Wszystkie Odcienie Zieleni to opowiadanie o Lokim - nordyckim bogu kłamstw. Powstaje ono w oparciu o mitologię nordycką i serię filmów Marvela. Jest to historia własna. Po więcej info zapraszam do zakładki "o blogu".
Status: trwające
Gatunek: fantasy/fanfiction

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 8

KŁAMCA KŁAMCY NIE OKŁAMIE


 Las Vegas
Budynek był w totalnej ruinie. Na ulicy nie było przejścia, a wszędzie na placu stały karetki pogotowia, wozy policyjne i tajemnicze, czarne samochody, których właściciele skrzętnie ukrywali swoje nazwiska. Choć i tak wszyscy zgromadzeni przed Bellagio (tuż za prowizorycznym ogrodzeniem z taśmy policyjnej i nie wchodzący na teren kasyna jedynie w strachu przed spałowaniem) doskonale wiedzieli, że „czarne samochody” należą do Departamentu Obrony.
Policjanci z trudem panowali nad sytuacją, nieudolnie uspokajając rozwydrzony tłum, domagający się zobaczenia swoich rodzin i usłyszenia wszelkich informacji. Agenci nie bez wstydu chowali się wewnątrz samochodów, by nie zostać obrzuconymi wyzwiskami za to, że nie chcą zdradzić żadnych tajemnic na temat zajść wewnątrz Bellagio. Karetki krążyły z zatrważającą prędkością, przywożąc lekarzy, odwożąc rannych... Strażacy ciągle pracowali, próbując uwolnić jak najwięcej osób spod stert gruzów, jakie teraz tworzyło kasyno.
Wtem wokół rozległ się świst... Długi i przeciągły, niczym odgłos spadającego meteorytu.
    Cicho! – ktoś zawołał.
    Słuchajcie! – dołączył się inny głos.
W przeciągu paru sekund wszyscy umilkli, nasłuchując. Zaczęli rozglądać się wokół siebie, szukając źródła dźwięku...
    Tam! Patrzcie!
Wszystkie oczy zwróciły się w jedną stronę: na niebie widać bowiem było rozmazany, pędzący z nadzwyczajną prędkością kształt, który zatoczył koło het nad głowami gapiów, by po chwili...
Wylądować.
Z hukiem uderzył o asfalt, z którego natychmiast wzbiła się chmura kurzy i pyłów. Na drodze wokół niego powstały głębokie zarysowania, gdy nawierzchnia pokruszyła się i rozsypała. Po chwili chmura zaczęła opadać i ukazał się wszystkim, wywołując jeszcze większą wrzawę – tym razem jednak pełną radości i zachwytu. Klęczał na jednym kolanie, wspierając się na ręce, ściskającej znajomo wyglądający z daleka przedmiot... Oczy miał zamknięte, gdy czekał, aż pyły z powrotem osiądą na ziemi. Drugą ręką poprawił rozmierzwione podmuchem wiatru włosy... Powoli uchylił powieki i podniósł się z klęczek – zaczął się rozglądać wokół siebie, równocześnie otrzepując strój z kurzu. Posłał gapiom rozbrajający uśmiech...
    Czy pan to...? – usłyszał za sobą.
Odwrócił się i ujrzał przeciętnie wyglądającego policjanta, niczym nie wyróżniającego się z tłumu jemu podobnych. Stróż prawa, zaskoczony, cofnął się o krok na widok przybysza – był to potężnej postury mężczyzna, który prawdopodobnie potrafiłby skręcić kark takiemu policjantowi, jak on, jedną ręką. Dobrotliwy uśmiech na jego twarzy świadczył jednak o czymś zupełnie innym.
    Och, proszę o wybaczenie... – odezwał się miękkim, niskim głosem. – Nie przedstawiłem się wcześniej?
    Wolę się po prostu upewnić, po ostatnich wydarzeniach... – zająknął się policjant.
    Rozumiem – odparł, uśmiechając się.
Skłonił się lekko, przykładając pięść do serca. Wedle ich zwyczaju.
— Thor Odinson, prawowity następca tronu Asgardu i Dziewięciu Światów, książę Wszechświata, pan burz i piorunów – we własnej osobie.
Przez krótki moment policjant rozważał, czy uczynić podobny gest, jak Thor, zaraz jednak odrzucił od siebie ten pomysł.
    Ja w sumie... ja tylko miałem pana zaprowadzić, panie... Thor? Odinson? Wasza Książęca Mość?
    Wystarczy Thor.
Powoli ruszyli między rozstawionymi samochodami w stronę miejsca najbardziej oddalonego od tłumu i zgiełku. Stała tam czarna furgonetka i, a jakże, kilku nieprzyjemnie wyglądających jegomości, w czarnych garniturach i czarnych okularach. Wszyscy wyglądali tak samo.
Na otwartej klapie pojazdu siedział roztrzęsiony człowieczek, pewnie jeden z pracowników kasyna – na jego piersi wciąż była przypięta zdarta, popękana złota tabliczka z jego niewyraźnie napisanym imieniem. Obok niego przycupnął poważnie wyglądający mężczyzna w smokingu – próbował zapalić cygaro, ale za każdym razem jakaś kobieta wyjmowała mu je z ust, tłumacząc, że „lepiej, by w tym stanie sobie odmówił”. On jednak za każdym razem wzruszał ramionami. I za każdym razem wyciągał kolejną fajkę. Był nadnaturalnie spokojny, można by rzec: nonszalancki. Stereotypowy bogacz, który z pozoru nie wyglądał jakoś nadzwyczajnie, ale... Jego oczy, na Boga, oczy ów człowieka może i miały kolor piwny – trudno było to jednak stwierdzić, były one bowiem zasnute jakąś dziwną białawą mgiełką, poprzecinaną złotymi żyłkami. Gromowładny nie mógł od niego oderwać wzroku... od tych oczu, których przerażający wygląd przyprawiał o dreszcze.
    Thor? Z Asgardu? – z rozmyślań wyrwał go głos jednego z mężczyzn.
Spojrzał na niego z krzywym uśmiechem na twarzy i niepewnie uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń.
    Nazywam się Mark Spencer, kieruję tutaj oddziałem Departamentu Obrony.
    To pana prawdziwe nazwisko?
Spencer uśmiechnął się w odpowiedzi.
    A jak uważacie, panie Odinson? – Roześmiał się. – Dla pana jestem Mark.
    Dobrze. A ja Thor. Po prostu Thor.
Człowiek podający się za Marka rozłożył ręce na boki.
    Wezwaliśmy cię tutaj jako przedstawiciela Avengers. Jak widzisz, Thor, ostatnio miały tutaj miejsce dosyć przykre wypadki... – Zatoczył ręką koło, wskazując ruiny Bellagio.
    Wnioskuję, że to nie był wyciek gazu?
    Ha, ha... bardzo dobrze wnioskujesz. – Oparł ręce na biodrach. – Ten tutaj – wskazał gościa od cygara – zarzeka się, że wie, KTO to zrobił. A ten drugi – pokazał na pracownika – cały się trzęsie, lekarze nie potrafią mu pomóc, a zapytany o cokolwiek, odpowiada monosylabami, trudnymi do rozszyfrowania... Obydwaj siedzieli przy jednym stole w sali pokerowej. Nasi specjaliści twierdzą, że obydwaj mogą coś wiedzieć i zaiste otrzymane od nich informacje pokrywałyby się ze sobą. Gdyby tylko chcieli powiedzieć coś sensownego...
Zaciekawiony Thor podszedł do tego drugiego. Na plakietce na piersi miał napisane drukowanymi, schludnymi literami: Bob.
    Witaj... Bob – zagadnął go As.
Chłopak zadrżał i spojrzał na niego z przerażeniem. Zaczął strzelać oczami na wszystkie strony, byle tylko nie patrzeć na Thora.
— Ru... – odezwał się tak cicho, że gromowładny musiał się zbliżyć. – tiltz... kin... – Zaczął powtarzać ciąg sylab w kółko, a Thor słuchał go tak długo, aż zapamiętał.
Powrócił do Marka Spencera i splótł ręce na piersi.
    I co? – zapytał go Mark.
    Ten ciąg sylab układa się w dobrze mi znane imię...
    Och, doprawdy? – Rzucił gniewne spojrzenie w stronę dwójki swoich ludzi, którzy nagle dziwnie się zaczerwienili... pewnie to oni odpowiadali za zbadanie słów Boba i nawet im przez myśl nie przeszło, że mogły być one imieniem. Mark przeniósł wzrok z powrotem na Thora. – Co to za imię?
    Rumpelstiltskin. Bob je jednak nieprawidłowo wymawia, stąd mogła wynikać wasza pomyłka.
    Rumpeltskin? – Zaśmiał się Mark, drwiąco. – Jak ten potwór z bajki?
    Potwór? – Zarówno Mark jak i Thor drgnęli na dźwięk głosu gościa od cygara. Pykał fajkę, wypuszczając szare kłęby dymu z ust. – To... to nie potwór... To mistrz. Wielki. I potężny...
Zaległa cisza, którą po chwili przerwał Spencer.
    Sam widzisz... – jęknął ze śmiechem. – Ci dwaj twierdzą, że sprawcą był Pan-Wielki-i-Potężny. Nie wykluczamy u nich problemów ze zdrowiem umysłowym, ale też nie zaprzeczamy ich słowom... Jones – wskazał gościa od cygara; – opisuje tego gościa, jako maszkarę skrytą pod czarną peleryną. Biadoli, że ograła go w kartach. – Spojrzał na Thora z kpiną. – Bob natomiast był dealerem stołu pokerowego, przy którym siedział Jones oraz, według Jonesa, ten Rumpe... Rumpi... Rumple... Ach, nieważne. Gdzie Jones, tam i jego przyjaciel. Rozumiesz?
Thor pokiwał głową w zamyśleniu.
    Jaka w tym wszystkim moja rola?
    Cóż... – Mark podrapał się po głowie z frasunkiem. – W różnych częściach świata zdarzało się w ostatnim czasie wiele podobnych ataków, można by je więc powiązać z tym... Rumpampim. Ten tutaj, w Bellagio, jest jednak najgorszy z nich wszystkich. Thor, ta istota nie pochodzi z naszego świata. Nie mamy z nią praktycznie szans... Ech, gdyby ktoś tylko potrafiłby nam to wszystko wyjaśnić... Może udałoby nam się odkryć, co jest kolejnym celem ataku tego... Rumple’a.
Gość z cygarem od dłuższej chwili spokojnie przyglądał się gromowładnemu. Nagle jednak złote żyłki w jego oczach jakoś dziwnie rozbłysły i wtem wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił – od spokojnego, przez wykrzywiony bólem, po zacięty i przepełniony jadem. Mężczyzna z gracją zeskoczył z klapy furgonetki, po czym podszedł do Thora i Marka, uśmiechając się z pewnością siebie.
— JA potrafię to wyjaśnić – oznajmił. – Nazywam się Osborn earl Jones – przedstawił się, a w jego przerażających oczach zalśnił niebezpieczny, drapieżny błysk, który przyprawił Thora o dreszcze.
Osborn nie wyciągnął jednak ręki na powitanie, tylko ponownie zaciągnął się cygarem, po czym dmuchnął Asowi dymem w twarz, śmiejąc się na widok jego nagłego kaszlu.
— Bo widzicie, drodzy panowie... – kontynuował. – Wydaje mi się, że wiem wszystko na temat Rumpelstiltskina.



Drzwi zatrzasnęły się cicho, gdy Sif weszła do środka prywatnej kwatery, jaką dzieliła z Wojowniczą Trójką. Siedzieli przy stole, na którym stała paląca się lekko lampka naftowa. Jak zwykle, grali w karty. I jak zwykle, Hogun wygrywał.
— Och... spójrzcie... – mruknął Wan, wykładając jedną ze swoich kart z chytrym uśmiechem na twarzy. – Czyżbym znowu...
W tym samym momencie Volstagg uderzył pięścią o stół tak mocno, że aż lampka się zatrzęsła. Rzucił swoją talią o blat, po czym poderwał się z miejsca. Spoglądał na Hoguna złowrogo, z góry.
    O-szu-ku-jesz – wycedził.
Hogun skrzywił się. Nerwowo poprawił nastroszone piórko czapli, jakie wetknął sobie we włosy. Właśnie to piórko JUŻ nie należało do Volstagga. I chyba było ostatnią rzeczą, jaką miał, bo... wszystko pozostałe przegrał.
    A może po prostu mam szczęście w kartach?
Fandral westchnął tylko, odkładając swoje karty na stół.
— Ech, gry karciane... Ileż z nimi problemów! Zakładam, że nawet Midgardianie nie mają aż tak poważnych sporów...
Sif roześmiała się. To zawsze wyglądało tak samo. Zawsze.
    A ja zakładam, że te Midgardianów wyglądają nawet bardziej poważnie...
Cała trójka odwróciła się, by na nią spojrzeć. Na ich twarzach zalśniły uśmiechy radości.
    Sif! – zawołał Fandral. – Gdzie tyle czasu byłaś?
Musiałam założyć Lokiemu opatrunki, pomyślała. Tak, bo Loki żyje. I nie jest tchórzem, jak to perfidnie myśleliście. Jest bohaterem. Szkoda tylko, że gdybyście o tym usłyszeli, to nie uwierzylibyście...
    Myślałam nad... ostatnimi wydarzeniami... – skłamała, po czym dosiadła się do przyjaciół.
Uwierzyli. Uwierzyli, a kłamstwo jakoś dziwnie gładko wypłynęło jej z ust... Bez najmniejszego trudu okłamała swoich jedynych przyjaciół. Z przestrachem stwierdziła, że chyba za dużo czasu zaczęła spędzać w towarzystwie Lokiego... Miał na nią zdecydowanie zły wpływ.
    Właśnie... chyba musimy o tym porozmawiać – odezwał się Hogun.
Volstagg stał jeszcze przez chwilę nad nim, patrząc na niego złowrogo, w końcu jednak również usiadł. Pokiwał głową.
— Na tym statku dzieje się coś niedobrego – odezwał się. – Wszystko zaczęło się od tego, że Loki zorganizował tę wyprawę... tak nagle. Bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi.
    O, tak... – zgodził się Hogun. – Ja myślę, że on od początku wiedział o tym wszystkim.
    Skąd ta pewność? – zapytał Fandral.
    No, wiesz... weźmy na ten przykład choćby to, że w normalnej sytuacji powierzyłby stery komuś innemu.
    To Loki. Leniwy, zadufany w sobie, arogancki Loki, który w życiu nie marnowałby własnego, cennego czasu na sen, by sterować Skidbladnirem przez całą noc, jeżeli ktoś inny mógłby go wyręczyć – zaznaczył Volstagg. – Chyba, żeby się czegoś bał... – dodał ciszej.
    W sumie... – Fandral zamyślił się, palcami lewej ręki bębnił o stół. – Praktycznie też przez całą podróż wydawał się być jakiś... inny. Jakby czegoś wypatrywał, oczekiwał.
    A co, jeżeli to on zaplanował cały ten atak? – zawołał z przerażeniem Hogun. – Wszyscy wiemy, że tyle miejsc, ile on zwiedził, zliczyć się nie da... a co dopiero osób, które zna! On ma kontakty w każdym zakątku świata!
    Chyba jedynie wrogów ma więcej... – mruknął Fandral. – Ale to akurat działa na naszą korzyść.
    Co nie zmienia faktu, że zostaliśmy zaatakowani! – warknął poirytowany nagle Hogun. – Ile procent pewności możemy mieć, że to nie dzieło Lokiego? Co, jeżeli to ON wszystko zorganizował?
    E, tam... – Volstagg machnął ręką. – Wtedy nie pozwoliłby sobą tak sponiewierać.
    Bynajmniej – powiedział ostro Hogun – dzieje się coś dziwnego i chyba jedynie Loki wie, co dokładnie...
Na moment zaległa między nimi cisza.
    A ty, Lady Sif? – zagadnął ją Volstagg. – Co o tym wszystkim sądzisz?
Poruszyła się niepewnie na krześle.
— Nie wiem... – mruknęła. – Ten dzień naprawdę mnie wymęczył i nie jestem teraz w stanie analizować psychiki Lokiego. Dobrze wiecie, że dokonanie tego graniczy z cudem... – Wzruszyła ramionami. – Nie tacy próbowali...
Wojownicy roześmiali się cicho.
    A gdzie on tak właściwie teraz jest? – rzucił Hogun, a to pytanie zawisło między nimi.
Każdy z Wojowniczej Trójki zaczął myśleć, kiedy ostatni raz widział iluzjonistę... Poszlaki ich poszukiwań kończyły się jednak w tym momencie, w którym magik został zaatakowany przez potwora.
    A ty, Sif, będąc tam na górze, nie widziałaś go gdzieś? – zapytał Volstagg.
Dziewczyna przełknęła ślinę. Na ułamek sekundy uciekła wzrokiem... Zaledwie ułamek sekundy, którego nikt, ale to nikt nie powinien zauważyć. Tak krótki odcinek czasu, że nikt nie powinien zwrócić na to uwagi.
Jedynie Fandral przyglądał się w jej skupieniu, gdy powoli pokręciła przecząco głową.
— Gdziekolwiek by nie był – mruknął blondyn, wciąż nie spuszczając z niej wzroku – mam wielką nadzieję, że smaży się w Nastrondzie.
Wojowniczka popatrzyła na Fandrala, a ich spojrzenia się skrzyżowały... W sposobie, w jaki na nią patrzył było coś, co przyprawiało ją o dreszcze. Coś niepokojącego. Coś, co kazało jej myśleć, że on już wie... Od jak dawna się domyślał? Dziewczyna wzdrygnęła się, niezauważalnie dla nikogo. Fandral wiedział.
Wiedział, że Sif kłamie.



    Kunnostus. Lääkitä – wyszeptał zaklęcie.
Był już wprawiony w magii i tylko dlatego odruchowo używał jej niewerbalnie. Zawsze jednak całe jego ciało przechodził przyjemny dreszcz, gdy miał chwilkę czasu i rzucał jakieś zaklęcie słownie... Gdy mógł posmakować na języku brzmienia magicznych zaklęć. Gdy mógł odczuć całym sobą tę niezwykłą moc.
Zaraz po przebudzeniu się równo ze wschodem słońca, zbadał poziom swojej magicznej mocy, doznając przy tym przykrej niespodzianki. Nawet po odpoczynku nie zregenerowała się całkowicie, więc teraz, gdy już odwinął zakrwawione bandaże z dłoni, by zmienić opatrunki i spróbował się uzdrowić, zaklęcie podziałało tylko w niewielkim stopniu.
    Cholera... – zaklął.
Chwycił rolkę bandaży i odciął sztyletem spory kawałek. Dosyć nieudolnie zawiązywał sobie opatrunki na dłoniach, przeklinając się w duchu, że nie wychodzi mu to tak idealnie, jak Sif. Nie dowartościował się nawet naiwnym wmawianiem sobie, że nie może przecież równać się swoimi umiejętnościami z wojowniczką, bo ta przeszła kursy podstawowe dla medyków. Nie wiedział w ogóle, czemu o niej myśli. Klnąc jak szewc, zastanawiał się równocześnie, dlaczego w ogóle porównuje samego siebie do przyjaciółki? I czemu, do ciężkiej cholery, nazwał ją „przyjaciółką”? Nie przyjaźnimy się przecież... – pomyślał, zgrzytając zębami ze złości. W końcu jednak, po wielu zmaganiach, udało mu się jako-tako zawiązać bandaże na poranionej skórze – właśnie z cierpkim uśmiechem na twarzy robił sobie śliczną kokardkę na środku dłoni, gdy nagle...
Poczuł na karku znajomy dotyk chłodu. Zimno stali...
Tak bardzo skupił się na sobie, że zupełnie nie zauważył zmiany w otaczającym go środowisku. Nie zwrócił uwagi na skradających się w jego stronę wojownikach... ani na odgłosie wysuwanej z pochwy szpady, jakiej zwykł używać Fandral. I teraz stali tu wszyscy, cała wspaniała czwórka, tuż za jego plecami...
Co go tak rozkojarzyło...?
— Proszę, proszę... – usłyszał głos blondyna. – Loki z Jotunheimu. Wiesz, miałeś rację, gdy mówiłeś, że nigdy nie zrozumiem twojego toku myślenia...
Na twarz iluzjonisty wpełznął paskudnie złośliwy uśmieszek. Siedział na ziemi, mieli więc nad nim przewagę... ale tylko w walce fizycznej. Uniósł lewą rękę tak, by móc położyć dłoń na szpadzie, przyłożonej do jego karku. Wyzwolił z siebie niewielkie pokłady magii, po czym przejechał palcami wzdłuż całego ostrza – aż do rękojeści – równocześnie powoli podnosząc się z ziemi i obracając.
Fandral z rosnącym przerażeniem patrzył, jak jego ukochana szpada, jego jedyna i odwieczna miłość, pod wpływem dotyku Lokiego zamienia się... w proch. Chciał się cofnąć, uciec od tego potwora – coś go jednak trzymało w miejscu. Dopiero, gdy magiczne palce iluzjonisty dotarły do rękojeści szpady i ta również rozsypała się na małe, czarno-szare grudki, Fandral odskoczył jak poparzony.
Loki tylko na to czekał. Odwrócił się gwałtownie, a w jego dłoni zmaterializowała się szpada Fandrala.
    Jak... – jęknął blondyn.
Mistrz magii w odpowiedzi obdarzył go uroczym uśmiechem, sugerującym, że Fandral i tak by tego nie zrozumiał. Przeniósł wzrok na pozostałych, a radość na jego twarzy natychmiast zgasła, ustępując przerażającej, złowrogiej powadze. Tak, jak się spodziewał, przybyła cała czwórka. Zaczął w nich celować ze szpady, przesuwając ją powoli od jednego wojownika do drugiego i z powrotem...
— Ojej... – powiedział cichym, rozbawionym głosem. – Czyżbyście byli odrobinę... zaskoczeni?
Z kajuty zaczęli wypełzać niektórzy rozbudzeni wojownicy, którzy na widok zaistniałego zamieszania, zatrzymywali się parę metrów dalej i w ciszy obserwowali rozwój wypadków.
— Dziwisz się? – wysyczała Sif. – Przez cały czas myśleliśmy, że nie żyjesz... a tu taka przykra niespodzianka. – Skrzywiła się w pełnym obrzydzenia grymasie.
Twarz Lokiego pozostała niezmieniona – w duchu jednak kraśniał od podziwu wobec dziewczyny i szybko czynionych przez nią postępów... Wobec tego, z jaką łatwością przychodziło jej kłamać.
    No to was zmartwię: w życiu się tak dobrze nie czułem, jak teraz – odpyskował.
Fandral zazgrzytał zębami.
    Przestań pieprzyć... – warknął. – Chcemy wiedzieć, co się tu, u licha, dzieje.
    Historia się tworzy, mości Fandralu – odparł Loki, rozkładając szeroko ręce.
Volstagg wyszarpnął zza pasa swój topór. Iluzjonista zauważył, że ostrze tej broni było całe we krwi... Zmrużył oczy, próbując wymyślić, co też mogło się wydarzyć....
— Może ujmę to inaczej – odezwał się Volstagg. – Albo powiesz nam prawdę, albo... – na moment się zamyślił, co tylko spotęgowało rozbawienie Lokiego.
Brodacz szybko rozejrzał się, szukając pomocy wśród przyjaciół – ci jednak patrzyli na niego bezradnie.
    Albo co? – prychnął zniecierpliwiony iluzjonista. – Znowu zaszyjecie mi usta, jak kiedyś? A może urwiecie język? Jak kiedyś. Oba rozwiązania były przecież genialne, bo ja narządy mowy z łatwością odzyskałem za pomocą magii, a wy i tak niczego się nie dowiedzieliście, więc...
    Dość – w tym momencie przerwał jego wywód Hogun. – Już dość, Loki. Powiesz nam prawdę po dobroci albo pozwolę wszystkim wojownikom, jacy ostali się na pokładzie, rozerwać cię na strzępy.
    Coś to da? – zaśmiał się mistrz magii, choć w duchu poczuł lekki niepokój.
    Ależ tak... Bo widzisz, ci wojownicy będą ci urywać wszystkie członki, kawałek po kawałku, za każdym razem zostawiając jednak głowę i jedną rękę, byś mógł się odbudowywać – w kółko i w kółko. Nie dopuścimy do tego, żebyś się wykrwawił. Będziesz cierpiał tak długo, póki nie powiesz nam prawdy – powiedział Hogun tak zimnym głosem, że jego przyjaciół aż ciarki przeszły.
Wszelka radość, jaka jeszcze chwilę temu tliła się w Lokim, nagle zgasła, gdy zrozumiał, że tym razem Hogun jest śmiertelnie poważny. Rozejrzał się w popłochu, widząc otaczający ich tabun wojowników – w oczach każdego lśnił gniew i żądza zemsty. Oj, czegoś takiego Loki nie przewidział... Zaczął się powoli cofać, starając się zachować pozory nonszalancji i obojętności.
    Ho, ho... Ciemna strona Hoguna – wychrypiał z uśmiechem na twarzy.
Ku jego zaskoczeniu Volstagg i Fandral szybko podchwycili zabawę towarzysza. Czy naprawdę aż tak bardzo wszyscy życzyli iluzjoniście śmierci?
    Powiedz prawdę, Loki... – odezwał się Fandral. – Po dobroci – w jego oczach błysnęła jakaś dziwna niechęć do rozlewu krwi, coś jakby... obrzydzenie?
Mistrz magii zacisnął wargi tak mocno, że utworzyły długą, cienką linię. Niektórzy wojownicy zaczęli się zbliżać w jego kierunku... Fandral jeszcze chwilę czekał, czy Loki odpowie, zanim się odezwał:
— Trudno. – Wzruszył ramionami, udając nonszalancję. – Róbcie dokładnie tak, jak mówił Hogun – rzucił do wahających się wojowników. – To rozkaz – wycedził i już po chwili sam dołączył do zbierającej się zgrai.
Napastnicy szybko odzyskali rezon i żwawo ruszyli na Lokiego. Na ten widok już naprawdę zrzedła mu mina.
Pierwszy zaatakował z lewej – iluzjonista odruchowo wyciągnął rękę i odepchnął atakującego podmuchem mocy. Kolejny rzucił się na Lokiego od tyłu... magik w ostatniej chwili się odwrócił i skrzyżował ostrze szpady z mieczem napastnika. Równocześnie jakichś trzech doskoczyło z drugiej strony, chwytając iluzjonistę za rękę i rozciągając ją na maksymalną długość... jeden z nich wyciągnął miecz i przymierzył się do ciosu... Magik pobladł. W oczach każdego z tych wojowników czyhała chęć mordu i przelewu krwi – jego krwi.
Rozejrzał się po zgromadzonych... gdzieś z tyłu dostrzegł Sif. Dziewczyna była przerażona, ręce przykładała do ust, jakby miało jej to w czymś pomóc. Popatrzył na nią pytająco, gdy równocześnie pozbawiono go broni. Ona, również go dostrzegłszy, energicznie pokiwała głową. Loki odetchnął z ulgą.
— Dobrze! – wrzasnął, odpychając od siebie wojowników, gwałtownym szarpnięciem. – Wszystko wam powiem, niedojdy...
Z teatralnym grymasem obrzydzenia na twarzy przedarł się przez tłum napastników, wychodząc przed nich wszystkich. Całkowicie zdegustowany otrzepał swój płaszcz, po czym poprawił palcami rozczochraną fryzurę. Zmierzył zgromadzonych władczym wzrokiem, pod naciskiem którego każdy z wojowników samoistnie uginał się i kulił w przerażeniu...
— Powinniście się wstydzić za to, czego próbowaliście dokonać... – zaczął przemawiać zimnym, złowrogim głosem, który natychmiast ostudził buntownicze nastroje załogi. – To zbrodnia, za którą ja powinienem was ukarać. Wiecie, że mogę to zrobić jednym skinięciem dłoni... dać sygnał Heimdallowi? – skłamał. Ze swoją standardową, stoicką nonszalancją przyjrzał się swoim paznokciom. – Co powinienem teraz zrobić, jak uważacie?
Jego krytyczne spojrzenie przewędrowało po twarzach wszystkich wojowników. W ich oczach krył się faktyczny wstyd, niekiedy żal, częściej złość i niedowierzanie... Dłuższą chwilę przyjrzał się stojącej na uboczu Sif, która ocierała łzy z twarzy, niezauważalnie dla nikogo... Albo raczej dla „prawie nikogo”. Na ten widok Loki poczuł w sercu ukłucie jakiegoś dziwnego uczucia... Żalu? Litości? Współczucia? Nie wiedział, co to było... nie znał tego typu uczuć. Westchnął głęboko i ciężko.
— Znajcie moją łaskawość. Daruję wam wszystkim życia, jako że... – urwał na moment i oblizał spierzchnięte od zdenerwowania usta, szukając odpowiednich słów w pamięci. – Jako że jestem wam winien prawdę.
Wszyscy, bez wyjątków, spojrzeli na Lokiego z autentycznym zaskoczeniem wymalowanym na twarzach. Z bezgraniczną ufnością uwierzyli iluzjoniście, gdy ten obrzydliwie kłamał, że może wszystkich zabić jednym skinieniem dłoni. Nie było w tym więc nic dziwnego, gdy ponownie bez żadnych zwątpień zaufali magikowi, że powie im on prawdę.
Loki odetchnął kilka razy, mając nadzieję, że żadnemu ze zgromadzonych nie wróci do głowy ten głupi pomysł rozrywania go na strzępy. Przejechał wzrokiem po wszystkich wojownikach, czekając aż skupią się na jego osobie całkowicie.
— W przeddzień naszej podróży – zaczął cichym głosem – przybyli do mnie Huginn i Muninn z wieściami. Dostaliśmy od twierdzy Utgard pisemną prośbę o wsparciu zbrojnym na terenach Jotunheimu... Niby nic dziwnego, prawda? A jednak... w liście Hyrrokkin napisała, że kraina Olbrzymów została zaatakowana przez Draugrów, Nieumarłych – powiedział. – Czyli istoty, których nie da się zabić... – dodał, zniżając ton głosu jeszcze bardziej.
Na moment zaległa cisza, którą zaraz przerwał wybuch głosów pełnych sprzeciwu i niedowierzania. W końcu jednak wszyscy posłusznie się uspokoili, a przed tłum wystąpił jeden z wojowników. Spojrzał na Lokiego oskarżycielsko.
    Po kolei... – wychrypiał. – Dlaczego nic nam nie powiedziałeś?
    Nie chciałem wzbudzać paniki – padła natychmiast odpowiedź.
Ponowna cisza.
    Od jak dawna wiesz o... Nieumarłych?
To pytanie zbiło Lokiego z tropu. Zacisnął usta, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Cóż, załoga wybrała sobie naprawdę sprytnego przedstawiciela na mówcę.
— Odkąd Odyn zniknął – odparł iluzjonista, decydując się na powiedzenie nie-pełnej prawdy. – Draugrowie należą do armii jego porywacza.
Przedstawiciel wojowników pokiwał głową na znak, że rozumie.
    Kim jest osoba, która go porwała?
    Nazywa się Yggra – na moment Loki urwał, potarł kark w zdenerwowaniu. – Jest on bardzo potężny i właściwie... więcej o nim nic nie wiem.
Kolejne skinięcie.
    Uprzedzając następne pytanie: – kontynuował iluzjonista – walczyłem z Yggrą, gdy próbowałem ocalić Odyna... niestety, nie udało mi się i w ten właśnie sposób przejąłem tron. – Spojrzał na swojego rozmówcę z dziką pewnością siebie w oczach, ręce splótł na plecach. Stał w lekkim rozkroku. – Oto cała prawda – powiedział, przechylając głowę, a na jego twarzy wykwitł uroczy uśmiech.
Przez dłuższą chwilę obydwaj mierzyli się wzrokiem – jeden oceniał drugiego, ze wzajemnością. Wojownik stojący na czele załogi zmrużył oczy.
    Kłamiesz, Panie – oznajmił Lokiemu.
Do tej pory na każde słowo magika reagował z aprobatą, ale w życiu by nie uwierzył w to, że iluzjonista przejął tron po ojcu, gdy zawiódł, próbując go uratować. Na statku ponownie rozpętało się piekło. Uśmiech zniknął z twarzy mistrza kłamstw, gdy do jego uszu zaczęły docierać niektóre rzeczy, wypowiadane przez buntowników...
    To kłamca! – krzyczeli.
    Nie wierzcie mu!
    Zabił Odyna! – ktoś zawołał.
    Dalej, wymierzcie mu karę! – inny głos.
Po chwili jednak znacznie wyraźniejsze stały się rytmiczne wołania:
    Zabić go! Zabić go!
Ech – pomyślał Loki – żeby to pierwszy raz próbowali... Starał się dodać sobie otuchy bagatelizującymi całe zamieszanie myślami, podświadomie jednak wiedział, że jego sytuacja znów wygląda fatalnie. Wtem rozległy się czyjeś krzyki, które z trudem przebijały się nad wrzaskami rozognionego tłumu... Niektórzy jednak zaczęli milknąć i wtedy wreszcie Loki usłyszał ten znajomy głos, który przyprawił go o niemiłe, nie zwiastujące nic dobrego dreszcze...
    On nie kłamie! – krzyknęła Sif.
W końcu tłum umilkł całkowicie i teraz dziewczyna skupiła na sobie uwagę załogi. Jej pierś wyraźnie falowała pod wpływem ciężkiego oddechu, jaki z trudem próbowała złapać. Rozpuszczone włosy leciały jej do oczu, ale nie przejmowała się tym... Wpatrywała się w Lokiego, czekając na jego niemą odpowiedź. Czekając na zachętę. Czekając na zaaprobowanie tego, co chciała zrobić... On jednak nawet nie drgnął.
    A ty skąd to niby wiesz? – spytał jej Fandral, wyraźnie zły, patrząc to na Sif, to na Lokiego.
Wszystkie trybiki w głowie wojowniczki pracowały na najwyższych obrotach. Spuściła wzrok na moment, a gdy znów podniosła oczy i popatrzyła na iluzjonistę, jej spojrzenie wyrażało nieme błaganie. Wyraźnie widziała, jak magik zaciska zęby, jak napinają się wszystkie mięśnie na jego twarzy i ostrożnie, niemalże niezauważalnie kręci głową przecząco.
Nie rób tego, Sif  - myślał mistrz kłamstw. Ani mi się waż! Czy ty wiesz, co się wtedy stanie? Wiesz, co wywołasz? Nie daruję ci tego! Cholera... cholera! cholera!
Wojowniczka doskonale wiedziała, na co się godzi. Co ją czeka. Zdawała sobie sprawę z tego wszystkiego, ale równocześnie zrozumiała, że... nie może bezczynnie stać i patrzeć, jak Loki jest maltretowany i wykańczany przez poruszonych do buntu wojowników.
Popatrzyła w jego oczy przepraszająco i odetchnęła głęboko, nim zdobyła się na odpowiedź... Trudno. Nic jej już nie obchodzi. Będzie, co będzie.
    Wiem to... – odpowiedziała, zamykając na dłuższą chwilę oczy.
Loki wstrzymał oddech z napięcia. Po jego czole spłynęła kropelka potu, gdy zdał sobie sprawę z tego, że zaraz wszyscy odkryją jedną z jego najgorszych ostatnich tajemnic... Dowiedzą się, że od dawna współpracuje z Sif, że rozmawiał z nią o najgłębiej skrywanych przez niego myślach. Zaraz Sif powie tym wszystkim wojownikom, że od dłuższego czasu Loki okłamuje poddanych, by, wspólnie z dziewczyną, dążyć do spełnienia jego własnych celów. Wolał nawet nie myśleć, jak bardzo wojownicy go za to znienawidzą... Ani w jaki sposób zaczną myśleć o Sif, gdy zrozumieją, że wielbiona przez nich dziewczyna brała w tym wszystkim udział, że zdradziła swoich przyjaciół...
Gdy wojowniczka uniosła powieki, wszyscy się w nią wpatrywali wyczekująco. Jej odpowiedź jednak przekroczyła nawet najśmielsze oczekiwania Lokiego...
— Wiem to – podjęła – ponieważ byłam świadkiem tego zdarzenia – skłamała gładko. – Byłam wtedy przy Lokim.
Mistrz magii z cichym sykiem wypuścił powietrze z ust. Po raz kolejny został tego dnia zaskoczony, ale czegoś takiego...
Czegoś takiego to się kompletnie nie spodziewał! 


---------------------------------------------------------
Wiecie, jak to się mówi... ciąg dalszy nastąpi! ]:)
Wreszcie dostałam naprawiony komputer i, tak jak obiecałam, dodaję nowy rozdział. Osobiście jestem z niego zadowolona, choć wydaje mi się odrobinkę za długi... Ale opinie pozostawiam Wam. Mam nadzieję, że ten cholerny komputer nie rozwali się znowu (bo z tymi partaczami z serwisu to nigdy nic nie wiadomo) i kolejny rozdział dodam już planowo, w sobotę za dwa tygodnie.Na koniec pytanie dla Was: jak sądzicie, w jaki sposób Loki wybrnie z zaistniałej sytuacji? Co według Was powinien zrobić?
Pozdrawiam i do zobaczenia wkrótceAl.

3 komentarze:

  1. hah! Lady Sif podała rekę Kłamcy, niebywałe jak to ułożyłaś. dziewczyna kłamie gładko, z pewnym przemyśleniem, nie pakuje Lokiego w wielkie kłopoty, a swym działaniem może zdobyć jego zaufanie, to byłoby coś! Gdyby tylko Loki zaczął jej w pełni ufać, Sif mogłaby się do niego zbliżyć bardziej i poznać jego myśli, cele i sposób i powody działania... Jednym słowy, mogłaby dowiedzieć się wszystkiego.
    Hmmm... ciekawi mnie więc jak teraz rozegra Loki, czy rzeczywiście skorzysta z kłamstwa dziewczyny, weźmie pomoc jaką mu ofiarowano, co mogłoby poprowadzić do tego, że wojownicy w okół będą patrzeć na niego już nieco nie przez pryzmat jego kłamstw, a tego, co będzie aprobowała Lady Sif, która jest wśród wojowników poważana.
    A może Loki odrzuci jej pomoc i pograzy się bardziej, lub co dziwniejsze zrobi to by myśleli, ze chce ochraniać dziewczynę by nie wpadła w tarapaty, efekt mógłby być taki sam jak wczesniej, albo znów byłby oceniany po pozorach.
    Co by się nie działo nikt w pełni nie zaufa Lokiemu...xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy rozdział :) W bardzo ciekawy sposób rozbudowujesz całą historię i przez to tak świetnie się to czyta. Każdy rozdział jest zaskakujący i inny. Postacie przez ciebie kreowane są rozbudowane i dobrze opisane, nawet wojowie już nie są tacy tępi. Widzę postępy :D
    Dzisiaj nie będę się rozpisywać. Wolę poczekać na kolejny rozdział, niż gdybać nad tym jak to się wszystko potoczy. Tak więc muszę jakoś wytrzymać ten tydzień :)
    Pozdrawiam i życzę weny :)
    Ana

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj, Alleko :)
    Pragnę Cię poinformować, że zostałaś nominowana do LBA :)
    Więcej informacji znajdziesz tutaj:
    http://ciemna-aleja.blogspot.com/

    Wybacz, że to nie komentarz, ale rozdział czytałam dość dawno i już trochę wypadłam z rytmu. Ale pamiętam, że był cudowny ^^
    Pozdrawiam,
    Viv

    OdpowiedzUsuń

Język urzędowy: staroskandynawski.
Mile widziany alfabet runiczny :)

» «