loki z
trudem panuje nad twarzą. Nie był w stanie zrozumieć, jakim sposobem dostrzegł
te wszystkie szczegóły w jednej sekundzie. Wiedział jednak jedno: wewnątrz jego
serca powoli zaczęła wyrastać paląca, czarna dziura, przepełniona poczuciem
winy. I ilekroć próbował sobie wmówić, że da radę to naprawić, przypominał
sobie przerażenie dziewczyny. I mimo tego, że zazwyczaj wręcz go podniecał
widok strachu w oczach ofiary, to u Sif tego nienawidził. Nienawidził jej
wystraszonego spojrzenia, które pozbawiało go wszelkiej, tlącej się w nim
nadziei...
— Loki,
jak mogłeś... – usłyszał głos Fandrala, który urwał w pół słowa.
Iluzjonista odpędził się bowiem od trzymających go
wojowników i władczym gestem dłoni uciszył wszystkich zebranych. Członkowie
załogi natychmiast zrozumieli aluzję i każdy, bez wyjątków, upadł na prawe
kolano, spuszczając głowę i przykładając pięść do serca – w pokłonie pełnym
oddania.
— I tak ma być
– powiedział magik spokojnie. – Tak ma być przez cały czas albo poznacie mój
gniew na sobie. Bo do tej pory byłem jedynie odrobinkę rozdrażniony... A
wiecie, że nie słynę z cierpliwości.
Zawiesił głos,
napawając się widokiem oddających mu cześć wojowników.
— Możecie
wstać – mruknął niechętnie.
Wszyscy posłusznie wypełnili rozkaz. I choć wielu
nie podobało się zachowanie Lokiego i sposobu, w jaki parszywie potraktował
Sif, to był on ich królem. I wszyscy musieli uznać jego zwierzchnictwo, bo,
faktycznie, nikt nie miał ochoty poczuć na sobie gniewu króla...
— Teraz
ci wierzę, Panie – powiedział Fandral, niepewnym głosem.
Loki pokiwał
powoli głową. Był to gest niejednoznaczny.
— Chcielibyśmy
zatem wiedzieć... co teraz będzie? – kontynuował blondyn, nagle jakimś dziwnie
uniżonym, służalczym głosem. – Czy nasza misja już ukończona? Potwór pokonany?
Iluzjonista
westchnął.
— Nasza misja
jeszcze się tak naprawdę nie zaczęła – odparł. – Moim celem będzie teraz wyruszenie
do Utgardu i zbadanie obecnej sytuacji. Później zobaczę, co dalej...
Rozejrzał się
po zgromadzonych wojownikach, czekających w skupieniu na dalszą część jego
wypowiedzi. Umysł Lokiego pracował teraz na najwyższych obrotach. Miał bowiem
jeszcze jeden cel... nieco bardziej intymny i personalny. Przełknął ślinę,
podejmując decyzję.
— Wyruszy ze
mną czterech najlepszych wojowników – powiedział, a jego głos nie znosił
sprzeciwu.
— Sif! –
wykrzyknął Fandral.
Wpadł pod pokład jak burza. Szybko rozejrzał się
wokół siebie, cały zaaferowany, aż nagle… dostrzegł ją. Siedziała pod ścianą i
zajmowała się swoim mieczem. Słychać było nieprzyjemny, zgrzytliwy dźwięk
ostrzenia…
Fandral szybko
ruszył w jej kierunku, dopadł do niej i złapał ją za ramiona.
Sif była tak
pochłonięta rozmyślaniami, że nawet nie zauważyła go. Zaskoczył ją swoją
obecnością. Zirytował. Ucieszył. Nie wiedziała, co ma sądzić o jego wizycie…
Chyba wolała teraz pobyć sama – sam na sam ze wspomnieniem oczu pewnego
iluzjonisty, ze wspomnieniem jego spojrzenia. Wiedziała, że udawał. I dlatego
chciała mu wybaczyć jego zachowanie. Z drugiej strony jednak była zła na samą
siebie, że potrafiła tak łatwo puścić to wszystko w zapomnienie. Toczyła
wewnętrzną, moralną walkę i już była bliska rozstrzygnięcia jej wyniku, gdy
wpadł Fandral…
— Sif,
tak bardzo mi przykro… – wyszeptał.
Współczucie z jego strony było teraz ostatnią
rzeczą, jakiej potrzebowała. Nic mu nie odpowiedziała. Zacisnęła wargi, tłumiąc
gwałtowną wściekłość w sobie.
— To, jak ten
parszywy Loki cię potraktował… – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – On
naprawdę posłużył się tobą jako przynętą?
Przełknęła
ślinę.
— Sam
przecież słyszałeś. – Zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzała.
Fandral odebrał jej ton głosu jako gniew skierowany
przeciwko Lokiemu. Zaczynało ją to irytować…
— Och,
Sif… Jeżeli jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić…
— Po
prostu mnie zostaw – syknęła. Zaraz jednak odezwała się nieco łagodniej: –
proszę…
Fandral skinął powoli głową, myśląc, że rozumie…
Mylił się jednak. Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.
— Wystarczy
jedno twoje słowo, Sif, a zemszczę się na nim.
Wojowniczka odprowadziła go wzrokiem do drzwi. A gdy
zniknął za progiem, poderwała się z ziemi i z całej siły rzuciła mieczem przed
siebie, aż ten wbił się w ścianę naprzeciwko niej.
— Kurwa!
– zawołała.
Nie była
wściekła o to, że przyszedł do niej Fandral. Nie…
Ona była
wściekła
bo spodziewała
się zobaczyć Lokiego.
Zsunął się po linie, tym razem jednak bacząc na to,
by nie zedrzeć sobie skóry z dłoni. Koniec sznura wisiał jakieś sześć metrów
nad ziemią – źle wymierzyli wysokość, ale nie ma się co dziwić... w końcu
wszystko wokół spowijała mgła. Iluzjonista westchnął ciężko. Raz, dwa, trzy...
Puścił się
liny i wylądował miękko na ziemi, amortyzując upadek lekkim zgięciem kolan. W
powietrze wzbił się gęsty tuman kurzu, który podrażnił przełyk Lokiego...
Iluzjonista, odpędzając się od roztocza, rozejrzał się szybko – Jotunheim nieco
zmienił się, odkąd był tu ostatnim razem. Owszem, jak zawsze było tutaj zimno,
mroczno i nieprzyjemnie, ale poszczególne góry z rzeźbionych skał, wspaniałe,
kamienne mosty i lodowe chodniki, przysypane skrzypiącym śniegiem nie wyglądały
już tak majestatycznie i wzniośle jak niegdyś. Mistrz magii nie wiedział, czy
kraina ta straciła swój urok w wyniku wojen z Asami, czy po walkach przeciwko
Draugrom... Zapewne obydwie te rzeczy miały wpływ – tak samo prawdopodobne
wydawało się, że sami Jotunowie mogli ją niszczyć.
— Czysto!
– wrzasnął Loki.
Jego głos rozbrzmiał echem wokół rosnących wszędzie
skał. Parę kamieni pokruszyło się, odpadło od jednej z gór i znikło w
czeluściach wąwozu, wcześniej spadając na chodnik i robiąc w nim malowniczą
dziurę. Iluzjonista poczuł, jak po jego plecach przechodzi dreszcz. Brak wokół
jakiejkolwiek żywej duszy czynił to miejsce jeszcze bardziej przerażającym. Bo
mało to Loki widział potworów, zakładających swe lęgi w opustoszałych krainach?
Wolał nawet nie myśleć, co też mogło się roić tam w dole, wewnątrz wąwozu
przykrytego kołderką mgły...
Chuchnął kilka razy w zmarznięte dłonie, owinięte
przesiąkniętymi skrzepłą krwią bandażami. Niestety, rękawiczki zakończyły swój
żywot i teraz iluzjonista był zmuszony marznąć. W innej sytuacji mróz nie
przeszkadzałby mu, ale... litości, to przecież Jotunheim! Tutaj słowo „mróz”
nabierało zupełnie nowego znaczenia.
Usłyszał, jak pozostali towarzyszący mu wojownicy
również lądują na ziemi. W powietrze wzbił się okropny tuman kurzu, od którego
zakręciło się magikowi w głowie... Zakaszlał ciężko i machnięciami dłoni
spróbował odpędzić od siebie roztocze, ale niestety – bezskutecznie. Oczami
wyobraźni widział już, jak obrzydliwe pyły przedostają się do jego płuc i
wgryzają w tkanki, odcinając mu dopływ tlenu. Największe przerażenie ogarnęło
go jednak, gdy zauważył, że to paskudztwo oblekło jego płaszcz!
— W
porządku, Sif? – spytał Fandral swej towarzyszki, gdy i ona wylądowała.
Kolejne
tumany roztocza zostały pobudzone do życia i wypełniły płuca iluzjonisty.
Umrzeć, zabitym przez kurz. Coś tak niedorzecznego
może się zdarzyć wyłącznie w Jotunheimie... Loki parsknął cichym śmiechem, w
którym pobrzmiała nutka bezsilnej rozpaczy. Na kości Gullveig, jakże on
nienawidził tej krainy!
— No, dobra... – zawołał w stronę towarzyszy, gdy
kurz już wreszcie opadł. – Jak widzicie, troszkę jest to miejsce zdewastowane i
żadna ścieżka nie będzie pewna. Proponuję się rozdzielić.
Przez dłuższą chwilę myślał, jak to sprytnie
rozegrać, aż wreszcie podjął:
— W
tamtą stronę – machnął ręką – pójdzie Hogun z Volstaggiem, a w tamtą ja z
Fandralem.
— Moment,
a co z Sif? – zaperzył się Fandral.
—
Czyżby Miłościwy Władca sugerował, że schodziłam tu na dół
tylko po to, żeby zaraz wrócić na górę? – spytała kpiąco dziewczyna.
Loki
westchnął teatralnie.
—
Ale wy marudzicie... To w takim razie Cudowna Trójka będzie
się kierować na zachód, a ja i Sif w przeciwnym kierunku. Lepiej? – warknął.
Widział już, jak Fandral otwiera usta, by
zaprotestować.
—
Och, nie przedłużajmy tego... – mruknął Loki, nie dopuszczając
Fandrala do głosu. – Tracimy tylko bezsensownie czas. Spotykamy się przy
północnym wejściu do Utgardu, jasne? To dobrze. A teraz, ruszać! –
zakomenderował.
Tak, jak powiedział, rozdzielili się, idąc w dwie
różne strony, w kierunku tego samego celu. Na razie wszystko szło po jego
myśli. Został sam z Sif... wędrowali jedno za drugim wąskim chodnikiem,
uważając na rozpadliny i wyrwy, na dziury i spadające kamienie... Z dala
omijając wykroty i szerokim łukiem obchodząc miejsca, w których mgła
niepokojąco rzedła, a z których to dobywały się dziwne, przerażające odgłosy.
Szli szybko, bo zależało im na czasie. W milczeniu.
W pewnym momencie, gdy wyszli na w miarę prostą i
przejrzystą drogę, a niedaleko nich zauważyli strzeliste wieże warowni, Loki
zatrzymał się. Oparł ręce na biodrach, nie wiedząc co z nimi zrobić. Nad twarzą
umiał panować, gorzej było z mową ciała – nie chciał, by jego poza go
zdradziła, a mimo wszystko jakoś tak samoistnie przechylił lekko głowę, w
typowym dla niego zaciekawieniu...
—
Nie pochwalasz mojego widowiska? – bardziej stwierdził, niż
zapytał.
Sif również się zatrzymała. Jej ciałem wstrząsnął
dreszcz – nie wiedziała, czy z zimna, czy z ogarniającej ją wściekłości.
Odwróciła się w jego stronę i zlustrowała go nienawistnym spojrzeniem. Szukała
na jego twarzy skruchy, poczucia winy, czegokolwiek... nie znalazła jednak nic.
Żadnego uczucia... tylko ta nieodgadniona, irytująca powaga wymieszana z nutką
zaciekawienia, spozierającego z szeroko otwartych, ciemnych oczu.
— Co mam pochwalać? – Odpowiedziała pytaniem,
również kładąc ręce na biodrach. Głos miała zadziwiająco spokojny. – Że masz
jakieś chore humorki? Raz się przymilasz, jak do ukochanej, a raz traktujesz
jak psa... – Prychnęła. – Co mam pochwalać? – spytała ponownie.
Loki zmieszał się. Poczuł, jak na jego policzki
wstępuje rumieniec. „Panuj nad sobą” – upomniał się. Co się z nim działo? Czemu
kłamanie nagle zaczęło mu sprawiać trudność?
— Dzięki mnie ludzie już nas o nic nie podejrzewają
– wyjaśnił cicho, starając się zachować spokój. – Przestali rzucać
oskarżenia... Sama przecież chciałaś, żebym to jakoś rozwiązał... – urwał,
czekając na jej reakcję. Nie doczekał się. – Powinnaś być mi wdzięczna –
wycedził.
Sif przełknęła ślinę. Nie mogła w to uwierzyć...
Jakże on mógł tak się zachowywać? Czy naprawdę nic nie dostrzegał? Nie
wiedział, co to znaczy „empatia”... czy chociaż „moralność”? Oniemiała.
—
Za co mam być wdzięczna? – westchnęła. – Za to, że mnie prawie
zaciukałeś? Czy że nie miałeś pod ręką noża?
W jej oczach nie widać już było ani grama złości.
Tylko żal... Żal przeznaczony dla niego i jego głupoty, w jakiej coraz bardziej
się zatapiał, pogrążając samego siebie z każdym wypowiedzianym słowem...
Pokręciła głową z niedowierzaniem i wyminęła go.
Loki zagryzł dolną wargę. Źle, źle, źle... Podszedł
do niej i zatrzymał ją, łapiąc za ramię. Wzdrygnęła się pod wpływem jego dotyku.
On jednak, niezrażony, zamknął oczy, odetchnął
głęboko i... nie puszczając jej ramienia, wyzwolił z siebie pokłady mocy –
delikatnej, lekkiej, przyjemnej mocy... Uzdrowicielskiej. Leczącej rany. Sif
poczuła, jak uderzają w nią fale rozlewającego się ciepła, sprawiającego że
wszelki ból znikał... Gdy Loki uniósł powieki, zauważyła, że jego tęczówki
żarzą się tak wściekłym odcieniem zieleni, jakiego jeszcze u niego nie
widziała. Na jego czole pojawiły się kropelki potu... I od razu zrozumiała.
— Przestań!
– wrzasnęła na niego. – Natychmiast przestań!
Odepchnęła
go od siebie. Zieleń w jego oczach natychmiast zbladła...
— Chcesz
sobie życie odebrać?! Myślisz, że nic nie wiem o Uzdrawianiu?
Loki popatrzył na nią ze skruchą, z trudem łapiąc
oddech. Jakież to było silne zaklęcie, że już po zaledwie dwóch sekundach jego
używania, Loki wyglądał tak, jakby przebiegł maraton!
— Wybacz mi, Sif. Rzecz w tym, że nie umiem
przepraszać. – Patrzył na nią, próbując znaleźć właściwe słowa... Nie potrafił
jednak. – Po prostu nie chciałem, byś czuła ból... A w szczególności nie ode
mnie.
Skłonił się lekko, z nadmierną emfazą, po czym
odwrócił się i ruszył w dalszą drogę...
Przez dłuższą chwilę wojowniczka stała w miejscu i
skonsternowana patrzyła za jego oddalającą się sylwetką. Odczekała, aż ból
potraktowany cudowną mocą minie, po czym wznowiła marsz, ruszając po śladach
Lokiego i miotając cicho wszelakie klątwy pod jego adresem... Jeżeli
kiedykolwiek znajdzie się jakaś osoba, która przedrze się przez zasłony,
skrywające umysł tego popaprańca, to Sif zrobi wszystko, by poznać jak ów osoba
tego dokonała.
Od zawsze wiedziała, że Loki ma coś w mózgu
poprzewracane, ale tym razem przeszedł samego siebie... Najpierw wymusza na
niej, by mu pomogła i rozmawia z nią, jak z najlepszym przyjacielem, by już
chwilę potem zachować się jak ostatni cham. Gdy jednak przychodzi co do czego,
to nagle jest pełen chęci do współpracy... która kończy się nieomal zabiciem
samej Sif. A nam sam koniec, jak by było tego mało, to popapraniec przeprasza
za wszystko.
Loki to wariat. Wariat, którego Sif mimo wszystko
nie odstępuje na krok. Wariat, któremu Sif potrafi wybaczyć niemalże wszystko.
Wariat, którego... Sif doskonale rozumie... Wariat, który... jest cholerną,
egoistyczną gnidą. Który jest pozbawiony jakiejkolwiek wyobraźni. Który potrafi
jedynie niszczyć. Który nie zasługuje na szacunek. Który nie umie się zachować.
Który ją Uzdrowił.
Użył najsilniejszej, najbardziej niesamowitej i
najbardziej wyczerpującej techniki magii. Wolała nawet nie myśleć, ile mocy
przy tym stracił. Wolała nie myśleć, ile brakowało do tego, by odebrał sobie...
Ale nic się nie stało. To było naprawdę duże poświęcenie z jego strony.
A potem ją przeprosił. Tylko... czym się motywował?
O co mu tak naprawdę chodziło? Gdy Sif wreszcie go dogoniła i zrównała się z
nim w kroku, popatrzyła na niego kątem oka, na maskę powagi, jaką wiecznie
nosił na twarzy... Co tak naprawdę kryło się pod tą maską? Co kryło się pod tą
wzburzoną czupryną węglowych włosów?
— No,
proszę, Iluzjonisto... Przeprosiłeś mnie. Cóż ci się stało? – zakpiła.
Zatrzymał się. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się
przed siebie, w wieże Utgardu. Widać było, że bije się z własnymi myślami.
— Czuję
się podle – oznajmił.
Obrócił
głowę, by spojrzeć na nią. Zaległa między nimi cisza. Czekał.
— Ach...
O... – zająknęła się Sif. – Nie pytałam, jak się czujesz, tylko...
— Dlatego
cię przeprosiłem. Bo czuję się podle – wyjaśnił spokojnie, przerywając jej.
Sif
zacisnęła usta.
—
Dobrze, że przeprosiłeś. Następnym razem postaraj się po prostu
uprzedzić mnie o swoich planach – mruknęła.
— Ty
też, jakbyś mogła – powiedział już mniej spokojniej.
— Co to
ma znaczyć?
—
To, że gdy na pokładzie rozpętała się istna rebelia, ty nagle
zaczęłaś wywrzaskiwać, że jestem niewinny. I że wywołało to niemałe zamieszanie.
—
Uratowałam ci życie, do cholery... – wycedziła.
—
Przecież bym sobie poradził! – wybuchł. Na moment zawiesił
głos. – Patrząc na to od innej strony, późniejszym wydarzeniom sama jesteś
sobie winna... – Splótł ręce na piersi.
—
JA jestem winna temu, że mnie zaatakowałeś?! Ty chyba
żartujesz! – również podniosła głos.
—
Jak inaczej miałem to odkręcić?! To było pierwsze, co mi
wpadło do głowy!
Każde z nich zupełnie inaczej wyobrażało sobie
rozmowę na ten temat. Oczywiście, obydwoje posądzali, że może dojść do drobnej
sprzeczki... Ale nawet przez myśl im nie przeszło, że będą stać na środku
jakiegoś pustkowia i wrzeszczeć na siebie w niebogłosy, coraz bardziej
zatracając się w kłótni.
—
Agrrr... Jak ja cię czasem nienawidzę! – wrzasnęła Sif,
chwytając się za głowę.
— Ze
wzajemnością! – odparował Loki.
Po tych dwóch szczerych wyznaniach zamilkli, jak na
komendę. Stali naprzeciwko siebie, oboje ciężko oddychając. Obrażeni na cały
świat, mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami.
—
Uzdrowiłem cię – wycedził iluzjonista, przerywając ciszę. Był
tak blisko Sif, że dziewczyna poczuła na sobie jego zimny oddech.
Nie wiadomo, do czego to powiedział. W jego głosie
nie dało się już wyczuć, czy mówił to ze złością, czy z żalem do samego
siebie...
— Dziękuję
bardzo – odparła dziewczyna, również przez zaciśnięte zęby.
— W
czas...
— Słucham?
– roześmiała się. – To chyba był twój obowiązek, nie sądzisz? Skoro mnie...
— Obowiązek?
– powtórzył ze zdziwieniem, przerywając.
—
Tak! Skoro mnie pokiereszowałeś i to w dodatku, jak
twierdziłeś, „niecelowo”, to tym bardziej powinieneś mi to jakoś
zadośćuczynić...
— Sif...
—
Nie przerywaj mi, nie skończyłam jeszcze! Przeprosiłeś, dobrze
– miło mi niezmiernie. Ale słowami niczego nigdy nie naprawisz.
— Sif...
Gestem go
uciszyła.
—
I dlatego – podjęła – nie masz prawa do obrażania się za to,
że mnie uzdrowiłeś. Zrobiłeś to z własnej woli i teraz żałujesz? Trudno. Nie
wiem, czy zauważyłeś, ale w takim wypadku zaprzeczasz...
— Sif! –
ponownie jej przerwał.
Tym razem jednak nie pozwolił jej na podjęcie wywodu
po raz kolejny. Rzucił się na nią, by zasłonić ją własnym ciałem – przed tym,
co nadciągało... co zbliżało się nieuchronnie. Obrócił się błyskawicznie wokół
własnej osi – jak mgnienie oka, zamieniając się w rozmazaną smugę barw – i
wykorzystując siłę obrotu, cisnął przed siebie sztyletami, ukrytymi w
rozmaitych kieszeniach. Najpierw jednym, wychodząc z piruetu. A potem drugim,
robiąc ładny wypad i rzucając ostrzem – płasko, przez zgięcie łokcia.
Obydwa noże wbiły się idealnie w cel...
Loki patrzył, jak obrzydliwe monstrum robi jeszcze
parę kroków – było w biegu, więc śmiercionośny cios nie zdołał zatrzymać
impulsu nerwowego. W końcu jednak potwór przewrócił się na ziemię i przesunął
po niej, jak po lodzie, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Zatrzymał się tuż
przed stopami Lokiego.
Iluzjonista wyrwał sztylety z oczu potwora, po czym
wytarł ostrza o jego cielsko.
— Pajęczak
– stwierdził. – Dosyć... sporej wielkości.
Faktycznie, to dziwaczne skrzyżowanie pająka ze
skorpionem małe nie było – cholerny mutant rozmiarami przypominał młodego
olifanta, a jego wygląd... Na krew Sigurda, wygląd to-to miało iście paskudny!
Gigantyczny odwłok, zwężający się i zawijający, niczym ogon u skorpiona,
zakończony ostrzem, plującym jadem. Drobna głowa, bardziej przypominająca
pajęczą, wyglądała tu zatem komicznie, ale tylko na pierwszy rzut oka – gdy się
zauważało rozmiary żuwaczki i cztery pary krwistoczerwonych, pustych ślepi,
natychmiast porzucało się pierwotną myśl. Efektu dopełniały cztery pary nóg, ni
to pajęczych, ni to skorpionich – grubych, włochatych, obrzydliwych...
—
Ocaliłeś mi życie... – odezwała się Sif, oniemiała.
Loki prychnął lekceważąco.
—
Czy w takim razie jesteśmy teraz kwita? – spytał jej suchym
głosem.
Splotła ręce na piersi, oburzona
jego bezczelnością.
—
Tak. Jesteśmy kwita – warknęła.
Iluzjonista nie pokwapił się o żaden komentarz. Stał
tak, nad cielskiem pająka, wpatrując się w jego czerwone oczy z taką
intensywnością, jakby ów potwora znała odpowiedzi na najbardziej zagadkowe
pytania ludzkości.
— Możemy
iść dalej? – spytała Sif, z niepokojem spoglądając na bestię.
W pewnym momencie odniosła wrażenie, że jedna z nóg
pajęczaka lekko drgnęła... Ale to tylko wrażenie. Prawda?
— Rusz
się, Iluzjonisto... – ponaglała go. Jej instynkt wyraźnie sygnalizował, że
należy spieprzać z tego pustkowia, jak najdalej od bestii.
Iluzjonista się jednak nie ruszył. Kucnął tuż przed
łbem mutanta. Wyglądał tak, jakby szukał rozwiązania jakiejś zagadki albo
czekał, aż objawi mu się przed oczami coś, czego nie dostrzegł wcześniej. Miał
bowiem dziwne przeczucia...
— Mogę wiedzieć, co robisz? – niecierpliwiła się
Sif. – Nie... co MY tu robimy? Coś mi mówi, że powinniśmy stąd spadać, i to
natychmiast!
Loki zmrużył oczy, wpijając wzrok w ślepia potwora.
—
Uspokój się, kobieto... – mruknął. Usłyszawszy jej pełne
niezadowolenia westchnięcie, obrócił głowę w jej stronę. Od razu dostrzegł u
niej niepokój. – Sif. Nic nam nie grozi. Rozumiesz? – powiedział łagodniejszym
głosem.
W tym
samym momencie martwa bestia poruszyła się.
Dziewczyna okazała się być szybsza od Lokiego. W
sekundę dobyła miecza i z furią rzuciła się na potwora. Uniosła claymore wysoko
nad głowę i...
Zatrzymała się. Uderzyła w jakąś niewidzialną
barierę i zatrzymała się.
— Co do
cholery?!
Rozwścieczona i przerażona zaczęła ciąć mieczem
powietrze, za każdym razem trafiając w półprzezroczystą tarczę.
—
Sif, której części mojej wypowiedzi nie zrozumiałaś? Uspokój
się. Natychmiast. Jeszcze tego brakuje, żebyś mi tą wykałaczką płaszcz pocięła…
Wojowniczka dopiero teraz zorientowała się, że
magiczna bariera była dziełem Lokiego. Spojrzała na niego buńczucznie,
sugerując mu tym samym, że najprawdopodobniej on będzie jej następnym atakiem.
Kiedy jednak zobaczyła, co Loki kombinuje, to mina jej zrzedła...
Mistrz magii wyciągnął swój ulubiony sztylet, po czym
przeciął nim sobie rękę, w poprzek nadgarstka. Skrzywił się lekko, ale nawet
nie jęknął. Wielokrotnie trenował to zaklęcie, gdy uczył się u swojego mistrza
z Alfheimu. Widok jego własnej krwi już nie robił na nim tak dużego wrażenia...
W Alfheimie nie raz odnosił znacznie gorsze rany.
Wyciągnął przed siebie rękę tak, jakby chciał
pogłaskać pajęczaka po głowie. Zatrzymał ją jednak tuż nad jego skórą i
poczekał, aż krew spłynie na cielsko potwora. Nie lubił ciąć na nadgarstkach,
bo potem dłużej mu się goiło. W innej sytuacji ciąłby w innym miejscu, gdyby
nie to, że na dłoniach wciąż nosił bandaże.
Zaczął szeptać zaklęcie. Właściwa intonacja i wymowa
były niezmiernie ważne... Pamiętał, jak swego czasu w Alfheimie zdarzało mu się
mylić – za pomyłki płacił jednak surową karę, bo obrażenia, jakie podówczas
odnosił, niekiedy leczył nawet dwa tygodnie.
Sif z najszczerszym zaskoczeniem i obrzydzeniem
patrzyła, jak miejsca, na które skapała krew Lokiego, rozbłyskają zielenią. Nie
miała pojęcia, co było celem iluzjonisty. Co chciał osiągnąć.
W końcu Loki wykonał jakiś osobliwy gest dłonią i
nagle, w jednej sekundzie, cała zielona aura zgasła. Sif zauważyła też, że
czerwień w oczach pająka zaczęła ciemnieć. W pewnym momencie jego ślepia
całkowicie wypełniła nieprzenikniona czerń.
Mistrz magii uśmiechnął się złośliwie. Wstał,
prostując się, po czym zaczął sobie owijać nadgarstek resztkami bandaża, jakie
wyciągnął z kieszeni spodni. Zachowywał się zupełnie normalnie. Tak, jakby
nigdy nic się nie stało.
— Iluzjonisto?
– Sif przestąpiła z nogi na nogę. – Zabiłeś go?
Loki skończył wiązanie ślicznej kokardki na środku
ręki. Popatrzył na Sif... W jego oczach zalśnił jakiś dziwny błysk, od którego
dziewczynie zjeżyły się włoski na karku. Uśmiechnął się szeroko –
najpaskudniej, jak tylko potrafił.
— Nie zabiłem go... – Pokręcił głową, dla
zaznaczenia swoich słów. – Zrobiłem coś znacznie, znacznie lepszego.
Nie spuścił z niej wzroku szaleńca ani na moment,
gdy ziemia zadrżała. Nie poruszył się ani o krok, gdy Sif zaczęła się cofać, a
przerażenie ogarnęło ją w całości. Nie przestawał się uśmiechać, gdy oczy
bestii zapaliły się zielonym światłem...
— Na święty miecz Tyra! – pisnęła dziewczyna.
Na twarzy Lokiego pojawiła się radość. Stał się
najszczęśliwszą istotą we Wszechświecie – w momencie, w którym odwrócił się...
Martwa
bestia podniosła się z ziemi.
Loki podszedł do niej i pogłaskał ją po grubej,
obrzydliwie wyglądającej nodze. Obrócił się, by popatrzeć na Sif. Wybuchł
śmiechem na widok jej przerażenia.
— Co ty zrobiłeś?! – wydarła się dziewczyna. – I...
jak?! Po co...? Na co ci to... to paskudztwo?!
Rozbawiony iluzjonista udał, że
zasłania pająkowi kanały słuchowe.
—
Ciszej, bo się jeszcze obrazi.
Sif tylko kręciła głową. Nie mogła w to uwierzyć.
Loki zniewolił jakiegoś potwora i uczynił go zależnym od siebie...
— Do
czego ci on potrzebny?
Iluzjonista z
tą swoją irytującą, wrodzoną nonszalancją wsparł się o nogę pajęczaka.
— Nawet
nie wiesz, jak bardzo mi się on przyda... Nawet sobie nie wyobrażasz.
Cóż, każdy lubi jakieś zwierzątka. Jedni psy, inni
koty, niektórzy hodują ptaki, a zdarzają się i tacy, którzy dają schronienie
gryzoniom. Loki natomiast był całkowicie zafascynowany tym mutantem –
obrzydliwie wyglądającym skrzyżowaniem pająka ze skorpionem. Niemalże z
czułością pogłaskał go po włochatej głowie...
—
Vivian... – wyszeptał, z uśmiechem na twarzy.
Potwór
poruszył łbem, tak jakby dotyk magika faktycznie przypadł mu do gustu.
— Co
powiedziałeś, Iluzjonisto? Nadałeś imię... temu mutantowi? – spytała Sif z
coraz bardziej narastającym niedowierzaniem.
Popatrzył
na nią z szerokim uśmiechem na twarzy. Infantylna radość zdawała się wręcz z
niego emanować.
— Vivian
– powtórzył.
Sif pobladła, gdy uderzyła w nią cała prawda o tym,
czego Loki przed chwilą dokonał.
— Czy mi
się tylko wydaje – upewniła się – czy „vivian” znaczy...
— Ożywiony
– dopowiedział ten, którego nie bez powodu zwano Potężnym.
--------------------------------------------------------------
Hej, hej, hej!
Jak obiecałam, rozdział dodaję dzisiaj - w ramach wspaniałego święta, jakim są Walentynki!Ugh, nienawidzę walentynek..Z tej też okazji życzę Wam wszystkiego dobrego w życiu uczuciowym oraz dużo, dużo miłości! :D
XoxoA.
Nie wiem, jak Ty to robisz ale każdy Twój rozdział jest perfekcyjny!!!
OdpowiedzUsuńMasz przeogromny dar, tym bardziej, że tK potrafisz przedstawić Lokiego. Najbardziej mi się u Ciebie podoba to, że nigdy nie wiadomo co się zaraz wydarzy, a jednocześnie nic nie jesg naciągane. Wszystko jest jjak najbardziej naturalne. Każde zachowanie bohaterów, ich słowa.
SkladamCi pokłony uwielbienia i czekam na ciąg dalszy :)
Pozdrawiam,
Viv
To fakt, Lokiego zazdrościmy Ci wszystkie. :D To naprawdę wielka sztuka tak dobrze go przedstawić. jestem pełna podziwu, nie tylko dla dialogów, ale przede wszystkim opisów jego zachowania, gestów. Wszystko zlewa się w jedną całość i daje nam obraz takiego Lokiego, jakiego uwielbiam. Dzięki Ci za to, dzięki Ci za niego... ;) Boski! xD
OdpowiedzUsuńRozdział szalenie mi się podobał, jak każdy zresztą i pewnie piałabym tu bez końca, chwaląc Cię za Twój talent i w ogóle, ale jestem chora ( ehh, znowu ;( ) i nie potrafię się dobrze wysłowić. Wierz mi jednak, że zawsze przy Twoim opowiadaniu odrywam się od tej smętnej rzeczywistości i przenoszę się tam, gdzie nasz Kłamca ^^. Super!
Dużo weny, pozdrawiam.
hahah....rozwaliłaś system. Loki momentami odnosi rany, dostaje wciery i to nie małe i nie raz czy dwa jest o włos o utratę życia, a zawsze wychodzi z tego cało, ma więcej szczescia niż rozumu i to, nie powiem...dobrze dla niego.
OdpowiedzUsuńLady Sif kroczy przy jego boku niczym oswojony doberman czy inna groźna rasa i broni go, nawet gdy nie do końca rozumie jego działania, choć zdaje się, ze rozumie go doskonale, to i tak to są tylko przebłyski tego, co jest prawdą.
Momentami szokujesz, sprawiasz, że czytelnik nie wie na czym stoi by zaraz ukazać obraz słodkiego Lokiego, boga do rany przyłóż, który chętny jest zbawić świat...ah... Wspaniale się czytało
pozdro!
Haha zgadzam się ze wszystkim co zostało już napisane. Moje przedmówczynie mają stuprocentową rację :D Czasami naprawdę nie wiadomo, czego można spodziewać się po Lokim i po Tobie i chyba właśnie to jest najlepsze w tym opowiadaniu :) Naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Każdy następny rozdział jest coraz lepszy. Podziwiam Twój talent, bo rzadko ma się do czynienia z tak uzdolnionymi osobami na blogach. Mówiłam już, że Twój Loki jest najlepszy? Pewnie tak, ale powtórzę to po raz kolejny. Ze wszystkich opowiadań jakie czytałam, ten Loki jest najprawdziwszy, najbardziej podobny do tego wykreowanego w uniwersum Marvela. Gratuluje, bo naprawdę nie mam pojęcia, jak ty to robisz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ana