KŁAMCA
KŁAMCY NIE OKŁAMIE
Las Vegas
Budynek był w totalnej ruinie. Na ulicy nie było
przejścia, a wszędzie na placu stały karetki pogotowia, wozy policyjne i
tajemnicze, czarne samochody, których właściciele skrzętnie ukrywali swoje
nazwiska. Choć i tak wszyscy zgromadzeni przed Bellagio (tuż za prowizorycznym
ogrodzeniem z taśmy policyjnej i nie wchodzący na teren kasyna jedynie w
strachu przed spałowaniem) doskonale wiedzieli, że „czarne samochody” należą do
Departamentu Obrony.
Policjanci z
trudem panowali nad sytuacją, nieudolnie uspokajając rozwydrzony tłum,
domagający się zobaczenia swoich rodzin i usłyszenia wszelkich informacji.
Agenci nie bez wstydu chowali się wewnątrz samochodów, by nie zostać
obrzuconymi wyzwiskami za to, że nie chcą zdradzić żadnych tajemnic na temat
zajść wewnątrz Bellagio. Karetki krążyły z zatrważającą prędkością, przywożąc
lekarzy, odwożąc rannych... Strażacy ciągle pracowali, próbując uwolnić jak
najwięcej osób spod stert gruzów, jakie teraz tworzyło kasyno.
Wtem wokół rozległ
się świst... Długi i przeciągły, niczym odgłos spadającego meteorytu.
— Cicho!
– ktoś zawołał.
— Słuchajcie!
– dołączył się inny głos.
W przeciągu paru sekund wszyscy umilkli,
nasłuchując. Zaczęli rozglądać się wokół siebie, szukając źródła dźwięku...
— Tam!
Patrzcie!
Wszystkie oczy zwróciły się w jedną stronę: na
niebie widać bowiem było rozmazany, pędzący z nadzwyczajną prędkością kształt,
który zatoczył koło het nad głowami gapiów, by po chwili...
Wylądować.
Z hukiem
uderzył o asfalt, z którego natychmiast wzbiła się chmura kurzy i pyłów. Na
drodze wokół niego powstały głębokie zarysowania, gdy nawierzchnia pokruszyła
się i rozsypała. Po chwili chmura zaczęła opadać i ukazał się wszystkim,
wywołując jeszcze większą wrzawę – tym razem jednak pełną radości i zachwytu.
Klęczał na jednym kolanie, wspierając się na ręce, ściskającej znajomo
wyglądający z daleka przedmiot... Oczy miał zamknięte, gdy czekał, aż pyły z
powrotem osiądą na ziemi. Drugą ręką poprawił rozmierzwione podmuchem wiatru
włosy... Powoli uchylił powieki i podniósł się z klęczek – zaczął się rozglądać
wokół siebie, równocześnie otrzepując strój z kurzu. Posłał gapiom rozbrajający
uśmiech...
— Czy
pan to...? – usłyszał za sobą.
Odwrócił się i ujrzał przeciętnie wyglądającego
policjanta, niczym nie wyróżniającego się z tłumu jemu podobnych. Stróż prawa,
zaskoczony, cofnął się o krok na widok przybysza – był to potężnej postury
mężczyzna, który prawdopodobnie potrafiłby skręcić kark takiemu policjantowi,
jak on, jedną ręką. Dobrotliwy uśmiech na jego twarzy świadczył jednak o czymś
zupełnie innym.
— Och,
proszę o wybaczenie... – odezwał się miękkim, niskim głosem. – Nie
przedstawiłem się wcześniej?
— Wolę
się po prostu upewnić, po ostatnich wydarzeniach... – zająknął się policjant.
— Rozumiem
– odparł, uśmiechając się.
Skłonił się
lekko, przykładając pięść do serca. Wedle ich zwyczaju.
— Thor Odinson, prawowity następca tronu Asgardu i
Dziewięciu Światów, książę Wszechświata, pan burz i piorunów – we własnej
osobie.
Przez krótki
moment policjant rozważał, czy uczynić podobny gest, jak Thor, zaraz jednak
odrzucił od siebie ten pomysł.
— Ja w
sumie... ja tylko miałem pana zaprowadzić, panie... Thor? Odinson? Wasza
Książęca Mość?
— Wystarczy
Thor.
Powoli ruszyli między rozstawionymi samochodami w
stronę miejsca najbardziej oddalonego od tłumu i zgiełku. Stała tam czarna
furgonetka i, a jakże, kilku nieprzyjemnie wyglądających jegomości, w czarnych
garniturach i czarnych okularach. Wszyscy wyglądali tak samo.
Na otwartej klapie pojazdu siedział roztrzęsiony
człowieczek, pewnie jeden z pracowników kasyna – na jego piersi wciąż była
przypięta zdarta, popękana złota tabliczka z jego niewyraźnie napisanym
imieniem. Obok niego przycupnął poważnie wyglądający mężczyzna w smokingu –
próbował zapalić cygaro, ale za każdym razem jakaś kobieta wyjmowała mu je z
ust, tłumacząc, że „lepiej, by w tym stanie sobie odmówił”. On jednak za każdym
razem wzruszał ramionami. I za każdym razem wyciągał kolejną fajkę. Był
nadnaturalnie spokojny, można by rzec: nonszalancki. Stereotypowy bogacz, który
z pozoru nie wyglądał jakoś nadzwyczajnie, ale... Jego oczy, na Boga, oczy ów
człowieka może i miały kolor piwny – trudno było to jednak stwierdzić, były one
bowiem zasnute jakąś dziwną białawą mgiełką, poprzecinaną złotymi żyłkami.
Gromowładny nie mógł od niego oderwać wzroku... od tych oczu, których
przerażający wygląd przyprawiał o dreszcze.
— Thor?
Z Asgardu? – z rozmyślań wyrwał go głos jednego z mężczyzn.
Spojrzał na niego z krzywym uśmiechem na twarzy i
niepewnie uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń.
— Nazywam
się Mark Spencer, kieruję tutaj oddziałem Departamentu Obrony.
— To
pana prawdziwe nazwisko?
Spencer
uśmiechnął się w odpowiedzi.
— A jak
uważacie, panie Odinson? – Roześmiał się. – Dla pana jestem Mark.
— Dobrze.
A ja Thor. Po prostu Thor.
Człowiek
podający się za Marka rozłożył ręce na boki.
— Wezwaliśmy
cię tutaj jako przedstawiciela Avengers. Jak widzisz, Thor, ostatnio miały
tutaj miejsce dosyć przykre wypadki... – Zatoczył ręką koło, wskazując ruiny
Bellagio.
— Wnioskuję,
że to nie był wyciek gazu?
— Ha,
ha... bardzo dobrze wnioskujesz. – Oparł ręce na biodrach. – Ten tutaj –
wskazał gościa od cygara – zarzeka się, że wie, KTO to zrobił. A ten drugi –
pokazał na pracownika – cały się trzęsie, lekarze nie potrafią mu pomóc, a
zapytany o cokolwiek, odpowiada monosylabami, trudnymi do rozszyfrowania...
Obydwaj siedzieli przy jednym stole w sali pokerowej. Nasi specjaliści
twierdzą, że obydwaj mogą coś wiedzieć i zaiste otrzymane od nich informacje
pokrywałyby się ze sobą. Gdyby tylko chcieli powiedzieć coś sensownego...
Zaciekawiony Thor podszedł do tego drugiego. Na
plakietce na piersi miał napisane drukowanymi, schludnymi literami: Bob.
— Witaj...
Bob – zagadnął go As.
Chłopak zadrżał i spojrzał na niego z przerażeniem.
Zaczął strzelać oczami na wszystkie strony, byle tylko nie patrzeć na Thora.
— Ru... –
odezwał się tak cicho, że gromowładny musiał się zbliżyć. – tiltz... kin... –
Zaczął powtarzać ciąg sylab w kółko, a Thor słuchał go tak długo, aż
zapamiętał.
Powrócił do
Marka Spencera i splótł ręce na piersi.
— I co?
– zapytał go Mark.
— Ten
ciąg sylab układa się w dobrze mi znane imię...
— Och,
doprawdy? – Rzucił gniewne spojrzenie w stronę dwójki swoich ludzi, którzy
nagle dziwnie się zaczerwienili... pewnie to oni odpowiadali za zbadanie słów
Boba i nawet im przez myśl nie przeszło, że mogły być one imieniem. Mark
przeniósł wzrok z powrotem na Thora. – Co to za imię?
— Rumpelstiltskin.
Bob je jednak nieprawidłowo wymawia, stąd mogła wynikać wasza pomyłka.
— Rumpeltskin?
– Zaśmiał się Mark, drwiąco. – Jak ten potwór z bajki?
— Potwór?
– Zarówno Mark jak i Thor drgnęli na dźwięk głosu gościa od cygara. Pykał
fajkę, wypuszczając szare kłęby dymu z ust. – To... to nie potwór... To mistrz.
Wielki. I potężny...
Zaległa cisza,
którą po chwili przerwał Spencer.
— Sam
widzisz... – jęknął ze śmiechem. – Ci dwaj twierdzą, że sprawcą był
Pan-Wielki-i-Potężny. Nie wykluczamy u nich problemów ze zdrowiem umysłowym,
ale też nie zaprzeczamy ich słowom... Jones – wskazał gościa od cygara; –
opisuje tego gościa, jako maszkarę skrytą pod czarną peleryną. Biadoli, że
ograła go w kartach. – Spojrzał na Thora z kpiną. – Bob natomiast był dealerem
stołu pokerowego, przy którym siedział Jones oraz, według Jonesa, ten Rumpe...
Rumpi... Rumple... Ach, nieważne. Gdzie Jones, tam i jego przyjaciel.
Rozumiesz?
Thor pokiwał
głową w zamyśleniu.
— Jaka w
tym wszystkim moja rola?
— Cóż...
– Mark podrapał się po głowie z frasunkiem. – W różnych częściach świata
zdarzało się w ostatnim czasie wiele podobnych ataków, można by je więc powiązać
z tym... Rumpampim. Ten tutaj, w Bellagio, jest jednak najgorszy z nich
wszystkich. Thor, ta istota nie pochodzi z naszego świata. Nie mamy z nią
praktycznie szans... Ech, gdyby ktoś tylko potrafiłby nam to wszystko
wyjaśnić... Może udałoby nam się odkryć, co jest kolejnym celem ataku tego...
Rumple’a.
Gość z cygarem od dłuższej chwili spokojnie
przyglądał się gromowładnemu. Nagle jednak złote żyłki w jego oczach jakoś
dziwnie rozbłysły i wtem wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił – od
spokojnego, przez wykrzywiony bólem, po zacięty i przepełniony jadem. Mężczyzna
z gracją zeskoczył z klapy furgonetki, po czym podszedł do Thora i Marka,
uśmiechając się z pewnością siebie.
— JA potrafię to wyjaśnić – oznajmił. – Nazywam się
Osborn earl Jones – przedstawił się, a w jego przerażających oczach zalśnił
niebezpieczny, drapieżny błysk, który przyprawił Thora o dreszcze.
Osborn nie
wyciągnął jednak ręki na powitanie, tylko ponownie zaciągnął się cygarem, po
czym dmuchnął Asowi dymem w twarz, śmiejąc się na widok jego nagłego kaszlu.
— Bo widzicie,
drodzy panowie... – kontynuował. – Wydaje mi się, że wiem wszystko na temat
Rumpelstiltskina.
Drzwi zatrzasnęły się cicho, gdy Sif weszła do
środka prywatnej kwatery, jaką dzieliła z Wojowniczą Trójką. Siedzieli przy
stole, na którym stała paląca się lekko lampka naftowa. Jak zwykle, grali w
karty. I jak zwykle, Hogun wygrywał.
— Och...
spójrzcie... – mruknął Wan, wykładając jedną ze swoich kart z chytrym uśmiechem
na twarzy. – Czyżbym znowu...
W tym samym
momencie Volstagg uderzył pięścią o stół tak mocno, że aż lampka się zatrzęsła.
Rzucił swoją talią o blat, po czym poderwał się z miejsca. Spoglądał na Hoguna
złowrogo, z góry.
— O-szu-ku-jesz
– wycedził.
Hogun skrzywił się. Nerwowo poprawił nastroszone piórko
czapli, jakie wetknął sobie we włosy. Właśnie to piórko JUŻ nie należało do
Volstagga. I chyba było ostatnią rzeczą, jaką miał, bo... wszystko pozostałe
przegrał.
— A może
po prostu mam szczęście w kartach?
Fandral
westchnął tylko, odkładając swoje karty na stół.
— Ech, gry karciane... Ileż z nimi problemów!
Zakładam, że nawet Midgardianie nie mają aż tak poważnych sporów...
Sif roześmiała
się. To zawsze wyglądało tak samo. Zawsze.
— A ja
zakładam, że te Midgardianów wyglądają nawet bardziej poważnie...
Cała trójka
odwróciła się, by na nią spojrzeć. Na ich twarzach zalśniły uśmiechy radości.
— Sif! –
zawołał Fandral. – Gdzie tyle czasu byłaś?
Musiałam założyć Lokiemu opatrunki, pomyślała. Tak,
bo Loki żyje. I nie jest tchórzem, jak to perfidnie myśleliście. Jest
bohaterem. Szkoda tylko, że gdybyście o tym usłyszeli, to nie
uwierzylibyście...
— Myślałam
nad... ostatnimi wydarzeniami... – skłamała, po czym dosiadła się do
przyjaciół.
Uwierzyli. Uwierzyli, a kłamstwo jakoś dziwnie
gładko wypłynęło jej z ust... Bez najmniejszego trudu okłamała swoich jedynych
przyjaciół. Z przestrachem stwierdziła, że chyba za dużo czasu zaczęła spędzać
w towarzystwie Lokiego... Miał na nią zdecydowanie zły wpływ.
— Właśnie...
chyba musimy o tym porozmawiać – odezwał się Hogun.
Volstagg stał jeszcze przez chwilę nad nim, patrząc
na niego złowrogo, w końcu jednak również usiadł. Pokiwał głową.
— Na tym statku dzieje się coś niedobrego – odezwał
się. – Wszystko zaczęło się od tego, że Loki zorganizował tę wyprawę... tak
nagle. Bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi.
—
O, tak... – zgodził się Hogun. – Ja myślę, że on od początku
wiedział o tym wszystkim.
— Skąd
ta pewność? – zapytał Fandral.
—
No, wiesz... weźmy na ten przykład choćby to, że w normalnej
sytuacji powierzyłby stery komuś innemu.
—
To Loki. Leniwy, zadufany w sobie, arogancki Loki, który w
życiu nie marnowałby własnego, cennego czasu na sen, by sterować Skidbladnirem
przez całą noc, jeżeli ktoś inny mógłby go wyręczyć – zaznaczył Volstagg. –
Chyba, żeby się czegoś bał... – dodał ciszej.
—
W sumie... – Fandral zamyślił się, palcami lewej ręki bębnił o
stół. – Praktycznie też przez całą podróż wydawał się być jakiś... inny. Jakby
czegoś wypatrywał, oczekiwał.
—
A co, jeżeli to on zaplanował cały ten atak? – zawołał z
przerażeniem Hogun. – Wszyscy wiemy, że tyle miejsc, ile on zwiedził, zliczyć
się nie da... a co dopiero osób, które zna! On ma kontakty w każdym zakątku
świata!
—
Chyba jedynie wrogów ma więcej... – mruknął Fandral. – Ale to
akurat działa na naszą korzyść.
—
Co nie zmienia faktu, że zostaliśmy zaatakowani! – warknął
poirytowany nagle Hogun. – Ile procent pewności możemy mieć, że to nie dzieło
Lokiego? Co, jeżeli to ON wszystko zorganizował?
—
E, tam... – Volstagg machnął ręką. – Wtedy nie pozwoliłby sobą
tak sponiewierać.
—
Bynajmniej – powiedział ostro Hogun – dzieje się coś dziwnego
i chyba jedynie Loki wie, co dokładnie...
Na moment
zaległa między nimi cisza.
— A ty,
Lady Sif? – zagadnął ją Volstagg. – Co o tym wszystkim sądzisz?
Poruszyła
się niepewnie na krześle.
— Nie wiem... – mruknęła. – Ten dzień naprawdę mnie
wymęczył i nie jestem teraz w stanie analizować psychiki Lokiego. Dobrze
wiecie, że dokonanie tego graniczy z cudem... – Wzruszyła ramionami. – Nie tacy
próbowali...
Wojownicy roześmiali się cicho.
— A
gdzie on tak właściwie teraz jest? – rzucił Hogun, a to pytanie zawisło między
nimi.
Każdy z Wojowniczej Trójki zaczął myśleć, kiedy
ostatni raz widział iluzjonistę... Poszlaki ich poszukiwań kończyły się jednak
w tym momencie, w którym magik został zaatakowany przez potwora.
— A ty,
Sif, będąc tam na górze, nie widziałaś go gdzieś? – zapytał Volstagg.
Dziewczyna przełknęła ślinę. Na ułamek sekundy
uciekła wzrokiem... Zaledwie ułamek sekundy, którego nikt, ale to nikt nie
powinien zauważyć. Tak krótki odcinek czasu, że nikt nie powinien zwrócić na to
uwagi.
Jedynie Fandral przyglądał się w jej skupieniu, gdy
powoli pokręciła przecząco głową.
— Gdziekolwiek by nie był – mruknął blondyn, wciąż
nie spuszczając z niej wzroku – mam wielką nadzieję, że smaży się w
Nastrondzie.
Wojowniczka popatrzyła na Fandrala, a ich spojrzenia
się skrzyżowały... W sposobie, w jaki na nią patrzył było coś, co przyprawiało
ją o dreszcze. Coś niepokojącego. Coś, co kazało jej myśleć, że on już wie...
Od jak dawna się domyślał? Dziewczyna wzdrygnęła się, niezauważalnie dla
nikogo. Fandral wiedział.
Wiedział, że Sif kłamie.
—
Kunnostus. Lääkitä – wyszeptał zaklęcie.
Był już wprawiony w magii i tylko dlatego odruchowo
używał jej niewerbalnie. Zawsze jednak całe jego ciało przechodził przyjemny
dreszcz, gdy miał chwilkę czasu i rzucał jakieś zaklęcie słownie... Gdy mógł
posmakować na języku brzmienia magicznych zaklęć. Gdy mógł odczuć całym sobą tę
niezwykłą moc.
Zaraz po przebudzeniu się równo ze wschodem słońca,
zbadał poziom swojej magicznej mocy, doznając przy tym przykrej niespodzianki.
Nawet po odpoczynku nie zregenerowała się całkowicie, więc teraz, gdy już
odwinął zakrwawione bandaże z dłoni, by zmienić opatrunki i spróbował się
uzdrowić, zaklęcie podziałało tylko w niewielkim stopniu.
— Cholera...
– zaklął.
Chwycił rolkę bandaży i odciął sztyletem spory
kawałek. Dosyć nieudolnie zawiązywał sobie opatrunki na dłoniach, przeklinając
się w duchu, że nie wychodzi mu to tak idealnie, jak Sif. Nie dowartościował
się nawet naiwnym wmawianiem sobie, że nie może przecież równać się swoimi
umiejętnościami z wojowniczką, bo ta przeszła kursy podstawowe dla medyków. Nie
wiedział w ogóle, czemu o niej myśli. Klnąc jak szewc, zastanawiał się
równocześnie, dlaczego w ogóle porównuje samego siebie do przyjaciółki? I
czemu, do ciężkiej cholery, nazwał ją „przyjaciółką”? Nie przyjaźnimy się
przecież... – pomyślał, zgrzytając zębami ze złości. W końcu jednak, po wielu
zmaganiach, udało mu się jako-tako zawiązać bandaże na poranionej skórze –
właśnie z cierpkim uśmiechem na twarzy robił sobie śliczną kokardkę na środku
dłoni, gdy nagle...
Poczuł na karku znajomy dotyk chłodu. Zimno stali...
Tak bardzo skupił się na sobie, że zupełnie nie
zauważył zmiany w otaczającym go środowisku. Nie zwrócił uwagi na skradających
się w jego stronę wojownikach... ani na odgłosie wysuwanej z pochwy szpady,
jakiej zwykł używać Fandral. I teraz stali tu wszyscy, cała wspaniała czwórka,
tuż za jego plecami...
Co go tak rozkojarzyło...?
— Proszę, proszę... – usłyszał głos blondyna. – Loki
z Jotunheimu. Wiesz, miałeś rację, gdy mówiłeś, że nigdy nie zrozumiem twojego
toku myślenia...
Na twarz iluzjonisty wpełznął paskudnie złośliwy
uśmieszek. Siedział na ziemi, mieli więc nad nim przewagę... ale tylko w walce
fizycznej. Uniósł lewą rękę tak, by móc położyć dłoń na szpadzie, przyłożonej
do jego karku. Wyzwolił z siebie niewielkie pokłady magii, po czym przejechał
palcami wzdłuż całego ostrza – aż do rękojeści – równocześnie powoli podnosząc
się z ziemi i obracając.
Fandral z rosnącym przerażeniem patrzył, jak jego
ukochana szpada, jego jedyna i odwieczna miłość, pod wpływem dotyku Lokiego
zamienia się... w proch. Chciał się cofnąć, uciec od tego potwora – coś go
jednak trzymało w miejscu. Dopiero, gdy magiczne palce iluzjonisty dotarły do rękojeści
szpady i ta również rozsypała się na małe, czarno-szare grudki, Fandral
odskoczył jak poparzony.
Loki tylko na to czekał. Odwrócił się gwałtownie, a
w jego dłoni zmaterializowała się szpada Fandrala.
— Jak...
– jęknął blondyn.
Mistrz magii w odpowiedzi obdarzył go uroczym
uśmiechem, sugerującym, że Fandral i tak by tego nie zrozumiał. Przeniósł wzrok
na pozostałych, a radość na jego twarzy natychmiast zgasła, ustępując
przerażającej, złowrogiej powadze. Tak, jak się spodziewał, przybyła cała
czwórka. Zaczął w nich celować ze szpady, przesuwając ją powoli od jednego
wojownika do drugiego i z powrotem...
— Ojej... – powiedział cichym, rozbawionym głosem. –
Czyżbyście byli odrobinę... zaskoczeni?
Z kajuty zaczęli wypełzać niektórzy rozbudzeni
wojownicy, którzy na widok zaistniałego zamieszania, zatrzymywali się parę
metrów dalej i w ciszy obserwowali rozwój wypadków.
— Dziwisz się? – wysyczała Sif. – Przez cały czas
myśleliśmy, że nie żyjesz... a tu taka przykra niespodzianka. – Skrzywiła się w
pełnym obrzydzenia grymasie.
Twarz Lokiego pozostała niezmieniona – w duchu
jednak kraśniał od podziwu wobec dziewczyny i szybko czynionych przez nią
postępów... Wobec tego, z jaką łatwością przychodziło jej kłamać.
— No to
was zmartwię: w życiu się tak dobrze nie czułem, jak teraz – odpyskował.
Fandral
zazgrzytał zębami.
— Przestań
pieprzyć... – warknął. – Chcemy wiedzieć, co się tu, u licha, dzieje.
— Historia
się tworzy, mości Fandralu – odparł Loki, rozkładając szeroko ręce.
Volstagg wyszarpnął zza pasa swój topór. Iluzjonista
zauważył, że ostrze tej broni było całe we krwi... Zmrużył oczy, próbując
wymyślić, co też mogło się wydarzyć....
— Może ujmę to inaczej – odezwał się Volstagg. –
Albo powiesz nam prawdę, albo... – na moment się zamyślił, co tylko spotęgowało
rozbawienie Lokiego.
Brodacz szybko rozejrzał się, szukając pomocy wśród
przyjaciół – ci jednak patrzyli na niego bezradnie.
—
Albo co? – prychnął zniecierpliwiony iluzjonista. – Znowu
zaszyjecie mi usta, jak kiedyś? A może urwiecie język? Jak kiedyś. Oba rozwiązania
były przecież genialne, bo ja narządy mowy z łatwością odzyskałem za pomocą
magii, a wy i tak niczego się nie dowiedzieliście, więc...
—
Dość – w tym momencie przerwał jego wywód Hogun. – Już dość,
Loki. Powiesz nam prawdę po dobroci albo pozwolę wszystkim wojownikom, jacy
ostali się na pokładzie, rozerwać cię na strzępy.
—
Coś to da? – zaśmiał się mistrz magii, choć w duchu poczuł
lekki niepokój.
—
Ależ tak... Bo widzisz, ci wojownicy będą ci urywać wszystkie
członki, kawałek po kawałku, za każdym razem zostawiając jednak głowę i jedną
rękę, byś mógł się odbudowywać – w kółko i w kółko. Nie dopuścimy do tego,
żebyś się wykrwawił. Będziesz cierpiał tak długo, póki nie powiesz nam prawdy –
powiedział Hogun tak zimnym głosem, że jego przyjaciół aż ciarki przeszły.
Wszelka radość, jaka jeszcze chwilę temu tliła się w
Lokim, nagle zgasła, gdy zrozumiał, że tym razem Hogun jest śmiertelnie
poważny. Rozejrzał się w popłochu, widząc otaczający ich tabun wojowników – w
oczach każdego lśnił gniew i żądza zemsty. Oj, czegoś takiego Loki nie
przewidział... Zaczął się powoli cofać, starając się zachować pozory
nonszalancji i obojętności.
— Ho,
ho... Ciemna strona Hoguna – wychrypiał z uśmiechem na twarzy.
Ku jego zaskoczeniu Volstagg i Fandral szybko
podchwycili zabawę towarzysza. Czy naprawdę aż tak bardzo wszyscy życzyli
iluzjoniście śmierci?
—
Powiedz prawdę, Loki... – odezwał się Fandral. – Po dobroci –
w jego oczach błysnęła jakaś dziwna niechęć do rozlewu krwi, coś jakby...
obrzydzenie?
Mistrz magii zacisnął wargi tak mocno, że utworzyły
długą, cienką linię. Niektórzy wojownicy zaczęli się zbliżać w jego kierunku...
Fandral jeszcze chwilę czekał, czy Loki odpowie, zanim się odezwał:
— Trudno. – Wzruszył ramionami, udając nonszalancję.
– Róbcie dokładnie tak, jak mówił Hogun – rzucił do wahających się wojowników.
– To rozkaz – wycedził i już po chwili sam dołączył do zbierającej się zgrai.
Napastnicy szybko odzyskali rezon i żwawo ruszyli na
Lokiego. Na ten widok już naprawdę zrzedła mu mina.
Pierwszy zaatakował z lewej – iluzjonista odruchowo
wyciągnął rękę i odepchnął atakującego podmuchem mocy. Kolejny rzucił się na
Lokiego od tyłu... magik w ostatniej chwili się odwrócił i skrzyżował ostrze
szpady z mieczem napastnika. Równocześnie jakichś trzech doskoczyło z drugiej
strony, chwytając iluzjonistę za rękę i rozciągając ją na maksymalną długość...
jeden z nich wyciągnął miecz i przymierzył się do ciosu... Magik pobladł. W
oczach każdego z tych wojowników czyhała chęć mordu i przelewu krwi – jego
krwi.
Rozejrzał się po zgromadzonych... gdzieś z tyłu
dostrzegł Sif. Dziewczyna była przerażona, ręce przykładała do ust, jakby miało
jej to w czymś pomóc. Popatrzył na nią pytająco, gdy równocześnie pozbawiono go
broni. Ona, również go dostrzegłszy, energicznie pokiwała głową. Loki odetchnął
z ulgą.
— Dobrze! – wrzasnął, odpychając od siebie
wojowników, gwałtownym szarpnięciem. – Wszystko wam powiem, niedojdy...
Z teatralnym grymasem obrzydzenia na twarzy przedarł
się przez tłum napastników, wychodząc przed nich wszystkich. Całkowicie
zdegustowany otrzepał swój płaszcz, po czym poprawił palcami rozczochraną
fryzurę. Zmierzył zgromadzonych władczym wzrokiem, pod naciskiem którego każdy
z wojowników samoistnie uginał się i kulił w przerażeniu...
— Powinniście się wstydzić za to, czego
próbowaliście dokonać... – zaczął przemawiać zimnym, złowrogim głosem, który
natychmiast ostudził buntownicze nastroje załogi. – To zbrodnia, za którą ja
powinienem was ukarać. Wiecie, że mogę to zrobić jednym skinięciem dłoni... dać
sygnał Heimdallowi? – skłamał. Ze swoją standardową, stoicką nonszalancją
przyjrzał się swoim paznokciom. – Co powinienem teraz zrobić, jak uważacie?
Jego krytyczne spojrzenie przewędrowało po twarzach
wszystkich wojowników. W ich oczach krył się faktyczny wstyd, niekiedy żal,
częściej złość i niedowierzanie... Dłuższą chwilę przyjrzał się stojącej na
uboczu Sif, która ocierała łzy z twarzy, niezauważalnie dla nikogo... Albo
raczej dla „prawie nikogo”. Na ten widok Loki poczuł w sercu ukłucie jakiegoś
dziwnego uczucia... Żalu? Litości? Współczucia? Nie wiedział, co to było... nie
znał tego typu uczuć. Westchnął głęboko i ciężko.
— Znajcie moją łaskawość. Daruję wam wszystkim
życia, jako że... – urwał na moment i oblizał spierzchnięte od zdenerwowania
usta, szukając odpowiednich słów w pamięci. – Jako że jestem wam winien prawdę.
Wszyscy, bez wyjątków, spojrzeli na Lokiego z
autentycznym zaskoczeniem wymalowanym na twarzach. Z bezgraniczną ufnością
uwierzyli iluzjoniście, gdy ten obrzydliwie kłamał, że może wszystkich zabić
jednym skinieniem dłoni. Nie było w tym więc nic dziwnego, gdy ponownie bez
żadnych zwątpień zaufali magikowi, że powie im on prawdę.
Loki odetchnął kilka razy, mając nadzieję, że
żadnemu ze zgromadzonych nie wróci do głowy ten głupi pomysł rozrywania go na
strzępy. Przejechał wzrokiem po wszystkich wojownikach, czekając aż skupią się
na jego osobie całkowicie.
— W przeddzień naszej podróży – zaczął cichym głosem
– przybyli do mnie Huginn i Muninn z wieściami. Dostaliśmy od twierdzy Utgard
pisemną prośbę o wsparciu zbrojnym na terenach Jotunheimu... Niby nic dziwnego,
prawda? A jednak... w liście Hyrrokkin napisała, że kraina Olbrzymów została
zaatakowana przez Draugrów, Nieumarłych – powiedział. – Czyli istoty, których
nie da się zabić... – dodał, zniżając ton głosu jeszcze bardziej.
Na moment zaległa cisza, którą zaraz przerwał wybuch
głosów pełnych sprzeciwu i niedowierzania. W końcu jednak wszyscy posłusznie
się uspokoili, a przed tłum wystąpił jeden z wojowników. Spojrzał na Lokiego
oskarżycielsko.
— Po
kolei... – wychrypiał. – Dlaczego nic nam nie powiedziałeś?
— Nie
chciałem wzbudzać paniki – padła natychmiast odpowiedź.
Ponowna
cisza.
— Od jak
dawna wiesz o... Nieumarłych?
To pytanie zbiło Lokiego z tropu. Zacisnął usta,
zastanawiając się, co odpowiedzieć. Cóż, załoga wybrała sobie naprawdę
sprytnego przedstawiciela na mówcę.
— Odkąd Odyn zniknął – odparł iluzjonista, decydując
się na powiedzenie nie-pełnej prawdy. – Draugrowie należą do armii jego
porywacza.
Przedstawiciel wojowników pokiwał głową na znak, że
rozumie.
— Kim
jest osoba, która go porwała?
—
Nazywa się Yggra – na moment Loki urwał, potarł kark w
zdenerwowaniu. – Jest on bardzo potężny i właściwie... więcej o nim nic nie
wiem.
Kolejne
skinięcie.
—
Uprzedzając następne pytanie: – kontynuował iluzjonista –
walczyłem z Yggrą, gdy próbowałem ocalić Odyna... niestety, nie udało mi się i
w ten właśnie sposób przejąłem tron. – Spojrzał na swojego rozmówcę z dziką
pewnością siebie w oczach, ręce splótł na plecach. Stał w lekkim rozkroku. –
Oto cała prawda – powiedział, przechylając głowę, a na jego twarzy wykwitł
uroczy uśmiech.
Przez dłuższą chwilę obydwaj mierzyli się wzrokiem –
jeden oceniał drugiego, ze wzajemnością. Wojownik stojący na czele załogi
zmrużył oczy.
— Kłamiesz,
Panie – oznajmił Lokiemu.
Do tej pory na każde słowo magika reagował z
aprobatą, ale w życiu by nie uwierzył w to, że iluzjonista przejął tron po
ojcu, gdy zawiódł, próbując go uratować. Na statku ponownie rozpętało się
piekło. Uśmiech zniknął z twarzy mistrza kłamstw, gdy do jego uszu zaczęły
docierać niektóre rzeczy, wypowiadane przez buntowników...
— To
kłamca! – krzyczeli.
— Nie
wierzcie mu!
— Zabił
Odyna! – ktoś zawołał.
— Dalej,
wymierzcie mu karę! – inny głos.
Po chwili
jednak znacznie wyraźniejsze stały się rytmiczne wołania:
— Zabić
go! Zabić go!
Ech – pomyślał Loki – żeby to pierwszy raz
próbowali... Starał się dodać sobie otuchy bagatelizującymi całe zamieszanie
myślami, podświadomie jednak wiedział, że jego sytuacja znów wygląda fatalnie.
Wtem rozległy się czyjeś krzyki, które z trudem przebijały się nad wrzaskami
rozognionego tłumu... Niektórzy jednak zaczęli milknąć i wtedy wreszcie Loki
usłyszał ten znajomy głos, który przyprawił go o niemiłe, nie zwiastujące nic
dobrego dreszcze...
— On nie
kłamie! – krzyknęła Sif.
W końcu tłum umilkł całkowicie i teraz dziewczyna
skupiła na sobie uwagę załogi. Jej pierś wyraźnie falowała pod wpływem
ciężkiego oddechu, jaki z trudem próbowała złapać. Rozpuszczone włosy leciały
jej do oczu, ale nie przejmowała się tym... Wpatrywała się w Lokiego, czekając
na jego niemą odpowiedź. Czekając na zachętę. Czekając na zaaprobowanie tego,
co chciała zrobić... On jednak nawet nie drgnął.
—
A ty skąd to niby wiesz? – spytał jej Fandral, wyraźnie zły,
patrząc to na Sif, to na Lokiego.
Wszystkie trybiki w głowie wojowniczki pracowały na
najwyższych obrotach. Spuściła wzrok na moment, a gdy znów podniosła oczy i
popatrzyła na iluzjonistę, jej spojrzenie wyrażało nieme błaganie. Wyraźnie
widziała, jak magik zaciska zęby, jak napinają się wszystkie mięśnie na jego
twarzy i ostrożnie, niemalże niezauważalnie kręci głową przecząco.
Nie rób tego, Sif
- myślał mistrz kłamstw. Ani mi się waż! Czy ty wiesz, co się wtedy
stanie? Wiesz, co wywołasz? Nie daruję ci tego! Cholera... cholera! cholera!
Wojowniczka doskonale wiedziała, na co się godzi. Co
ją czeka. Zdawała sobie sprawę z tego wszystkiego, ale równocześnie zrozumiała,
że... nie może bezczynnie stać i patrzeć, jak Loki jest maltretowany i
wykańczany przez poruszonych do buntu wojowników.
Popatrzyła w jego oczy przepraszająco i odetchnęła
głęboko, nim zdobyła się na odpowiedź... Trudno. Nic jej już nie obchodzi.
Będzie, co będzie.
— Wiem
to... – odpowiedziała, zamykając na dłuższą chwilę oczy.
Loki wstrzymał oddech z napięcia. Po jego czole
spłynęła kropelka potu, gdy zdał sobie sprawę z tego, że zaraz wszyscy odkryją
jedną z jego najgorszych ostatnich tajemnic... Dowiedzą się, że od dawna
współpracuje z Sif, że rozmawiał z nią o najgłębiej skrywanych przez niego
myślach. Zaraz Sif powie tym wszystkim wojownikom, że od dłuższego czasu Loki
okłamuje poddanych, by, wspólnie z dziewczyną, dążyć do spełnienia jego
własnych celów. Wolał nawet nie myśleć, jak bardzo wojownicy go za to
znienawidzą... Ani w jaki sposób zaczną myśleć o Sif, gdy zrozumieją, że
wielbiona przez nich dziewczyna brała w tym wszystkim udział, że zdradziła
swoich przyjaciół...
Gdy wojowniczka uniosła powieki, wszyscy się w nią
wpatrywali wyczekująco. Jej odpowiedź jednak przekroczyła nawet najśmielsze
oczekiwania Lokiego...
— Wiem to – podjęła – ponieważ byłam świadkiem tego
zdarzenia – skłamała gładko. – Byłam wtedy przy Lokim.
Mistrz magii z cichym sykiem wypuścił powietrze z
ust. Po raz kolejny został tego dnia zaskoczony, ale czegoś takiego...
Czegoś takiego to się kompletnie nie spodziewał!
---------------------------------------------------------
Wiecie, jak to się mówi... ciąg dalszy nastąpi! ]:)
Wreszcie dostałam naprawiony komputer i, tak jak obiecałam, dodaję nowy rozdział. Osobiście jestem z niego zadowolona, choć wydaje mi się odrobinkę za długi... Ale opinie pozostawiam Wam. Mam nadzieję, że ten cholerny komputer nie rozwali się znowu (bo z tymi partaczami z serwisu to nigdy nic nie wiadomo) i kolejny rozdział dodam już planowo, w sobotę za dwa tygodnie.Na koniec pytanie dla Was: jak sądzicie, w jaki sposób Loki wybrnie z zaistniałej sytuacji? Co według Was powinien zrobić?
Pozdrawiam i do zobaczenia wkrótceAl.
hah! Lady Sif podała rekę Kłamcy, niebywałe jak to ułożyłaś. dziewczyna kłamie gładko, z pewnym przemyśleniem, nie pakuje Lokiego w wielkie kłopoty, a swym działaniem może zdobyć jego zaufanie, to byłoby coś! Gdyby tylko Loki zaczął jej w pełni ufać, Sif mogłaby się do niego zbliżyć bardziej i poznać jego myśli, cele i sposób i powody działania... Jednym słowy, mogłaby dowiedzieć się wszystkiego.
OdpowiedzUsuńHmmm... ciekawi mnie więc jak teraz rozegra Loki, czy rzeczywiście skorzysta z kłamstwa dziewczyny, weźmie pomoc jaką mu ofiarowano, co mogłoby poprowadzić do tego, że wojownicy w okół będą patrzeć na niego już nieco nie przez pryzmat jego kłamstw, a tego, co będzie aprobowała Lady Sif, która jest wśród wojowników poważana.
A może Loki odrzuci jej pomoc i pograzy się bardziej, lub co dziwniejsze zrobi to by myśleli, ze chce ochraniać dziewczynę by nie wpadła w tarapaty, efekt mógłby być taki sam jak wczesniej, albo znów byłby oceniany po pozorach.
Co by się nie działo nikt w pełni nie zaufa Lokiemu...xD
Ciekawy rozdział :) W bardzo ciekawy sposób rozbudowujesz całą historię i przez to tak świetnie się to czyta. Każdy rozdział jest zaskakujący i inny. Postacie przez ciebie kreowane są rozbudowane i dobrze opisane, nawet wojowie już nie są tacy tępi. Widzę postępy :D
OdpowiedzUsuńDzisiaj nie będę się rozpisywać. Wolę poczekać na kolejny rozdział, niż gdybać nad tym jak to się wszystko potoczy. Tak więc muszę jakoś wytrzymać ten tydzień :)
Pozdrawiam i życzę weny :)
Ana
Witaj, Alleko :)
OdpowiedzUsuńPragnę Cię poinformować, że zostałaś nominowana do LBA :)
Więcej informacji znajdziesz tutaj:
http://ciemna-aleja.blogspot.com/
Wybacz, że to nie komentarz, ale rozdział czytałam dość dawno i już trochę wypadłam z rytmu. Ale pamiętam, że był cudowny ^^
Pozdrawiam,
Viv