ROSJA
Żaden z ciebie iluzjonista. Daleko ci do cholernego
mistrza magii. Już nawet kłamcą nie można cię nazwać. A co dopiero bogiem
ognia, gdy nie umiesz zapanować nad tą jedyną, naturalną mocą… Jesteś tchórzem,
Loki.
Zwykłym, podłym tchórzem.
A Sif jest Muspelką.
Te myśli kołatały się w głowie Lokiego, gdy szybko,
po kryjomu przygotowywał jeden z wygodnych, małych statków kosmicznych do
podróży. Miał zamiar teleportować się do Midgardu, ale w niczym by mu nie
zaszkodziło wzięcie ze sobą dodatkowego środka lokomocji. Pakował do niego
wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy… mapy, różne książki, prowiant.
Gdy tego ranka Loki obudził się, był tak zmęczony,
jakby nie spał w ogóle. Dopiero teraz, po całej nocy, zdał sobie sprawę z tego,
jak bardzo potrzebuje odpoczynku. Te cztery dni, jakie spędził w śpiączce, i
poprzedzające je wydarzenia – walki w Yggdrasilu, wędrówka przez Żelazny Las,
życie w ciągłym stresie – wykończyły Lokiego zupełnie. Wyssały z niego życie,
wszelką witalność, sprawiając, że czuł się teraz całkowicie pozbawiony sił.
Osoba jego pokroju jednak nie mogła sobie pozwolić na słabość… nie w takim
momencie. Popełnił kilka ważnych błędów i teraz – chcąc nie chcąc – musiał
dopełnić obietnicy danej poddanym.
Próbował za wszelką cenę wmówić sobie, że robi to
dla dobra Wszechświata, że tak bardzo zależy mu na odzyskaniu przychylności
Thora. Gdy pakował wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, myślał tylko o swoim
celu i o tym, w jakich chwilach będą mogły mu się przydać. W pośpiechu sprawdzał
wszystkie ustawienia pokładowe, by nic mu się nie stało w czasie podróży przez
Midgard. Szybko opracowywał w głowie plan, żeby w niczym się nie pomylić i
uratować Dziewięć Królestw bez chwili zwłoki. Zwiększone tempo działania było
wymagane, bo przecież Loki nigdy nie wiedział, kiedy jego arcywróg zaatakuje
ponownie. Prawda?
Bardzo, ale to bardzo starał się to sobie wmówić.
Gdy wreszcie skończył, wskoczył do środka statku – zgrabnie, z lekkością Alfa,
przytrzymując się jedną ręką zamkniętych drzwi. Rozsiadł się wygodnie na jednej
z ławek i – chcąc chociaż na moment odetchnąć błogim spokojem – zamknął oczy. W
tej samej sekundzie wszystko wyrwało mu się spod kontroli.
W jego umysł natychmiast uderzyło wspomnienie
pocałunku. Lekko, niekontrolowanie uniósł rękę i musnął wargi palcami,
delikatnie, tak jakby wciąż mógł wyczuć dotyk jej ust. Przypomniał sobie
jej cudowny smak, który ciężko zawrócił mu w głowie, niczym najsilniejszy i
zarazem najwspanialszy na świecie narkotyk. Próbował odtworzyć w pamięci każdą
sekundę tego pocałunku – tak bardzo delikatnego i nieśmiałego, tak wrażliwego i
zarazem tak pełnego głębokich, niewyrażonych uczuć, że aż kruszącego
zlodowaciałe serce Lokiego. To było niczym… dotyk wiosennego wiatru na twarzy,
spadająca gwiazda przecinająca swoją łuną nocne niebo, szept wodospadu
spływającego z gór.
Miliony iskierek, atakujących jego skórę jadowicie,
nachalnie, chaotycznie. Nie wiedział, czy Sif czuła to samo co on, nie
wiedział, czemu on sam tak cudownie się czuł – wiedział tylko jedno: podobało
mu się. I to go niepokoiło. Tak samo, jak fala rozczarowania, która w niego
uderzyła, gdy dziewczyna się odsunęła, przerywając tę magiczną więź.
Więź, która przez moment zaistniała między nimi.
Która obudziła w Lokim pragnienie większej dawki
tego typu uczuć. Pragnienie spełnienia. Pragnienie dokończenia tego, co właśnie
się zaczęło.
Nagle zląkł się.
Otworzył oczy i ciepłe wspomnienie natychmiast
uleciało z jego głowy, ustępując miejscem powoli wzbierającej wściekłości i
nienawiści do samego siebie. On przecież nie był zdolny do okazywania uczuć.
Był draniem – zimnym i pozbawionym serca. Tak miało być zawsze! Nic nie mogło
skalać jego parszywie paskudnej reputacji! Za wszelką cenę musiał wyprzeć to
wydarzenie z pamięci, wymazać je, zapomnieć, tak jakby nigdy się nie wydarzyło…
ale czy mu się to uda?
Wystarczała przecież tylko sekunda, jedna myśl, by
ponownie przenosił się w czasie do tego momentu, gdy usta Sif zetknęły się z
jego ustami. Serce natychmiast mu przyśpieszało, oddech stawał się cięższy,
ogarniała go fala podniecenia i pożądania.
Pokręcił głową, zły na samego siebie.
Wcisnął przycisk uruchamiający cały mechanizm
statku, po czym wyzwolił z siebie swoją nową moc i rozpoczął proces
teleportacji.
Okłamywał się. Nie chciał tego dopuścić do
rzeczywistości. Bał się tego przyznać przed samym sobą. Podświadomie bowiem, w
najgłębszych czeluściach spalonej na wióry duszy, wiedział, że tak naprawdę
powód jego podróży był zupełnie inny. Nie podjął tej decyzji, by z wielkim
poświęceniem ratować Wszechświat. Nie zdecydował się na to, by korzyć się przed
Thorem i błagać o jego pomoc. Nie zrobił tego, by honorowo polec na polu walki.
W rzeczywistości Loki przenosił się do Midgardu, bo był tchórzem.
A każdy tchórz musi przed czymś uciekać.
Grigori
siedział przy biurku z kubkiem ostygłej kawy w ręce. Wpatrywał się w
gigantyczny ekran komputera, który wyświetlał statystyki kontroli granicznych.
Z jednej strony miał dostęp do nowoczesnego sonaru, namierzającego wszystkie
pojazdy lądowe i podziemne. Z drugiej równie potężny radar lotniczy, którego
wskaźnik stale obracał się w kółko, z nigdy niegasnącym apetytem na
zestrzelenie jakiegoś obiektu latającego.
Wszystko było
takie, jak zawsze.
Mężczyzna
uniósł kubek do ust, uważnie śledząc wzrokiem kręcący się wskaźnik radaru,
działający na jego zmysły niemalże hipnotycznie.
PIIIIP!
W jednej
sekundzie urządzenie zawyło tak przeraźliwie, że Grigori aż zadławił się kawą.
Padł na biurko, krztusząc się niemiłosiernie, ale wciąż nie spuszczając
spojrzenia z radaru. Na samej krawędzi zielonej, okrągłej powierzchni rozbłysła
czerwona plamka.
Oczy
Grigoriego rozszerzyły się w przerażeniu.
Szybko zebrał
się do kupy i wziął kilka głębszych oddechów, nim upewnił się całkowicie, że
to, co zobaczył, nie było przywidzeniem. W pośpiechu dobył malutkiego kluczyka,
którego zawsze nosił ze sobą w kieszeni, po czym przejechał na krześle wzdłuż
całego stołu z kontrolkami. Zatrzymał się przed jednym wielkim, czerwonym
przyciskiem. Uniósł okrywającą go pół-przezroczystą osłonkę i wsunął klucz do
zamka znajdującego się idealnie na środku, przekręcił go i… docisnął przycisk z
całej siły.
W jednej
sekundzie pomieszczenie zalała flara czerwieni, gdy lampy kontrolne zapaliły
się i jęcząc przy tym okrutnie poczęły oświetlać wszystko wokół ostrzegawczo.
Nie upłynęła długa chwila, gdy do zestresowanego Grigoriego przybyli jego
kumple po fachu.
—
Nu, szto się dzieju? – zagadnął Siergiej.
W gębie jak zwykle trzymał papierocha.
Grigori
przełknął ślinę.
— Niezidentyfikowany Obiekt Latający. Zbliża się do
naszej bazy i nie wysyła żadnych sygnałów ostrzegawczych. Nie mam pewności…
Siergiej
odepchnął go od stołu, po czym sam uważnie przyjrzał się radarowi. Niestety,
Grigori nie kłamał – coś faktycznie się zbliżało. Przeszedł na drugą
stronę wąskiego pomieszczenia, gdzie stał uruchomiony komputer. Przełożył
papierosa między zębami, jakby zastanawiając się nad czymś, po czym wystukał
kilka komend na klawiaturze. Ekran rozbłysnął wierszami kodu, który skierował
swojego użytkownika na podgląd wideo z kamer będących na zewnątrz budynku.
Jedna z nich wystrzeliła w niebo, gdzie daleko na horyzoncie widać było
niewyraźną sylwetkę powoli zbliżającego się obiektu.
Dimitri i
Grigori zaglądali koledze przez ramię.
— Rzeczywiście
coś się zbliża – zauważył inteligentnie Dimitri. Co chwilę popijał ze swojej
srebrnej manierki.
—
Szto my z tym teraz zrobimy?! – wykrzyknął zaaferowany
Grigori.
Na moment
zaległa cisza. Napięcie unoszące się w powietrzu było niemalże namacalne.
Siergiej
powolnym, spokojnym ruchem wyciągnął papierocha z ust i zgasił go na blacie
obok monitora – rozległ się cichy syk.
— Jest tylko
jedno wyjście, tawarisz. – Obrócił się w fotelu przodem do kumpli,
zastygłych w oczekiwaniu. Zrobił dramatyczną pauzę, dla wzmocnienia efektu
swoich słów. – Udzielam wam pozwolenia na zestrzelenie obiektu.
Grigori
zaczerpnął głęboko tchu.
—
Kto ma tego dokonać?
Siergiej skupił wzrok na nim. Dimitri pokiwał głową,
po czym powoli przekręcił głowę, by również na niego popatrzeć.
—
Ja? – głos Grigoriego zadrżał. – A co, jeśli będzie
tak, jak ostatnio i…
—
Daję ci zielone światło – przerwał mu Siergiej. – Zrób
to, co uważasz za słuszne.
Grigori wyjął manierkę z rąk Dimitriego i pociągnął
solidny łyk.
Pech chciał, że Loki całkowicie nieświadomie
wylądował na terenie dawnej ostoi komunizmu. Pojawił się w Midgardzie wraz ze
wschodem słońca i z myślą, że nie ma bladego pojęcia, gdzie się właśnie
znajduje. Wiedział tylko, że musi w jakiś sposób dostać się do aktualnego
miejsca zamieszkania Thora… było to jednak odrobinkę utrudnione, jako że nie
znał kompletnie otoczenia, ani tym bardziej okolicy, w której przebywał Thor.
Pędził przed
siebie na swoim statku, którego model był powszechnie pieszczotliwie nazywany
faeringiem, z powodu małego rozmiaru – najmniejszego ze wszystkich istniejących
w dokach. Wiatr smagał Lokiego po twarzy ostrymi uderzeniami, a głowę chroniło
mu jego okrycie – rogaty hełm. Wpatrywał się intensywnie przed siebie, próbując
zwalczyć łzawienie oczu. Jego umysł był dziś wyjątkowo rozkojarzony… i może właśnie
dlatego nie wyczuł nadciągającego zagrożenia.
Najpierw
usłyszał HUK!
flara
jaskrawego światła uderzyła go w oczy
a potem coś
zmiotło go z powierzchni ziemi.
Przez długą
chwilę nic nie widział i nic nie słyszał, poza głuchym dzwonieniem w uszach.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że leży na jakimś podłożu, boli go
całe ciało i przed momentem na chwilę stracił przytomność. Doszedł do niego
swąd dymu.
Usłyszał
czyjeś kroki… a potem głosy. Paru ludzi zaczęło coś wołać do siebie w nieznanym
mu języku, śpiewnym jak mowa Alfów. Ostrożnie wyczołgał się spod przewróconego
faeringu. Wciąż lekko szumiało mu w głowie i nie wiedział, co się dzieje. Chyba
był otoczony.
Poczuł, jak
ktoś bezboleśnie nadepnął mu na nadgarstek. Skupił wzrok na czarnym bucie
przybysza. Powoli przeniósł swoje palące spojrzenie wyżej – wzdłuż nogi,
odzianej w szerokie spodnie moro, przez tułów ubrany w mundur z odznaczeniami
wojskowymi, aż do głowy, osłoniętej jakimś śmiesznym nakryciem, ozdobionym
czerwoną gwiazdką.
Loki
uśmiechnął się. Nic z tego nie rozumiał.
Mężczyzna
patrzył na niego z góry, złowrogo i podejrzliwie, z wyraźnym zainteresowaniem.
Między zębami ściskał zgaszonego papierosa, jakby sądząc, że nada mu to
groźniejszej postawy. Doprawdy, zabawne.
Nagle rzucił
coś do Lokiego w obcym języku. Bezradny iluzjonista uśmiechnął się tylko, nie
wiedząc, jak ma zareagować. Powolutku podniósł się do pozycji siedzącej, a gdy
spróbował wstać, przybysz wyciągnął broń i przystawił mu ją do głowy.
To już
zrozumiał.
Broń była
wielgachna, czarna, zrobiona z metalu. Loki wiedział, że ma ona paskudną
tendencję do wystrzeliwania nieprzyjemnych pocisków, zazwyczaj mało
skutecznych.
Drwiący
uśmiech nie zszedł z jego twarzy, gdy zastygł w bezruchu i powoli osunął się z
powrotem na ziemię. Uniósł ręce w geście obrony. To już drugi raz w Midgardzie,
gdy zostaje tak szybko zdemaskowany i rozbrojony. Tym razem jednak jego plany
są nieco inne, tym razem nie ma zamiaru…
—
A teraz rozumiesz, co mówię? – spytał go mężczyzna w
znajomym już języku.
Dotychczas Loki nie wiedział, że Midgard ma więcej
niż jeden język. Dawniej, na północy, rozmawiał z ludźmi w swojej rodowitej
mowie. Potem dużo rzeczy się pozmieniało i już myślał, że się orientuje w bieżącej
sytuacji, a tutaj proszę – kolejne zaskoczenie!
Nie odpowiedział
– zamiast tego powoli skinął głową, jakby w niepewności.
—
Świetnie. W takim razie teraz pójdziesz z nami. Zaraz
się dowiemy, coś za jeden.
Powiedziawszy to, mężczyzna złapał Lokiego za ręce i
skuł je kajdanami, które w jego odczuciu sprawiły wrażenie bardzo lichych. Mógł
je zerwać w każdej chwili i za pomocą jednego gestu zniszczyć całą okolicę
wokół. Wrodzona ciekawość jednak nad nim zwyciężyła i na razie postanowił
zachowywać się biernie – nie wychylać się, nie stawiać żadnego oporu, dać sobie
czas na zbadanie sytuacji…
Ale tylko na
razie.
Clint Barton opierał się plecami o jedyną ścianę w
swoim niewielkim aczkolwiek dobrze wyposażonym więzieniu.
Cela z jego
prawej strony była niezamieszkana, ale z drugiej żyła… Natasha Romanoff.
Otaczające go
ze wszystkich stron okratowanie sprawiało, że Clint w każdej chwili mógł
wyciągnąć rękę i dotknąć jej – kobiety, którą kochał ponad wszystko. Prawdą
jest, że zawalił swoją akcję ratunkową, uziemiając również siebie. Z czasem
jednak zrozumiał, że przestało być to dla niego ważne, liczyło się tylko to, by
był z nią.
Oczywiście,
ona nie mogła tego wiedzieć. Znał ją doskonale. Gdyby się dowiedziała,
zaczęłaby go zapewne traktować zupełnie inaczej, niż teraz – przestałaby mu
ufać. Czarna Wdowa była silną kobietą, która już niejedno w życiu przeszła. Tego
typu wyznania miłosne były zupełnie nie w jej stylu i Clint to wiedział.
Wierzył w to całym sobą.
Siedzieli tu
już razem kilka miesięcy. Ona – przeciwstawiła się Rosji. Rozsławiona przez
Avengers została odnaleziona przez KGB i uprowadzona. Odmówiła jednak współpracy,
więc zamknęli ją tutaj dla bezpieczeństwa narodowego. On – stanowiący
zagrożenie dla Rosji. Złapany, gdy próbował ją uratować.
Nie było im tu
jednak źle. Mieli nadzieję, że ich przyjaciele już wyruszyli na poszukiwania i
wkrótce ich odbiją.
— …i wtedy on
powiedział do mnie, że mi nie wierzy – opowiadał Clint ściszonym głosem. – Gdy
spytałem, co mam zrobić, żeby mu udowodnić, że się myli, odpowiedział: „Zmierzymy
się ze sobą. Weźmiemy udział w turnieju – każdy z nas będzie strzelać z łuku z
tej samej odległości i to rozstrzygnie, czy faktycznie jesteś taki dobry.”
Natasha
roześmiała się. Na Boga, jakże on uwielbiał jej uśmiech.
—
I jak to się skończyło, panie Sokole Oko?
—
Zagraliśmy. Postrzelaliśmy. Wygrałem. – Wzruszył
ramionami, również się śmiejąc. – Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie ze
Stevem Rogersem.
—
Ciekawe, czy zrobił to z ciekawości, czy z przejawu
nieufności? – rzuciła, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Zadziwia mnie, że Tony
nie próbował…
Odgłos otwieranych drzwi przerwał jej wypowiedź.
Obydwoje równocześnie odwrócili się w kierunku wejścia, w przypływie impulsu.
To, co zobaczyli, wprawiło ich w niemałą konsternację. Po chwili, nie mogąc
powstrzymać zainteresowania, podeszli do krat z przodu cel, by lepiej przyjrzeć
się zjawisku.
Do środka
wkroczyło kilkunastu potężnie uzbrojonych ruskich w pełnym umundurowaniu
(zapewne kuloodpornym). Była to naprawdę liczna obstawa, ale co dziwniejsze
prowadziła tylko
jednego więźnia.
—
Ciekawe, cóż KGB tym razem złowiło – mruknął Clint do
siebie, mrużąc oczy.
Kawalkada ruszyła przed siebie, prowadzona przez
jednego żołnierza na czele, który szukał odpowiedniego miejsca dla swojej nowej
zdobyczy. W końcu zatrzymał się tuż koło celi Clinta, równocześnie wstrzymując
cały pochód. Popatrzył na łucznika, po czym omiótł wzrokiem cały długi korytarz
wypełniony celami, aż w końcu zawołał coś do swoich współpracowników.
—
Co powiedział? – wyszeptał Clint do Natashy.
—
Że dadzą go naprzeciwko twojej celi. Urozmaicą ci
pobyt. – Z równym zainteresowaniem obserwowała całe zamieszanie.
W końcu żołnierze podeszli na tyle blisko, że Clint
mógłby dostrzec kogo prowadzą. Więzień był jednak ciasno otoczony przez Rosjan.
Łucznik wytężył wzrok – wydawało mu się przez moment… odniósł tylko takie
wrażenie…
Odskoczył
gwałtownie od krat, gdy zdał sobie sprawę z tego, że to, co zobaczył, nie było
przywidzeniem. Nad ramieniem jednego z żołnierzy zauważył błysk złota, a gdy
podążył za nim wzrokiem wyżej, wyraźnie zobaczył zarys znajomo wyglądających
rogów, wznoszących się nad głowami Rosjan.
—
To niemożliwe – wymamrotał.
Natasha zerknęła na niego kątem oka. Za wszelką cenę
próbowała wypatrzyć cokolwiek. Żołnierze uformowali jednak zgrabny szyk, tak że
swoimi plecami zasłonili Romanoff i Bartonowi całą scenę, jaka się rozgrywała w
celi naprzeciwko.
—
Co zobaczyłeś? – syknęła.
Clint na razie nie odpowiadał. Może jednak mu się
wydawało? Wbił wzrok w przestrzeń przed sobą. Słyszeli, jak drzwi do celi
otwierają się z głuchym skrzypieniem. Potem czyjeś kroki, tak jakby ktoś
wepchnął kogoś do wnętrza pomieszczenia, i szczęk łańcucha – prawdopodobnie z
kajdan na rękach więźnia.
— Wkrótce po ciebie wrócimy. Wtedy sobie
porozmawiamy.
Odgłos zamykanych krat i przekręcanego klucza w
zamku. Głównodowodzący całego oddziału zawołał kilka słów po rosyjsku, po czym
żołnierze rozstąpili się i odmaszerowali korytarzem do wyjścia, aż w końcu
znikli za drzwiami, jakby ich tu nigdy nie było.
Natasha
otworzyła oczy szeroko ze zdumienia, gdy wreszcie widok się oczyścił. Clint nie
mógł wydać z siebie ani słowa, tak bardzo był zszokowany tym, że jego
przypuszczenia nie były mylne.
Postać,
stojąca na środku celi naprzeciwko, arystokratycznym, niemalże teatralnym
gestem rozmasowała sobie nadgarstki. Z zaciekawieniem rozejrzała się po nowym
otoczeniu, po czym powoli, powolutku – chłonąc wzrokiem wszystko, co ją otacza
– odwróciła się. Na widok Natashy i Clinta stanęła jak wryta, zaskoczenie
jednak szybko zamaskowała szerokim, szelmowskim uśmiechem.
— Och – Echo
poniosło cichy głos, zawsze wzbudzający niepokój w słuchającym. – Agentka
Romanoff, ma ulubiona Mścicielka. I, hm… Clint? Mój niedoszły sługa?
Jeżeli do tej
pory mieli jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, teraz z pewnością zostały one
rozwiane.
To był Loki.
Jak zwykle roześmiany, jak gdyby rzeczywistość była jednym wielkim dowcipem; o
twarzy przykrytej falą mistycyzmu – maską, skrywającą wiele, wiele tajemnic.
Patrzący na nich intensywnie, oczami odbijającymi znajome, niebezpieczne
iskierki, które nigdy nie wróżyły nic dobrego.
Ach, i –
przede wszystkim – żywy.
— Loki. Brat
Thora – odezwał się Clint, jak gdyby powiedzenie tego, co oczywiste, na głos,
miało go zapewnić, że to się dzieje naprawdę. – Ja chyba śnię.
Iluzjonista
roześmiał się. Nieskazitelna biel jego zębów błysnęła w półmroku.
—
Gdybyś śnił, byłby to twój najgorszy koszmar, zapewniam
cię.
—
Nie wątpię – wycedził. – Co ty tu robisz? W dodatku… żywy?
Loki przeszedł się po pomieszczeniu, szukając
miejsca dla siebie i równocześnie zwlekając z odpowiedzią. Nie wiadomo, czy
robił to, bo nie chciał odpowiedzieć, czy po prostu chciał zirytować Clinta –
to drugie jednak na pewno mu się udało. W końcu zatrzymał się przy wejściu do
celi, gdzie pręty krzyżowały się ze sobą, i przewiesił ręce między kratami,
równocześnie opierając się o drzwi. Westchnął.
— Ach, Clint,
Clint… nie będę cię zanudzać bajaniami o mym życiu, mych wizjach przyszłości i
innych zajęciach mego ścisłego umysłu, których twój mały móżdżek nigdy by nie
pojął. – Mówił z twardym akcentem nordyckim, jakby używanie języka angielskiego
sprawiało mu trudność. Przy okazji wysławiał się w sposób godny arystokraty,
niemalże archaicznie. – Sedno całej sprawy przedstawia się w sposób taki, iż
obietnica panowania nad waszym niewielkim światem jest trochę… jak wy to
mówicie?
—
Wspaniała? Nie do odrzucenia?
—
Nie, nie – machnął ręką. Intensywnie przeszukiwał
pamięć pod kątem odpowiedniego słowa. – Bardziej, hm, niezadowalająca.
Ale tylko, oczywiście, porównując ją do oferty tronu Wszechświata.
Clint podrapał
się po głowie w zamyśleniu.
—
Jesteś teraz władcą całego pieprzonego Kosmosu?
—
Nieee, tylko naszej Galaktyki: Dziewięciu… Dziesięciu
Królestw – poprawił się szybko. Na jego twarzy zalśnił uśmiech. – Jestem po
prostu sprytniejszy od was, Avengersów. Być może-m przegrał walkę w Midgardzie,
alem z czasem zyskał coś dużo bardziej wartościowego.
Natasha
westchnęła głęboko, próbując zebrać myśli.
—
Po powrocie z Asgardu twój brat, Thor, powiedział nam,
że zginąłeś.
Loki przeniósł
na nią wzrok.
—
Mój brat jest głupcem.
Clint parsknął
śmiechem.
— No, dobra…
Czyli jesteś teraz super-potężny i zdobyłeś to, czego zawsze pragnąłeś? Loki
zamyślił się na chwilę, po czym skinął głową.
— I uważasz też, że jesteś dużo sprytniejszy od
wszystkich członków grupy Avengers razem wziętych?
Ponowne
skinięcie głową.
— W takim
razie, Panie Sprytny i Potężny, co ty tu robisz? Zostałeś pojmany.
Skuty. A teraz zamknięty w więzieniu. – Wzruszył ramionami. – Cóż, dla mnie to
nie wygląda na jakiś wyjątkowy pokaz mocarności.
Loki przez
cały czas słuchał go z kpiącym, niemalże litościwym uśmiechem na twarzy. Zlustrował
go pobieżnie wzrokiem, potem Natashę – już nieco dokładniej, przy okazji
oblizując wargi…
—
Z tego, com zdążył zaobserwować, to wyście są pojmani.
Ja podróżuję.
—
Od celi do celi?
Loki ściągnął
brwi, urażony.
—
Jam jest wędrowcem, który odwiedza różne miejsca.
—
Turystą? – zasugerowała niepewnie Natasha.
—
Turystą… – powtórzył, smakując to słowo na języku. –
Może być. Przyszedłem tu, jako żem został tak pięknie ugoszczon, ale tylko na
chwilę. Zdarzało się mi przebywać w lepiej urządzonych lochach. Chciałem
zorientować się tylko gdziem jest i ruszam dalej. Całkowicie-m zgubił drogę.
— Priwetstwujem
v Sowietskij Sojuz – mruknęła Natasha.
Loki zamrugał kilkukrotnie i wbił w nią wzrok.
—
Rosja – wytłumaczyła, uśmiechając się blado.
—
Hm.
Pokiwał głową, udając, że wie, o czym dziewczyna
mówi. Nie chciał wyjść na jakiegoś ignoranta.
—
Do rzeczy – odezwał się niepewnie – świetnie się
złożyło, że na was trafił. Powiecie mi, gdzie mogę znaleźć Thora. Oszczędzi mi
to czasu na poszukiwania.
—
Hola, hola! – zawołał Clint, przerywając mu. – Powiemy
ci, gdzie jest Thor, ale co będziemy z tego mieli?
—
Niech pomyślę. – Udał, że się zastanawia. – Satysfakcję
z udzielenia pomocy?
Gdyby Clint miał teraz coś pod ręką, zapewne bardzo
mocno rzuciłby tym w Lokiego. Iluzjonista wybuchł śmiechem na widok
poirytowanej miny łucznika.
— Załóżmy
jednak, że ani ja, ani Barton nie jesteśmy dobrymi Samarytanami – wtrąciła
Natasha. – Zaoferuj nam coś w zamian.
Patrzyła
Lokiemu prosto w oczy, tak jakby jego spojrzenie wcale jej nie paliło. To mu zaimponowało.
Posłał jej jeden z tych uśmiechów, który zawsze działał zniewalająco na
kobiety.
—
Przysługa za przysługę – powiedział.
Nawet, jeśli jego uśmiech w jakimkolwiek stopniu ją
poruszył, to tego nie okazała. Albo nie poruszył jej w ogóle. To Lokiego zaskoczyło.
Zaraz jednak przypomniał sobie, że Romanoff jest wyszkoloną agentką, która
pewnie miała tysiące okazji do rozmów z osobami podobnymi jemu i nauczyła się
już maskować.
Clint już miał się zgodzić, ale Natasha go ubiegła:
— A co ty nam,
Loki, możesz zaoferować za przysługę? Będąc tam, po drugiej stronie, zamknięty,
raczej niewiele możesz zdziałać.
Parsknął
śmiechem.
— Zaraz się
uwolnię, moja droga. A jeśli powiesz mi, gdzie Thora znajdę, w przyszłości będę
ci dłużnikiem.
— Po pierwsze:
nie jestem twoja droga – powiedziała spokojnie. Uwodzicielski uśmiech nie
zniknął z twarzy Lokiego. – Po drugie: to za mało. Przysługa za przysługę i
spełnienie jednego mojego życzenia powinno wystarczyć…
Przechylił
głowę, przewiercając ją wzrokiem na wylot.
—
A cóż to za życzenie?
—
Podróżujesz do Thora. Weź nas ze sobą.
Loki zacisnął
wargi, tak że utworzyły długą, wąską linię. Ponownie udał, że się zamyśla i
głęboko rozważa taką opcję. Dodatkowy balast w postaci pasażerów na gapę nie
powinien stanowić mu problemu. Chciał jednak coś osiągnąć…
— Hmmm… nie
jestem pewien, czy to już nie jest zbyt wysoka cena. Może dorzucisz od siebie
jakiś drobny dodatek? – Zmrużył oczy, dając z siebie pełnię swoich możliwości,
wznosząc się na wyżyny umiejętności uwodzenia.
Ponownie
zlustrował ją wzrokiem… nie, nie zlustrował. On ją rozebrał wzrokiem.
Bardzo, ale to bardzo powoli, delektując się widokiem każdego najmniejszego
kawałka jej ciała. Gdzieś daleko w jego podświadomości odezwało się wspomnienie
o Sif, szybko je jednak odepchnął możliwie jak najdalej. Sif wiąże się z
uczuciami. A on nie ma uczuć.
W końcu zatrzymał oczy na czerwonych ustach Natashy,
wyglądających niebywale smakowicie. Specjalnie pozostał tam na dłużej – widok
oczywiście zły nie był, ale i tak dla pewności wolał odliczyć w myślach parę
sekund, żeby niczego nie zepsuć i nie odwrócić wzroku w nieodpowiednim
momencie.
Policzki
Natashy zapłonęły czerwienią i dziewczyna wyraźnie to poczuła, tę falę gorąca,
jaka rozprzestrzeniła się po całym jej ciele, gdy jej serce uderzyło dwa trzy
cztery razy szybciej. Boże. Jakże ten mężczyzna na nią zadziałał. Wydawało jej
się, że zna zasady jego gry i również może w niej wziąć udział. Nie pomyślała
jednak, że sama wpadnie we własne sidła.
— Cóż –
odezwała się zachrypniętym głosem i oblizała spierzchnięte wargi. – Może
mogłabym coś dorzucić…
Loki w tym
momencie podniósł wzrok i popatrzył jej w oczy. Jego cel został osiągnięty.
Natasha Romanoff z całą pewnością siebie odwzajemniła jego uśmiech i oparła się
o pręty w wyjątkowo kokieteryjnej pozie, niepozostawiającej wyobraźni dużego
pola do popisu.
Przełknął
ślinę.
—
Och, dla takiego ładnego uśmiechu z pewnością się
zgodzę.
Clint
popatrzył na Czarną Wdowę z mieszaniną irytacji i niedowierzania.
— Czy ty z
nim flirtujesz? – spytał jej cicho Barton, tak żeby Loki nie usłyszał. –
On jest naszym wrogiem.
Natasha
zignorowała przyjaciela. Zamiast tego uważnie zlustrowała Lokiego wzrokiem,
przygryzając dolną wargę.
— W takim
razie, Loki, mamy wszystko ustalone. Nie przekażę ci jednak żadnych informacji,
dopóki nie udowodnisz nam, że jesteś w stanie się uwolnić.
Uśmiech na
twarzy iluzjonisty powiększył się, o ile było to w ogóle możliwe. W jego oczach
zapaliły się iskierki ekscytacji i podniecenia, że wreszcie może się komuś
pochwalić swoją mocą.
—
Ma być szybko i efektywnie, czy wolno i efektownie,
skarbie?
Natasha oparła się o ścianę celi. Wzruszyła
ramionami nonszalancko, tak jakby jej w ogóle nie zależało na tym, by znaleźć
się blisko niego.
—
Pokaż, co potrafisz – powiedziała słodkim głosem.
Loki odebrał ten przekaz dwuznacznie i to sprawiło,
że zalała go fala gorąca. Wpadł w pułapkę własnej intrygi. Mógł się jednak tego
spodziewać – po tak zniewalającej kobiecie, jaką jest Czarna Wdowa…
Uniósł ręce,
wykonując nimi w powietrzu osobliwy gest, po czym chwycił mocno za kraty. Na
początku nic się nie działo, ale już po chwili metal zaczął przybierać czerwony
kolor, rozgrzewając się. Spomiędzy palców Lokiego buchnęło zielone światło,
które oślepiło Clinta i Natashę na ułamek sekundy. Okratowane drzwi zaczęły
roztapiać się jak świeczka. Metal spływał, niczym żywica po korze drzewa.
Wszystko parowało, jak rozgrzany kamień polewany zimną wodą.
Gdy dym
wypełnił już całe pomieszczenie, przysłaniając celę Lokiego, nagle zielone
światło zgasło – szybko i niespodziewanie. Po chwili para rozstąpiła się, a z
niej wyłonił się cień, który uformował się w zadowoloną z siebie, aczkolwiek
odrobinkę przepoconą, postać mistrza magii. Wyraźnie dumny z siebie zdawał się
wręcz chłonąć zaskoczenie, jakie malowało się na twarzach Romanoff i Bartona.
—
Uwolniłem się – oświadczył, jakby czekając na pochwałę.
– Wolno i efektownie.
Natasha zdała sobie sprawę z tego, że opadła jej
szczęka. Do końca w pełni mu nie wierzyła. Przełknęła ślinę.
— Dobrze,
więc… zgodnie z obietnicą, powiem ci, co wiem. Thor mieszka nad zatoką
Bannistera pod Nowym Jorkiem, przy ulicy Causeway, o ile się nie mylę.
Znajdziesz go bez problemu, jego dom znajduje się w oddaleniu od innych
zabudowań. – Zawiesiła głos na moment, by zaznaczyć wagę jej nadchodzących
słów. – Teraz twoja część umowy.
Loki podszedł
do jej celi, nagle z niesamowicie poważnym wyrazem twarzy. Złapał dłońmi za
pręty i przylgnął całym ciałem do okratowania. Ona odruchowo cofnęła się parę
kroków, w jednej sekundzie przerażona jego nieobliczalnością i tym, że dzieli
ich od siebie tak niewiele. Iluzjonista wsunął rękę do środka i przesunął
smukłą dłonią po jej policzku, starając się zrobić to delikatnie. Zadrżała.
Przechylił
głowę, z zainteresowaniem przyglądając się jej włosom i owijając sobie czerwone
kosmyki wokół palców.
— Powiedzcie
mi, jak mam was wziąć ze sobą, skoroście są tutaj zamknięci? – zapytał.
—
Że... że co? – mruknął Clint.
Natasha nie
śmiała ani drgnąć.
— Uwalnianie was nie było częścią umowy. Dziękuję
jednak, żeście podzielili się ze mną informacjami.
W jednej sekundzie
całe nastawienie Czarnej Wdowy uległo zmianie. Odepchnęła od siebie jego dłoń i
niczym chmura burzowa zbliżyła się do krat gwałtownie. Tym razem to Loki się
odsunął.
— Ty podły,
bezczelny, dwulicowy… – cedziła przez zaciśnięte zęby.
— Ojej, to chyba
za dużo komplementów dla mnie jak na jeden raz.
— Stul dziób,
Loki! Wciąż jesteś nam winien jedną przysługę – zauważyła. – Niech cię cholera!
Iluzjonista
pokiwał głową.
— Rozumiem… czyli w ten sposób chcecie ją wykorzystać?
Tę jedyną przysługę, jaką-m jest wam
winien?
Natasha splunęła w jego kierunku.
— Tak.
Uwolnij nas – wycedziła. Pokręciła głową z niesmakiem. – Od początku ci o to
chodziło… o skasowanie długu.
Kąciki jego ust zadrżały, aż w końcu uniosły się w
złośliwym uśmiechu.
—
Oczywiście, że tak.
Zbliżył się odrobinę, po czym uważnie zmierzył
wzrokiem odległość obydwu cel od siebie. Jego twarz z powrotem miała
nieodgadniony wyraz. Zmrużył oczy, jakby to, co dostrzegł, przypadło mu do
gustu.
W końcu stanął idealnie na środku, rozłożył szeroko
ręce na boki. Poruszył kilkukrotnie palcami.
— Okrutnie
nie lubię tej waszej organizacji, Avengers – ostatnie słowo niemalże wypluł.
Jego tęczówki zalśniły
zielenią, na koniuszkach palców rozbłysło światło i w tym samym momencie dało
się słyszeć klik zamka. Niemalże natychmiast rozległo się wycie syren. Cała
trójka je zignorowała.
—
Zaryzykowałbym stwierdzenie nienawidzę, ale
wydaje mi się ono za mocne.
Cofnął się odrobinę, by
Romanoff i Barton mogli wyjść ze swoich cel. Clint nie pokwapił się o
jakikolwiek komentarz. Teraz, gdy znalazł się na zewnątrz, już nic nie dzieliło
go od Lokiego i musiał z jak największym trudem powstrzymywać wszystkie
sygnały, jakie wysyłało mu jego ciało, a które zachęcały do natychmiastowego
rozszarpania samozwańczego boga na strzępy.
Loki nakazał
im, by poszli za nim. Nie było czasu na zadawanie jakichkolwiek pytań, więc
posłusznie wędrowali jego śladami. Ruszyli korytarzem, z którego on wcześniej
wyszedł, a potem kluczyli po budynku, zatrzymując się na zakrętach, gdy w
oddali dostrzegali patrol Rosjan. Clint i Natasha byli zaskoczeni, jak łatwo
Lokiemu przychodziło ukrywanie się i skradanie, niczym najlepszemu agentowi
SHIELD.
W końcu
znaleźli się przed pomieszczeniem, które chroniły opancerzone drzwi otwierane
na hasło cyfrowe. I tym razem Loki zaszokował Avengersów… Barton i Romanoff z
jego polecenia stanęli na czatach i pilnowali tyłów, on sam zaś w minutę złamał
kod – sposobem znanym tylko jemu. Albo lubił odwalać czarną robotę, albo nie
miał do nich zaufania.
Drzwi się
otwarły i szybko wkroczyli do środka.
Jedynie Loki
nie był zdziwiony widokiem, jaki zastali. Zewsząd bowiem otoczyły ich
wszelakiej maści bronie – od mieczy, przez kusze, po pistolety i granatniki.
Czarna Wdowa z utęsknieniem przejechała palcem po metalowej obudowie jednego z
panzerfaustów.
Loki czuł się
jak u siebie w domu. Ruszył przed siebie, do jakichś szafek, po czym otworzył
jedną z nich. Ze środka wyciągnął trzy pudła, odpowiednio ponumerowane,
charakteryzujące się różnymi kolorami.
W jednym
znajdował się zestaw pistoletów i garota – to podał Czarnej Wdowie. W drugim,
najdłuższym, ukryty był łuk Hawkeye’a. Ostatnie – największe – należało do
Lokiego. Położył je na stole z takim impetem, że aż cała jego zawartość
zachrzęściła. Gdy je otworzył, ani Natasha, ani Clint nie mogli powstrzymać
ciekawości i nie zerknąć, choćby ukradkiem, na jego zawartość. Było ono po
brzegi wypełnione wszelakiej maści nożami, sztyletami i innymi broniami kłująco-tnącymi
oraz zestawem fiolek wypełnionych dziwnymi substancjami.
Clint z wysoko
uniesionymi brwiami obserwował, jak Loki szybko wyciąga cały sprzęt i chowa go
w rozmaitych kieszeniach, rękawach i innych skrytkach swojego stroju, znanych
tylko jemu. Odniósł takie wrażenie, że iluzjonista pamięta gdzie dokładnie
znajdował się każdy najdrobniejszy puginał, nim mu go odebrali. Jego ruchy były
szybkie i dokładne – każda rzecz miała swoje własne, unikatowe miejsce. Był
całkowicie skupiony na tym, by się nie pomylić i zupełnie nie zwracał uwagi ani
na Clinta, ani na Natashę.
Wtem
łucznikowi przyszedł do głowy pewien pomysł. To był idealny moment, by wszystko
zakończyć! Idealny, by się zemścić. Teraz, gdy czujność Lokiego była uśpiona, wystarczyłby
jeden, celny strzał i największe marzenie Clinta zostałoby spełnione.
Niewiele
myśląc, szybko złapał za łuk, wyprostował się w pozycji strzeleckiej, naciągnął
strzałę na cięciwę i…
— Nie radzę –
mruknął Loki, równocześnie chowając jakieś fiolki do paska przy spodniach i nie
spuszczając z nich wzroku. – Nawet nie wiesz, ilem miał czasu w moim życiu na
ćwiczenie łapania strzał.
Clint poczuł,
jak oczy gwałtownie go zapiekły. Nie było sposobu. Teraz już to wiedział. Nie
było sposobu, by pozbyć się tego drania ze świata. Przełknąwszy gorycz porażki,
powoli opuścił łuk i wsunął strzałę do kołczanu na plecach.
Na twarzy
Lokiego pojawił się uśmiech.
Minęła jeszcze
chwila, gdy pudełko zostało całkowicie opróżnione, a iluzjonista stwierdził, że
chyba jest gotowy. Poruszył kilkukrotnie ramionami, dla upewnienia się, że cały
arsenał leży tak, jak powinien.
— Do Midgardu
przybyłem na faeringu – oznajmił. – Niestety, gdym został zestrzelony, mój
statek doznał pewnych uszkodzeń, a teraz otoczyli go, hm… ludzie w mundurach.
To oznacza, że chyba będziemy musieli go tu porzucić.
— Czymkolwiek
by nie był faering… Nie mamy jak się stąd wydostać? – spytała Natasha.
Loki pokręcił
głową.
—
Tego nie powiedziałem.
— Oczywiście
– mruknął Clint. – Skończ już z tymi zagadkami i gadaj: w jaki sposób mamy się
dostać do Nowego Jorku? – Popatrzył na niego wyczekująco.
Mistrz magii nie odpowiedział – zamiast tego
wyciągnął w ich stronę otwarte dłonie. W jego oczach rozbłysły iskierki, które
nigdy nie wróżyły nic dobrego.
— Chwyćcie
mnie za ręce – polecił.
Chciano chleba i igrzysk, daję nowy rozdział.
Mam nadzieję, że nie zasnęliście.. ostatnio naprawdę nie jestem w formie. Tak ogólnie. Nie tylko w tematyce pisania. Psychicznie. Fizycznie. Chyba potrzebuję... ech, sama nie wiem czego potrzebuję.
Nie wiem. Co ja wiem?
Ach, no i wszystkiego najlepszego dla Ewy! Spóźnione o jeden dzień, ale jednak...
Och, i zapomniałam dodać jednego... Zgadnijcie, czyj blog ma już ponad 21 tysięcy wyświetleń? Yay.
OdpowiedzUsuńMoja reakcja, gdy tu weszłam to wielki pisk.
OdpowiedzUsuńRozdział NAPRAWDĘ cudowny.
Tylko nie karz nam znowu tyle czekać. Za dużo Frostiron'ów się naczytałam ;-;
Genialny rodział! Chce już zobaczyć mine Thora gdy dowie się, że jego b rat żyje. I ten Loki, tego mi brakowało <3
OdpowiedzUsuńNo dobra. Prawie miesiąc potrzebowałam na uporządkowanie myśli... Nie było to łatwe z moim IQ, ale nareszcie!
OdpowiedzUsuńStwierdzam, że ten rozdział był zabójczy! Idealnie rozegrana akcja między ruskami i Loki'm oraz między Nim a Natash'ą. Zastanawiałam się czy wykorzystasz motyw z Age of Ultron lub wpłynie ten film na fabułę, ale na szczęście się nie zawiodłam. :3 Taka oddzielna historia jest lepsza.
Poprzedni rozdział pozostawił mi w głowie "Co kurwa?!" Za to ten zostawił "O kurwa!" (tak mój zasób słów jest trochę ograniczony, jednakże wciąż się uczę pod tym kątem ;) ). Jestem bardzo ciekawa co będę miała we łbie po następnym :3
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
/K.Potterowa
Wesołych Świąt! <3
OdpowiedzUsuńZrób nam prezent na święta i daj nexta. Plose ;c <3
Uprzejmie donoszę, że właśnie skończyłam czytać - woohoo, udało się przed końcem roku, choć ledwo! - a w związku z tym ocenka pojawi się na dniach, gdy ja i moje bety pozbędziemy się resztek kaca. Z okazji Nowego Roku życzę ci przypływu weny i rozwoju warsztatu. Ściskam!
OdpowiedzUsuńOcena zawisła, zapraszam:) http://pomackamy.blogspot.no/2016/01/0093-odcienie-zieleniblogspotcom.html
OdpowiedzUsuńChciałam nadrobić straty w czytaniu i szukam na twym blogu menu, które zniknęło... o,o
OdpowiedzUsuńNo nic, znów nie przeczytam...
Ej, Lexie! Co to ma znaczyć?! Co się z tobą dzieje! Ty widziałaś kiedy ostatnio dodawałaś rozdział?!
OdpowiedzUsuńJa rozumiem: szkoła/praca, mało czasu, brak weny. Ale jaki kolwiek wpis też może być! Gdybym była tu nowa, to pomyślałabym, że bez uprzedzenia skończyłaś bloga! 22 LISTOPADA! I to jeszcze 2015!
Czy to przez to, że Gayaruthiel wydał taki werdykt? Wiem, że to mogło odrobinę zaboleć, bo wkładasz całą swoją siłę, aby to opowiadanie był najlepsze. A tu nagle ktoś daje ci "słabe trzy" (nie potępiam oceny!). Jednak, czy jest to powód do zaniedbania czytelników? Zapewne teraz poprawiasz błędy i piszesz nowy rozdział, ale możesz tu częściej zaglądać i zostawić po sobie ślad w formie "ogłoszenie" albo jakiejś notki. No na prawdę!
Codziennie wchodzę na tą stronę i z nadzieją szukam, chociażby komentarza od ciebie! Proszę cię, w najbliższym czasie napisz CO KOLWIEK!
/K.Potterowa
Mam tak samo :/
UsuńDid you know you can create short urls with AdFly and receive $$$ from every click on your shortened urls.
OdpowiedzUsuń